Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2020, 12:32   #2
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Trzask. Trzask. Trzask.
Góra, lewa, prawa, góra, lewa, prawa, dół.

Szable trzaskały o siebie z każdym wyprowadzonym ciosem. Mirosław i Alfred okładali się ostrzami powodując u postronnych westchnienia zachwytu i grozy. Utrzymywali ustalony rytm i na umówione znaki dokładali wypady, młyńce i zwarcia. Alfred wyprowadził fintę, a Mirek cofnął się o krótki krok próbując wybronić się przed chytrą zagrywką. Przeciwnik zdołał obejść jego gardę i przejechał końcem szabli po napierśniku zgrzytając donośnie. Mirek cofnął się pospiesznie, przykląkł i uniósł dłoń.

- Dość, dość waść. Gdyby nie ta eleganka zbroyia bym z kiszkami w dłoniach latał. Rację przyznaję. Na waśni zagodzenie trunek dzisiaj na mój koszt. - rzekł Mirek i teatralnym głośnym szeptem zwrócił się do biesiadników - Gospodarze, poratujcie szybko butelką bo on gotów się rozmyślić!

Goście roześmiali się serdecznie, a gospodarz imprezy - elegacki, sympatyczny brodacz sięgnął pod stół i wziął nienapoczętą butelkę wina. Mirek podziękował prawie zamiatając czapką po podłodze. Z Albertem schowali szable, stanęli przed publiką i ukłonili się głęboko przy gromkiej owacji.

***

Zamknęli drzwi albertowego Citroena i zapięli pasy. Pora była wczesna. Chwilę siedzieli jak sparaliżowani.

- Sorry Mirek za ten cios po żebrach.

- Nic się nie stało. Ważne że nikt się nie skapnął.

- Może tylko gospodarz… jak się przyssałeś do tego kielicha to zrobił oczy jak spodki. Tak chlać przed wieczorem w dzień powszedni.

- To taka tam szlachecka fantazyja… swoją drogą całkiem miła atmosferka w tym pensjonacie. Nieduża imprezka, stylowa i jakoś nie widać było żadnych chamskich mord…


Alfred wzdrygnął się. Na ostatniej imprezie (weselu) na której robili pokaz z Cześkiem i Irkiem jakiś pijany wąsaty wujaszek zaczął pruć ryja o tym jakie z nich leszcze, bo oni to powinni jak średniowieczni rycerze się lać w zbrojach a mu śwagier powiedział że takie to żelastwo to stu kilo waży i tego typu pierdolety. Jakoś nikt z gosci nie znalazł odwagi by krzykacza uciszyć… póki ten nie rzucił butelką Mirasowi pod nogi w środku pokazu. Ciotunia zaczęła przepraszać, krewki wujaszek wrzeszczał coraz głośniej, a na prośbę menagera sali by awanturnika wyprowadzić zaraz doskoczyli kuzyni pana młodego - łyse karczki i zaczęli grozić Wpierdolem. Pan młody siedział na swoim miejscu śmiejąc się do rozpuku cholera wie z czego i waląc pięścią w stół. Panna młoda czerwona jak burak próbowała nie patrzeć na całą scenę. Może i by się rozeszło po kościach ale wujaszek zdzielił menagera w twarz. Obsługa już sięgała po telefony by nagrać sytuację i dzwonić na policję. Alfred, Mirek, Czesiek i Irek chcieli pozostać z boku ale któryś kark zaczął sapać do Irka. Irek, starszawy mechanik cholernik, nie wytrzymał i jebnął upierścienionym kułakiem weselnika w pysk łamiac mu nos i powalając go na glebę.

Policja zjawiła się po dziesięciu minutach.
Na szczęście nikt z obsługi nie nagrał tej piąchy od Irka, ale za to nagrali jak pijani goście weselni próbowali bić się z ich ekipą która z pomocą ochrony obiektu i kelnerów wyprowadzili menagera. To był pomysł Mirka by go ratować. Ostatecznie uratowało to ich kontrakt i reputację.

Siedzieli w milczeniu jeszcze chwilę. W końcu Alfred odpalił silnik.

- I pomyśleć że Czesiek się śmiał z tych twoich blach.

Mirek prychnął zirytowany. Wspomnienie chamów z ostatniego razu popsuło mu humor.

- Jedziemy się nażreć kebsami?

- Nie… sąsiad robi urodziny. Odpocznę i idę na ciasto z alko.


***

Miras zatrzasnął lekko drzwi samochodu i pożegnał Alfreda uniesioną dłonią. Plecak wypchany przydatnymi pierdołami które zawsze mogą się przydać acz z których rzadko korzystał wisiał mu na ramieniu. Od jakiegoś czasu podróżował na miejsce w stroju. Ludzie się gapili ale zwykle wzbudzał pozytywne emocje. Raz nawet widział w necie mema ze swoim wizerunkiem "Kiedy koń u weterynarza a spieszysz się na Elekcję".
Ruszył ku drzwiom wejściowym do kamienicy. Obok cukiernia wabiła zapachem wypieków i ciastami na wystawie. Od kiedy tu zamieszkał i był sam nie piekł ciast. Nie miał dla kogo. Może jak wróci do domu?
Od pół roku szukał pracy w rodzinnym mieście i nie mógł nic dorwać. W Warszawie nic prócz występów i szabelki go nie trzymało. Studia skończył. Pracę miał słabą. Nie potrafił się rozpychać łokciami by złapać awans lub lepszą pracę. Natomiast rodzice potrzebowali wsparcia. Nie narzekali ale Mirek wiedział że jego rodzeństwo po wylocie za granicę wsparcia żadnego nie zapewniało rodzicielom na skraju emerytury. Spadło to na barki najmłodszego syna - Mirka. Spłacenie kredytu na wymianę samochodu dla zagraniczniaków to by była betka - ale oni mieli "swoje ważne wydatki i plany". Jeżeli Mirek chociaż dołożyłby się do zakupów i czynszu to rodzicom byłoby dużo łatwiej.
Tylko ten cholerny covid… Jeb i do widzenia. Rynek pracy momentalnie zaczął się kurczyć. Trzeba się było cieszyć tym co się ma. Może znajdzie coś tam? Może wróci do swojego prawdziwego domu?
Może też znajdzie tam w końcu dziewczynę na dłużej niż parę miesięcy? W sprawach sercowych miał pecha. Zwykle jego związki kończyły się spokojnie acz było też parę bardzo przykrych zakończeń. Mirek z perspektywy czasu widział że to wszystko nie miało sensu - kończył albo jako pociągowy dla ślicznej panny, emocjonalny żywiciel dla depresantki lub kotwica rzeczywistości dla oderwanej od życia marzycielki.

Z niewesołymi myślami wszedł po schodach. Wrzuci tylko plecak do swojego mieszkania i….

***

Nie był przemęczony. Nie miewał też schiz, stanów lękowych, ani nawet koszmarów. Dlatego nagłe znalezienie się w jakimś dziwnym miejscu było wyjątkowo dezorientujące.
Dlatego posłuchał instynktu i głosu Siana. Pomknął przed siebie.

***

Miras spojrzał na wiszące wyżej ciało kobiety i przełknął ślinę. Upiorny widok tylko zmotywował go by czym prędzej wyrwać się z zagrożenia.
Wiedział że ręce mu szybko ścierpną, a potem po prostu się puści. I na chuj chudzielcu cieszyłeś się z tych paru kilo więcej w dupie i na bębnie, pomyślał. Pal licho tam ten napierśnik - gorzej było z ciuchami, które szybko by namokły i pociągnęły go na dno.
Podciąganie się nie wchodziło w grę - gałąź nie wyglądała dość solidnie. Trzeba się było spieszyć. Ostrożnie zaczął przesuwać dłoniami po gałęzi w kierunku pnia. Ta trzeszczała niemiłosiernie powodując u Staszica problemy z kontrolowaniem zwieraczy. Już i tak w trakcie tej całej teleportacji czy co to kurwa było czuł że lada moment popuści.
W końcu będąc dość blisko bujnął się i objął nogami pień. Po drzewach nie wspinał się od dziecka, ale jako tako jeszcze pamiętał jak to się robi. Jego ojciec mówił, że na wsi jedną z najlepszych zabaw było wspinanie się na czubek brzozy tak by ta zgięła się aż do ziemi.
Bardzo ostrożnie, praktycznie kurczowo trzymając się pnia Miras powoli zsuwał się ku ziemi. Kiedy w końcu cholewy jego butów dotknęły gruntu pospiesznie odsunął się od drzewa i brzegu i odetchnął z wielką ulgą.

- Kurwa twoya w te y nazad. - zarzucił niedawno przyswojonym przekleństwem - Co to było? Co to, kurwa, ma znaczyć?

Na ziemi leżał Siano. Wyglądał dziwnie. W koło porozrzucani byli sąsiedzi z kamienicy. Mirek rozejrzał się. Na brzegu leżały dwa przedmioty które rzuciły się mu w oczu. Jego apteczka oraz wielka pucha którą trzymał w plecaku a w której miał niezbędnik biwakowy. Nosił je w plecaku i ich nie wyjmował. Podszedł, zgarnął je i zaniósł do poszkodowanego. Rozpiął apteczkę, wyjął ze środka buteleczkę spirytusu, opatrunki, nożyczki oraz igły i nici.

Trochę tam się znał na pierwszej pomocy. Szybko obejrzał Siano. Miał dziwną krew. Wyglądał dziwnie. Czy spiryt mu nie zaszkodzi? Nie, raczej nie...

- Zaraz cię opatrzę.

Jak chyba wszyscy pracownicy czegokolwiek był przeszkolony z pierwszej pomocy. Z resztą, tego uczyli nawet w podstawówce o ile ktoś uważał, wyświetlało się na pejsbukach, reklamach i w chujach mujach. W jego korpo regularnie też były przypominajki jak opatrywać rany, a dowolna przychodnia mogła się poszczycić zawsze tablicami instruktarzowymi. Mirkowi tak naprawdę tylko raz się ta wiedza przydała... i zaskoczyła! Idąc raz ulicą w Radomiu zauważył człowieka w kałuży krwi. Przechodnie mijali go myśląc że pijany, jednak Mirek nie czuł od niego alko. Poprosił jakiegoś taksiarza o wezwanie pogotowia, a sam faceta opatrzył. Pogotowie stwierdziło, że facet dostał ataku padaczki i padł twarzą na chodnik, rozbijając sobie nos i rozorując twarz na nierównym chodniki. Teraz był w dokumentnie innej sytuacji, ale po oględzinach przemył i oczyścił ranę. Musiał zatamować u pływ krwi, na szczęście w apteczce miał i gazy i bandaże i opatrunki, a nawet igły do szycia.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 03-07-2020 o 20:02.
Stalowy jest teraz online