Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2020, 23:54   #11
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 - 2519.I.08; fst (8/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica mleczarzy; ulica
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: zapach serów, jasno na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno


Versana



- Pewnie znów idzie do “Czarnego Kota”. - Łasica odezwała się cicho do stojącej obok kobiety. Obie były wpatrzone w sylwetkę trzeciej. Ta trzecia opatulona w solidne futro szła ze trzy czy cztery domy przed nimi. Ani Łasica ani Versana nie znały jej imienia. Ale mimo to miały całkiem przyzwoite pojęcie kim jest i czym się zajmuje. Częściowo wskazywał na to ciężki obuch z jakim tamta trzecia maszerowała przez zasypane śniegiem miasto. Wcześniej młoda wdowa właściwie nie miała okazji jej się przyjrzeć bo gdy druga kultystka wskazała jej właściwą sylwetkę kilka ulic wcześniej to właśnie widziała głównie futro i młot tej trzeciej. A potem szły na tyle blisko by jej nie stracić z oczu ale widziały głównie jej wierzchnie futro z kapturem czyli niewiele. Zdawała się to być jednak całkiem energiczna osoba i skoro używała ciężkiego obucha jako broni głównej to zapewne nie była wiotkim chucherkiem.

Przy okazji Versana pierwszy raz mogła współpracować z Łasicą. Do tej pory spotykały się głównie na sabatach i poza tym raczej nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego. No i okazało się, że Łasica jest całkiem sprawna w te miejskie podchody. Nie było dziwne dlaczego tego typu zadania Starszy powierzał właśnie jej. Na pewno nie pierwszy raz zdarzało jej się kogoś śledzić. Ale tym razem wypadało zachować szczególną ostrożność. Bo jak powiedziała jeszcze dwa dni temu gdy wspólnie wracały z nieco w tym tygodniu wcześniejszego sabatu to - Ona jest z bandy Hertza. - oznajmiła jej wtedy krótko sprawdzając jaką reakcję to wywoła u kupieckiej wdowy.

Hertz, Oleg Hertz, najskuteczniejszy tropiciel spisków, czarownic, mutantów i kultystów. A owa kobieta za jaką szły była z jego grupy. I sądząc po tym co o niej zdążyła dowiedzieć się Łasica raczej nie plątała się tam przypadkiem. Gra więc mogła być warta świeczki. Do tej pory nikomu z grupy Starszego nie udało się zbliżyć do szefa łowców czarownic czy choćby kogoś z jego ludzi. Czasem jego imię siało popłoch gdy znów kogoś aresztowali, zabili “podczas próby ucieczki”, posłali na stos, zwykle przez etap wysłania do kazamatów czy wzięli na przesłuchanie. A teraz według słów Łasicy szły właśnie za kimś z jego grupy. Więc chociaż trop był bardzo obiecujący to był też bardzo ryzykowny. Zapewne dlatego Łasica wolała nie ryzykować samodzielnej akcji.

- Nie wiem jeszcze jak to rozegrać. Po tamtej akcji z mutantką śledziłam ją i wiem do jakiej gospody poszła. Potem widziałam ją tam raz czy dwa. Chyba tam się zatrzymała. Pójdziemy tam i zobaczymy. Po prostu wolę mieć kogoś do pomocy gdyby się coś spieprzyło. - powiedziała jej dwa dni temu podczas marszu przez zaśnieżone ulice. No i miały umówione małe spotkanie właśnie dzisiaj. W dzień święty południowych bożków i ta opatulona w futro też była święcić ten dzień święty. Widocznie patronował jej Sigmar bo wracała właśnie z małej kapliczki tego imperialnego patrona. Świątyni bowiem z prawdziwego zdarzenia w mieście nie było bo raczej ludzie woleli składać modły i datki władcy mórz albo władcy lasów. W zależności od tego na czym koncentrował się ich żywot. A inni bogowie mieli znacznie mniejszą popularność a to wszyskto odzwierciedlało się w ilości i wyglądzie świątyń w mieście. Dlatego Sigmarowi była poświęcony był niewielki budyneczek. Pewnie ktoś tak zagospodarował jeden z pustostanów więc budynek nie był ani majestatyczny ani bogaty ani okazały. Ale widocznie owej wojowniczce Sigmara to nie przeszkadzało. I teraz właśnie wróciła do siebie czyli do “Czarnego Kota.

- Chodź, idziemy. - rzekła Łasica i razem ruszyły przez skrzypiący pod butami śnieg. Pogoda dzisiaj była nawet ładna. Teraz niebo się zachmurzyło ale od rana było słonecznie i nic nie padało. Nie taki znów standard jak na tą porę roku. Nawet wiatr ograniczał się do lekkiego powiewu niegodnego miana prawdziwego wiatru. Więc pogoda w tej pierwszej połowie dnia była całkiem przyjemna jak na środek zimy gdy panował ten pogodny, cichy mróz.

Gdy tak szły Versana miała okazję wspomnieć inne wydarzenia sprzed dwóch dni. Jeszcze zanim Łasica dogodniła ją na nabrzeżu proponując wspólny powrót. Starszy jak chciał potrafił być jowialny i serdeczny. Po to by niespodziewanie jednym spojrzeniem czy uwagą zmrozić serca swoich dzieci. Tak jak ostatnio przekonał się Karlik z tymi swoimi gołębiami. Ale często był po prostu enigmatyczny i przez tą jego maskę trudno było odgadnąć jaką ma teraz minę i co sobie myśli. Zwłaszcza jeśli się nie odzywał bo o czymś myślał albo słuchał swojego rozmówcy więc nawet głosu nie było słychać. Tak i wtedy wysłuchał co Versana ma mu do powiedzenia i dał jej dokończyć.

- Oh, z pewnością każdy z nas chciałby sobie wykroić kawał własnego władztwa. W tym mieście, w tej prowincji a może i dalej. - pokiwał jowialnie głową na znak, że świetnie może zrozumieć łaknienie władzy i posłuchu o jakim mówiła jego podwładna. I widocznie wcale nie uważał tego za wadę. - Niemniej musimy budować naszą potęgę powoli. Małymi kroczkami. Niestety na razie musimy przemykać się w cieniach. Ale nie to nie będzie trwać wiecznie. W końcu nadejdzie dzień zapłaty kiedy to my będziemy na piedestale. No ale na razie skupmy się na tym co mamy do zrobienia. - brzmiało trochę jak nakierowanie na trop jaki ich lider uważał za właściwy. No a potem przeszedł do tego o co go zapytała.

- Efekty uboczne, tak… - zamyślił się chwilę gdy wrócił do tej sprawy. Tak, efekty uboczne mogły wystąpić. Trochę ich było. Jak choćby różna odporność na ten specyfik. Jedny potrzebowali większej dawki inni mniejszej by uzyskać ten sam efekt. Więc komuś można było podać 3 krople i właściwie nie było jakiegoś zauważalnego efektu a komuś innemu po 1 mógł się zachowywać jakby dostał pełną dawkę. Stąd właśnie ta dość duża rozpiętość zalecanej dawki między 2 a 5 kropli. Niestety nie było sposobu by to zawczasu sprawdzić więc można było tylko próbować i czekać na to co się stanie.

Inne efekty to takie typowe związane z kłopotami ze snem. Pocenie się, kłopoty z zaśnięciem albo na odwrót, spanie do późnego rana. Ogólne nerwowość i zdenerwowanie, zwłaszcza gdy ktoś się obudziłby zaraz po takim śnieniu. No ale na szczęście dla zachowania dyskrecji tego typu objawy mogły być właśnie zamazane przez efekt złego snu. Jeśli ktoś, tak jak Versana, byłby świadom użycia tego środka no to to wszystko powinno być do przełknięcia.

- A ta twoja służka… - Starszy zamyślił się gdy usłyszał od niej o potencjalnej kandydatce. Chwilę o tym rozmyślał tak samo jak niedawno co rozmyślał nad tym nowym znajomym którego rekomendował Silny. - Skoro masz do niej takie zaufanie by o tym myśleć to wypróbuj ją. Poddaj ją próbie. Sprawdź jej lojalność i posłuszeństwo. Najlepiej w nowej dla niej sytuacji. Znasz ją lepiej, masz więcej okazji do kontaktów z nią więc liczę na twoją pomysłowość. I jak się spotkamy za tydzień daj znać jak Brena przeszła tą próbę. To, że jakaś młódka marzy o księciu z bajki to jeszcze trochę słabe referencje by do nas przystąpić. - przywódca ich zboru nie powiedział “nie” i nie zamknął drzwi przed przystąpieniem Breny do ich małej społeczności. No ale okazywał sceptycyzm i ostrożność. Zostawił jednak jej pani wolną rękę w sprawdzeniu przydatności służki dla ich celów. No a sama Brena, nieświadoma, że była tematem rozmowy swojej pani czekała na nią z gorącą kąpielą i napitkiem jaki sobie zażyczyła przed wyjściem.

