Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2020, 03:39   #19
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - 2519.I.08; fst (8/8); zmierzch

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); zmierzch
Warunki: leśna głusza, ciemno, um.wiatr, pogodnie, siar.mróz


Strupas



Ospa miała rację. Plany śmiertelników na tym łez padole wydawały się bawić potężne, nieśmiertelne byty. Wręcz kpili z nich szydząc z tych próśb, planów i zamierzeń wystawiając wiarę swoich maluczkich na próbę.

Szli we dwójkę. Trochę jakby razem a trochę jakby osobno. Przez to leśną, śnieżną głuszę. No i naturalnie przez śnieg. Nie dało się zgubić bo wystarczyło iść wzdłuż rzeki. Miasto leżało u jego ujścia. On szedł pierwszy a ona kilka kroków za nim. Tak jej pewnie było łatwiej gdy szła po jego śladach. A może to chodziło o jego zapach. Albo brak zaufania. Tak byłoby trudniej ją zaatakować. Chociaż to ona miała dwa toporki. Ale gdy nie były potrzebne to jeden wsadziła za pas a drugiego używała jak laski.

Szli w milczeniu oszczędzając oddech i siły. Zresztą on nie rozumiał jej języka a ona jego. Przynajmniej tych parę słów jakie do siebie powiedzieli tuż przed lub po walce nie brzmiało znajomo. Szło się ciężko przez ten dziewiczy śnieg. Ulryk trzymał w mroźnym uścisku tą krainę i dało się to odczuć na tym bezludziu. W mieście to ktoś ten śnieg odgarniał, sypał piach i popiół no i byli ludzie. Tutaj panował surowa zima w dzikiej krainie. I wydawało się jakby garbus i toporniczka byli ostatnimi ludźmi w tej krainie.

Może dlatego nie zdążyli do miasta przed zmierzchem. Może śnieg był głębszy, może Strupas nie dokładnie ocenił czas do zmierzchu czy odległość do miasta. W lecie pewnie by zdążyli. A teraz robiło się już ciemno. I zrobił się dylemat do dalej począć.

Można było iść dalej. Raczej nie szło się zgubić. Wystarczyło trzymać się rzeki. Jeszcze z kilka pacierzy i powinni wyjść na drogę a stamtąd był już rzut kamieniem do miasta. No ale trzeba by zaryzykować marsz po ciemku. Co prawda dzięki śnieżnej powierzchni noce nie były tak ciemne jak w lecie i nawet w nocy nie było tak całkiem ciemno. Na razie szczęście im dopisywało przynajmniej z pogodą. Co prawda przez parę pacierzy podczas walki przy wraku łodzi niebo było zachmurzone no ale potem znów się rozpogodziło. Przez większość dnia była spokojna i ładna pogoda.Wiatr dał się wyczuć zwiewał luźny śnieżny pył z zasp i szumiał małymi gałązkami ale nie stanowił obecnie żadnego wyzwania. Ale nie wiedział ile ta pogoda się utrzyma. Gdyby szli dalej i nie przydarzyło by się nic nieprzewidzianego to w ciągu paru pacierzy mogliby wejść do miasta już po zmierzchu.

Alternatywą wydawał się nocleg na miejscu. Może nie dosłownie na miejscu ale niedaleko była chata zrujnowanego gospodarstwa. Jak zapamiętał z ostatniej wizyty dach już trochę przeciekał ale przed śniegiem powinien uchronic. No i był piec. Coś do palenia też powinno się znaleźć. To powinno dać przetrwać noc nawet gdyby pogoda się pogorszyła. No i ta chata była bliżej niż miasto. Tylko trzeba by tam dojść i spędzić noc w tej leśnej głuszy.

Co by nie mówić cały dzień był na nogach brodząc po kolana w tym dziewiczym śniegu. I chociaż jak na razie był raczej głodny niż zmęczony to też zdawał sobie sprawę, że odpoczynek a zwłaszcza posiłek by mu się przydał. Czuł nieprzyjemne ssanie głodu w swoim brzuchu. A przez ten ciągły wysiłek zgrzał się pod ubraniem chociaż dzięki temu aż tak mróz mu nie dokuczał.


---


Mecha 5:

Strupas; zmęczenie terenem; ODP 70-10-10=50; rzut: Kostnica 5 > 45 suk = śr.suk = mod 0



---



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; rezydencja van Zee
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); zmierzch
Warunki: gwar gości, muzyka orkiestry, ciepło, półmrok na zewnątrz ciemno, um.wiatr, pogodnie, siar.mróz


Versana



- Pani van Drasen. Proszę za mną. - lokaj w liberii van Zee przywitał zaproszonego gościa kiwając głową. Zaznaczył coś w księdze gości i zwrócił się do swojego pomocnika.

- Zaprowadź proszę panią van Drasen do sali balowej. - młodszy i wiekiem i stażem lokaj i pozycją lokaj skinął głową najpierw jemu, potem gościowi i wysunął się o krok do przodu.

- Proszę za mną. - zaprosił zgodnie z wymogami etykiety i ruszył zaprowadzić gościa niczym pilot statek wchodzący do portu. Oczywiście Versana świetnie wiedziała gdzie jest ta sala balowa no ale etykieta w tak wysokich progach była trudna do przeskoczenia.

A te sale, drzwi, klamki, ściany były godne pozazdroszczenia. Różniły się tak od rezydencji van Drasenów jak ich dom od ładowni “Adele” gdzie odbywały się zbory. Pieniądze wielu pokoleń robiły swoje i po prostu było je widać. W marmurowych posadzkach, w mozaice ułożonej w holu, obrazach przodków na ścianach, czy mosiężnych, zdobionych klamkach. Bogactwo, dyskretna duma z dokonań własnych i swoich przodków były wyczuwalne na każdym kroku. A przecież van Zee mieli opinię nuworyszów wśród okolicznych rodów które mogły poszczycić się wielowiekową tradycją. Ale, że większośc rezydecnji wyrosła wraz z nowym miastem więc nie miała nawet wieku co mocno zacierało różnice skoro wszystkie domy i rezydencje po tej strone rzeki miały niewiele ponad pół wieku. W tych rezydencjach starych rodów, poza miastem byłoby to pewnie bardziej widoczne ale tutaj, w nowym mieście to van Zee nie odbiegali standardem od reszty ważniaków.

Idąc korytarzami rezydencji poprzedzana przez lokaja w liberii miała okazję się zastanowić nad wcześniejszymi wydarzeniami tego nadzwyczaj owocnego dnia. Ten co prawda już się skończył i zapadły nocne ciemności. Akurat w sam raz na bale skoro wieczór był jeszcze bardzo młody. Na przykład co stary Malcolm powiedział gdy już prawie wjeżdżali do rezydencji van Zee.

- Słyszałem o arenie. Nie wiem gdzie odbywają się walki. Ale wiem, że w różnych miejscach. To nie jest jedno miejsce. Tylko tam gdzie się akurat umówią. Ale nie wiem gdzie się umawiają. - woźnica przyznał gdy zamyślił się nad tym tematem. Mogło tak być. Gdyby tak było to takie walki byłyby trudniejsze do namierzenia dla kogoś z zewnątrz.

- A wyspa przemytników to nie wiem. Może w porcie ktoś by wiedział? Ja to zwykle po mieście jeżdżę. Po wyspach to nie. Może w “Śledziku” ktoś by wiedział? Ale to nieprzyjemne miejsce, nie dla takiej młodej damy jak pani. Typy spod ciemnej gwiazdy tam się schodzą. - stary woźnica przyznał się do swojej niewiedzy w tym temacie. A o najstarszej karczmie w starej części miasta mówił tak jakby miał o niej jak najgorsze zdanie. I młoda wdowa wydawała się całkowicie mu tam nie pasować.

A jeszcze wcześniej ta przyjemna kąpiel we własnej łazience i posiłek we własnym domu. I to przyjemne uczucie relaksu i spełnienia po tak zaskakującym i ekscytującym środku dnia. I chyba nie tylko ona tak to zapamiętała. Gospodyni spod 5-ki w “Czarnym Kocie” też żegnała ich całkiem miło. No a gdy niedługo potem spotkały się we dwie z Łasicą ta też wyglądała, że jest wniebowzięta.

- Oj nie to było dla mnie całkowite zaskoczenie! Nawet nie śniłam, że tak się wszystko cudownie ułoży! Po prostu cudownie! - ciemnowłosa kultystka roześmiała się gdy szła przez brudną podłogę nanosząc do środka śnieg tak samo zresztą jak chwilę wcześniej naniosła go koleżanka. Łotrzyca objęła niedawną kochankę z tych emocji wciąż się śmiejąc i radując z właśnie zakończonego spotkania.

- O tak, Wąż* był nam dzisiaj bardzo łaskawy. - westchnęła rozkosznie dziękując w ten sposób patronowi dekadenckich przyjemności. - A z ciebie naprawdę jest wesoła wdówka. Musimy się spotkać i poćwiczyć razem przed następną wizytą u naszej blondyneczki! - zaśmiała się odsuwając się nieco od trzymanej koleżanki i lekko przekrzywiając głowę aby posłac jej filuterne i wielce obiecujące spojrzenie. - I widzisz? Mówiłam ci. My dziewczyny musimy trzymać się razem. I potrzebujemy więcej dziewczyn w naszej grupie! Zwłaszcza tych młodych i ładnych. - roześmiała się znowu gdy wróciła do tego o czym rozmawiały wracając wieczorem z ostatniego spotkania na “Starej Adele”.

No ale poza przyjemnościami miały też do obgadania trochę interesów. Louisa kręci jakieś interesy z Ulrichem? No ciekawe jakie. Może da się tego dowiedzieć. Łasica miała tak dobry humor po tym spotkaniu, że nie wydawało się jej to wcale zbyt trudnym zadaniem. Co innego sama Louisa. Łasica przyznała, że aż tak szybkiego i gwałtownego rozwoju sytuacji się nie spodziewała. Dlatego improwizowała na gorąco z tą kelnerką. Ale co dalej? Jak postąpić z tą surową sigmarytką? Nie ukrywała, że już nie mogła doczekać się następnego spotkania w Festag i powtórki dzisiejszych zabaw.

- Aż nie chcę myśleć co by było jakby udało nam się przeciągnąć ją na naszą stronę! Ten tępy mięśniak mógłby się wypchać z swoim nowym kolegą! - ucieszyła się z mściwą satysfakcją mówiąc jakie to wrażenie by zrobiło na reszcie grupy. Trudno by komuś było o podobny sukces. No ale zaraz sama się zreflektowała. Kruger była ostrożna. Co prawda bawiła się na całego jakby Wąż napędzał jej lędźwie. Ale jednak nic właściwie o sobie nie powiedziała. Ani skąd jest, ani po co, ani nie była zainteresowana jakimiś pobocznymi fuchami i interesami. Gdyby nie to, że wpadła w oko Łasicy przy pracy to nawet nie wiedziałyby czym się zajmuje. Ryzyko było więc spore.

- Czy wybierze sobie pani jakąś maskę? - lokaj otworzył drzwi i zatrzymał się zaraz za wejściem do sali balowej wskazując na kosze pełne finezyjnych masek. Czego tam nie było! Półmaski na pół twarzy, dolnej lub górnej, maski na całą twarz albo takie skromne, zasłaniające niewiele więcej niż okolice oczu. I te barwy, wzory, ozdobniki! Motyle, koty, psy, wesoło albo złośliwie wyszczerzone pyski albo po prostu ozdobione kolorowymi piórami i mieniącym się brokatem. No tak, bal był charytatywny i suma uzbierana za te maski miała powędrować na dom weteranów imperialnej floty. Naturalnie im ktoś bardziej sypnął groszem tym większe wrażenie robił na balujących. A ci już nieźle zapełniali salę na razie ciesząc się rozmową i przystawkami których można było kosztować do woli. W drugim krańcu sali grała orkiestra ale na razie główna część balu, ta z koncertem i tańcami, jeszcze się nie zaczęła.

---


*Wąż - jedno z imion Slaanesha.

---



Mecha 5:


Malcolm: wiedza o arenie: INT 30+30-30=30; rzut: Kostnica 37 > 30 = -7 suk = remis > jakieś ploty

Malcolm: wiedza o wyspie przemytników: INT 30+10-30=10; rzut: Kostnica 60 > 10 = -50 suk = śr.por > nic nie wie
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline