Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2020, 20:12   #4
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Sepii za szybką wymianę zdań ;)

W wielu ludziach krąży po cichu robak szaleństwa: jest czarny i ma trzy wielkie, fosforyzujące szkarłatem oczy. Długi ryjek zakończony otworem gębowym służy mu do plucia - pluje celnie jak zawodowy snajper, a karmi się ludzkimi snami i marzeniami. Chłepce je po nocach, trawi i wydala z powrotem, by przyszły do właściciela nad ranem i objawiły jeszcze inny świat. Małe szeleszczące chwytniki pozwalają mu przeciskać się przez każdą szczelinę ciała. Tak właśnie wychodzi z jakiegoś zdarzenia, wiersza lub religii i wdziera się do organizmu przez oko, ucho lub por skóry, a potem wędruje w milczeniu żyłami i nitkami nerwów szukając stałej przystani. Kiedy wejdzie do duszy, człowiek staje się niebezpieczny. Kiedy dosięgnie mózgu, nosiciel zaczyna zagrażać swemu otoczeniu. Ale kiedy dosięgnie serca, żywiciel zakochuje się w jakiejś istocie ludzkiej. Wówczas świat staje się dla niego niebezpieczny i każdy krok zagraża mu klęską.

Czarny robak Yazmin zadomowił się w duszy. Być może był to tylko chwilowy postój, przerwa w podróży dla nabrania sił - tak Latynoska sobie tłumaczyła, wypierając niepotrzebne emocje i bodźce. Nitka po nitce odcinała zbędne myśli, aby nie dać się porwać szalejącej wokół pożodze szaleństwa… bo Raccoon City oszalało. Ona zaś nie miała zielonego pojęcia kiedy konkretnie - precyzyjne umiejscowienie początku chaosu wypadało poza granice rejestracji jej sieci neuronowej, przeładowanej w tej chwili naddatkiem przyswajanych przez zmysły informacji… dlatego sukcesywnie i z premedytacją wygłuszała je, zamykając za kratami gdzieś na samych krańcu czaszki od strony potylicy, tam gdzie wysypisko wszelkich negatywów utrudniających realizowanie najważniejszego, niezmiennego punktu programu dnia, roku i całego życia.

Jeden, niezmienny, wciąż ten sam plan, zwieńczenie sensu istnienia. Musiała o tym pamiętać, choć biegnąc ulicą do swojego domu wciąż miała nos zatkany swądem palonego, ludzkiego mięsa. Zapach ten był bardzo charakterystyczny, nie do pomylenia z niczym innym. Kto raz go poczuł, już nigdy w życiu nie miał nawet cienia wątpliwości czym jest, gdy pojawiał się w okolicy. Ciężki, słodki i lepki odór, osiadający tłustą warstwą na wszystkim czego sięgnął. W dłuższej perspektywie zmieniał się w czarny, podobny sadzy osad… o ile sadza zachowywała się niczym grafitowy łój.

- Mierda! - kobieta syknęła pod nosem, zaraz zaciskając zęby i sznurując usta na głucho. Uleganie emocjom, kiedy dookoła trwała w najlepsze wojenna zawierucha, równało się wyrokowi śmierci, a ona nie mogła umrzeć, nie teraz. Nie, nim nie sprawdzi czy w domu ma jeszcze do czego i kogo wracać. Prosta zasada: wpierw zadbać o bezpieczeństwo jednostek o znaczeniu priorytetowym, później martwić własną skórą albo zdrowiem - jasno ustalona hierarchia wartości, bez szans na dewastację.

Gnając do domu na złamanie karku, Venegas mijała krajobrazy wycięte żywcem z dawnego życia: płonące wraki, ciała na ulicach, krew, szaleństwo… i strach, wiszący ponad ulicami niczym niewidoczna mgła. Mieszał się ze swądem spalenizny, wypychając tlen z obolałych długim biegiem płuc, stawiając ostrzegawczo wszystkie włoski na ciele. Jedna doba zmieniła całkiem przyjazne imigrantce miasto, może zbyt zapatrzone na konsumpcjonizm i kapitalizm, w scenę regularnej wojny domowej - tej brudnej, bezwzględnej oraz bezkompromisowej. Przypominało Somalię dekadę wstecz, bądź Ojczyznę… dawno, dawno temu.
Zasada naczyń połączonych działa też przy pamięci, jedno skojarzenie wyciągało kolejne, te zaś rozgałęziało się na całą gamę obrazów, dźwięków. Przez krótką chwilę mieszanina obecnego i przeszłego koszmaru zastopowała Latynoskę w miejscu, przysłowiowy rzut beretem przed jej domem. Potrząsnęła ciemnowłosą głową, odganiając powidok majaków odciśniętych na wewnętrznej stronie powiek…

- Por tu puta madre - szepnęła, zdając sobie sprawę, że tym razem to nie majak. Drogę blokowała kawalkada płonących aut, niemożliwa do przekroczenia. Już samo wejście w aurę bijącego od rozgrzanej do białości blachy sprawiało ból. Należało się wycofać, co Yazmin zrobiła, a jej twarz zastygła w masce żywej determinacji. Trafiła pod dom, jeszcze tylko kawałek. Maleńki kawałeczek i… co tam zastanie?
Bała się odpowiedzi na to pytanie.

Biorąc głęboki wdech, ruszyła raźno pod bar, łomocząc w szklane drzwi. W życiu po prostu trzeba być odważnym, trzeba być silnym. Nie wolno ulegać czarnym myślom, należy pokonać diabły wpychające się do głowy i próbujące wzbudzić paniczny strach. Parła więc naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że ma jeszcze do kogo się spieszyć.

Wpierw ujrzała ruch za szybą, zachrobotał otwierany zamek, następnie jęknęły zawiasy, a w progu powitał natręta gliniarz, pozwalając wejść do środka, a ledwo przełożyła nogi przez próg, Yazmin obrzuciła główną salę szybkim spojrzeniem. Pustka, ciemność, wygaszone sprzęty RTV i jeszcze dwójka ludzi wewnątrz: pijaczek oraz małolata.
Pierwszy, gdyby go umyć, odkazić, odpchlić i zaszyć, prezentowałby się całkiem przyjemnie dla oka, lecz to niewielka, ruda dziewczyna przykuła uwagę nowoprzybyłej.

Powiedzieć, że się znają, stanowiło sporą nadinterpretację. Mieszkały w jednej kamienicy, na różnych piętrach. Venegas rejestrowała jej obecność w budynku, ale nie miała pojęcia na którym piętrze dzieciak mieszka.

Dzieciak, młoda kobieta - trudne do określenia, ze względu na filigranową budowę i niski wzrost, automatycznie odejmujące piegusowi lat. Mogła mieć równie dobrze siedemnaście, co dwadzieścia pięć lat… jednak to stan w którym się znalazła budził niepokój. Równie niepokojące okazały wyduszane nerwowym dyszkantem słowa, a im więcej ich padało, tym oczy Venegas zwężały się aż paraliż przeszedł na szczęki, ściskając je do bólu zębów. Istnieją tysiące sposobów, żeby stwierdzić, że ktoś kłamie. Wcale nie trzeba umieć zaglądać mu do umysłu, żeby rozpoznać najmniejsze ślady niepewności i zakłopotania. Najczęściej trzeba po prostu na kogoś spojrzeć. Trzęsąca się dziewczyna nie wyglądała jakby kłamała. Chyba, że się naćpała.

Ignorując resztę otoczenia Latynoska podeszła do zakurzonej kobietki, chwytając stanowczo jej brodę kciukiem i palcem wskazującym, zmuszając do uniesienia głowy ku górze, aby mogła zajrzeć jej w oczy. Na ile się orientowała, źrenice reagowały na zmianę natężenia światła oraz emocji, rozszerzając się ze zdziwienia. Zostawała psychoza, schizofrenia…
- Oddychaj - powiedziała spokojnym głosem z silnym akcentem, patrząc w zaszklone, zielone oczy - Skup się na moim głosie i rób co mówię. Oddychaj, wdech… przerwa… wydech… przerwa…

Odpowiedziało jej zmieszanie i jeszcze większa doza zagubienia, dziewczyna zamrugała niepewnie, jakby nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Stała sparaliżowana, przełykając głośno ślinę. Głos hipnotyzował, wprowadzając cząstkę ładu w chaos dookoła, posłuchała go… skupiając uwagę na prostej czynności.

-... wydech… przerwa… wdech. Dobrze… - Latynoska obserwowała uważnie, powtarzając swoje póki mniejsze ciało przestało się trząść, a na wymizerowaną twarz wróciły ślady życia. Wtedy też zadała drugie pytanie:
- Brałaś coś?

- N...nie… nie! - rudzielec zaprzeczył, szybko kręcąc głową… znaczy próbując, bo dłoń na brodzie trzymała mocno. chciała coś powiedzieć, ale gardło zadrapało, wydobywając z siebie zduszony jęk.

- Jak ci na imię? - kolejne krótkie pytanie, zadane opanowanym głosem. Prosta zagrywka, odwrócenie uwagi od traumy, na rzecz czegoś normalnego, codziennego.

- Leah… - dziewczyna przedstawiła się, czując jak powoli serce przestaje tłuc się w piersi jak szalone.

Latynoska pokiwała głową w zadowolonym geście. Pierwszy etap osiągnięty, teraz tylko utrzymać dzieciaka z dala od paniki, dać zajęcie…
- Leah, bien. Muy bien. - puściła brodę pieguski, choć kontaktu wzrokowego nie urwała - Posłuchaj Leah. Od zaplecza jest drugie wyjście, znajdź klucz por favor. Muszą tu mieć zapasowy - rozejrzała się po barze, a jej spojrzenie spoczęło na gliniarzu. Odruchowo łypnęła na rękaw z wyszytą szarżą i sapnęła w duchu, mimo że żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął.
- Skoro was ewakuują, jest źle. Bardzo. Nie do opanowania, więc odpuszczają cywili i minimalizują straty swoich, esto es muy lógico... to logiczne - stwierdziła po prostu, podchodząc powoli do oficera. Po drodze obejrzała jeszcze mężczyznę przy barze. W koszuli bez wymiocin wyglądał lepiej, a na pewno mniej śmierdział. Mrugnęła do niego, po czym wróciła do obserwacji mundurowego, ściszając głos.
- Co to, psychoza? Gaz, bomba… Ta mała mówi prawdę? Mieszkam tu obok, w domu mam broń i coś, co nam pomoże się stąd wydostać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 28-05-2020 o 20:19.
Driada jest offline