Karaluchowi nie potrzebne było zaproszenie. O ile wieśniaki w łódce byli jakąś kpiną, tak kolejni intruzi stanowili wyzwanie. Lubił odbierać życie a gdy nie miał pod ręką jakiegoś czarownika, którego mógłby oskalpować musieli mu wystarczyć tacy co próbują go okraść, oszukać lub zabić. Chwytając za rozwinięty łańcuch zauważył, że przeciwnicy na coś czekają. Zatrzymał się w pół kroku, próbując dostrzec inne, jeszcze gorsze zagrożenie. Jednocześnie krzyknął do mężczyzn, głosem zimnym jak głaz. Patrzył na nich swoim martwym białym okiem wokół którego ciągnęły się budzące niepokój blizny.
- To jest moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Wycofajcie się albo za minutę wszyscy umrzecie. Potem zacznę szukać na tej wyspie waszych matek, ojców sióstr, żon i dzieci. Nie chcecie wiedzieć co z nimi zrobię gdy już ich znajdę.