Wątek: Lost Station
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2020, 03:36   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 02 - Dzień 6 08:00

Czas: Dzień 06; 08:00
Miejsce: przedział załogi; mesa
Skład: wszyscy



Wszyscy



Wyglądało na to, że załoga powoli wraca do normy. O 8 rano to już zwykle wszyscy już powinni być na swoich stanowiskach i robić swoje. Przynajmniej na większych jednostkach z liczniejszą załogą czy jakichś stacjach. Na mniejszych jednostkach z o wiele mniej liczną załogą zwykle było więcej luzu. Ale i tak gdzieś w tą porę to już wypadało się zacząć zajmować swoją robotą do wykonania. No chyba, że ktoś miał dyżur czy co. Ale w porównaniu do wczorajszej doby to i tak dzisiaj wszyscy zebrali się wcześniej na to śniadanie. Brakowało tylko Zeevy która widocznie miała nawrót słabości po tym trudnym wybudzeniu. Można było trzymać za nią kciuki by jak najszybciej przezwyciężyła ten kryzys i wróciła do zdrowia. W końcu była marine ze swoją ciężką bronią była ich główną siłą uderzeniową w razie siłowych rozwiązań kłopotów.

Apetyty też zdawały się wszystkim obecnym dopisywać. Czuli się na tyle dobrze by móc nie tylko jeść ale też i wymienić się uwagami, żarcikami czy informacjami o drugiej połowie wczorajszego dnia. Pierwszego od wybudzenia jaki można względnie uznać za normalny. I drugą bo skróconą pierwszą połowę spędzili razem. Najpierw na tym pierwszym, wspólnym posiłku a potem na siłowni.

Ćwiczenia zarządzone przez kapitana okazały się bardzo ciekawe. Wyniki były… No zależy jak na to patrzeć. Pod względem rekordów to kiepskie. Dobrze, że to nie był regularny test sprawnościowy na astronautę jaki co pół roku przechodzili wszyscy astronauci bo chyba wszyscy trafiliby do poprawki. Okazało się, że o ile odpoczynek i stymulanty serwowane przez Seth pomagają wrócić do normy w dość spokojnych warunkach to już nie wystarczają gdy coś zaczynało się dziać. Przy zwiększonym wysiłku fizycznym wracały zawroty głowy, mdłości, kłopoty z koncentracją i koordynacją. Wyniki każdego z załogantów były o 20%, 30%, 40% gorsze od tych z Pegasusa. Mniej lub bardziej ale osłabienie dopadło każdego bez wyjątku. Chociaż nie aż tak jak pierwszą dobę po przebudzeniu.

Wyniki więc trudno było nazwać satysfakcjonującymi. Ujawniły jednak nie tylko przeszkolonemu personelowi medycznemu, że jeszcze nie wrócili w pełni do swojej formy i funkcjonują głównie dzięki stymulantom które utrzymywały ich w psychofizycznej równowadze. Ale ciało po długotrwałym leżeniu w skrajnie niskich temperaturach, w bezruchy, stymulowane jedynie sztucznie przez odpowiednie bodźce hibernatora wciąż jeszcze nie wróciło do normy. No ale właśnie po długotrwałej hibernacji takie objawy były raczej normą. Podobnie jak z całą resztą zostało czekać. Czekać aż ciało oczyści się z chemii w naturalny sposób i przypomni sobie jak się używa poszczególnych mięśni i organów.

Po tych wspólnych ćwiczeniach akurat wypadała standardowa przerwa na lunch jaka umownie dzieliła pierwszą od drugiej połowy dnia. Dzień i noc były oczywiście mocno umowne w zamkniętej przestrzeni sal, kajut i korytarzy sztucznie oświetlanych przez sztuczne światła. Ale już w czasie pierwszych lotów człowieka w kosmos odkryto, że mimo wszystko i ciało i umysł potrzebują jakiejś namiastki nocy by sprawniej funkcjonować. Stąd od północy do 6 rano statek jak wiele innych baz czy statków zapadał w letarg tradycyjnie nazywany nocą. Większość świateł na korytarzach i częściach wspólnych przestrzeni użytkowej było przyciemnionych i raczej nie wykonywało się jakichś intensywnych prac póki nie było sytuacji alarmowej. A o 6 nagle robił się dzień gdy światła ponownie wracały do normy. Podobnie czasem traktowano przerwę na lunch jako okazję do sklejenia powieki, zwłaszcza jak komuś jednak wyszedł jakiś nocny dyżur. Lunch trwał od 14-ej do 16-ej po czym następowała druga połowa dnia zwana zwykle popołudniem czy wieczorem. Właśnie gdzieś jak standardowo zaczynała się przerwa obiadowa to akurat skończyli sesję treningową w siłowni i każdy mógł się zająć sobą i swoimi zadaniami. No i znów teraz, przy śniadaniu zebrali się prawie w komplecie.



Tony



Wczoraj miał okazję posiedzieć na mostku i sprawdzić co pokazują skany o tym “Archimedesie” i porównać z tym co komputery miały w swojej pamięci. Było to o tyle łatwe, że komputer wyświetlał wszelkie potrzebne rzuty, pokazywał pomiary, obliczał odległości czy podsuwał potrzebne dane. Więc dość szybko Tony mógł zweryfikować wcześniejsze słowa Chris, że rzeczywiście żaden z “Archimedesów” jakie komputer miał w pamięci nie pasował do tego którego mieli w tym systemie. Nawet jak się wbiło po szukanej nazwie to ani stacje ani statki nie pasowały do sygnatury jaką odbierały anteny statku.

Trochę lepiej było z pomiarami wielkości, masy i kształtów. Wyglądało na to, że ten “Archimedes” jest całkiem sporą stacją. Miał prawie 3 km średnicy i wyglądał na twór sztuczny. Jak na samodzielny obiekt to był całkiem spory. Większe się zdarzały ale zwykle gdy budowano na jakimś skalnym rdzeniu asteroidy czy czegoś podobnego. Łatwiej wówczas było o dobudowywać kolejne elementy na powierzchni lub pod. No ale stacja zbudowana w całości w przestrzeni to zupełnie jak z budową statków kosmicznych. A te zwykle miały kilkaset metrów. Nawet ich frachtowiec był już całkiem niczego sobie, do chucherek nie należał a jednak miał prawie kilometr długości. A pod względem masy różnica między ich statkiem a tą stacją musiała być jeszcze większa nawet jeśli frachtowiec miał pełne ładownie. Czyli nawet te pobieżne zestawienie wskazywało, że “Archimedes” to całkiem spory obiekt do zwiedzania. I tak wielkie obiekty ludzie raczej budowali jako całkowicie automatyczne. Pomijając choćby to, że automaty nie potrzebowały tych wszystkich systemów podtrzymywania życia co zabierały mnóstwa energii i przestrzeni. Dlatego choćby ładownie frachtowców były ich zwykle pozbawione o ile nie były przystosowane do przewożenia żywych ładunków. Więc tak wielka stacja raczej powinna mieć jakąś załogę. Przynajmniej na etapie projektowania takiego obiektu.

Porównanie kształtów zdradziło, że raczej nie jest to instalacja militarnego przeznaczenia. No chyba nie. Silosy rakiet mogły być ukryte i nie wyróżniać się za bardzo ponad powierzchnię. Obecnie skany bazowały głównie na echu radarów, lidarów, wykrywaczach anomalii magnetycznych i grawitacyjnych. Stąd komputer miał całkiem solidne pomiary jeśli chodziło o skład chemiczny, rozmiary, kształt i masę. Ale już czujniki optyczne nie były pierwszej ani drugiej jakości. W końcu frachtowiec to nie jednostka zwiadowcza Floty. Więc z tej odległości pokazywały dość schematyczne barwy które po obróbce z pozostałymi komputer nanosił i uzupełniał obraz. Ale taki detal jak pokrywy rakiet mógł w takich warunkach łatwo umknąć i skanom i komputerom.

Pewnym pocieszeniem mogło być to, że każda rakieta działała na impuls wysłany przez człowieka czy komputer. A ci bazowali na danych odebranych od czujników. No a te potrzebowały energii. A energii coś za bardzo ta stacja nie emitowała. Tak samo jak sygnałów. Czujniki optyczne nie były może pierwszej jakości ale jednak jakieś światełka powinny już jednak wykryć. Tymczasem bryła stacji pozostawała ciemna i głucha. Mniej pocieszające było to, że do wystrzelenia rakiety potrzebna była energia która przesłana z reaktora nie musiała być wykrywalna przez szczelne pokrycie stacji czy statku. A skanery, zwłaszcza te naukowe czy wojskowe, jeśli pracowały w trybie pasywnym nie musiały emitować żadnych sygnałów. Zwłaszcza militarne stacje i okręty unikały aktywnych skanów bo te choć znacznie dokładniejsze to też zdradzały własną pozycję. Tylko jeśli to byłaby instalacja militarna w trybie pasywnym to nie powinna emitować respondera tak jawnie zdradzającego własną pozycję.

Zaś schematy pokazywały, że instalacja zacumowana do satelity Antares 9 były nieco podobne do znanego typu “Calisto 2000”. Tylko “Calisto 2000” były znacznie mniejsze. Gdzieś o połowę. No ale ogólne rozplanowanie wykrytych kształtów mniej więcej się zgadzało. Gdy komputer powiększył kształt “Calisto” by nałożyć na wykryty kształt bazy no to nawet gołym okiem widać było podobieństwo. Oczywiście sporo detali było innych ale kształt ogólny mniej więcej się zgadzał. No tylko wielkość tego “Archimedesa” była ze dwa razy za duża na to by być stacją typu “Calisto 2000”. Tak wielkie stacje komputer też miał w pamięci no ale wtedy z kolei kształt był wyraźnie lub całkiem inny.



Vicente



Po wyczynach w siłowni i na bieżni informatyk o zadbanych dłoniach mógł przejść się do trzewi przedziału załogowego by osobiście obejrzeć sobie hardware głównego komputera. Sprawdził go jak tylko umiał. Ale nie znalazł żadnych oznak włamania czy awarii. Sama pancerna klatka w której był komputerowy rdzeń mogła w razie potrzeby funkcjonować całkowicie niezależnie od reszty statku. Nawet gdyby zerwało całkowicie wszystkie połączenia z resztą statku to komputer powinien funkcjonować dalej póki nie padną generatory rezerwowe. Nawet jeśli dla reszty statku by wyglądało to jak blackout to póki miał energię powinien funkcjonować. A gdyby miał połączenie z kablami energetycznymi doprowadzającymi energię z generatora to właściwie mógłby funkcjonować póki ta energia płynęła.

No ale gdy wszedł do środka tej klatki nie znalazł żadnych uszkodzeń. Łącza jakie łączyły trzewia komputera z resztą statku nie były uszkodzone. Więc wyglądało jakby nikt ich nie ruszał. Podobnie z samym komputerem. Gdy przyszedł pod niewielkie drzwi jakie prowadziły do klatki historia panelu nie zdradzała żadnych wejść do środka. Co prawda od resetu czyli od paru dni w tym systemie. A poprzednie było jeszcze przed skokiem podczas standardowej kontroli i to przeprowadzonej przez niego samego. Pomieszczenie było samowystarczalne więc właściwie nie było potrzeby tutaj przychodzić.

Oczywiście gdyby ktoś był aż tak cwany i zdolny by jakoś wyłączyć cały komputer to pewnie i umiałby zatuszować swoje grzebanie przy panelu. Ale były jeszcze plomby. Fizyczne plomby jakich już nie było tak łatwo podrobić. Nosiły jego własną sygnaturę i datę gdy właśnie ostatni raz był tutaj i po wyjściu zapieczętował plombami to pomieszczenie. By podrobić takie plomby to już ktoś musiałby dorwać się to jego magazynu, wziąć taką plombę i wbić potrzebne dane jakie były na starych plombach. Pomijając na chwilę to, że musiałby być fizycznie na tym statku, w jego magazynie, być świetnym, wręcz genialnym hakerem i znać się na plombach to jeszcze by musiał być niezłym chemikiem. Bo w plombach był chemiczny marker który odpowiednim skanerem mógł podać przybliżony czas odkąd został uaktywniony czyli kiedy założono plombę. Nie był tak dokładny jak kod kreskowy i reszta oznaczeń ale właśnie za to był trudny do podrobienia. I obecnie skaner pokazywał przybliżoną datę na skanerze taką jak i Vicente widział gołym okiem. A chemiczny skaner pokazywał wiek 52 lat. Plus/minus 2-3 lata.

Oczywiście tak istotne plomby jak te do trzewi głównego mózgu statku jakim była wewnętrzna klatka głównego komputera podlegały ścisłemu zarachowaniu. Więc gdyby ktoś włamał się… i tak dalej, to jednej plomby w magazynie powinno brakowac. Ale nie brakowało. Oczywiście ktoś jeszcze mógł przyjść z własną podrobioną plombą ale to już by musiał zawczasu wiedzieć co i jak podrobić no i w ogóle być zawodowcem w takich trikach. Inaczej wszelkie znaki na niebie wskazywały, że nikogo tutaj poza Vincentem nie było. A sam Vicente był gdy ostatni raz rutynowo był w tym cicho szumiącym pomieszczeniu wypełnionego rzędami “szafek” w których mieścił się rdzeń głównego komputera. Zresztą same “szafki” też jakoś nie nosiły śladów zniszczeń czy innej ingerencji.

Gdy już informatyk wrócił na mostek i zostawił komputerowe trzewia w spokoju to mógł się zająć tym co mu zlecił Tony. By sprawdzić ostatni obraz z czujników przez blackout statku. Co prawda Vicente był informatykiem i robotykiem a nie wykwalifikowanym skanerem więc do tej roboty nadawał się tak samo jak każdy inny z ich załogi. No ale jednak chodziło o wgapianie się w holo i fizyczne ekrany co było pokrewne temu czym się zazwyczaj zawodowo zajmował. No i może się za bardzo nie znał na wychwytywaniu wszystkich sygnałów jakie komputer otrzymywał od swoich elektronicznych oczu i uszu ale jakoś nic specjalnego nie zobaczył.

Rozpoznał obraz systemu Pegasa widoczny za rufą jednostki. Stację graniczną znacznie bliżej niż gwiazda centralna i wszystkie globy. W końcu stacja graniczna pilnowała samej bramy i ruchu przy niej niczym wieża lotniska na lotniskach. Jej obfitą sygnaturę dało się rozpoznać bez problemu. Tak samo jak inne jednostki na orbicie parkingowej jakie czekały na skorzystanie z bramy czy na cokolwiek innego. To wszystko zazwyczaj tak wyglądało przy korzystaniu z bramy.

Samą pierwszą ramę bramy przy jakiej każdy statek precyzyjnie się ustawiał przed wystrzeleniem w kosmos też dojrzał bez problemu. Podobnie jak kolejne gdy już z wolna rozpędzający się pocisk w jaki zmieniał się statek mijał. Kolejne śmigały coraz szybciej aż zbyt szybko dla ludzkich reakcji. Ale skanery dalej je rejestrowały i przesyłały sygnał do komputera dlatego teraz można było dowolnie zrobić stopklatkę i oglądać do woli.

W końcu ramy bramy znikły za rufą a statek nabierał planowej prędkości. Skanery jeszcze odbierały sygnały z Pegasusa którego już z tej odległości od systemu ludzkie oko rejestrowałoby tylko jako świetlną kropkę gwiazdy centralnej na tle całej masy innych kropek. Statek nabrał już 0,1 pś gdy bez ostrzeżenia pojawiał się blackout. A potem jakby nigdy nic kolejny obraz to już jak dryfują w stronę centrum Antaresa. Zupełnie jakby ktoś połączył pierwsze i ostatnie kadry filmu kompletnie tym blackoutem wycinając cały środek.



Agnes



Po ćwiczeniach jakie zarządził Tony Agnes razem z nim i Vicentem poszła na mostek. Tylko zajęła się drobną korektą kursu. Właściwie to jak na razie automaty świetnie radziły sobie z prowadzeniem statku na autopilocie. I co tu nie ukrywąć ludzie już wieki temu odkryli, że póki sprawy mają się rutynowo to wszelkie komputery i automaty zwykle sprawdzają się lepiej i są bardziej niezawodne od ludzi. Dopiero jak się coś działo to już automatyzacje nie zawsze mogła okazać swoją wyższość.

Wyszkolony nawigator nie miała większych trudności by wprowadzić do programu odpowiednie komendy. Takie które przekierują końcówkę lotu frachtowca na dość mocno oddaloną orbitę od naturalnego satelity Antares 9 wokół którego krążył “Archimedes”. Czy gdyby stacja miała ich zaatakować zwiększyłoby to ich szanse czy nie to trudno było zgadnąć. Frachtowiec z pełnymi ładowniami to nie był myśliwiec czy łamacz blokady. Tylo duża, powolna i niezgrabna tarcza strzelecka. W uniknięciu trafienia pociskiem manewrującym miał dość mizerne szanse. A jako frachtowiec nie mieli żadnych boi czy wabików jak wojskowe jednostki które miały szanse zmylić rakiety i odciągnąć od właściwego celu. Właściwie jednak to też była i główna broń frachtowca. Wielkość i masa. Cel tak masywny mógł przetrwać wiele bezpośrednich trafień. Chociaż jako całość a niekoniecznie jak się było w miejscu trafienia takim pociskiem.

Z większej odległości po prostu mieliby więcej czasu na reakcję i podziwianie widoków chociaż na sam unik przed rakietami to już niekoniecznie. No może jakby stacja postanowiła nagle eksplodować to z większej odległości powinni mniej to odczuć. Z większej odległości dalej też było dropshipem w tą czy z powrotem na tą stację. No ale to już nie należało do obowiązków nawigatora.

Więc gdy wprowadziła komendy by ustawić końcówkę lotu zgodnie z życzeniem kapitana mogła się zająć swoją drugą pasją czyli biologią. Opuściła mostek i poszła odwiedzić Seth by dać znać, że jest już wolna. No i przejść się do magazynu części gdzie najwięcej do powiedzenia zwykle miała Alice by wziąć co trzeba no i we dwoje pójść do zdziczałego ogrodu.

Na miejscu jednak odkryli, że wewnątrz jest istne piekło. Dosłownie. Termometr przy wejściu pokazywał 65*C. I było wilgotno jak w saunie. Jeśli chcieli tam pracować to albo wypadało posłać tam roboty albo samemu ubrać się w hermetyczny skafander ochronny który chronił właśnie także od tropikalnych temperatur. Gdy skończyli oczyścili przynajmniej kawałek od głównego wejścia chociaz na tyle by znów dało się zamknąć drzwi. I całe szczęście bo już w połowie korytarza na jakie wychodził bił w nozdrza i twarze ten zgniły, tropikalny zapach i duszący, mglisty zaduch sauny.

Coś tam musiało się skaszanić. Może po prostu rośliny zarosły te wszystkie automatyczne podajniki, dozowniki i resztę czy też te uległa awarii więc rośliny zarosły wszystko. Skutek trochę mieszał się z przyczyną. Ale ten kawałek ogrodu co dało się im w końcu wejść pozwolił pobrać odpowiednią ilość próbek. Te które potem mogli zbadać pod mikroskopem w zaciszu medlabu.

Cóż jakichś nowych gatunków mikrobów czy roślin nie odkryła ani żadnych mikrokosmitów. Ale czy to badając rdzenie pobrane ze zdrewniałych roślin czy wiek komórek wyszło im jakiś wiek. Ze 100 lat. Plus minus kilka lat w jedną lub drugą stronę. Gdzieś przez tyle czasu rosły kolejne przyrosty pobrane z drzew. No ale te drzewa już trochę miały na koncie już w Pegasusie i pewnie we wcześniejszych lotach. W końcu były tutaj jak Agnes się zamustrowała na ten statek.

Jednak zwykle w słojach dość ładnie odznaczały się kolejne ciemniejsze przekroje. W naturze oznaczały one zimową porę gdy roślina zwalniała wegetację by zapaść jakby w sen zimowy. W kosmosie oznaczało to jednak zwolnienie tempa podczas długich lotów gdy załoga zapadała w hibernację. Komputer więc zwykle oszczędzał energię na systemach podtrzymywania życia i przechodził w tryb oszczędny. Dotyczyło to także wszelakich szklarni i ogrodów. Więc taka “zima” mogła trwać nawet kilka, kilkanaście czy w skrajnych wypadkach nawet kilkadziesiąt ziemsik lat gdy roślina zapadała w letarg bo komputer oszczędniej dawkoał światło, energię, ogrzewanie i substancje odżywcze. Ale nie tym razem.

W trzonie pobranym ze drzewa wszystko to zgadzało się mniej więcej do połowy przekroju. Przez jakieś pierwsze pół wieku wiele było ciemniejszych okresów gdy statek przemierzał międzygwiezdną pustkę i rośliny hibernowały razem z resztą załogi. Ale nie przez drugie pół wieku. Tutaj właściwie ciemne warstwy były ledwo zauważalne. Właściwie nie było ich wcale. Nieposkromiony przez pół wieku przyrost. Dzikie życie w najpierwotniejszej postaci. Żadnego letargu, żadnej hibernacji, kilka dekad aktywnego życia. Efekt był taki jaki i widać było gołym okiem w ogrodzie. Dzika, nieokiełznana zieleń walcząca ze sobą o przestrzeń, wodę i energię. I to samo widać było pod mikroskopem.



Seth



Chociaż Seth uważał się za człowieka nauki a nie jakiegoś mięśniaka czy co to jednak jego też nie ominęły wczorajsze wspólne tortury co wymyślił Tony. Chociaż co by nie mówić z medycznego punktu widzenia miało to jak najwięcej sensu. Zwiększenie fizycznej aktywności pozwalało szybciej wypocić wszelką chemię zalegającą w organizmie. Poza tym dało ciekawe próbki. I te policzalne stoperem, gołym okiem jak i pod mikroskopem.

Potem z Agnes buszowali po ogrodzie. Chociaż to może raczej busz buszował po nich. Dobrze, że były roboty i reszta narzędzi. Zanim się tam będzie znów można spokojnie przechadzać to trzeba będzie najpierw mocno przyciąć te chwasty. Przyjemny i kulturalny park zmienił się w miniaturkę dżungli tropikalnej zamkniętej w klatce ograniczonej przestrzeni. Do tego zamkniętej w saunie.

Gdy wreszcie Agnes uznała, że mają wystarczająco dużo i odpowiednich próbek mogli wracać do medlabu. W końcu to właśnie tam był najlepszy sprzęt do badania próbek pod mikroskopem i nie tylko. Tam mógł też rzucić na to okiem ale właściwie Tony zlecił mu co innego. A te ćwiczenia i wcześniej pobrane próbki pozwoliły mu na odpowiednio szeroki materiał badawczy.

Próbki krwi i moczu zdradziły dość wyraźnie, że każdy z pacjentów jest świeżo po wybudzeniu z kriosnu. Dokładniejsze badania pozwoliły ustalić, że wszyscy mają podobne stężenia mieszanki kriosnu. Wykrywał między innymi odmrażacz który pozwalał zidentyfikować, że to próbki osób już wybudzonych a nie wciąż w stazie. Same jednak próbki krwi i moczu nie mówiły zbyt dokładnie jak długo trwał kriosen. Stężenia i rodzaj chemikaliów pozwalały określić, ze długi. Pewnie na kilkadziesiąt lat. Ale na tym dokładność badań się kończyła. No ale były jeszcze włosy.

We włosach odkładały się różne rzeczy w tym także używane chemikalia i stymulanty. Tutaj też wykrył, że należą do pacjentów którzy byli poddani długotrwałemu podawaniu mieszanki kriogenicznej co w praktyce oznaczało hibernację. I samo to badanie może nie dałoby dokładniejszych wyników niż badani płynów organicznych. No chyba, że się miało próbki włosów pacjenta sprzed tego lotu by porównać co się zmieniło w porównaniu do stanu obecnego. A tak się składało, że miał takie próbki od każdego z załogantów. No i jak porównał te dwa rodzaje próbek to już wynik udało mu się zawęzić dość dokładnie. Jakieś pół wieku karmienia kriogenicznymi odżywkami. Plus minus rok czy dwa.

Pół wieku to dość długi okres jak na jednorazowy sen. Graniczny jaki zwykle uznawano za bezpieczny margines po jakim medycyna zalecała wybudzenie pacjenta dla skontrolowania czy wszystko jest w porządku. Dłuższa hibernacja już mogła zaowocować różnymi skutkami ubocznymi których lepiej było unikać. Jak spali pół wieku to nic dziwnego, że wszyscy wymiękli po przebudzeniu. Praktyka lekarska studentów pierwszego roku medycyny kosmicznej w prosty sposób przeliczała 1 dekadę kriosnu na 1 dobę kiepskiego samopoczucia. To była taka anegdotka medyczna no ale jednak wzięta z praktyki medycznej bo zaskakująco często się sprawdzała.

Skutkiem ubocznym tak długiego okresu hibernacji był termin przydatności do użycia wielu produktów w tym leków. Co prawda kosmiczne produkty były projektowane z myślą o latach i dekadach w przestrzeni kosmicznej no ale jednak było raczej pewne, że przez pół wieku to części produktów musiał minąć okres bezpiecznego użytkowania.

Koniec końców nie miał wczoraj za bardzo czasu ani głowy by zająć się czymś jeszcze. Jak choćby przygotowaniem tego ekwipunku medycznego na wyprawę do “Archimedesa” o jaki prosił Tony. No ale i tak mieli tam jeszcze lecieć ze dwa dni czy coś takiego.



Alice



Wytatuowana inżynier pokładowa sporą część drugiej połowy dnia spędziła w hangarze. Głównie dlatego, że tam był dropship jaki kazał jej sprawdzić Tony no i tam były sondy jakie kazał jej sprawdzić Tony. Sondy jak sondy. To były automaty jakie statek z siebie wypluwał w przestrzeń raczej jednorazowego użytku. Co innego dropship. Jako pojazd przeznaczony do przewozu załogi i pasażerów wymagał dokładnej kontroli przed i po każdym locie. No a jak jeszcze miał stać w bezruchu w hangarze od nie wiadomo jak dawna to już w ogóle. Przecież strach było pomyśleć co by się stało gdyby doszło do dehermetyzacji przedziału ładunkowego albo nawalił jakiś silnik manewrowy podczas dokowania. Więc tak, właściwie to większość wczorajszego dnia spędziła w hangarze z tym dropshipem. No ale na szczęście lub nie nie była sama. Miała towarzystwo!

Jak tylko znalazła się w małej śluzie powietrznej jaka oddzielała hangar od reszty statku znalazła się sam na sam z cheerleaderką - nimfomanką i jej kusząco skromnym, wręcz symbolicznym ubranku. Ponętnie uśmiechnięta dziewczyna dumnie prezentowała swoje kobiece atrybuty. Jenny była miss lutego i tym radosnym uśmiechem witała każdego kto szedł albo wracał z hangaru. Alice nie miała pojęcia od jak dawna Jenny tu jest, pewnie umieścił ją tu ktoś z wcześniejszego składu załogi bo gdy pierwszy raz tu przyszła to miss lutego już przesuwała dłońmi po swojej podartej koszulce uśmiechając się do niej zalotnie. A podobno po całym frachtowcu był rozwieszony cały kalendarz tych holograficznych ślicznotek. Część z nich sama już zdołała odnaleźć no ale nie wszystkie.

No i była jeszcze Chris. Może nie była tak roznegliżowana jak Jenny ale za to materialna no i była domyślnym pilotem dropshipa więc z całej załogi była najwłaściwszą osobą do zajmowania się nim. Więc pewnie to ona by pilotowała pierwszy kurs na “Archimedesa”. Więc praca rozłożona na dwie pary specjalistycznych rąk szła znacznie sprawniej no.

Wczoraj sprawdziły we dwie napęd dropshipa. I ten nie sprawił im zawodu ani kłopotu. Działał i wystarczyło go przeczyścić. Zdążyły też sprawdzić dysze i już na sam koniec ładownie. Też raczej bez rewelacji. Na dzisiaj zostały im skany i kabina pilotów oraz awionika. Jak nie będzie niespodzianek to zajmie im to pewnie pierwszą i drugą połowę dnia.

Sądząc po warstwie zaskorupiałego i nieco przymarzniętego kurzu to nikt niczego nie ruszał odkąd zapakowali dropshipa w Pegasusie przygotowując go do lotu przez bramę. Hangar mieścił się tuż przy ale jednak poza strefą załogi. Poza tym w porównaniu do kajut, mesy i innych standardowych pomieszczeń załogi to był spory. To sprawiało, że zawsze było tu albo zimno albo dość chłodno. Raz, że przez większość czasu nikogo tu nie było a dwa to właśnie takie coś o tak dużej powierzchni było trudne do ogrzania. Dobrze, że sam dropship miał wewnątrz ogrzewanie a większość pracy odbywała się wewnątrz. No i dlatego te sondy to na razie nie miała się kiedy nimi zająć.



Ryan



To na Ryana spadło zraportowanie stanu uzbrojenia osobistego. Co prawda wczoraj sprawdzał to z Zeevą no ale jak ją zmogło to z ich dwójki został on. Chociaż właściwie sprawa wyglądała dość rutynowo. Większość sprzętu okazała się sprawna i działała bez zarzutu. Co mieli okazję z siostrą Seth sprawdzić na strzelnicy. Chociaż wyniki strzelania wyszły im podobne jak w siłowni czyli zauważalnie poniżej własnej średniej. Tak więc tak, luf mieli do dyspozycji całkiem sporo. Każdy mógł bez problemu wziąć jakiś pistolet. No shotgunów to już może dla każdego by nie starczyło ale prawie. Właściwie to chyba każdy by miał coś większego niż broń krótka gdyby trzeba było walczyć. Gorzej jakby doszło do utraty jakiegoś egzemplarza. No to już niekoniecznie by było czym je zastąpić. W końcu to był frachtowiec a nie jakiś statek wojskowy czy choćby przemytniczy. Odkąd się zatrudnił w tej ekipie jakoś na pokładzie nie było potrzeby używać broni.

Podobnie sprawa miała się z pancerzami. Po lekkim pancerzu jaki popularny był wśród cywili ze względu na lekkość, wygodę i dyskrecję to też raczej starczyłoby dla każdego. No gorzej z tymi sztywnymi, wojskowymi modelami zapewniającymi o wiele lepsza ochronę no ale właśnie nie dało się ich ukryć z ich sztywną skorupą. Te mieli tylko dwa z czego jeden był Zeevy. Na swój sposób lekkimi pancerzami były skafandry próżniowe. Co prawda raczej nie powstrzymałyby prawdziwego ataku nożem, kulą czy odłamkiem no ale za to na każdego załoganta przypadało po kilka sztuk ale były hermetyczne, miały zapas tlenu na 12 godzin no i chroniły przez większością przypadkowych uszkodzeń.

Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że poza Zeevą co miała ekwipunek jak regularny marine i umiała go używać to reszta zabawek była typowo cywilna. Gdyby doszło do starcia z prawdziwymi marine to w otwartej walce sens byłoby stawiać na oddział regularnego wojska niż na załogę frachtowca z pistoletami i shotgunami.

Gdy się rozstał z czarnowłosą marine po sprawdzeniu zasobów zbrojowni mógł zająć się tym co zamierzał. Czyli sprawdzeniem okolic głównego komputera. Sprawdził okolicę skanerem. Ale nie wykrył nic specjalnego. Żadnych tajnych otworów, nieplanowanych spawów jakie by powstały gdyby ktoś zaspawał wycięty wcześniej otwór ani żadnych takich niewidocznych na pierwszy rzut oka śladów. Chociaż na same ślady natrafił gołym okiem. Przy panelu do drzwi prowadzących do samego komputera jaki osadził się pył po tak długim czasie widać było ślady palców. Musiały być świeże pewnie już po przylocie do Antaresa. Samego wnętrza komputera nie mógł sprawdzić bo nie miał takich uprawnień. Ktoś z załogi by musiał otworzyć ten panel gdyby chciał wejść do środka. I gdzieś na tym skończył wczorajszy dzień.



Jericho



Drugą połowę wczorajszego dnia Jericho spędził na wycieczce krajoznawczej. Pierwszym punktem programu jaki sobie wybrał był magazyn z żywnością. Magazyn był podzielony na dwie części. Te produkty co wymagały niskich temperatury były przechowywane w chłodni i lodówkach a te które niekoniecznie w bardziej standardowych pojemnikach.

Już przy samym wejściu poznał, że może będzie dobrze. Przy nieco zakurzonym panelu nie dostrzegł śladów czyichś paluchów. A historia zamka nie zdradzała by ktoś go używał. Co prawda nie był pewny jak to ma się do blackout. Ale to co było w pamięci zamku pokazywało, że odkąd zamknął te drzwi w Pegasusie to nikt ich nie otwierał.

Gdy z kolei je otworzył i zapalił światło szybko przekonał się, że chyba wszystko jest jak powinno. Tylko w jednym miejscu coś się poluzowało i jedna z szafek wywaliła się wysypując paczkowane racje na podłogę. Ale dla jego ramion podniesienie tej szafy nie stanowiło większego wyzwania. Potem trochę pracy i pozbierał te racje na swoje miejsce. Takie wypadki zdarzały się podczas każdego lotu więc mimo wszystko było to całkiem normalne. W chłodni też wszystko wyglądało tak jak pamiętał. Więc tutaj było raczej w porządku.

Co prawda jak się zaopatrywali w prowiant to raczej nie na podróż do tego systemu gdzie wylądowali. I nie było wiadomo kiedy następnym razem będzie okazja uzupełnić zapasy skoro byli pośrodku niczego. Jak sprawdził na wyświetlaczu listę posiadanych produktów i policzył na 8 osób, bo pod względem jedzenia to Chris mógł nie liczyć, to mieli tych zapasów na jakieś 3 lata. Jeśli by odżywiali się tak jak do tej pory. Pewnie trochę dłużej jakby oszczędzać. No i problem odżywiania właściwie znikał jeśli znów wleźliby do hibernatorów. Na razie przynajmniej więc śmierć głodowa im nie groziła. A co będzie po tych 3 latach to nie miał pojęcia.

Skoro Zeev i Ryan mieli się zająć zbrojownią to przynajmniej sprawdzenie tego pomieszczenia mu odpadało. Po magazynie żywnościowym zaczął sprawdzać kuchnię i mesę bo były po sąsiedzku. A potem dalej. Właściwie to zdążył zwiedzić większość pomieszczeń załogi. Wszędzie obraz jawił się podobny. Czyli gdzieś coś pękło, coś się przewaliło, coś wyciekło, tam się nie paliło światło a gdzie indziej blokowały drzwi. Ale to raczej też nie wyglądało jakoś drastycznie na tak długi lot. Alice będzie miała z tym trochę zajęcia ale pewnie sobie poradzi. Najgorzej chyba wyglądało to co odkrył prawie na samym początku czyli ogród. No tutaj to trzeba było zakasać rękawy by zrobić porządek z tą zdziczałą dżunglą. No albo roboty posłać.

W każdym razie nie znalazł niczego co by świadczyło o tym, że ktoś się włamał czy buszował jak oni spali w swoich lodówkach. Nie znalazł też czegoś co by ewidentnie brakowało. Oczywiście tak się przeszedł po przedziale załogi. A to była jak przylepa do właściwej części frachtowca czyli przepastnych ładowni. No ale tam nie było systemów podtrzymywania życia ani hibernatorów więc raczej nie było warunków by ktoś tam przetrwał dłużej niż powietrze w skafandrze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline