Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2020, 22:25   #83
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Młode kobiety posłusznie wykonały polecenie.

Ochmistrzyni poprowadziła was do głównego korytarza, który był znacznie szerszy od pozostałych, zaś on za dużymi drzwiami kończył się wielką salą biesiadną.

Na samym środku sali na rożnach piekły się dzikie wieprze, doglądane przez orczych kucharzy, a wokół rozstawione były drewniane ławy tworzące półokrąg. Przy stole w samym środku półkola siedział potężnie zbudowany ork, który jak łatwo można było się domyśleć, był wodzem. Jego szyję zdobił naszyjnik zrobiony z zębów dzikich zwierząt na przemian ze złotymi koralikami. Na głowie miał coś w rodzaju korony zrobionej ze złota, kłów i rogów.

Po jego prawej stronie, przy stole siedział cesarz, tym razem ubrany iście po królewsku, w marynarkę przeszywaną złotem, miał na sobie szczerozłoty naszyjnik z godłem cesarstwa, ozdobiony klejnotami, jednak nie miał żadnej korony. Po lewej stronie siedziała żona wodza… jej córka miała rację, rzeczywiście jej ubiór przywodził na myśl raczej arystokratkę z Ballen, niż żonę orczego włodarza… oczywiście z różnicą, jaką stanowił wielki, sięgający pępka dekolt, po obu stronach zdobiony misterną koronką, dekolt, który ukształtowano tak by odsłaniał jej piersi i większość brzucha. Ona w przeciwieństwie do swojego męża i cesarza patrzyła na wszystkich z chłodem i wystudiowanym wręcz dostojeństwem… wódz i cesarz natomiast dyskutowali o czymś co chwila wybuchając śmiechem. Dalej siedziała księżniczka, którą spotkałaś, w sukni podobnej do tej, noszonej przez jej matkę… jej mina natomiast wskazywała, że dziewczyna czuje się jakby była na największych torturach, co chwila wierciła się poprawiając rękawy sukni, do których najwyraźniej nie była przywykła i teraz niemiłosiernie ją uwierały. Przy innych stołach zasiedli różni goście, zarówno orkowie jak i oficerowie cesarstwa… a raczej Panie oficer. Zauważyłaś również Morrisanę, która zajęła miejsce przy najbardziej oddalonym od centrum stole, po lewej stronie… Garren natomiast siedział dokładnie na drugim końcu całego półkola, opierając głowę na ręku. Sporo miejsc pozostało jeszcze wolnych.

- Tutejsza etykieta gdzie nakazuje nam zająć miejsca? - zapytałam ochmistrzynię, rozglądając się za miejscem dla siebie i Flarisa.

– Tutejsza etykieta nie wyznacza gościom wodza miejsc, za wyjątkiem najwyżej uprzywilejowanych, takich jak cesarz. – Odpowiedziała, ale nim zdążyłaś zapytać ją o coś więcej, kobieta ruszyła w kierunku jednej z posługaczek, która potknęła się, upuszczając tacę.

- Dobrze więc... - nie zamierzałam długo tak stać jak kołek i szybko podjęłam decyzję, kierując swoje kroki w stronę Garrena. Wybrałam tak, bo chciałam, żeby Falris poznał go zanim, zostawię go na jego pastwę.

– Witaj! – Zawołał ork na twój widok. Wyraźnie poprawiłaś mu sobą humor. – Miałem nadzieję, choć chwilę z tobą pomówić… ale Erik i Gugorrak nie dawali mi dziś spokoju – Rzucił. – Zechciejcie zasiąść obok mnie, i zechciej mi powiedzieć córko niepewnej drogi, kim jest twój towarzysz.

- Też się cieszę, że ciebie widzę - odparłam do orka uśmiechając się przyjaźnie, gdy dosiedliśmy się do stołu. - To Falris, razem ze mną opuścił klan dzikich elfów - po tych słowach spojrzałam na elfa. - Falrisie to jest Garren Wilczy Kieł - przedstawiłam ich sobie.

– Brat wszystkiej krwi… – Powiedział elf siadając z wrażenia. – Czytałem… słyszałem… – Zapowietrzył się.

- Co sądzisz o wyprawie Cesarza? - zapytałam orka, przejmując inicjatywę w rozmowei, żeby dać Falrisowi czas na oswojenie się w tym towarzystwie.

– Opowiedział ci jaki jest jej cel? – Uśmiechnął się. – Uważam, że oni pasują do siebie… jeśli chodzi o polityczne skutki… nie znam się na tym, jeśli o to pytasz.

