Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2020, 12:06   #9
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Willi starał się przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy. Głowa jeszcze niemiłosiernie go bolała i mimo pomocy, którą otrzymał od krasnoluda nazywającego siebie Gugliermo, i jego silnego, sądząc z opowieści towarzysza Tomena, jego myśli przypominały rozbite na setki kawałków puzzle.

Wciąż paląc niemiłosiernie skręcony liść tytoniu od Tomena, a którego opary działały nieco uspokajająco, powoli składał jednak we względną całość wczorajsze wydarzenia.
Pamiętał zmianę ciśnienia, i konieczność manewrów, w celu ominięcia sporego łańcucha górskiego, który przegradzał kurs okrętu. Musiał wtedy nieźle nabiegać się po maszynowni, operując dźwigniami trymującymi rozgrzane powietrze w ogromnym balonie kilkanaście metrów powyżej sterówki. Kiedy padł rozkaz, pół na przod nieco ograniczył przepustnice pary, sterujące wirnikami na rufie okrętu, wprawiającymi go w ruch i umożliwiającymi rozwinięcie prędkości nieosiągalnych dla większości stworzeń, które mogłyby by być zagrożeniem dla powietrznego galeonu. Przejście nad górami jednakże, ograniczało manewrowe mozliwości okrętu.

Pamiętał jenak moment, kiedy kamień żywiołów zawibrował, jakby czując zbliżanie się ogromnego źródła elementalnej energii. Coś takiego widział kilka razy, kiedy w akademii pokazywano spotkanie się dwóch niewielkich żywiołaków, wyczarowanych na potrzeby zajęć. Żywiołaki nie były jednak jedynymi istotami zdolnymi spowodować takie zakłócenia. Potężne demony, spaczona personifikacja zmieszanych ze sobą pierwotnych materii żywiołów także zakłócały pracę tego cudownego urządzenia. Także smoki, o czym Willi przekonał się w chwili, kiedy potężne uderzenie wstrząsnęło okrętem, a z głownego górnego pokładu dobiegły ostrzegawcze krzyki i bicie na alarm.

Smok.

Nie było istoty groźniejszej dla powietrnego okrętu niż smok, a szczególnie jego zionięcie. Okręt chroniony był co prawda sferami energii, które dosyć szczelnie pokrywały najbardziej wrażliwe części okrętu, ale energia oddechu wielkich gadów potrafiła przeniknąć nawet najszczelniejsze zaklęcia.
Jeśli smok był czerwony, ogień mógł dostać się do magazynów prochu i amunicji, którą najpewniej ładowano już ogromne „trzysetki”, główną artylerię okrętu, nazwaną tak od ich wagomiaru wynoszącego dokładnie trzysta piętnaście kamieni. Sama kula ważyła trzydzieści sześć funtów i zużywała około dziesięciu funtów prochu przy każdym strzale. Gnom był ogniomistrzem, i doskonale zdawał sobie sprawę ile prochu znajduje się na jednym z dolnych pokładów. Ciężkie woreczki czarnego proszku tylko czekały, aż dotrze do nich smocze zionięcie. Czarodziej, adept sztuki dywinacji niemal wyobrażał sobie okręt rozrywany potężną eksplozją. Zasze też mogło dojść do pożaru balonu, eksplozji gazu w nim zgromadzonego, lub po prostu zwykłego zaprószenia ognia, co biorąc pod uwagę głównie drewnianą konstrukcję jednostki i fakt, że znajdowali się w powietrzu spędzałby sen z powiek każdego odpowiedzialnego za bezpieczeństwo.
Czarny smok ział kwasem, który reagował z większością metali. Wzrok gnoma prześlizgiwał się od mosiężnych kurków stanowiących pokrętła parowych kotłów, jak i spoczął na samych kotłach. Potem przypomniał sobie spiżowe armaty na górnym pokładzie i jego fajka wypadła mu z ust na podłogę, z głośnym klekotem. Nawet, jeśli okręt po prostu by się nie rozleciał po stracie większości nitów, łączeń i skuwek trzymających poszycie we względnym porządku, to najpewniej zostałby bardzo szybko rozbrojony.

Biały smok również był problemem, co prawda mniejszym niż czerwony czy czarny. Jego zionięcie jednak mogło przynajmniej czasowo unieruchomić mechanizmy okrętu, a bezpośrednie trafienie w balon doprowadziłoby do schłodzenia znajdującego się w nim gazu i bardzo gwałtowne uziemienie okrętu, równoznaczne właściwie z jego rozbiciem.

Willie wiedział, że pozostałe dwa rodzaje smoków, czyli zielony i niebieski raczej nie mają na tyle groźnego zionięcia, by zrobić coś więcej niż czasowo przytruć załogę, czy po prostu przebijać się błyskawicami przez poszycie okrętu, samo w sobie bardzo grube i solidne, o czym doskonale jako cieśla okrętowy wiedział, jednakże smoki to nie tylko zionięcie. Willie widział, co potrafi zrobićistota wielkości sporego dworzyszcza, wyposażona w opancerzony, uzbrojony w kościste wyrostki ogon, co robią pazury wielkości kos rolniczych, i zębiska rozmiarami dorównujące mieczom. Nawet, jeśli zionięcia smoka nie przyniosłyby spodziewanego dla niego efektu, wielkie stworzenie mogło po prostu brutalnie go zniszczyć.
Willie pamiętał huk armat, kiedy wielkie stworzenie przelatywało raz od jednej, raz od drugiej burty. Trzykrotnie załoga Atlasa ładowała armaty, i trzykrotnie posyłała w stronę napastnika śmiercionośny ładunek żelaza i ognia. Wściekłe ryki potwierdzały, że ogień mógł być nawet skuteczny, co jednak nie zniechęciło napastnika.

Pamiętał jak przez mgłę rozlatującą się sterówkę, wielkie pazury przebijające boczne poszycie, wyginający się metal pancerza, syk uchodzącej z kotłów pary, zagłuszony chwilę później rykiem potwora. Wstrząsu, który wysłał go za burtę już nie pamiętał, jednak widział wypadające z okrętu części, świecący faerią barw kamień żywiołów, odłączony od okrętu który leciał dalej, ciągnąc kitę czarnego dymi i płomieni. Przez moment mignęła mu twarz Tabriza, młodego nawigatora, krzyczącego coś z oddali. Może zaklęcie, a może błaganie o pomoc?
Potem wszystko zniknęło w ciemnej czeluści, aby objawić się ponownie, wraz z nowymi twarzami tych dziwnych osobników. Phandalin. Północ. Tomen. Gugliermo.
Zaoferowali pomoc, i nie okazali się rabusiami, przynajmniej nie w obecnej chwili. Gnom szedł niemal całą drogę nie odzywając się, słuchając za to opowieści Gugliermo i Tomena o ich artystycznych wyczynach.

Obozowisko na które się natknęli było prawdziwym zrządzeniem losu.
- Lotki....ale jakby szersze, bardziej puchate, ciężka stosina, jak u nielotów. Kenku. Krukoludzie. Służą jako majtkowie na okręcie. Gadają powtarzając zasłyszane słowa, ale wykonują proste polecenia. Nie mają talentu do magii, ale szybują i są zwinne, co na okręcie się przydaje – wyjaśnił gnom który długo badał czarne pióra znalezione przy wygasłym ognisku.
Ślady kopyt i odciski dużego humanoida nie wyglądały zachęcająco, jednak gnom wyobraził sobie sytuację. Kenku, schwytany i związany, i objuczonego, dużego muskularnego rabusia, może takiego co grabi bitewne pola, lub żeruje na trupach. Kiedy trop doprowadził ich do leża czegoś, co dla gnoma wyglądało jak ogroid, a przynajmniej jakaś jego odmiana, zyskał już niemal pewność co do sytuacji.
- Najpewniej to coś, co wygląda mi na pół-ogra schwytało jednego z marynarzy. Najpewniej go ograbiło, związało i szykuje go na obiad. Wstrętne, ogrowate stworzenia. Wyrzutki wśród swoich, wyrzutki wśród ludzi. Potwory szkodzące podróżnikom. Zrobimy wszystkim przysługę, jeśli zabijemy to coś. Jeśli się podkradniemy i go zaskoczymy, mamy szansę zabić go, zanim do nas podbiegnie. Jeśli macie broń, szykujcie ją i strzelajcie zza tej osłony. Ja poczęstuję go ogniem – gnom uniósł dłoń, rozcapirzając palce na końcówkach których zalśniły czerwone ogniki i wskazał drugą ręką coś w rodzaju kamiennego filaru, który tarasowałby wejście do jaskini, tworząc dwa osobne korytarze prowadzące do leża potwora.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline