Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2020, 12:53   #3
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Bartosz nie spodziewał się tego, co miało dziś nastąpić. Kto by mógł?

Wziął miesięczny urlop z pracy – głownie dlatego, że i tak trzeba było go wykorzystać. Lubił pracę z komputerami i siedzenie x godzin przed ekranem 5 dni w tygodniu w żaden sposób go nie męczyło. Tak więc konieczność urlopu przyjął z pewną dożą smutku.

Troszkę pojeździł po Polsce – miał dobrego znajomego w Łodzi, odwiedził też Kraków, Poznań i Wrocław – ale ileż można jeździć z bagażami i zwiedzać duże miasta? W końcu wrócił do Warszawy.

Musiał sobie jakoś zagospodarować czas. Poza tym, że mógł dłużej pospać, postanowił zacząć programować swoją własną grę komputerową. Nic wielkiego, ot taki roguelike by zabić czas. Przynajmniej nie musiał się bać o grafikę komputerową i skupić na tym, co naprawdę lubił, czyli kodowaniu.

Praca szła mu tak sobie. Troszkę pisał kod źródłowy, głównie grał w to, co stworzył. Był póki co zadowolony z efektu, ale miał wrażenie, że musi pracować znacznie dłużej, by innym też się spodobało. Może było w tym trochę prawdy, a może po prostu był perfekcjonistą? Nie wiedział, takich rzeczy samemu się raczej nie dostrzega.

Zrobił sobie przerwę na herbatę o smaku owoców leśnych z cukrem i wafle ryżowe z masłem czekoladowym, gdy „to” się stało.

Nagle pociemniało (czyżby nagła burza? Zaćmienie Słońca? W aplikacji pogodowej nico tym nie było.), powietrze stało się rześkie jakby był na dworze, a podłoga stała się dziwnie śliska. Bartosz właśnie stał, wiedział, że jeśli się odwróci, przejdzie parę kroków i pomaca przed sobą, znajdzie włącznik światła w małej kuchni. Tak też zrobił. W miejscu, w którym powinien być guzik (i ściana) nie było niczego. Bartosz parł dalej, z każdym kolejnym krokiem mniej rozumiejąc, czemu ściany najwyraźniej nie ma. Kurcze, co tu się dzieje?

W międzyczasie pan Filip pojawił się i zaczął coś mówić. Po prawdzie Bartek, zafascynowany tajemnicą znikającej ściany (kuchni? Mieszkania?) nie był w stanie się skupić na jego słowach. Dopiero jego „uciekajcie” przedarło się do jego świadomości. Biegł przed siebie, za Filipem, z innymi ludźmi (skąd się wzięli?) ślizgając się po dziwnej nawierzchni (to na pewno nie była jego podłoga!). Biegł, jakaś kobieta krzyknęła, a on się bał, choć nie miał czasu, by pomyśleć nad tym, czego. Mieszanka szoku, strachu i niedowierzania zawładnęła nim w tamtym momencie.

Światło ucieszyło o tylko na moment. Spadał w dół, przez gałęzie drzew (wszystko działo się tak szybko, że nie miał czasu pomyśleć nad tym, skąd się wzięły) i wylądował w jeziorze. Zimna, mokra woda otoczyła go zewsząd. Na szczęście złapał haust powietrza i zaczął panicznie machać rękami, by dopłynąć do góry (myślał, że kierunek, w którym podąża, jest górą, w każdym razie). W końcu jego głowa wychyliła się z tafli jeziora, a on brał łapczywe łyki powietrza – bardziej z paniki niż rzeczywistej potrzeby, bał się bardzo, że się utopi.

Gdy dotarł na brzeg, miał czas, by się zastanowić nad tym, co się dzieje. Jeden z jego sąsiadów wisiał, cały w zbroi, na drzewie – co w sumie było dobrą okolicznością, gdyby upadł, mógłby się utopić – inny stracił swój wózek. Byli… gdzieś. Jezioro. Drzewa. Skąd się tu wzięli? I… jeśli spadali, to znaczy, że ten „lód” (bądź czymkolwiek on był, nie miał możliwości, by mu się przyjrzeć) był gdzieś wyżej, tak? Więc… do cholery, gdzie byli i jak tu trafili?! W Warszawie nie było miejsca, które by odpowiadało temu opisowi. Lasek i jeziorko można było jeszcze jakoś umieścić, ale lodową i ciemną przepaść? Czyżby była czymś przykryta od góry i przez to nie dopuszczała Słońca? Ale czemu? Żeby był lód? Dla łyżwiarzy zapewne?

Potrząsnął głową. Im więcej o tym myślał, tym bardziej zagubiony się czuł.

Rozejrzał się po swoich towarzyszach, skupiając na nich myśli. Jeden stracony wózek, jedna osoba na drzewie (na szczęście zaczęła jakoś schodzić z niego i nim Bartek siezorietnował, już była na dole), jeden cios szablą z nieba, pan Filip w nienajlepszym stanie… gdziekolwiek był i cokolwiek się działo, powinien jakoś im pomóc.

- Panie Filipie…- zaczął, przeglądając swoją kieszeń. Scyzoryk, portfel, smartfon w drugiej kieszeni… w końcu znalazł paczkę chusteczek higienicznych – Czy bardzo pana boli? – spytał, starając się przy pomocy swojego znaleziska zatamować jego krwawienie. Na szczęście Mirek już przy nim był i starał się mu jakoś pomóc. Zatroskany Bartek był w pobliżu, martwiąc się o pana Filipa i trzymając te swoje chusteczki - jedyne co mógł zrobić, by mu pomóc. Czuł się strasznie bezsilny, ale w tej sytuacji było to jedynym, na co było go stać - plus krwawiący mężczyzna wyglądał bardzo rzeczywiście w tej całej odrealnionej sytuacji.

Oczywiście, bardzo go ciekawiło, gdzie tak naprawdę są, jak tu trafili i kim jest pan Filip (na pewno nie mutantem), ale to mogło zaczekać. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 02-07-2020 o 13:01.
Kaworu jest offline