Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2020, 23:19   #1
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Kroniki Indium City (s1 e4)

Miasto to żywa istota. Tętnice ulic przemierzają setki, tysiące ludzkich krwinek. Ludzie są tym co daje miastu życie. I tym co je odbiera. Indium City żyło i miało się dobrze, choć parę organów należałoby amputować dla dobra całego organizmu. Były niczym rak, pożerając je po trochu. Kawałek po kawałku. Miasto potrzebowało kogoś kto je oczyści. Kogoś nie skrępowanego przepisami i zasadami. Bohatera. Być może miasto było tego świadome, być może pokierowało tak swym systemem immunologicznym, że bohaterowie pojawili się.
A być może to wszystko bujda i światem rządzi przypadek. Przekonajmy się.


Udana akcja przejścia kontenera z narkotykami okazała się brzemienna w skutki, sprawy wymknęły się spod kontroli. Walka włochów i japończyków rozpętała się nagle. I nagle skończyła po wspólnej interwencji herosów Indium city. Zawiązał się też nieformalny klub herosów. Co z niego wyjdzie czas pokaże.

Zbadanie łuski okazało się formalnością. Nie było na niej odcisków palców. Kaliber 7,62x54mm, selekcjonowana amunicja do karabinów snajperskich. Oficjalnie może je kupić tylko wojsko i agencje rządowe. Niestety Max nic więcej nie wyciągnął z tego. W połączeniu z wiedzą od porucznik Ortegi dało to tylko tyle, że wiedzieli, iż ten sam koleś kropnął kilka osób w Indium City. Każdy z nich był powiązany ze światem przestępczym. Ale nie był też zbyt ważny w przestępczej hierarchii. Najwyraźniej w ten sposób usuwali zagrożone wpadką wtyczki. Jak Marianno.

O wiele lepiej poszło z GPSem. Furgonetka znikała w jednej z kopalń w Eye Hills. W czynnej! Należącej do niewielkiej spółki Martens Co. Parkowała też regularnie w czwartki o 20, na parkingu IronShield Arena.
Właścicielem kopalni był niejaki John Martens, mieszkał w Waszyngtonie i najprawdopodobniej nigdy nie był w Indium City, prawdopodobne było, że nawet nie wie co się dzieje w kopalni. Był właścicielem kilku biznesów rozrzuconych po całym kraju. Posiadał firmę transportową, fonograficzną, niewielkie wydawnictwo, pracownię rusznikarską, wypożyczalnie łodzi i hotel w Miami.
Na bardziej poinformowanego wyglądał Adrian Page, dyrektor kopalni. Był tu na miejscu.
Kopalnia, podobnie jak pozostałe sąsiadujące kopalnie, była dobrze strzeżona. Najnowsze zabezpieczenia i ludzie o wojskowej przeszłości.
https://cdn.thegentlemansjournal.com...0-c-center.jpg Adrian Page




Żelazny gambit

Danny nie mógł zasnąć. Spojrzał przez okno księżyc świecił niepokojąco wpadając przez odsłonięte okno. Danny długo myślał. To wszystko przerosło go. Nigdy nie spodziewał się, że stanie w centrum wydarzeń. Zawsze starał się tego unikać, a teraz przez niego miasto stanęło w ogniu. Gangi rozpoczęły wojnę. Wojnę w której jego ludzie stali się nie tylko stroną ale wręcz ją sami rozpętali. Franko był dla niego jak syn. Jak syn marnotrawny, który powrócił nawrócony. Wszystko w tamtym momencie wróciło na prawidłowe tory… Ale do czasu… Spotkał tego całego Tommiego. To dobry chłopak ale jego moce… Danny odwrócił się na drugi bok i spojrzał na na wpół obdartą ścianę. Zawsze powtarzał dzieciakom, że nie uczy ich walczyć po to by rozpoczynali wojny, ale by byli gotowi gdy wojna zapuka do ich drzwi. Franko należał do tych, którzy nigdy nie wzięli sobie tych słów do serca, a przynajmniej nie wystarczająco głęboko.

Podniósł się i oparł twarz w dłoniach. Czuł się jak ostatni hipokryta całe życie uczył dzieciaki by trzymały się z dala od takich sytuacji a teraz jego wychowankowie w myśl górnolotnych haseł sprowadzili na to miasto wojnę.

Podniósł się z trudem. Reumatyzm dawał się mu we znaki i ruszył przed siebie. Wyszedł na korytarz minął parę drzwi i oparł się o kolejne te otwarły się cicho skrzypiąc. Dany zobaczył niemal opuszczony pokój Franko. Nie było tam nic co by świadczyło o tym, że ktoś tam mieszka.

- Też ma problemy ze spaniem - powiedział do siebie stary trener i ruszył w kierunku schodów do piwnicy.

Danny idąc zatopił się w myślach. Przez całe życie nie spotkał tylu “nadzwyczajnych” - jak zaczął ich nazywać - co Franko nie sprowadził do jego domu w ciągu ostatnich tygodni…. Stracił nad tym wszystkim kontrolę. Jego klub stał się modny i popularny coraz więcej osób pojawia się tutaj ze względu na Tommiego i Franko. Piwnica jego klubu stała się jakimś kosmicznym laboratorium…

Dotarł do stalowych drzwi i nacisnął klamkę. Te drzwi chyba w przeciwieństwie do wszystkich w klubie otwarły się gładko mimo ich grubości. Danny niemal bezszelestnie wsunął się do królestwa “nadzwyczajnych” gdzie rytmiczne ogłuszenia rozchodziły się drżeniem w powietrzu. Dany minął ścianę i zobaczył Franko.
Potężny włoch stał przed ścianą na lekko ugiętych nogach z wysoko uniesioną gardą z twarzą opuszczoną ale z oczami uniesionymi. Delikatnie poruszał się miękko na nogach. Zmylił krok i wyprowadził cios. Danny aż zatrzymał się opierając o ścianę. Widział jak węzły mięśni poruszają się Potężny cios wyszedł od stopy przez łydkę udo biodra plecy do ramienia i pięści owiniętej bandażem. Cios trafił prosto w stalową płytę zamontowaną do amortyzatora z ciężarówki Amortyzator ugiął się głęboko. Cios był potężny. Płyta jednak błyskawicznie oddała. Franko już jednak uchylił się i wyprowadził niski cios lewą ręką w okolicę nerek. Druga płyta ugięła się. Franko zwiększył dystans i wyprowadził serię 3 szybkich prostych i zakończył prawym sierpowym skracając dystans i uderzył kolanem. Metal jęknął gdy płyta ugięła się niemal na całą głębokość.
Franko odskoczył idealnie wyczuwając gdy mechanizm zadziałał i sprężyna wypchnęła płytę z siłą, która powaliła by pewno słonia. Odskoczył zwiększając dystans i wyprowadził kopnięcie, noga uderzyła w płytę ponownie niemal ją składając, tym razem jednak nie robił uniku jedynie zaparł się nogami. Danny nie zdążył zareagować oderwał się od ściany i widział jak Franko ustawia lepiej stopę szukając oparcia gdy płyta oddała z siłą rozpędzonego samochodu. Franko przyjął uderzenie na gardę. Uderzenie cofnęło włocha o dobre 20 cm. Jednak nie zmienił on pozycji. Jego stopy tylko wzbiły tuman kurzu. Zmienił ustawienie nóg i zamarł w pół kroku patrząc za siebie na Dannego.

Dany widział, że Franko ćwiczy bez ustanku. Jakby miał potrzebę udowodnienia czegoś sobie i całemu światu. Nie zauważył nawet kiedy Franko osiągnął taki poziom. Sposób w jaki Franko walczy przypominał Dannemu taniec. Pozycje ruchy, wszystko dograne i techniczne. A siła i wytrzymałość wykraczała poza granice wszystkiego co w życiu widział. Bandaże na rękach włocha pokryte były żelowatą konsystencją krwi. Podobnie pobrudzone były płyty jego maszyny treningowej. Na której Tommy przykleił wielką emotkę uśmiechniętego Diabła. Była ona teraz już wytarta a płyta wgnieciona do środka.

Danny spojrzał na Franko. Musiał tłuc w tą płytę od dawna. Może to te wibracje nie dawały Dannemu spać. Mimo to włoch nie wydawał się zmęczony, wielkie więźnie mięśni poruszały się pod jego skórą. Dopiero, gdy Dany spojrzał w twarz Wujaszka dostrzegł w niej cienie i bruzdy. Musiał od dawna nie spać był wyczerpany zmęczeniem nie fizycznym, a psychicznym.
- Znowu koszmary? - zapytał cicho trener
- Piekło wraca, wyraźniej niż ostatnio. Zupełnie jakby zły szykował dla mnie coś specjalnego…
Dany widział jak Franko patrzy na swoje drżące dłonie.
- Franko… - zaczął Trener, ale Wielki Włoch zdawał się go nie słyszeć samemu kontynuując
- Tracę nad tym wszystkim kontrolę Danny. Im bardziej się staram, tym świat więcej ode mnie wymaga więc daję z siebie więcej i więcej. Nie ma już opcji ucieczki i chyba nigdy jej nie było. Świat się zmienia Danny i to w nic dobrego. Staram się postępować zgodnie z twoimi zasadami. - Jakby na potwierdzenie sięgnął pod koszulkę i wydobył duży krzyż zawieszony na grubym rzemieniu. - Zawsze powtarzałeś, że muszę być gotowy na wojnę, która zapuka do mych drzwi. Gdy mnie zabili i zesłali do piekła zrozumiałem że nie byłem gotowy… Wojna przyszła i mnie zabrała... Złamała mnie i posłała na 3 stopy pod ziemię. Ale nie poddałem się wtedy. Wygrzebałem się własnymi rękami i teraz już wiem, że nawet jeśli świat mnie wyprzedza to i tak trzeba walczyć. Ale tym razem chcę być gotowy na tą wojnę. Zasady się zmieniły i nie my je ustalamy.Gdyby to ode mnie zależało nie rozpętał bym tej awantury z Japończykami. Oni przynieśli tutaj wojnę i narzucają nam swoje zasady. Oni wrócą Danny i to szybciej niż byśmy sobie tego życzyli i znowu przyniosą wojnę, ale tym razem będziemy na to przygotowani. Musimy być od nich szybsi i sprytniejsi.

Danny tylko pokiwał głową i odwrócił się na pięcie. Nie zdążył nawet dojść do drzwi, gdy seria ciosów rozeszła się echem po piwnicy.
Autorem tekstu jest Fenrir__.




Krótkowłosa brunetka biegła ulicą mijając przechodniów w ręku ściskała spory pistolet. Chwilę później w ciemnym magazynie strzelała, rozbłyski wydobywały jej twarz z cienia i nadawały drapieżny wygląd. Kolejna scena - samochód zatrzymał się. Ta sama dziewczyna wysiadła i obraz zrobiwszy przybliżenie na jej twarz zatrzymał się. Pojawił się napis “Jessica Cambell”.
Rozległy się brawa w studiu. Prowadząca program w stacji Ind Channel Miriam Eliot zwróciła się do swojego gościa:
- Jessico, witamy w naszym programie. Serial, w którym grasz główną rolę ma najwyższą oglądalność w tej kategorii jaką zanotowano od roku. I nie wygląda na to by miała spaść.
- Witaj Miriam i witajcie telewidzowie - dziewczyna pomachała do publiczności. I za to, plus śnieżnobiały uśmiech zebrała jeszcze większe brawa niż przed chwilą. - Miriam, jeśli chcesz zapytać o sekret wielkiej oglądalności to ja go nie znam.
Założyła z wdziękiem nogę na nogę, przy tym ruchu w świetle reflektorów zalśnił designerski naszyjnik. Może nie wyglądał na drogi, ale na łabędziej szyi Jessiki nawet zawieszona opona rowerowa nabrałaby szyku.
- Myślę moja droga, że to ma coś z tobą wspólnego - Miriam uśmiechnęła się przyjaźnie - I nie mówię o samym wyglądzie. Gdyby tak było miała byś fanów tylko wśród mężczyzn, ale tak nie jest. Masz w sobie to coś. I jeśli tego nie zmarnujesz z pewnością trafisz na wielki ekran.
- Och, chciała bym. Ale na razie to tylko kilka odcinków pierwszego sezonu. Wciąż kręcimy sceny do ostatnich.

- Ale zarząd już zatwierdził drugi sezon, więc nie planuj zbyt długich wakacji po zakończeniu zdjęć.
Obie zaśmiały się uprzejmie.
Rozmowa promująca serial trwała kilka minut.
- Ale nie zaniedbujmy też naszego drugiego gościa - kamera skierowała się w bok, pokazując drugą kobietę. - Powitajmy panią porucznik Ortegę.
O ile Jessica dobrze się bawiła, to Kristin Ortega szukała pretekstu by stąd zniknąć. Podpadła kapitanowi i wylądowała tutaj.
- Dzień dobry, pani Eliot.
- Och, mówi mi Miriam, tak będzie łatwiej. Powiedz, co sądzisz o tym serialu? W końcu pokazuje pracę w policji…
- Nie pokazuje…
- przerwała jej Ortega.
- Słucham?
- Nie pokazuje. To tylko hollywoodzkie wyobrażenie pracy w policji. Nie biegam jak szalona po mieście z bronią w ręku, nie strzelam gdzie popadnie w ciemnych zaułkach. Każdy pocisk, który nie trafia w cel, trafia gdzieś indziej… lub w kogoś. Jessico
- zwróciła się do młodej aktorki - nie odbieraj tego jako ataku. Po prostu serial nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ale prawdziwej policyjnej pracy nikt by nie chciał oglądać.
- Och, nie przejmuje się tym. Każdy ma prawo do własnego zdania. Zresztą nie kręcimy filmu dokumentalnego, tylko serial policyjny, a te jak wiadomo rządzą się swoimi prawami. - Odparła Jessika.
- Porucznik Ortega jak zawsze konkretna - Miriam uśmiechnęła się.
- W tym fachu trzeba być konkretnym. - Mruknęła Ortega.
- To dobrze, do tej pory rzecznicy prasowi policji byli mało konkretni…
Ortega gdyby mogła, zabiłaby Miriam spojrzeniem. Nie była ona temu winna, ale ofiary wśród postronnych zawsze były.
- Czy już gratulowałam, awansu na rzecznika prasowego? - miło uśmiechnięta Miriam dolewała oliwy do ognia. - Nominacja na to stanowisko jest chyba pokłosiem wystąpienia medialnego po ostatnich wydarzeniach w Chinatown?
- Polityka kadrowa policji jest poza moimi kompetencjami - odparła Ortega - Znalazłem się na tym stanowisku i będę wykonywać obowiązki najlepiej jak umiem.
- Ale przyznasz, że ucięcie napastliwej i ukierunkowanej na oczernienie bohaterów z Indium City wypowiedzi kierującego akcję policjanta mogło być powodem tego awansu?

- Nie ucięcie, tylko sprostowanie, prowadzący akcje oficer nie miał wszystkich niezbędnych informacji by wypowiadać się publicznie. Reporter także wykazywał karygodną stronniczość. - odparła spokojnie Ortega.
Złe wspomnienia wróciły momentalnie. Ciemny i śmierdzący papierosami gabinet kapitana. Buzująca adrenalina i wrzask przełożonego:
- Pojebało cię? Myślisz, że jak masz plecy to nie mogę cię wyjebać? Masz rację, nie mogę cię wyjebać za to. - komendant usiadł i przeczesał włosy dłonią i już spokojnie rzekł - Skoro lubisz występy publiczne to, kurwa, pójdę ci na rękę. Od teraz jesteś rzecznikiem prasowym policji.
Ortega wróciła do rzeczywistości zdając sobie sprawę, że umknęło jej ostatnie zdanie Miriam.
- Słucham?
- Nie bądź taka zdziwiona, twoje ostatnie występy, wczorajszy i ten z akcji na wiadukcie przyniosły ci spore grono fanów.
- Na wiadukcie nie byłam sama…
- Oczywiście, ale to nie znaczy, że nie zauważono ciebie. Gdy pojawiłaś się na świeczniku sporo osób zaczęło sprawdzać kim jesteś. Jest w tym mieście parę osób, które lubią uczciwych gliniarzy, robiących dobrą robotę. I myślę, że nie zagrzejesz zbyt długo miejsca na nowym stanowisku.

- Też tak myślę - mruknął pod nosem Ortega.
- Zmieńmy temat, moja droga. Co sądzisz o formowanej właśnie jednostce do zwalczania mścicieli?
- To potrzebna inicjatywa by ukrócić samosądy przez przebierańców…
- Czy ty czytasz z kartki?

Pani porucznik schowała trzymaną w dłoni karteczkę i wzruszyła ramionami.
- To oficjalne stanowisko policji w tej sprawie.
- A twoje zdanie?
- Jako rzecznik prasowy policji mam takie samo zdanie.
- Odparła z kamienną twarzą.
- Rozumiem, a co sądzisz o Miguelu Servantesie, chodzą plotki, że ma stanowisko szefa tej nowej grupy w kieszeni.
Biorąc pod uwagę, komu lizał tyłki było to więcej niż pewne. Przemknęło przez myśl Ortedze, ale za cholerę nie mogła tego powiedzieć.
- Przebieg jego służby i zasługi wyraźnie wskazują, że ma potrzebne predyspozycje.
- Doprawdy?
- Miriam powątpiewał - pozwolisz, że puszczę pewien materiał filmowy.
Ortega skinęła głową i tak nie miała wpływu co reporterka robi w swoim własnym programie. Miała ochotę powiedzieć, że co by to nie było, Servantes już ma to stanowisko…
- Osz, kurwa - widząc ekran wypadła z roli stonowanego i mówiącego gładkimi słówkami rzecznika policji. Brak jej było doświadczenia, ale i doświadczony rzecznik miałby problem z pohamowaniem emocji widząc jak Servantes relaksuje się w barze ze striptizerem w towarzystwie największej szychy mafijnego światka. Do tego dostaje kopertę, wyjmuje z niej plik banknotów i przelicza.
- Pendrive z tym nagraniem przyszedł poranną pocztą. - powiedziała Miriam - Myślę, że powinnam przekazać go policji, co niniejszym czynię. - podała jej pendrive.
Wcześniej
To było jak surrealistyczny sen. Ruchy tak szybkie, że przy obrotach pole widzenia aż się rozmazywało. Dudniący dźwięk bijącego serca wypełniał cały umysł. W mrokach korytarzy znowu zakłócono spokój. Światło latarki samotnego wędrowca cięło mroki niczym promień lasera. Dotarcie do niego było chwilą. Coś wyczuł… ale nie widział. Ślepy jak kret wytrzeszczył oczy w mrok. Co tu robisz i kim jesteś? Ale on tego nie słyszał, nie mógł. Wycofał się do wielkich drzwi jakby mogły mu zapewnić jakąkolwiek osłonę...

Zeszło mu się trochę z dotarciem do podziemi pod uniwerkiem. Ale było warto, okazyjnie kupiona gitara była w całkiem dobrym stanie. Pudło było porysowane, ale cała reszta działała jak należy. Wystarczyło założyć nowe struny i wygonić pająki ze środka. Okazja była spora, bo jedna laska wyprzedawała graty byłego. Nawet drogo nie policzyła. Chyba jak najszybciej chciała się pozbyć wszystkiego co jej o nim przypominało.

Duncan szedł mrocznymi korytarzami już kilka minut. Światło latarki rozciągało mroki niczym świetlisty miecz. W końcu świetlisty owal wyłowił z mroku drzwi. Muzyk poczuł, że nie jest sam. Nie, to nie obecność przyjaciół wyczuł. Włoski na karku stanęły mu dęba. Gwałtownie się odwrócił świecąc nerwowo latarką po korytarzu, ścianach, suficie i podłodze. Ale tam nic się nie czaiło... Najwyraźniej ostatnie wydarzenia bardziej zszargały mu nerwy niż przypuszczał. Uspokoił oddech, ale na wszelki wypadek ruszył tyłem do drzwi. W końcu poczuł je za plecami, otworzyły się lekko. Spojrzał przez ramię i zmarł. W środku było ciemno. Cicho i ciemno. Nawet jakby spali to słyszał by chrapanie Dimy. Wszedł ostrożnie, oświetlając latarką ściany i podłogę. Nagle mało się nie zesrał jak coś zabrzęczało metalicznie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to on potrącił nogą leżący na podłodze łom. Spojrzał pod nogi. Znajomy kształt, zabawka perkusisty. Zawsze miał go ze sobą jak szedł szabrować.
Ruszył dalej, nigdzie nie widział plecaków, ani rzeczy, które przynieśli. Na jednej ze ścian zauważył prawie czarną plamę, chyba nową. Podszedł i dotknął palcem. Była jeszcze lepka, a z bliska w świetle latarki okazała się czerwona.



- Tommy, masz chwilę? - zapytał Danny, gdy Tommy pędził do drzwi. Musiał zdążyć do sierocińca by się przebrać w czyste ciuchy i zdążyć do szkoły.
- Co jest? Do szkoły lecę.
- To leć, pogadamy po południu. To sprawa na dłuższą chwilę.
- odparł Danny. Miał dosyć poważna minę. Sprawa najwyraźniej nie była lekka.
Dopiero w drzwiach Tommy zobaczy, że na stole koło Dannego leżały jakieś papiery. Pod tym kątem zdołała odczytać tylko końcówkę okładki “...ament”.
*
Tommy ledwo zdołał się wemknąć do pokoju, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
- Tommy, to pani Rockwell. Otwórz proszę, jest tu ktoś kto musi z tobą porozmawiać.
Tommy otworzył, w progu stała dyrektorka, a za nią jakiś facet w znoszonym płaszczu. Na kilometr śmierdział gliną.
- Pan detektyw chce z tobą porozmawiać w sprawie Zacka. Zgłosiliśmy jego zaginięcie.
- Detektyw Tomson
- przedstawił się facet w znoszonym płaszczu - Z tego co wiem, widziałeś Zacka jako ostatni. Opowiedz dokładnie, może pamiętasz coś więcej niż powiedziałeś pani dyrektor?


Koszmary nie pozwalały spać, ćwiczenia fizyczne prawie pomagały… prawie. Mimo godzin okładania “manekina” wciąż czuł się jak szmata.
Wziął prysznic, ale nocne znużenie nie spłynęło z galaretowatym potem i “krwią”. Wziął piwo z lodówki i otworzył. Popatrzył na nie. Nie jadł i nie pił od dawna. Ale odruchy zostały. Pociągnął łyk, zimny, złoty trunek nie dawał już takiej radości jak kiedyś. Dopił jednym haustem i zmiażdżył puszkę w małą kulkę. Założył bluzę od dresu i wszedł na siłownię. Może trochę pracy pozwoli oderwać umysł od koszmarów. Paru bywalców skinęło mu głowami. Słysząc rytmiczne uderzenia wszedł za róg i zobaczył Kristin Ortegę odkładającą worek. Ociekała potem, pozlepiane włosy oklejały jej twarz.
- Ciężki poranek? - zagadnął.
- Byłam dziś w telewizji, oglądałeś?
- Nie, to dobrze czy źle?
- Byłem tam służbowo, zrobili mnie rzecznikiem
- worek trafiany uderzeniami podskakiwał i starał się uciec poza zasięg kobiety.
- To chyba źle.
- Źle to było potem.Szef, w przeciwieństwie do ciebie oglądał. Prawie na sygnale zawieźli mnie na dywanik.
- Wywalił cię?

Pokręciła głową i dalej z dziką agresją zaatakowała worek.
- Powiedział, że burmistrz też oglądał, i jego zastępca i radni i wszyscy święci z ratusza i okolic.
- A potem wywalił?
- Gorzej, awansował mnie na szefa brygady zwalczającej samozwańczych stróżów prawa. Mówiłeś, że nie zabijasz. Ale może zrobiłbyś wyjątek i zatłukł Miriam Eliot? Mi wrodzone zamiłowanie prawa nie pozwala.

Uderzyła jeszcze parę razy, ale chyba wyładowała już całą złość. Podniosła leżącą pod ścianą butelkę i długo piła, w końcu zakręciła butelkę.
- Pamiętasz sprawę przez którą się spotkaliśmy?
Franko skinął głową.
- Dziś sprzątając biurko znalazłam notatkę, która zawieruszyła się między papierami i wtedy jej nie przeczytałam. Ciało Mistrza zniknęło z kostnicy...


Lotnisko Indium city, parę godzin wcześniej
Wysoki mężczyzna odszedł od okienka. Starsza kobieta zajęła jego miejsce.
- Powód wizyty? - zapytał urzędnik.
- Sprawa rodzinna. Pogrzeb - odparła, nie dodała, że grzebany jeszcze nie jest martwy. Ale będzie. Na pierwszy pogrzeb się spóźniła, list szedł przez Alaskę i Kanadę. Na kolejnym planowała być o czasie.
Urzędnik popatrzył na czarno ubraną kobietę i przybił pieczątkę.
- Życzę miłego po… - umilkł uświadamiając sobie nietakt. - To znaczy witamy w Indium City.
Kobieta spojrzała na niego tak, że poczuł dreszcze, zabrała paszport i wizę i ruszyła dalej.

Zabrawszy bagaż wyszła na parking. Stała tam tylko jedna taksówka, ruszyła raźno. Przyśpieszyła kroku widząc, że wysoki facet zmierza w tym samym kierunku. Był szybszy. Pierwszy położył dłoń na klamce. Spojrzał na Mamę Bertollo.
- Chyba mamy problem - powiedział, światła odbijały mu się w okrągłych okularach - Możemy podzielić się taksówką. Jadę do Little Italy, a pani?
- Ja też, co za szczęśliwy zbieg okoliczności.
- Raczej zrządzenie Boże.
- Odparł z uśmiechem otwierając drzwi i gestem zapraszając kobietę do środka. Sam obszedł taksówkę i wsiadł z drugiej strony.
- Dokąd?
- Lombard Małego Vito
- powiedziała.
- Będzie jeszcze zamknięte - powiedział taryfiarz - otwierają około jedenastej.
- Dla mnie zrobią wyjątek
- powiedziała Mama i stanowczym gestem postawia torebkę na kolanach.
- A mnie proszę wyrzucić przy kościele. Z całą pewnością będzie już otwarte - powiedział z uśmiechem ojciec Baionetta. - Ale nie dlatego, broń Boże, że mam takie chody. Ojciec Forthill nie zamyka kościoła na noc, zwłaszcza zimą.
IronLabs, budynek C-7
- Panie Jacobs - powiedziała Laila Irons wchodząc do laboratorium - Ucieszyła mnie informacja, że jest pan gotów.
- Pani Irons… cieszę się, że pani przyszła. Sierżant jest gotów do testów polowych. To idealny moment, akurat policja montuje spec grupę…
- Nie.
- Nie? Ale dlaczego. To idealna okazja…
- Nie chcę by sierżant ścierał się z herosami z Indium.
- Ale dlaczego? idealnie się do tego nadaje… Wszystkie testy…

Laila gestem go uciszyła.
- Panie Jacobs, pan to robi z powodu ambicji. Chce pan osiągnąć jak najwięcej w tej dziedzinie. Nie robi pan tego z altruizmu, czy by dać policji narzędzie. Zaprzeczy pan?
Jacobs pokręcił głową.
- Proszę sobie wyobrazić, że ja też mam swoje ambicje. To miasto należy do naszej rodziny. Gdyby nie mój ojciec teraz pasły by się tu krowy. Nie zamierzam pozwolić, by jakieś ścierwa niszczyły to co tu mój ojciec i ja zbudowaliśmy. Mafia, sprzedajne gliny, sprzedajni politycy. Niszczą to co należy do mnie. A na to nie mogę pozwolić. I tu pańska praca przychodzi mi z pomocą. Pański projekt właśnie został zamknięty, pewnie otrzyma pan niedługo informację.
- Ale, ale…

Znowu uciszyła go gestem.
- Będzie pan pracował nad tym projektem dalej, tyle że nieoficjalnie. Oczekuję, że odegra pan pełną emocji scenę. Proszę nie żałować mocnych słów pod moim adresem. Dostanie pan urlop, laboratorium już na pana czeka. Jeśli w innych działaj jest jakiś projekt, który ułatwił by panu życie, proszę dać znać, postaram się go panu załatwić.
- Nie wiem co powiedzieć.
- że pan przyłoży się do roboty i zachowa dyskrecję. Nie mogę pozwolić sobie na przecieki… rozumie pan?

Jacobs przełknął ślinę i skinął głową.
*
- Tu sierżant, jestem na pozycji. Test telemetrii…
- Wszystko w normie, Sierżancie. Możesz działać. Monitoring potwierdza czterech podejrzanych. Analiza spektralna gazów kominowych jednoznacznie wskazuje na “kuchnię”.

Sierżant odruchowo skinął głowa przyjmując do wiadomości informacje. Kuchnia policyjnym żargonie nazywano domowe laboratorium produkujące prochy.
Stał na dachu sąsiedniego budynku, lokal podejrzanych był na ostatnim piętrze, okna i świetlik w dachu zostały zamalowane. Nie było to nic nadzwyczajnego w Dead End.


Od końca poprzedniego odcinka minęło kilka godzin.

 
Mike jest offline