- Tak, mówił mi dokąd zmierzają - pokiwałam głową w odpowiedzi. - Chce żebym ją poznała.

– Dobrze… choć jej sposób bycia na pierwszy rzut oka może wydać ci się skrajnie niewłaściwy. Możesz nawet uznać ją za osobę złą i pozbawioną zasad. – Stwierdził. – Ale doradzam, byś była gotowa wysłuchać racji obu stron.

- Spokojnie, Cesarz opowiedział mi o niej więc wiem czego mam się spodziewać - zapewniłam go.

– A powiedział ci, że jej posiadłość otacza pajęczy las? Że ma garnizon Drowich jeźdźców zmor… kobiet oczywiście… i grupę niewolnic, z których każda ma plecy pocięte batem, jak po najstraszliwszych torturach? – Zapytał poważniejąc.

- Przecież nie mogę się i tak wtrącać w to jak kto traktuje swoich niewolników - pokręciłam głową. - I podejrzewam, że ma zmory, pająki i inne drowie okropności, którymi straszy się dzieci.

– Jak mówiłem… aby mieć wgląd w rzeczywistą sytuację… trzeba poznać obie strony. Ja nigdy tego nie widziałem, ale Morrisana czasem odwiedzała dawną przyjaciółkę. Uwierz mi… niemal każda z obecnych tam niewolnic jest wdzięczna swojej pani, nawet mimo, że ta nie toleruje błędów i każe za nie bardzo surowo. Czy masz pomysł dlaczego, córko niepewnej drogi?

- Bo niewolnicy tak mają. Jedyne z czego się mogą cieszyć to, że przeżyli kolejny dzień - westchnęłam.

– A jeśli ona dała im coś czego nikt im nigdy nie dał… – Zapytał uśmiechając się tajemniczo.

- To nie jest takie trudne w przypadku niewolników - wzruszyłam ramionami. A że wiedziałam że ich pani była dawniej niewolnikiem to może traktowała ich lepiej ze względu na to co sama przeszła. Tego nie mogłam jednak powiedzieć, bo było to wielka tajemnicą. W tym momencie bardziej mnie zastanowiło czemu w ogóle Cesarz mi tak bardzo zaufał i o tym powiedział, niż los niewolników drowiej lady.

– Jak się okazuje… nie zawsze jest to takie proste. – Uśmiechnął się. – Może zrozumiesz to, gdy ją poznasz.

- Zobaczymy - odparłam na to. - A czemu Morrisana siedzi tak daleko? - zapytałam zmieniając temat.

– To już chyba pytanie, które sama powinnaś sobie zadać – Zaśmiał się głośno. – Bo jest tak za twoją sprawą. Choć jakże mógłbym, mieć to za złe, skoro ceną za trwałe szczęście, jest chwilowa zgryzota? Morrisana obiecała, że gdy tylko opuści zakon, przyjmie moje oświadczyny, lecz do tego dnia, by nie kusić ciała, będziemy pozostawać w odległości.

- Jak dla mnie to przesadza z tą ostrożnością... Ale skoro tak bardzo nie potrafi się opanować to tylko świadczy o mojej racji - odpowiedziałam na to. - Cieszę się że poszła po rozum do głowy - dodałam ucieszona że ork jest zadowolony.

– A jak poznałaś swojego milczącego przyjaciela? – Zapytał wskazując na Falrisa, który najwyraźniej podłamał się swoim występem.]

Spojrzałam na elfa i lekko poklepałam go po ramieniu. W sumie jego małomówność była mi teraz na rękę.
- Potrzebowałam środków do odkażenia skaleczeń i na złagodzenie efektu działania trucizny, którą mnie uśpiono by mnie porwać... - wymyśliłam naprędce, bo przecież nie mogłam powiedzieć prawdy. - Więc gdy wspomniał, że zawsze chciał opuścić klan i poznać świat to mu w podzięce za pomoc zaproponowałam, żeby wyruszył ze mną.

– Czyżbyś lękała się powiedzieć mi prawdę? – Pochylił się. – Nie brzmi to nazbyt spójnie… Jeśli dzikie elfy cię pojmały, nie przydzieliłyby ci medyka… jad, którego używają nie jest groźny dla życia i po kilku godzinach wietrzeje bez śladu… a jeśli chodzi o skaleczenia… nie czuję od ciebie zapachu twojej świeżej krwi… czuję natomiast zapach świeżej krwi elfów.

Szczerze zaskoczył mnie swoimi spostrzeżeniami, bo niestety nie wzięłam pod uwagę, że ma tak dobry węch.
- Zdecydowanie nie poczułeś na sobie działania tego jadu, bo mnie po tym straszliwie bolała głowa - mruknęłam. - Masz rację, niewolnikowi czy przyszłemu posiłkowi, bo tak kończą jeńcy, nie daliby medyka, ale okazało się, że walcząc w samoobronie o swoje życie, zaimponowałam wodzowi i mnie naznaczył członkiem klanu - nawet nie mijałam się w swojej wypowiedzi z prawdą.

– Znam wodza krwawego znamienia… to w jego stylu – Powiedział i nie kontynuował tematu.

– Znasz naszego wodza? – Zapytał wreszcie Falris.

– Znam większość wodzów na stepie. – Uśmiechnął się Garren.

– Ja tylko słyszałem opowieści o tobie… połowa z nich wydawała się wręcz nieprawdopodobna.

– Zapewniam cię, że większość jak nie połowa, jest nieprawdopodobna i nieprawdziwa – Powiedział.

– To i tak zaszczyt spotkać kogoś takiego.

Ucieszyło mnie zarówno to, że Garren nie drążył tematu, jak i to, że Falris zaczynał oswajać się w jego towarzystwie.
- To która z ballad bardów o tobie, twoim zdaniem najbardziej nie odpowiada prawdzie? - zapytałam Garrena.

– O tym, że w moich żyłach płynie smocza krew… – Rzucił ze śmiechem.

- Haha, faktycznie tego barda poniosła fantazja - zgodziłam się z nim.

– Też zawsze miałem jakieś wątpliwości co do tej plotki… a jak jest z twoim mieczem? – Zapytał Falris. – To też wymysły?

– Nie. Miecz naprawdę wykonano ze smoczej kości, choć wcale nie zabiłem żadnego smoka aby ją zdobyć. Podczas przemierzania tuneli królestwa dzieci pajęczej matki, znaleźliśmy szkielet jednej z tych bestii. Broń jest lżejsza niż stalowa, a tnie nawet lepiej.

- To prawdziwe szczęście mieliście znaleźć te kości - zainteresowałam się. Widziałam jego broń ale nie przyszło mi wtedy do głowy pytać jak została wykonana. - A spotkanie rzemieślnika który przerobił je na broń to tym bardziej.

– Pierwsze było zrządzeniem losu, drugie tylko tego skutkiem. Eric sam znalazł kowala, a raczej gdy ogłosił wśród gildii kowalskich z całego imperium, że mamy kość smoka, kowale sami zlecieli się jak pszczoły do pasieki. Wybrano potem pięciu najlepszych, którzy razem mieli znaleźć najlepszą metodę obróbki… no i potem Eric wręczył ten miecz mi.

- No tak, zapomniałam że w drużynie mieliście Cesarza - od razu przestało to być dla mnie takie dziwne jak wcześniej.

– Eric powiedział mi, że chciałby żebyśmy z Morrisaną udali się na powrót do wolnych ziem. Chce, żebyście z Morrisaną razem towarzyszyły mu u Aithane. – Powiedział. – To trochę koliduje z pierwotnym planem, ale jak moglibyśmy mu odmówić.

- Przykro mi, że to popsuło wasze plany. Miło mi jednak będzie móc spędzić z wami jeszcze chwilę czasu - odpowiedziałam, zastanawiając się czy Cesarz powiedział mu prawdę.

– Nie popsuło, a tylko oddaliło ich realizację. A co do spędzenia czasu, czyż po wszystkim razem z nami nie udasz się na południe? Z tego co wiem, rozdzielimy się dopiero po przebyciu stepu, a tam my udamy się w głąb cesarstwa do zakonu boga umarłych, zaś ty dalej na południe. Czyż nie? Spędzimy zatem jeszcze jakiś miesiąc.

- Faktycznie - pokiwałam głową. - Cesarz mówił wam, że posyła mnie bym spotkała się z moim bratem i przyniosła wieści o tym jak on sobie radzi?

– Wspomniał. Twój brat ma na imię Jonathan i miał spotkać się z panem południowego królestwa, aby pojednać jego kraj z cesarstwem, tak?

- Tak - skinęłam głową. - Mam nadzieję, że choć nie ma od niego wieści to jednak wszystko z nim w porządku - martwiłam się tym, choć starałam przynajmniej wmówić że nie ma ku temu powodów.

– A jaki jest twój brat? – Zapytał mężczyzna.

- Nie wiem, nie widziałam go całe lata - wzruszyłam ramionami.

– A jaki był? – Zapytał.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline