Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2020, 20:26   #33
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, post za nieobecnego Alaron Elessedil - Artur Rozbicki


W pomieszczeniu panowała cisza. Za oknem nie ćwierkały żadne ptaki. Nie było zasłonięte, widać więc było, że robi się już szarawo. To był ten moment kiedy noc staje się wspomnieniem, a dzień jeszcze nie nadszedł. Zegarek w biblioteczce pokazywał godzinę 5:47. Dokładnie za 16 minut powinien pojawić się wschód słońca.

Arturowi było okropnie zimno, mimo to poczuł krople potu spływające mu po karku. Wzdrygnął się. Zasnął w fotelu w biblioteczce. Książka wypadła mu z rąk i leżała teraz na podłodze. Został wyrwany ze snu, dziwnego snu z którego pamiętał teraz każdy szczegół. Nie byłoby to tak osobliwe, gdyby wiedział, iż ma do czynienia ze świadomym śnieniem. W tym przypadku miał pewne wątpliwości.
Oparł się ponownie z zamkniętymi oczami. Tym razem nie dla wyciszenia.
Nie potrafił zaklasyfikować tego majaku, ale też daleko było mu do specjalisty. Nigdy nie interesował się tą tematyką aż tak mocno. Owszem, wiedział kiedy powstają sny, znał teorię świadomego snu, czytał kiedyś o OOBE, lecz w ostatnie nie wierzył. Procesy biochemiczne były faktem, zaś wychodzenie umysłem z ciała było dla niego jedną, kosmiczną bujdą pomimo poziomu uduchowienia, na jaki się wzbił. Wszystko z powodu jednej, prostej obserwacji. Jedyne opisy, z jakimi się zetknął to takie, które opisywały świat dokładnie lub prawie dokładnie taki, jakim widziały go ludzkie zmysły.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie komentarzy osób pragnących prawdziwości tej teorii po to, by podglądać dziewczyny pod prysznicem. Owszem, była to myśl kusząca, ale kiedy pomyślał o wszelkich niewyobrażalnych darach wszechświata takie zastosowanie wydało mu się trywialne, ograniczone i przyziemne. Właściwe dla ego, nie jego prawdziwego “ja”.
To też było powodem, dla którego OOBE nie było prawdą. Bynajmniej nie błahość podglądania płci pięknej, ale cudowna złożoność miejsca, w którym żyła materia. Mózgi to twory potężne, lecz ograniczone. Każdy człowiek to “jestem” w materialnej klatce, w której zamyka się sam przez niewiedzę. A raczej kłamstwa ego oraz utożsamianie ze wszystkimi nadpisanymi samodzielnie cechami takimi jak chciwość, pożądanie, wrażliwość, lęk oraz cała gama innych. Żadna rola nie była prawdziwa, ponieważ była tylko rolą. Nie była tym, co pozostaje po odrzuceniu wszystkiego. Tym, czego nie da się odrzucić. Jedynego, niezaprzeczalnego faktu - istnienia. Przebudzenie zaczynało się wtedy, gdy przestawało się być człowiekiem doświadczającym wszechświata, a było się wszechświatem doświadczającym człowieka. Te wszystkie wspaniałości nie przestaną być niepojęte dla ludzkiego umysłu, czego dowodem były gołębie. Dla przykładu. Ze względu na magnetorecepcję tak rzadko doświadczaną w OOBE, zaś to tylko jeden element. Elektrorecepcja. Fale radiowe przenikające wszystkich i wszystko. Fale elektromagnetyczne o spektrum tak szerokim, że niepojętym. Dlaczego podczas wyjścia z ciała miałoby się doświadczać otoczenia wyłącznie poprzez ograniczoną perspektywę ludzkich zmysłów? Nie znajdował dla tego pytania innego wyjaśnienia jak fakt, iż mózg w swojej olbrzymiej mocy oszukiwał sam siebie. Jak we śnie. Dlatego zapewne wszelkie OOBE było po prostu świadomym śnieniem rozpoczynającym się w konkretnych warunkach początkowych przebywania we własnym łóżku. Świadomym śnieniem, podczas którego dana osoba posiadała pełną kontrolę nad snem. Zatem sprawa wracała do punktu wyjścia.
Doświadczony majak nie był zwyczajny, co widać było na pierwszy rzut oka. Oczywiście świadomy rzut oka, ponieważ podczas marzeń sennych wszystko wydaje się racjonalne oraz na miejscu. Zazwyczaj. Najprawdopodobniej ośrodek odpowiedzialny za logikę dobrze bawił się oglądając takie jazdy bez trzymanki. Artur nie znał szczegółów biofizykochemicznych odbywających się w mózgu podczas fazy REM włącznie z rejonami aktywności.
Sen nie był także świadomy ze względu na brak pełnej kontroli nad nim. Tym samym wyeliminował wszystkie opcje. Otworzył oczy, podniósł książkę i przeciągnął się. Skoro dzień miał zacząć się wcześniej niż zwykle, to niechaj się zacznie. Włożył ręce do kieszeni i podszedł do okna, by spojrzeć na jeszcze puste ulice.
Akurat w tym momencie z klatki schodowej bloku naprzeciwko zaczął wychodzić młody chłopak. Na głowie miał kask. Na plecach plecak. Jedną dłonią przytrzymywał sobie drzwi a drugą wyprowadzał rower. Nie byłoby w tym absolutnie nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że chłopaka spowijała aura. Była to jasna żółta poświata bijąca z całej jego sylwetki.
W pierwszej chwili można było wysnuć racjonalny wniosek o grze świateł. Jednak młodzieniec wsiadł w końcu na rower by zacząć poruszać się w stronę ronda. Poświata cały czas utrzymywała się w około jego sylwetki.
Rowerzysta minął właśnie wychodzącą za rogu skrzyżowania kobietę. Pani z całą pewnością po czterdziestce wracała z dwoma rosłymi psami ze spaceru. W około jej sylwetki Artur również widział aurę, ta jednak była fioletowa.

Chłopak stał w bezruchu i obserwował. Zdarzają się w życiu takie momenty, w których umysł po prostu zatrzymuje się nie potrafiąc poradzić sobie z tym, co widzi. Mógł to być zapierający dech w piersiach krajobraz, twarz dziewczyny podziwiana z bardzo niewielkiej odległości, samo życie występujące gdzie się nie obejrzeć. Lub aury. A kiedy umysł próbował rozpocząć swoją pracę, rozchwianym krokiem starał się wrzucić Artura w świat iluzji tak często nazywany rzeczywistością ten zauważył, iż pojawiły się pierwsze myśli. Kto je zaobserwował? Był zatem tym, który myśli czy obserwatorem spostrzegającym je? Zaczęły swobodnie przepływać, ale nie wchodził w żadną z nich pozostając wolnym, poza ich wpływem. Był kimś więcej niż wszystkie myśli. One odpływały, znikały, zaś on dalej trwał. Niezmienny.
Jedna z tych eterycznych chmur wydarzających się w nim mówiła, iż niewiele wie o aurach. Inna wskazywała, że niektórzy podobno je widzieli, choć on sam nie miał takich doświadczeń jeszcze nigdy. Nie wiedział co oznaczają poszczególne kolory.
Stał nie czując potrzeby poruszania się, a jedynie bycia. I obserwowania bez osądzania. Bez myśli. W końcu powoli sięgnął do kieszeni po telefon, by odnaleźć znaczenie kolorów. Wszedł na pierwszą lepszą stronę. Żółty miał być barwą intelektu oraz optymizmu, zaś fioletowy oznaczał duchowość. Podobno. Wymagało to weryfikacji. W końcu był także człowiekiem nauki.
Nagle zapragnął wyjść z domu, patrzeć na ludzi. Wyszedł z biblioteczki i wkroczył przez sypialnię do łazienki, gdzie czekała na niego poranna toaleta, owsiankę zjadł przy oknie, by móc obserwować. Jako następny czekał go spacer po Parku Skaryszewskim. W poszukiwaniu natury i aur.
Wschód słońca zasłaniały mu niestety bloki. Na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, aż w końcu nastał dzień. Niebo było niemalże bezchmurne. Zapowiadał się piękny poranek. Dla Artura wyjątkowo kolorowy dzień…
Na ulicy, którą obserwował przez okno, jedząc śniadanie pojawiało się coraz więcej ludzi, ludzi na rowerach, ludzi z psami, ludzi w autach. Każda z osób którą widział posiadała kolorową aurę.
Sąsiad Artura, uśmiechnięty starszy pan Truskowski z zieloną aurą, wyprowadzał swojego kundelka na spacer. Artur kojarzył go jako bardzo pozytywną pełną energii osobę, bardzo optymistycznie nastawioną do wszystkiego. Minął się właśnie na ulicy z Panią Kwaśniewską, która śpieszyła się do swojego auta. Pani Kwaśniewska, zapominalska i wszędobylska miała pomarańczową aurę. Pan Truskowski szedł dalej, na rogu minął nastolatkę z fioletową aurą, która ponuro spojrzała na mijającego ją kundla. Zniknął w końcu za zakrętem.
Nastolatka stanęła pod klatką schodową z której Artur widział dziś wychodzącego rowerzystę. Wyglądało na to, że na kogoś czeka. Po kilku uderzeniach serca zza drzwi wyszła kolejna nastolatka. Ta, nosiła kolorową kurtkę, przyciągającą wzrok wśród raczej czarno szarych strojów ludzi znajdujących się na ulicach. Dziewczyna miała równie zieloną aurę, co pan Truskowski. Nastolatki razem ruszyły chodnikiem.
Przez chwilę za oknem nie było nikogo. W przejeżdżających autach trudno było dostrzec kto dokładnie siedzi. W końcu kolejna osoba wyszła zza zakrętu. Chłopak w kapturze, przez który niemalże nie było widać jego twarzy. Ręce trzymał w kieszeniach. Szedł przygarbiony, spieszymy krokiem. Jego aura była czarna. Artur poczuł wewnętrzny niepokój.

Spojrzał na ekran Xiaomi. Strona internetowa informowała, że czarny kolor aury związany był z nienawiścią lub złymi intencjami. Pewnie jedno i drugie dawało identyczny kolor. Nie mógł zadzwonić na policję i zawiadomić, że pod jego oknem właśnie przechodzi człowiek o czarnej aurze. Z resztą i tak nie przyjechaliby na czas nawet gdyby potraktowali sprawę poważnie. Jeśli ten człowiek miał złe intencje najprawdopodobniej zrobi to, co zamierzał zanim przybędą.
Arturowi ciężko było pojąć wszystkie te emocje trawiące nieznajomego od wewnątrz. Nikt nie był ani dobry, ani zły. Świadomość po prostu była. Musiał być bardzo zagubiony.
Rozbicki zerwał się od stołu, wpadł do przedpokoju i wracając w kierunku balkonu założył kurtkę, po czym wyszedł na balkon. Oparł się przedramionami o barierkę. Odetchnął.
- Powiedz, co jest pomiędzy wdechem a wydechem? - zapytał głośno i bardzo spokojnie.
Chłopak w kapturze nie zatrzymał się ani na chwilę. Był teraz kilkanaście kroków przed balkonem na którym stał Artur. Uniósł na niego wzrok. Mógł mieć około siedemnastu lat. Szerokie usta i mocno zarysowane kości policzkowe. Spojrzenie miał ponure i zmartwione. Nie wyglądał na bandytę, nie ział gniewem. Szare oczy miał smutne.

Samobójca. Była to pojedyncza myśl, jaka pojawiła się w jego głowie, ale oczywiście nie mógł mieć żadnej pewności. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Przeniósł uwagę na własny oddech, a potem stał się oddechem. Uśmiechnął się od nagłego poczucia wolności. Nie zastanawiał się nad tym, co ma powiedzieć. Po prostu mówił. Powoli i głośno. Spokojnie i z uśmiechem. Mówił o czymś, co każdy mógł wykonać w każdej chwili.
- Spójrz na swoje dłonie. Zobacz uważnie każdy palec. Jakie one są? Usłysz dźwięki, które są teraz. Co teraz słyszysz? Poczuj ubranie pod palcami. Jakie ono jest? Śliskie? Chropowate? Miękkie? Twarde? Zamknij oczy i przenieś uwagę na oddech. Nie ingeruj, nie narzucaj. Jest jaki jest. Wdech. Przerwa. Wydech. Wdech. Przerwa. Wydech.
Chłopak automatycznie spojrzał na swoje dłonie. Następnie ze zdziwieniem na Artura stojącego na balkonie. Zaczął rozglądać się jakby szukał kogoś, do kogo mężczyzna z balkonu kieruje swoje słowa. Jednocześnie szedł dalej tylko trochę zwalniając tempo.
- Zatrzymaj się i skoncentruj uwagę na tym, co przekazują ci zmysły. Świat poczeka, nigdzie ci nie ucieknie.
Chłopak uniósł w zdziwieniu brwi. Po chwili wyciągnął przed siebie rękę, zaś z jego zaciśniętej w pięść dłoni wyłonił się jeden palec. Ten środkowy.
Po czym spowity czarną aurą chłopak ruszył znów swoim szybkim krokiem dalej. Artur mógł zaobserwować, że w drodze zerka na swoje dłonie jakby coś w nich go nurtowało.
Artur uśmiechnął się, pokiwał głową i wrócił do mieszkania. Najwyraźniej tak musiało być. Niespiesznie dokończył owsiankę, po czym ubrał się i wyszedł do Parku Skaryszewskiego. Poobserwować aury ludzi. Samemu odnaleźć w nich prawidłowości.
O tej godzinie w zwyczajny dzień park nie tętnił życiem, jednak przewijało się tu na tyle dużo osób by móc spokojnie przyglądać się im i ich aurą.
Artur szybko zauważył, że zielone aury posiadają ludzie uśmiechnięci. Tacy którzy przechodząc i łapiąc jego wzrok pozdrawiali nieznajomego skinięciem i pełnym pozytywnej energii uśmiechem.
Osoby z żółtą aurą wydawały się zamyślone i pogrążone we własnych myślach. Niektóre z nich uśmiechały się, inne nie. Było ich najwięcej ze wszystkich.
Osób z pomarańczową aurą było w parku mało, częściej przemykały ulicami, czy skrajem parku wyglądając jakby za czymś goniły, do czegoś się śpieszyły.
Czerwoną aurę Artur wiedział tylko jedną. Kierowca taksówki, który z impetem trzasnął jej drzwiami. Pełen złości i gniewu ruszył w stronę publicznych toalet. Wyraźnie był to koleś nie w humorze.
Zielone, dużo żółtych, pomarańczowe, jedna czerwona, jedna czarna, jedna fioletowa… podsumował Artur, w momencie kiedy jakaś ruda dziewczyna o fioletowej aurze usiadła na ławce obok. To była druga osoba o tym kolorze jaką dziś widział. Ruda sięgnęła do torebki i wydobyła z niej paczkę fajek i zapalniczkę.

Zagadanie do nieznanej osoby mogło się wydawać bardzo łatwe. We śnie nie miałby z tym problemów, ale w rzeczywistości, a przynajmniej miał nadzieję, że to, co widzi nią jest, sprawy znacząco się komplikowały. Wszystko dlatego, iż nie był nawykły do łamania takich granic w szczególności w stosunku do kobiet. Co innego próba zatrzymania potencjalnie zabójczego gościa z bezpiecznej odległości, a co innego odezwanie się do siedzącej tuż obok dziewczyny. No, może nie aż tak blisko.
- Stało się coś? - zapytał, gdy w końcu ciekawość zwyciężyła.

Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała na obcego sobie mężczyznę, zmarszczyła brwi. Po chwili jakby zrozumiała, zaczęła przecierać palcem pod oczami jakby poprawiała rozmazany makijaż. Fajkę wsadziła do ust, uniemożliwiając sobie mówienie. Wolną dłonią nerwowo wygrzebała z torebki lusterko w którym szybko przejrzała się sprawdzając swoje oczy.
- Już lepiej? - zapytała, gdy skończyła te zabiegi. - Problemy w pracy - odpowiedziała, chociaż brzmiało to wymijająco.

Artur lekko pokręcił głową.
- Nie o to chodzi, żeby mieć ładniejszą maskę do pokazywania innym tylko o to, co dzieje się wewnątrz - uśmiechnął się lekko. I jego czekał powrót do pracy, ale najpierw spacerowym tempem niespiesznie do domu.

Powrót do domu odbył się bez zbędnych niespodzianek. Był kolejną okazją na obserwację aur osób w około Artura. Niespodzianka czekała na niego przed drzwiami wejściowymi od mieszkania. Oparta o drzwi, na sporej czarnej walizce siedziała jego siostra. I to nie była ta siostra, której mógłby się spodziewać.

Ewelina, ubrana jak zwykle na czarno w rockowym stylu. Miała nieco rozmazany makijaż, za to długie włosy schludnie uczesane były w koka. Minę miała ponurą, chociaż na widok Artura trochę się rozchmurzyła i uśmiechnęła. Jej aura była fioletowa.
- Hejka - powiedziała na przywitanie - kupe lat.

- O Jezu… - powiedział, przytulił siostrę na powitanie i otworzył drzwi wpuszczając ją do środka. Walizkę bez pytania zataszczył do pokoju obecnie będącego pokojem gościnnym.
- Zaraz będę - zawołał kierując się do spiżarni. Zaświecił światło. Z sufitu wisiały pęki suszonych ziół, zaś znajdujące się pod ścianą półki wypełniały butelki, słoiki i pojemniki zawierające różnorodne wyroby. W tym bardzo łatwe do wykonania mydła glicerynowe. Pomieszczenie przypominało klasyczną spiżarnię z filmów przedstawiających wiejskie gospodarstwa domowe. Rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedniej kartki przyklejonej do butelki przezroczystą taśmą klejącą. Nalewka z arcydzięgla litwora, melisy, rumianku i ziela dziurawca. Wszedł w korytarz gasząc za sobą światło i zamykając drzwi, po czym skręcił do kuchni. Z jednej z szafek wydobył kieliszek, zaś po chwili na stoliku w salonie stanęła nie całkowicie wypełniona pięćdziesiątka. Nie zabrał ze sobą butelki odłożonej na blat. Ideą nie było schlanie się w trupa, a uspokojenie. Do tego celu wystarczyły dwie do trzech łyżek stołowych. Tutaj potrzebne były raczej trzy. Jakby było za mało, to w segregatorze z olejkami eterycznymi miał walerianę. Włączył dyfuzor wypełniony wodą z mieszanką olejku miętowego, rozmarynowego i lawendowego. Ten ostatni był środkiem na wszystko. Także na uspokojenie. Dopiero wtedy usiadł.
- Pij - wskazał na kieliszek.
- A potem opowiadaj - dodał.
- Co to? - zapytała siostra, zamiast opowiadać. Nim Artur odpowiedział powąchała zawartość, co poskutkowało krótkim odruchem wymiotnym. Zerwała sie na nogi i pobiegła do toalety. Zdążyła otworzyć kibel by wymiotować do niego.
Coś było nie tak. Nos Artura mówił, że nie pachniało tak źle by dawać taki skutek.

Tym razem poszedł do kuchni po szklankę wody. Poczekał chwilę aż skończy, ale zostawał w pobliżu, by w razie czego pomóc.
W końcu wszedł do łazienki, spuścił wodę usiadł na podłodze i wyciągnął rękę z naczyniem do Eweliny.
- Czysta, przefiltrowana. Co się dzieje?
- Woda? - upewniła się siostra. Dopiero po potwierdzeniu napiła się kilka łyków. - Już mi lepiej. Możemy wrócić w przyjemniejsze miejsce - uśmiechnęła się lekko.

- Mogę zostać u ciebie na kilka nocy? - zapytała gdy byli na powrót w bardziej przytulnym pomieszczeniu niż toaleta.

- No pewnie, nawet nie musisz pytać. Walizka jest już w pokoju - odpowiedział zastanawiając się czy przypadkiem siostrzyczka nie jest w ciąży.

- Pokłóciliśmy się - wyjaśniła krótko, a mówiąc to musiała mieć na myśli nikogo innego jak swojego własnego męża Dawida Kaliszewskiego. - Chyba trochę przesadziłam z reakcją - Ewelina wzruszyła ramionami, nie była w stanie cofnąć czasu - powiedziałam kilka słów za dużo. No i … spakowałam torbę i wyszłam. Tylko jest to trochę bardziej skomplikowane… - zamiast powiedzieć dlaczego, złapała się za brzuch.*

- Jesteś w ciąży? - zadał pytanie, które chodziło mu po głowie.
- I co z Adrianem?
- Został z ojcem - odpowiedziała. - Był akurat u kolegi, więc pozna jego wersję - Ewelina najpierw upiła kilka łyków wody nim odpowiedziała na drugie pytanie - tak, jestem.

- I… to był ten powód kłótni? - zapytał Artur najdelikatniej jak potrafił.

Ewelina zamiast odpowiedzieć wprost i od razu sięgnęła do swojej torebki, którą zostawiła przy sobie w przeciwieństwie do torby. Po chwili wyjęła z niej plik złączonych ze sobą kartek papieru, pierwsza strona zawierała obrazek z usg oraz tytuł "badanie usg w pierwszym trymestrze ciąży". Otworzyła na pierwszej stronie i przesunęła w stronę Artura. Mężczyźnie najpierw rzucił się w oczy napis:
"Ultrasonografia w I trymestrze, rozpoznanie: żywy płód" a następnie zakreślone na czerwono "Ryzyko / Konsultacja; pacjentka wyraziła zgodę, rozpoznanie
Stan / ryzyko
Trisomia 21 1:20
Trisomia 18 1:300
Trisomia 13 1:5"

Artur przypatrzył się wynikom. Okiem matematyka, bo tylko takim dysponował. Domyślał się, że chodzi o jakieś choroby czy nieprawidłowości związane z dzieckiem, ale nie miał pojęcia jakie. Wiedział, że jeden do dwudziestu to… obstawiał trochę ponad 5%, a dalej było mniej niż 3,5 promila i dokładnie 25%. Pierwsze było względnie małe, za drugie nie dałby funta kłaków, zaś trzecie było najmniej optymistyczne, ale dramatu nie było. Okiem matematyka, oczywiście.
- Dooobra, a co to znaczy? - zapytał w końcu.
- To się czyta jakoś tak - Ewelina pokazała palcem na pierwszy wynik trisomii, że jedna na dwadzieścia kobiet z takimi wynikami jak ja, rodzi chore dziecko na trisomie 21. I tak dalej. To daje dość duże prawdopodobieństwo, zwłaszcza tu - przejechała palcem na ostatni wynik. - Teraz możnaby zrobić kolejne badania, oczywiście sporo płatne, które dałoby pewność, czy jest chore, czy jest zdrowe - wyjaśniła. - I tu właśnie nasze poglądy się rozjechały.

Artur uśmiechnął się lekko.
- Tą część rozumiem. To jest rachunek szans. Nie liczy się tego jak zwykły rachunek prawdopodobieństwa, w którym jeden podzieliłabyś na dwadzieścia i wyszłoby ci dokładnie pięć procent. Tutaj jedno jest negatywne, a dziewiętnaście pozytywnych. To daje… nie wiem… obstawiam mniej niż pięć i pół. Z pewnością więcej niż pięć. To dość niewiele, statystycznie rzecz ujmując. Większość testów biologicznych robi się z wiarygodnością na poziomie dziewięćdziesięciu pięciu procent. Tu nie ma dramatu. Kolejne to już promile, nie procenty, bo mianownik trzeba będzie podciągać do tysiąca, nie do setek. Czyli coś między 3 a 4 promile. To bardzo mało. W mojej branży jakbym dostał takie liczby, to od razu bym sprawdził czy nie ma błędu w obliczeniach. Jeśli nie, to uznałbym to za statystycznie nieistotne. Ostatni… Nooo… Tu gorzej, ale też nie załamywałbym rąk. Jeden wynik negatywny i cztery pozytywne. Jedna czwarta, czyli dwadzieścia pięć procent. Sporo, ale warto spojrzeć na to od drugiej strony. Siedemdziesiąt pięć procent na “sukces”. To dużo.
Podczas gdy Artur mówił, zauważył jak aura Eweliny z fioletowej zmienia się powoli, z każdym jego słowem w czerwoną.
- No… co chcesz powiedzieć? - zapytał przypatrując się siostrze.
- Że, kurwa mam w dupie, jak mało dzieli mnie od sukcesu urodzenia zdrowego dziecka. Chcę, do cholery jasnej wiedzieć na sto pierdolonych procent. I tyle - wypowiedzenie kilku przekleństw sprawiło, że czerwona aura na powrót wracała do fioletowego koloru, obecnie będąc w stanie przejściowym.
- Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek da ci na coś sto procent, to prawie zawsze kłamie. Świadomie lub nie. Nigdy nie dowiesz się niczego z absolutną pewnością. Można się tylko zbliżać do tego. Nawet najbardziej pewne badanie będzie obarczone błędem. Choćby i ludzkim. Ile potrzebujesz? - zakończył.
- Prawie tysiaka - przejechała po czole - z kasą byśmy jakoś dali radę. Tylko, on nie chce tych badań.
- Czy wiążą się z jakimś ryzykiem dla któregoś z was?
- Nie. To tylko bardzo drogie badania krwi. Nie ma większego ryzyka, oprócz siniaka - wyjaśniła. - Dawid uważa, że to wywalenie kasy w błoto, bo po co wiedzieć.
Nagle Artur roześmiał się. I na tym się nie zakończyło. Wyglądało na to, że dostał ataku śmiechu. Po nieco dłuższej chwili wstał nie przestając. Brzuch go zaczął boleć. Ocierając łzy rozbawienia poszedł do sypialni, skąd wyciągnął jeden ze swoich zaskórniaków, po czym wrócił i położył na stole tysiąc złotych, które przesunął w stronę Eweliny.
- Prezent. I przestańcie się kłócić z powodu pierdół. Pieniądze rzecz nabyta. To tylko papierki. Ważne jest to, żeby dzieciak był zdrowy. A tobie obecnie nie wolno się denerwować. To podnosi poziom wolnych rodników, które “korodują” organizm od środka. Musisz się dobrze odżywiać, bo badania pokazują, że ma to olbrzymie znaczenie. To co jesz może wywołać raka u dziecka. Więc uważaj.
Ewelina była zaskoczona. Zgarnęła kasę ze stołu i wsunęła do kieszeni.
- Dziękuję braciszku. Ale, ani słowa Dawidowi, zgoda? I co to znaczy korodują?
- Aha, ani słowa - potwierdził.
- Nie do końca to rozumiem, ale wolne rodniki to atomy posiadające niesparowane elektrony. To znaczy, że są bardzo reaktywne chemicznie. Nie do końca rozumiem jak to działa, ale czytałem o tym, że uszkadzają DNA. Chyba właśnie przez tą reaktywność chemiczną. W każdym razie są one bardzo szkodliwe. Potwierdzone badaniami. Mogą prowadzić do stanów zapalnych i dalej do innych chorób. Włącznie z nowotworowymi. Więc żadnego stresu, najlepiej żadnych związków sodu choćby dlatego, że podnoszą ciśnienie, żadnego cukru, zero białej mąki - uśmiechnął się szeroko.
Mniej więcej w połowie wypowiedzi Artura aura siostry znów zaczęła zmieniać kolor. Tym razem na coraz ciemniejszy fiolet.
- Kurwa - podsumowała. - Masz jakąś czekoladę?
- I tyle by było ze zdrowego żywienia. Mam kakao w proszku. I konopie. Możemy zrobić kakao na mleku konopnym. Albo ciasto czekoladowe z fasoli.
- Może jedno i drugie? - zaproponowała z nadzieją w głosie. - Ale najpierw zadzwonię umówić termin badań. Okej?
- Pewnie. Zaczniemy od kakao, bo będzie szybciej. I pójdę po książkę z przepisami.
- Świetnie. Mów w czym mogę pomóc - Ewelina zaczęła wstawać, gotowa do pomocy bratu, by najpierw zrobić kakao.

Podczas wspólnego przygotowywania jedzenia Artur miał okazję zaobserwować, że aura jego siostry zmienia odcienie w zależności od jej nastrój oraz tematu rozmowy. Porusza się jednak w podobnej tonacji. Jasny fiolet, ciemy fiolet, niemalże czerń, czy czerwień.

Kilka razy ich ramiona czy ręce zetknęły się przypadkiem. To uświadomiło Arturowi, że aura jest niczym gęsta mgła, ale w przeciwieństwie do mgły jest przez niego wyczuwalna w dotyku. Ledwo co, ale był przekonany, że czuje ją pod opuszkami palców.

W pewnym momencie, gdy razem z Eweliną sięgnęli po tą samą brudną łyżkę, odniósł wrażenie, że aura siostry podążyła krótko za jego ręką. Choć nie mógł mieć pewności czy nie było to tylko złudzenie.
- Ja pozmywam - odezwała się siostra zgarniając łyżkę. - Lubię to robić. Zmywanie mnie odpręża. Wiem, to dziwne.

- Nie aż tak bardzo. Monotonne czynności wyłączają umysł. Przykładowo są osoby, które psychicznie odpoczywają bardziej przy rąbaniu drewna niż na plaży - odpowiedział i odwrócił się w kierunku kanapy, lecz nagle zatrzymał się.
- Moment, nie ruszaj się przez chwilę - dodał energicznym, ale nie silnym ruchem strzepując wyimaginowany brud z łopatki Eweliny. W rzeczywistości śledził zachowanie aur pod wpływem dotyku i własne odczucia względem nich. Starał się także coś usłyszeć, jeśli w ogóle było co. Nim skończył złapał fioletową poświatę w palce i spróbował odciągnąć.
Wydawało się, że jego ręce działają na aurę trochę jak magnes. Delikatna mgła skupiała się częściowo przy jego dłoni, gdzie jej kolor nabierał po krótkiej chwili bardziej intensywnego koloru. Nie było jej słychać. Dało się ją jednak pociągnąć.
Intensywny fiolet który zebrał się przy jego dłoni poruszył się za nią, po chwili odrywając się od reszty aury Eweliny i zostając tylko na dłoni Artura (w ilości pokrywającej jego dłoń). Po czym powoli z tej dłoni znikał jakby rozpływając się w powietrzu. Za to aura Eweliny z ciemnego fiolety zmieniła znów barwę na jasny fiolet. Artur miał wrażenie, że wyciągnął trochę intensywności koloru z aury siostry.
Siostra cierpliwie czekała.
- Co mam tam jakieś włosy? Ostatnio gubię ich więcej - Z jej perspektywy widocznie wyglądało to jakby ściągał z jej ramienia jakieś włosy czy paproszki.*
Przez krótką chwilę patrzył na swoją dłoń.
- Chyba coś się przyczepiło, choć nie do końca jestem pewien co. Poczekaj jeszcze tylko chwilkę - powiedział ponownie odciągając intensywność barwy. Zastanawiał się czy aura zacznie zmieniać kolor.
Tak też się stało. Po ponownym odciągnięciu barwy aura z coraz bardziej delikatnego fioletu przechodziła w lekki pomarańcz, te dwie barwy mieszały się w około Eweliny która wyglądała na zamyśloną nad czymś.
Artur kontynuował, cokolwiek robił. Po raz kolejny spróbował wyciągnąć barwę z aury siostry. Było to pochłaniające zajęcie. Aura w końcu stała się pomarańczowa. Artur pociągnął znów. Pomarańcz zaczął zamieniać się w żółty. Po kilku pociągnięciach zrobiła się żółta. Ewelina uśmiechnęła się do własnych myśli i z tym uśmiechem spojrzała na Artura. Mężczyzna znów przyłożył rękę do jej ramienia, wokół niej zaczęła gromadzić się żółta barwa, a aura robiła się żółto zielona. Siostra zaczynała się już wiercić i próbować zajrzeć na swoje ramię by ujrzeć skutki zdejmowania czegoś z jej ramienia.
- No to porządnie się przyczepiło! - zaśmiała się krótko, jakby przyczepienie czegoś do jej ramienia i niemożliwość odczepienia tego było przyjemnym żarcikiem. Artur pociągnął znów, a aura siostry zrobiła się niemalże zielona.
- Artur! - krzyknęła nagle siostra, a w jej głosie i oczach widać było radość. - Już wiem! Muszę lecieć do Dawida! Musimy się pogodzić, przecież ja go kocham, on mnie kocha i będziemy mieli razem dziecko! Małego dzidziusia, słodkie nóżki, małe rączki! To takie wspaniałe, a my jak te głupki się kłócimy. Koniec tego!
Nie czekając na dalsze “zdejmowanie czegoś” z jej ramienia, siostra ruszyła do drzwi wyjściowych z mieszkania. Podskakiwała przy tym lekko i nuciła pod nosem marsz weselny. Była wesoła i pełna energii.

Zepsuł siostrę. Jej reakcja była znacznie bardziej przerażająca niż wszystkie koszmary jakie miał w ciągu ostatnich lat. Razem wzięte. Stał tak przez chwilę osłupiały z przerażenia.
- Idę z tobą! - zawołał otrząsając się z paraliżu. Musiał sprawdzić czy po prostu jest radosna i w pełni zdolna do funkcjonowania w społeczeństwie, czy stała się lekkomyślna i nie będzie potrafiła nawet przejść przez ulicę bez zagrożenia wpadnięcia pod samochód. Telefon i klucze włożył pospiesznie do kieszeni, zmienił buty, narzucił kurtkę i porwał plecak, w którym zawsze znajdował się niezbędnik oraz apteczka. Zaczął pisać wiadomość do szwagra: “Wyślij gdzieś Adriana na dłużej. Jadę do was z Eweliną. Daj znać, gdyby to się utrzymywało. O nic nie pytaj, będziemy niedługo.”
- O super! Jedź ze mną, jasne, jasne! Tak się cieszę, że mogłam spędzić z tobą trochę czasu. Posiedzimy sobie jeszcze chwilę razem w aucie. Może puszczę jakieś stare przeboje i sobie pośpiewamy? - zaproponowała. Chwyciła swoją torebkę i założyła kurtkę.
Po drodze wyciągnęła kluczyki od auta z torebki. Prowadziła w stronę czerwonego Peugeota, którym należał do niej. Kiedy je znalazła zaczęła wesoło podrzucić je w górę i łapać, tak w kółko.

- Może pojedziemy komunikacją miejską? Będziecie mieli pretekst do tego, żeby tu przyjechać. Przynajmniej ty będziesz miała. Zawsze to jedno spotkanie do przodu, nie? No i założę się, że już nawet nie pamiętasz jak to jest nią jeździć, a dojazd do was jest bardzo dobry - zaproponował Artur czując opadające na nich widmo katastrofy.
- Komunikacją miejską? Daj spokój! Tam nie będzie listy przebojów które będziemy mogli razem śpiewać! Hej dziewczynooooooooo! Spójrz na misaaaaaaa! - Ewelina zaśpiewała dość głośno nie przerywając drogi do auta. Jakaś starsza pani z pomarańczową aura spojrzała za nią. - Pamiętasz? Tata nam to czasami puszczał w aucie.
- Chcesz prowadzić? Będę mogła wtedy zmieniać utwory - zaproponowała Ewelina.

- Tak! Bardzo dobry pomysł. Poprowadzę - odparł szybko z postanowieniem, że zatrzyma się nieco dalej od domu Eweliny. Na tyle blisko, żeby można było szybko dojść piechotą i wytłumaczyć obawą o brak miejsca parkingowego oraz chęcia złapania tego, by nikt go nie zajął przed nimi. Musiał sprawdzić jak poradzi sobie z przechodzeniem przez przejście dla pieszych. I wstąpią do sklepu spożywczego.

Ewelina całą drogę puszczała muzykę. Taką, nie w jej stylu. Posuwała się do naprawdę ostrych kawałków w stylu "Białego Misia", które teraz mogły być jedynie niechlubnymi wspomnieniami z dzieciństwa. A do każdego z tych kawałków wesoło śpiewała próbując nakłonić Artura by śpiewał razem z nią.
Wstąpienie do sklepu spożywczego spotkało się z jej wielkim entuzjazmem. Postanowiła kupić tam co prawda tabliczkę czekolady, co oczywiście w jej stanie powinno być ciut niewskazane. Nie dało jej się jednak żadnym sposobem odwieźć od tego pomysłu. Swoim przerysowanym entuzjazmem zwracała na siebie uwagę innych osób. Nie robiła jednak nic niebezpiecznego. Przechodzenie przez pasy nie stanowiło dla niej problemu.
Gdy dotarli pod dom Eweliny a ona zaczęła szukać kluczy, jej entuzjazm lekko opadł. Zaś aura zaczynała powoli żółknąć.
- Mam je! - zawołała z entuzjazmem - Zrobimy Dawidowi niespodziankę. Na pewno nie spodziewa się, że wpadniesz na kawę. Chcesz wejść?

- Tak, dzięki, ale tylko na chwilę - odparł.
- Od razu podziel czekoladę na części, włóż w trudniej dostępne miejsce i wyjmuj po okienku - poinstruował siostrę dziubiąc na telefonie wiadomość do szwagra.
“Nie wiesz, że przyjdę. Zachowuj się tak, jakby kłótni nie było. Ewelinie stało się coś… dziwnego. Wyjaśnię wszystko jak pogadamy sami.”

Szwagier nie odpisywał na jego smsy, ale jak się chwilę później okazało był w domu. Ewelina rzuciła mu się na szyję. Przyjął to ze zdziwieniem, ale odwzajemnił przytulenie zza jej ramienia patrząc na Artura wzrokiem cóż… niezbyt zadowolonym, jakby Artur był czegoś winny?
- Jak wspaniale, że jesteś! Artur nie pozwala mi jeść czekolady! - siostra wciąż z entuzjazmem ściskała męża - Każe mi ją podzielić na części i jeść po małym kawałku… - szepnęła do niego, ale na tyle głośno, że Artur dobrze to słyszał. - Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły czy coś. Mały dzidziuś, wyobrażasz sobie? - dziewczyna podskoczyła wesoło niczym nastolatka, która zdobyła autograf ulubionego zespołu - mam już pomysły na imię, zaraz ci je spiszę na kartce. Gdzie jest kartka? - Ewelina wypuściła męża z objęć i ruszyła szukać kartki.
- Co jest do cholery jasnej? Naćpałeś ją widząc, że jest w ciąży? Czy zanim się o tym dowiedziałeś, co? - Dawid (który, swoją drogą miał fioletową aurę, obecnie zmieniająca kolor na czerwień) wskazał oskarżycielskim palcem Artura, gdy tylko Ewelina zniknęła na kilka sekund z przedsionka.

Usta Artura rozciągnęły się w bardzo, ale to bardzo paskudnym i złośliwym uśmiechu za obelgę, która przełączyła coś w jego głowie. On, nie mający pojęcia o badaniach w zakresie zdrowia, żywiący się tak jak przeciętny Polak, czyli trucizną, oskarżał jego, świadomie wybierającego zdrowie o trucie rodziny.
- Rodzina rzecz święta. Do czasu. Powiedz jeszcze raz, że otrułem siostrę, to zapomnę o tym, jebany hipokryto. Siostra! Jednak muszę się zmywać! Jakby coś, to pamiętaj, że zawsze jesteś mile widziana na jak długo chcesz! - powiedział głośno obserwując szwagra spode łba i wycofując się do wyjścia rzucił mu kluczyki od samochodu w twarz, ale tak, by mógł je złapać. Ręce pozostawały wolne w gotowości do wzniesienia gardy. Nie musiał uderzać. Gdyby Dawid skrócił dystans do ciosu, Artur skróciłby go jeszcze bardziej. Nie potrzebował siły, a zaskoczenia i klinczowej bliskości, by niespodziewanie dźgnąć palcami w oczy, ale niezbyt mocno, odepchnąć i wybiec na dowolny autobus.
Dawid jednak nie uderzył, pewnie dlatego, że był na to zbyt zaskoczony no i dopiero co złapał kluczyki, które zajęły jego ręce. Warknął coś o tym, że nie chce go tu widzieć ale dwa razy nie musiał powtarzać, przecież Artur i tak nie zamierzał zostawać. Będąc za drzwiami usłyszał jak Dawid krzyczy coś do Eweliny, a ta wesoło chichra się z niego. Zapowiadało się ciekawie. Całe szczęście, nie było słychać żeby zaczęły latać jakieś przedmioty. Ton Dawida nawet trochę miękł, więc wyglądało na to, że zostawienie siostry z jej własnym mężem nie zagraża jej życiu czy zdrowiu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline