Po zejściu na ląd elf skwapliwie wręczył żołdakowi dokumenty, które opiewały na łowcę banitów Marvala Dolen-gwaith z Reiklandu. Aby opuścić przystań przy zachodniej bramie nie obyło się bez formalności. Blokada rzeczna uniemożliwiała wpływanie i opuszczanie portu skąd z doków miasto stało otworem. Regimenty armii okolicznych prowincji obozowały pod murami metropolii. Wysłuchał pytań, które w większości okazały się retorycznymi, więc energicznie kiwał głową potwierdzając swą tożsamość, zaś potem odpowiedział w sprawie celu podróży.
-
Przepłynąłem ze stolicy za pracą. - rzekł dźwięcznie i wyraźnie melodyjnym głosem, a obiema rękoma wskazał na Reik w kierunku Altdorfu, a potem na Nuln.
Na tym zakończył z pewnością bijącą z oblicza, jakoby to była oczywista oczywistość. Z miny wnioskował, że niekoniecznie.
- Tak jak z tonącego okrętu szczury uciekają pierwsze - gestykulował pokazując biegnące palce w imitacji gryzonia -
, to i mieszkańcy tego oblężonego miasta usiłować będą takiego samego rozwiązania. - bardzo lubił ludzkie porównania, które były same sobie precyzyjnie dosłowne
- Aby zdrowie własne i rodziny ocalić, zjeść i nie dać się zjeść głodującym. - rozłożył ręce z troską. -
I ktoś ich będzie musiał wtedy wyłapać kiedy imperialny zakaz kwarantanny złamią spod prawa się wyjmując. - wskazał na siebie. -
Na choroby i zarazy jestem odporny od urodzenia, więc skuteczniejszy od żołnierzy będę. - stwierdził niewinnie z rozbrajającą nieskromnością. -
Może już gotowe listy gończe są? - zapytał.
Nie cierpiał kłamać. Nigdy nie był pewien, czy ludzie rozumieją go dokładnie tak, jakby sobie tego życzył, a łganie to już w ogóle wymagało tak wiele trudu, bo raz trzeba nie dopowiedzieć, aby zostawić miejsce do interpretacji, innym razem precyzyjnie wytyczać kierunek wniosków na trakcie myślenia, która nie ma rogatek kolejnych pytań i podejrzanych zaułków pełnych wątpliwości.
***
Gdy z towarzyszem opuścili przystań Marval rozglądał się szacując ilość patroli, gorliwość żołnierzy pilnujących bramy i murów, oraz strukturę tych ostatnich. Pokonanie takiej przeszkody nie stanowiło większego problemu, kiedy specjalnie ich nie pilnowano. W nowych okolicznościach wspinaczka, nawet nocą, mogła być ryzykowna.
Wolken wdał się w rozmowę z wojakiem, a elf stojąc nieopodal obrócił się lewym ramieniem w ich kierunku słuchając odpowiedzi, kiedy sam cierpliwie spoglądał w prawo na mury i organizację oblężenia.
Choć sam nie był wcale starym, przecież wręcz przeciwnie odmierzając elfim wiekiem, to przeżył wiele człowieczych pokoleń i widział ich życia niczym polne kwiaty, co usychają nim nacieszą się w pełni latem po wiosennym rozkwitnięciu.
A on, jak głaz na tej samej łące trwać będzie nadal. Przeto przywiązywać się do nich nie miało dotychczas w jego życiu sensu. Zazdrościł nawet ludziom, że potrafią tak ukochać psy, choć garść lat z nimi przebywają. Może łatwiej by było, gdyby i on się nauczył, a na pewno by nie zaszkodziło. Wszak niemal skazanym był na tą rasę, która w obliczu zagłady większej, aniżeli jego lud, stała. I czuł, że ten czas wspólnym może być na dłużej, jeżeli ostatecznym.
Przyjaźnie skinął Wolkenowi głową i podszedł bliżej, aby podzielić się zdobytymi informacjami i przemyśleniami na temat miasta i kwarantanny.