No i sam pomost który postanowiła wypróbować następnego dnia. Czyli właściwie wczoraj. Nie bardzo wiedziała czego się spodziewać gdy jeszcze trzymała odpowiednio doprawiony puchar. Wzięła pierwszy łyk i nic się nie stało. Po prostu wino smakowało tak jak powinno. Przy drugim i trzecim także. W końcu opróżniła cały puchar i nic się nie stało. Wydawało jej się, że czuje jakąś nową nutkę smaku, trochę cierpkiego no ale uczucie było tak ulotne, że sama nie była pewna czy to nie świadomość dodatku do tego wina tak jej mąci zmysły. I właściwie nie czuła na sobie żadnych efektów. Ani nie kręciło jej się w głowie, ani się spać nie chciało ani nic takiego. Po prostu jakby wypiła pucharek wina. Ale jedna w końcu zasnęła. I teraz gdy szła przez ulicę mleczarzy obok ciemnowłosej koleżanki była pewna, że ten pomost od Starszego na pewno działa jak pomost przy klarowaniu snów.

Tamten sen o dwóch trumnach i cmentarzu śniła czasami. Ale poza tym pierwszym razem gdy zjawiła się pod jej drzwiami ta sama kobieta obok której teraz szła nie pamiętała go zbyt dobrze. Nawet jeśli po przebudzeniu widziała, że to “ten” sen. To wszystko szybko się rozmywało i pozostawały tylko rozmazane obrazy. Tylko tamten pierwszy sen sprzed paru miesięcy pamiętała w miarę wyraźnie. Aż do ostatniej nocy.

Znów była przed bramą cmentarza. A ten cmentarz był cichy nawet jak na cmentarz. Słyszała tylko cichy szum wiatru. Ale nie czuła jego na sobie, jakby ją omijał albo cały cmentarz i szumiał gdzieś obok. Gdy weszła na cmentarz ten był częściowo skryty w gęstej mgle. Nawet nie pamiętała czy za pierwszym razem była ta mgła czy nie. W każdym razie gdy szła alejkami nekropolii to ta mgła stopniowo cofała się ukazując kolejne nagrobki. Aż doszła do pierwszych postaci żałobników. Ci stali nieruchomo nieregularnym kręgiem skoncentrowani wokół tego co było w centrum. Przeszła przez nich nie zwracając na nich większej uwagi, jakby byli tylko scenerią taką samą jak nagrobki. Właściwie to byli. Już wiedziała czego się spodziewać w centrum więc tym razem widok dwóch trumien a nie jednej należącej do jego zmarłego męża nie był zaskoczeniem jak za pierwszym razem. Tak samo jak widok ciał w otwartych trumnach.

Podeszła bliżej i stanęła między dwoma katafalkami na jakich leżały trumny. Obie zajmowały dwie młode kobiety. Obie uchodzące za najpiękniejsze w tym mieście i najlepszą partię do zgarnięcia. A teraz według słów Starszego pojawiła się szansa by obie te najlepsze partie zgarnąć dla siebie. Dla nich. Dla mrocznych potęg. I to właśnie Versana miała być tą która zgarnie tą podwójną pulę.

A było co zgarniać. Spojrzała na lewą trumnę gdzie spoczywała Kamila van Zee. Młoda arystokratka miała charakterystyczne, długie i ciemne włosy. Tak ciemne, że aż z granatowym połyskiem. O osobach z takimi włosami mówiło się zwykle, że są naznaczone piętnem Morra bo miały właśnie taki kruczy granat a kroki uznawano właśnie za poświęcone panu snów. Ale Kamila miała też nietuzinkową karnację. Ciemną, jakby spaloną słonecznym blaskiem. Wśród imperialnych to nie było takie częste. Zwłaszcza wśród arystokracji która przecież nie harowała całymi dniami na świeżym powietrzu. Ale z marienburskich czasów Versana wiedziała, że taki typ urody jest dość popularny na południu. Wśród Estalijczyków i Tileańczyków. Widocznie urodę panna van Zee musiała odziedziczyć po matce bo o ile Versanie zdarzało się widzieć jej ojca to ten raczej bardziej wpisywał się w rysopis przeciętnego obywatela Imperium. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi ale dostrzegła, że kamila ma palce troszkę poplamione tuszem.

A po swojej prawicy miała nieruchomą blondynkę. Froya van Hansen nawet w trumnie i okolona żałobną czernią, zachowała swój powab i urok. Zgrabna talia, przyjemnie wypełnione górne partie żałobnej sukni, smukła łabędzia szyja no i twarz. Młoda, kobieca twarz o pełnych ustach i okolona elegancko ufryzowanymi blond lokami. W tej całej czerni jaka ją okalała te zastygłe młode piękno jeszcze bardziej rzucało się w oczy. Jakby rzucało wyzwanie nawet śmierci nie chcąc dać się stłamsić. O ile van Zee byli nuworyszami w mieście to van Hansenowie należeli do starych, nordlandzkich rodów. Majątek lokalnego kupca morskiego a więc co za tym idzie pozycja jego czy wdowy po nim nie mógł się z nimi równać. Po prostu nie ten poziom. Dla takiej arystokracji ktoś o pozycji van Drasenów był kimś takim jak Berna dla Versany. Co najwyżej ciekawostką czy zabawką ale w żaden sposób nie mógł się równać z ich pozycją. I gdy tak przyglądała się nieruchomej blondyce dojrzała między jej palcami jakiś krążek. Nie była pewna czy wcześniej też był i tylko go nie zapamiętała czy nie zwróciła uwagi ale teraz widziała go wyraźnie. Chyba jakaś drobna moneta.

- Zamierzasz tylko tak stać i się gapić? - w tej całej ciszy i bezruchu cmentarza, cichym szumem niewyczuwalnego wiatru o jakim łatwo było zapomnieć głos był tak zaskakujący, że aż się obudziła. Poczuła jak drgnęła na tym cmentarzu jak to odruchowo człowiek odskakuje gdy coś go zaskoczy po czym otworzyła oczy kończąc ten ruch już w swojej sypialni. No ale była w sypialni. Sama. Nikogo tu nie było. Nikt do niej nie mówił ani nie wołał. Właściwie to nawet już nie była pewna czyj to był głos. Kamili? Froyi? Jej samej? Kogoś z żałobników? Może jeszcze kogoś innego? No nie. Tego nawet teraz nie była pewna. Ale była pewna, że od wielu miesięcy nie miała tak wyraźnego snu z tym cmentarzem i dwoma trumnami.

- Ja wejdę pierwsza. Poczekaj chwilę i też wejdź. Powinna teraz jeść obiad. Jak wejdziesz postaram ci się ją wskazać wzrokiem. - głos Łasicy wyrwał ją ze wspomnień i rozmyślań. No tak. Stały już w bezpośredniej odległości przed “Kotem” gdzie weszła zakapturzona kobieta w futrze. Versana w przeciwieństwie do niej nie widziała jej dokładniej więc jeśli futro i młot tamtej trzeciej nie byłyby przy niej to mogła jej nie rozpoznać.




Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: leśna głusza, jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno



Strupas



Mroczna sylwetka przedzierała się przez głęboki śnieg. A było to ciężkie zadanie nawet dla w pełni sił, zdrowego mężczyzny. A owa złachmianiona sylwetka nawet na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia zdrowej. Ale może to z powodu garba deformującego sylwetkę i pokracznego chodu. A śniegu było co niemiara. Zwłaszcza odkąd garbus zszedł z uczęszczanych szlaków i przedzierał się przez dziewiczy teren. Dobrze, że pogoda mu sprzyjała. Od rana nic nie padało. Ale musiał się śpieszyć by wykorzystać tą sprzyjającą podróży aurę. Zwłaszcza jak teraz niebo się zachmurzyło i nie było wiadomo czy coś z niego zacznie padać czy nie. Jakby zaczęło sypać a on nadal był w tej głuszy to mogło się zrobić nieciekawie. Ale idąc z mozołem przez ten skraj zamarzniętej rzeki miał aż nadto czasu na rozmyślania.

Wczoraj późnym rankiem spotkał się z tragarzami wysłanymi przez Karlika. Jak chyba wszystko co organizowała prawa ręka ich przywódcy wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wóz zaprzężony w mizernego konia przyjechał późnym rankiem na nabrzeże przy jakim noc wcześniej umówili się z Karlikiem. Jego oczywiście nie było na tym chłopskim wozie. Za to był woźnica i jego pomagier. To właśnie oni znieśli te klatki z gołębiami na zaśnieżony pomost. Identyfikacja nie była trudna komu mają je zostawić bo garbaty i brzydki był na tym pomoście tylko jeden. Obaj chyba nie mieli ochoty poznać Strupasa lepiej bo gdy tylko zostawili ostatnią klatkę zabrali się na wóz i odjechali w stronę miasta zostawiając ładunek adresatowi.

Same klatki nie były takie ciężkie. Garbus a pewnie i każdy dorosły, mógł bez trudu wziąć dwie czy trzy z nich. No ale wygodnie się niosło po jednej w każdej ręce. W każdej były dwa albo trzy turkające ptaki. Ale, że tych klatek było kilka więc oznaczało, że trzeba zrobić po kilka tur od po nabrzeżu, potem pomoście i wreszcie na krypę a potem do ładowni. To oznaczało ryzyko pozostawienia klatek bez opieki na publicznym nabrzeżu. Ale tutaj pomógł mu Kuternoga.

- Gerd ci popilnuje klatek jak będziesz je nosił. - powiedział Kurt gdy Strupas miał iść i czekać na przyjazd klatek z ptakami. Przedstawił jakiegoś cherlawego chłopaka z bielmem na jednym oku. Chłopak był jeszcze dzieciuchem, ani mu wąs jeszcze nie wyrósł ani głos nawet nie zaczynał mężnieć. Był też cichy. Praktycznie nie odzywał się do garbusa i szedł wyraźnie z boku. Może przez jego wygląd a może zapach. A może nawet trochę się go bał. Ale chyba dało się dostrzec, że lubił byłego bosmana i pewnie wolałby zostać z nim niż iść z Trupasem. Czy raczej obok niego. Gdy przyjechali tragarze i gdy na nich czekali też trzymał się trochę z boku marznąc i chodząc dla rozgrzewki. Chuchał w dłonie w starych, za dużych rękawicach. Strupas nie był pewny czy ich kulawy nie miał kiedyś podobnych. Ale mały chociaż w pewnej odległości to jednak mu towarzyszył zerkając czasem na niego swoim jedynym sprawnym okiem. Potem jakby zniknął z widoku gdy obcy zostawiali te klatki a może to garbus przestał na niego zwracać uwagę zajęty odbiorem towaru. A Gerd pokazał się gdy tamci już odjechali. Został pilnować pozostałych klatek gdy garbus kuśtykając zaczął człapać z pierwszą parą klatek.

Potem musiał zrobić kilka kursów między “Adele” a nabrzeżem. Gdy kuśtykał z klatkami wśród innych zacumowanych kryp widział ich statek. I pojedynczą sylwetkę bosmana na pokładzie. Gdy wracał najpierw widział wybrzeże i te same statki tylko od strony drugiej burty a potem zwrot i kupkę klatek i czekającego przy nich dzieciaka. Kurt pomógł mu przy wnoszeniu klatek na pokład. Wyciągał hakiem klatki na górę więc chociaż odpadło mu wspinanie się po trapie na pokład i układanie klatek pod pokładem. Ale poszło raczej gładko. Trochę chodzenia po wybrzeżu i klatki były dostarczone na miejsce. Więc z ostatnią partią poszli we dwóch on z dwoma klatkami i Gerd z dwoma. Spotkali się przy “Adele” we trzech.

- Ciekawe czy ten spasiony sknera coś nam rzuci za fatygę przy następnym spotkaniu. - zastanawiał się Kurt gdy przysiedli nad gorącym grzańcem jaki widocznie uwarzył u siebie. W taką pogodę przydawał się grzaniec. Tragarze oczywiście nie mieli żadnego grosza dla nich. Może Karlik aż tak im nie ufał by dawać im pieniądze dla kogoś innego. A może nie miał zamiaru w ogóle płacić współbraciom traktując to jako obowiązek wobec zboru. Trudno było powiedzieć. Samego Karlika nie widzieli od wczoraj i możliwe, że nie zobaczą do następnego spotkania.

Tak. Ten grzaniec Kurta przydałby się Strupasowi teraz. Jak wokół panowała leśna głusza. No i śnieg. Całkiem inaczej niż w ciepłym sezonie. Wszędzie panowała śnieżna biel. Tylko pionowe słupy pni drzew były grubymi i cienkimi pionowymi kreskami. Grubszymi te co były blisko zasapanego garbusa a cieńszymi te co były dalej. Ale odkąd wszedł w tą leśną dzicz szedł przez dziewiczy teren. Jakby był ostatnim człowiekiem w tej okolicy.

Trochę inaczej poszło mu wczoraj w drugiej połowie dnia gdy próbował się dowiedzieć czegoś o tych kazamatach, strażnikach i w ogóle. Połaził wczoraj po znajomych wyrzutkach takich samych jak on i popytał. Gdy wraz z kończącym się dniem wracał do siebie aby przygotować się na dzisiejszą wyprawę miał taki sobie wynik. Większość znajomków nie miała do powiedzenia nic nowego o tym miejscu. Że kazamaty, że stamtąd się nie wraca, że lepiej przezimować w beczce soli niż trafić na tydzień do tego strasznego miejsca i w ogóle lepiej się trzymać z daleka. Chociaż podobno jeden kolega bez nóg co się rozłożył niedalego więzienia może mógłby coś wiedzieć więcej ale jak Strupas odwiedził zakątek gdzie powinien być to go nie zastał. A dzień już się kończył i musiał przygotować się na dzisiaj.

No a dzisiaj zabrał swoje zapasy jakie naszykował sobie wczoraj wieczorem i ruszył w drogę. Najpierw ulicami miasta. Potem gdy opuścił ostatnie budynki natrafił na grupkę dzieciaków jeżdżących na sankach i łyżwach po zamarzniętej rzecze. Mieli z niego uciechę gdy pocisnęły mu wyzwiskami i śnieżkami. Niektóre nawet go trafiły. Ale potem było spokojniej. Im dalej od miasta tym ciszej i mniej ludzi. Oddech Ulryka coraz wyraźniej odcisnął swój zmrożony oddech na tej krainie. Jeszcze w mieście można było o tym zapomnieć. W tym ucywilizowanym zakątku wybrzeża. Ale tutaj, w dziczy było inaczej. W lecie dominowały tu pierwotne i dzikie siły poświęcone Tallowi. Ale teraz w zimie Tall zapadał w sen zimowy i pałeczkę przejmował pan zimy i wilków.

Z początku kuśtykający garbus szedł jeszcze drogą to napotykał sanie zaprzężone w konie czy pojedynczych wędrowców. Raz nawet minęła go grupka rozmodlonych pielgrzymów. Ale w gdy doszedł do zamarzniętej rzeki musiał zejść z drogi i iść na południe, w głąb lądu. Rzeka dawała gwarancję, że się nie zgubi jeśli będzie się trzymał blisko niej. Salz była skuta lodem. Co było normalne w środku zimy. Chociaż na jej środku widać było cieńszy lód jakby wąski środek nurtu miał kłopoty z zamarznięciem. Co też jeszcze takie dziwne nie było. Tam gdzie sięgały pływy Manana zdarzało się, że żywioł wody nie chciał ulec oddechowy Ulryka.

Strupas miał już za sobą pierwszą połowę dnia brnięcia przez dziewiczy leśny śnieg. Nie miał już daleko do swojej leśnej kryjówki gdy odkrył dlaczego ten lód na rzece jest tak dziwnie cienki. Winowajca wystawał dziobem, masztem i trochę burtami niedaleko brzegu. Długa łódź. Takich w porcie ani na południowym, imperialnym wybrzeżu nie było zbyt wiele. Za to powszechnie używano ich na północnym wybrzeżu Morza Szponów przez norsmeńskich łupieżców. Tak powszechnie, że niemal stały się ich synonimem.

Ta łódź jednak była już pogrzebana przez lód i wodę. Chociaż pewnie niedawno. Może wczoraj albo podobnie bo lód był jeszcze cienki. Wybrzuszenia na śniegu sugerowały, że ktoś tu już buszował ale śnieg częściowo zdążył przykryć te ślady. Więc pewnie w nocy albo wczoraj bo odkąd rano się obudził to nie sypało. Ten zdeptany śnieg przysypany przez nowy układał się w niekształtną plamę na wybrzeżu. Wystawało z niego kilka skrzyń i beczek jakby załoga próbowała znieść ze łodzi co się da. No a potem pewnie odeszli. Na to wskazywała węższa przesieka jaka prowadziła w głąb lasu. Też przysypana śniegiem jaki padał w nocy i wczoraj. Niestety właśnie z tego kierunku Strupas usłyszał niepokojące odgłosy. Rogi. Ujadanie psów. Jeszcze dość odległe. I nikogo w tel leśnej dziczy nie widział. Ale był zdany tylko na siebie. Był zbyt daleko od znajomego miasta czy choćby osady odmieńców by liczyć na jakąś pomoc. A te odgłosy kojarzyły się z jakimś polowaniem z nagonką. Pogoda była w sam raz na wypad za miasto a i zimowe futra zwierząt były najbardziej cenione.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline