Jak wiele opowieści mówi, los sprzyja tym, którzy sami na niego pracują. Ale żadna nie wspominała o tym, że przeznaczenie potrafi być tak dosadne.
~I z kiepskim wyczuciem czasu~ pomyślał Wędrowiec, gdy tuż obok pojawił się portal w nieznane. Ostatnie kilka dni spędził na penetrowaniu tych zapomnianych przez cywilizację ruin gdzieś w samym sercu dzikiego Xendriku, a gdy tylko odnalazł poszukiwany skarbiec i odłamki, które miały umożliwić opuszczenie tej sfery, tuż obok takie przejście otwiera się samoistnie, jakby specjalnie dla niego. Tydzień wcześniej i nie musiałby przedzierać się przez dżunglę, walczyć z niespecjalnie przyjaznym tubylcami i unikać pułapek zastawionych przez bardzo zapobiegawczych budowniczych tego pałacu.
Jednak z drugiej strony, to tego właśnie szukał - miejsca daleko od Khorvaire, Pana Ostrzy i Domów. Jeśli miał kiedykolwiek stać się tym, kim zamierzał, musiało to wydarzyć się poza Eberronem, dopiero potem będzie mógł wrócić i zmienić to, co zrobił w przeszłości, już jako ktoś zupełnie inny. A to była idealna okazja: zniknąć bez śladu, stać się wolną istotą, przynajmniej przez jakiś czas nie musieć oglądać się za siebie. A do tego okazja do poznania nowych miejsc, osób i co najważniejsze, opowieści!
Jeszcze raz powoli przyjrzał się portalowi. Co było po drugiej stronie, tego wiedzieć nie mógł. Wspaniałe bogactwa, fascynujące, obce światy? A może powolna i bolesna śmierć, przy której bladły puste groźby wysłanników Pana Ostrzy? Jednego był pewien: nie poznał jeszcze żadnej fascynującej historii, która zaczęła się tym, że jej bohater został w domu.
Mężczyzna wkroczył w portal, uśmiechając się do siebie.
***
Z ostatnich magicznych drzwi wyłoniła się masywna postać, którą tylko na pierwszy rzut oka można było nazwać człowiekiem. Mierzący blisko dwa metry mężczyzna o potężnej muskulaturze miał na sobie ciężki, obszerny płaszcz, pod którym widać jednak było, że większa część jego ciała została zastąpiona protezami wykonanymi z metalu i kryształu, które, choć wykonane z kunsztem i precyzją, przypominały bardziej sprawdzoną w wielu bojach zbroję niż prawdziwe kończyny. Jedynym bardziej “ludzkim” elementem była jego twarz - kiedyś zapewne przystojna, lecz teraz postarzała, poznaczona bruzdami i bliznami, częściowo zasłonięta przez grzywę ciemnych, niezbyt zadbanych włosów. Jasnoniebieskie oczy uważnie taksowały pomieszczenie z chłodną, prawie maszynową obojętnością.
Przybysz wydawał się nie mieć ze sobą niczego poza skromnym strojem podróżnym, wyraźnie używanym, ale utrzymanym w zaskakująco dobrym stanie. Jeśli miał przy sobie cokolwiek cennego, skrzętnie to ukrywał.