Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2020, 23:48   #2
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Zaszło już słońce, gdy niewielka grupa włóczników rozsiadła się naokoło ogniska. Wzrok większości z nich wpatrzony był w kamrata, który bezskutecznie próbował rozpalić ogień. Jeden pracował, dziesięciu robiło za kierowników.

- Młody, streszczaj no się albo w nocy będziesz nas własnym dupskiem ogrzewał! - rzucił brodaty żołdak, zaś reszta mężczyzn zarechotała rubasznie. Jeden z nich z rozbawienia poklepał opartą o beczkę tarczę. Herb przedstawiał dzierżącego topór niedźwiedzia, wymalowanego na żółtym tle. Wszyscy tarczownicy dzierżyli podobny symbol. Dobry herold z łatwością domyśliłby się, że tych piechurów przyprowadził voldiański ród von Kopf.


- Co sądzicie o naszym jaśnie panie "dowódcy"? - brodacz zniżył głos, kiedy śmiechy już ucichły. Choć silił się na obojętny ton, nietrudno było zauważyć iż badawczo obserwuje reakcje towarzyszy. Ci głównie wzruszali ramionami. Niektórzy krzywili się bądź rozkładali ręce.

- Dowódca jak dowódca. W boju obaczym kto zacz - odparł rezolutnie ogromny piechur, który zajął miejsce przy wozie. Już jedno spojrzenie na jego twardo ciosaną gębę wystarczyło, aby domyślić się iż jest człowiekiem niewielu słów. Rubasznego brodacza niezbyt satysfakcjonowała jednak taka odpowiedź. Liczył na dłuższą konwersację.

- Mówi się... - ciągnął dalej, a niektórzy tarczownicy rozejrzeli się nerwowo na boki. - ...Że mości Raimund mocno spokrewnion jest z naszym jaśnie panem margrabią. Pono jaśnie margrabia za młodu lubił młyny odwiedzać. A przy okazji młynareczki. Ale co ja będę gadał.
Brodaty tarczownik pociągnął tęższy łyk z bukłaka, udając że ma dość plotkowania na dziś. Po wpatrzonych w niego słuchaczach wiedział jednak, że udało mu się rozpalić ogień zainteresowania. W przeciwieństwie do "młodego", który nadal bezskutecznie próbował uzyskać żar w ognisku.

- Że niby bękart? - zapytał znad drewna najmłodszy żołdak.
- Ciszej szczeniaku - syknął brodacz, rzucając w nieostrożnego rozmówcę patykiem. - Ja żem nic takiego nie powiedział. Powtarzam jeno com słyszał. Tu i ówdzie. To by jednak tłumaczyło ten raptowny awans. Jakbyś miał oćca z zamkiem to też byś dowodził, a nie musiał grzebać przy drewnie. Na litość boską rozpalże wreszcie!

***

Odziany w kolczugę mężczyzna siedział na pieńku przed żółtoczarnym namiotem. Wraz z każdym pociągnięciem ramienia, po okolicy roznosił się charakterystyczny dźwięk ostrzonego miecza. Niektórzy rozlokowani w okolicy żołnierze patrzyli złowrogo na hałasującego o tak późnej porze wojownika. Odpowiadało im tylko łypnięcie spod czarnej, niechlujnie przystrzyżonej grzywki. Raimund Vos może nie wyglądał na najgroźniejszego mężczyznę na świecie, ale co najmniej na niebezpiecznego. Krępa sylwetka, miecz w ręku, buzdygan przy pasie, a przede wszystkim zdeterminowane spojrzenie sprawiały, że każdy śmiałek zastanowiłby się dwakroć, nim zadarłby z dowódcą przysłanego przez von Kopfa oddziału.

Intensywnie rozmyślał. Osełka i ostrze pomagały okiełznać nerwy. Co czeka ich jutro? O czym oficerowie rozprawiają na naradzie? Co myślą o nim jego podkomendni? Czy podoła zadaniu? Wreszcie: czy ta kampania pozwoli mu zyskać w oczach ojca na tyle, by zasługi zdołały przesłonić pochodzenie z nieprawego łoża?
 
Bardiel jest offline