| #2
"Srebrny Gronostaj" był dla mieszkańców Heldren bezpieczną przystanią. Miejscem pomagającym uczcić narodziny dziecka, odsapnąć po ciężkim dniu pracy w tartaku czy kłótni z małżonkiem. Od pokoleń miejscem zarządzała rodzina Garrimosów, dbająca nie tylko o lokal, ale też o każdego klienta z osobna - czy lokalnego, czy przejezdnego. To tutaj można było zjeść świetną jajecznicę na bekonie z rana, zapiekankę pasterską na obiad a wieczorem, po ciężkim dniu uraczyć się zimnym piwem lub winem. To tutaj również, w głównej sali gęsto zastawionej stolikami informacje wędrowały od ust do ust, a gospoda stanowiła niejaką tubę informacyjną dla wszystkich mieszkańców.
Siedząc w różnych częściach pomieszczenia widzieliście, jak ta z każdą minutą zapełnia się coraz bardziej, aż nie było gdzie usiąść i każdy kolejny gość musiał znaleźć sobie miejsce, by gdzieś postać lub przycupnąć. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i do sali wszedł dobrze zbudowany, ale paskudny z twarzy młody mężczyzna w towarzystwie czterech kolegów. Mihael od razu rozpoznał w nim Brunona, ten na szczęście nie wypatrzył go w pęłnej sali. Niedługo później w karczmie pojawiła się trójka ludzi - wysoki, brodaty mężczyzna o hardym spojrzeniu, starowina wyglądająca na szamankę i dobrze ubrana kobieta o kasztanowych włosach. Cała trójka stanęła na podwyższeniu w kącie sali, które czasami służyło bardom zapraszanym przez Garrimosów. Kobieta w średnim wieku wyszła przed szereg i rozejrzała się po sali. Wszystkie rozmowy w sekundę umilkły. - Dziękuję za tak liczne przybycie. Widzę na sali gości, którzy postanowili zatrzymać się w gospodzie, więc może najpierw się przedstawię - nazywam się Ionnia Teppen i jestem sołtysem Heldren. To jest Victor, przywódca lokalnej milicji i nasza Wiedząca, czyli Matka Teodora. - Przedstawiła swoich towarzyszy i przeszła do sedna. - Jak sami się domyślacie, sytuacja nie jest dobra. Pogarszająca się z każdą chwilą pogoda i co za tym idzie niewytłumaczalne wydarzenia, jakimi ostatnio większość z was była świadkiem, nie napawają optymizmem. Uprawy Starego Dansby'ego obumarły, syn drwala Hagherty'ego zachorował na dziwną chorobę, z której nawet nasza wspaniała Tessaria i Matka Teodora nie potrafią go wyleczyć. Wszystko przez to, że zobaczył w lesie wielkiego jelenia, który do niego przemówił...
Wtem niezmąconą ciszę oraz skupienie z jakim zebrani w gospodzie ludzie słuchali kobiety przerwał donośny, maniakalny śmiech. Wszyscy zwrócili się w stronę, z której dochodził i dostrzegli Bruno Laranzę - lokalnego chłystka i bumelanta niegrzeszącego rozumem. Śmiał się tak głośno i głupkowato przez kilka sekund, że nawet Victor, dowódca lokalnej straży chciał ruszyć w jego stronę, jednak sołtyska powstrzymała go dłonią. - Wiem, że dla niektórych ta sytuacja może się wydawać zabawna, panie Laranza, ale zapewniam... - zaczęła ostrym tonem Ionnia. - Ja przepraszam, pani sołtys... naprawdę nie wiem jak... przepraszam - próbował tłumaczyć się Bruno, gdy jego śmiech uciął się nagle. Mieszkańcy patrzyli na niego ze złością wypisaną na twarzach, a Bruno wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię, co sprawiło obserwującemu wszystko Mihaelowi nie lada satysfakcję.
Gdy tamten się uspokoił, Ionnia kontynuowała przemowę. - Dryden Kepp widział podobno w lesie wielką, białą łasicę na którą wyruszył zapolować. Nie ma go od dwóch dni w wiosce i choć to doświadczony traper, jestem skłonna uwierzyć, że coś mu się stało. Do tego wszyscy chyba mówią o mężczyźnie z północy, który zawitał wczoraj do Heldren. To ochroniarz Lady Argentei Massalene, szlachcianki z Oppary, która wracała z Zimar do stolicy. Yuln, bo tak ma na imię ów mężczyzna, zdołał uciec, gdy stwory kojarzone tylko z północą zabrały szlachciankę do lasu. - Wśród mieszkańców podniósł się nagle szum rozmów, który Ionnia uciszyła gestem dłoni. - Jako osoba odpowiedzialna za naszą społeczność, po przedyskutowaniu wszystkich "za" i "przeciw" z Victorem i Matką Teodorą, doszłam do wniosku, że trzeba pomóc porwanej kobiecie i sprawdzić, z czym naprawdę wiąże się ta zła pogoda. Niestety, w razie, gdyby sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, Victor i jego ludzie muszą pozostać na miejscu, by nas bronić. Dlatego zwracam się z prośbą do odważnych mężczyzn i kobiet z Heldren oraz naszych gości. Potrzebujemy kogoś, kto wyruszy do Lasu Granicznego, odnajdzie Lady Massalene i wróci do wioski z wieściami na temat pogody.
Na sali zapadła grobowa cisza. Na pewno nie takich informacji spodziewali się zebrani tu ludzie. Po chwili odezwał się poznaczony bliznami mężczyzna o surowym spojrzeniu, znany wśród mieszkańców stolarz Fergus. - Z całym szacunkiem, Ionniu, ale skoro nawet ochroniarz z północy uciekł z miejsca, gdzie porywano jego pracodawczynię, to jak my, prości wieśniacy mielibyśmy ją uwolnić? Nie jesteśmy wojownikami.
W sali podniósł się szum rozmów. Kilka osób wykrzyczało słowa poparcia dla stwierdzenia stolarza. - Yuln i jego ludzie nie byli przygotowani na pogodę, bo chyba nikt nie byłby gotowy na zimę w południowym Taldorze w środku lata - odparła Teppen. - Ma odmrożony nos i palce, co chyba jasno mówi, jaka aura panuje w Lesie Granicznym. Nikogo nie zmuszamy, by wyruszył na miejsce. Szukamy ochotników i mamy nadzieję, że ktoś jednak zechce pomóc porwanej kobiecie i przy okazji samej wiosce, bo musimy wiedzieć, na co się przygotować. Ktoś gotów podjąć to wyzwanie? - Rozejrzała się po sali.
|