03-09-2020, 14:42
|
#3 |
| - Ci matkojebcy mają wyczucie! - mruknął John gdy ich wieczerza została brutalnie przerwana przez atak tarkatanów. Broń zaśpiewała kładąc kolejnych przeciwników, a gdy skrócili dystans John nie przebierał w środkach. Krótkie i proste ciosy łamały szczęki, żebra i rzepki kolanowe. Prostymi, szybkimi krokami i fintami agent unikał ostrych wysuwanych ostrzy i kłapiących szczęk przeciwników. Cała uczta stała się scenerią bitwy gdy dwie armie ruszyły na siebie. W którymś momencie John złamał przeciwnikowi czaszkę uderzając go patelnią, innego poparzył wrzącą zupą samemu unikając poważniejszych trafień. Gdy kurz bitewny opadł, a na placu pozostało mnóstwo martwych ciał zarówno mnichów, jak i wojowników Otchłani, John zrozumiał, że była to dywersja. Skinął głową Raydenowi zgadzając się na plan.
- Miałem ochotę odpocząć i się zrelaksować, ale wydaje się, że musi to poczekać. - odpowiedział strzykając kłykciami.
Pozbierali się i ruszyli w pogoń.
Las nie wyglądał zachęcająco i Doe wziął sobie do serca ostrzeżenia Raydena. Przebiegał pomiędzy nimi nigdy nie opuszczając cienia. Dotarli do wieży. Dość wysokiej.
- Możemy się przekraść i wspiąć po murze pozostając poza zasięgiem wzroku tarkatan. Z bliska nikt nie patrzy w górę, więc musimy jedynie upewnić się, że nie będą nas widzieć z daleka. - ocenił sytuacje. Oczywiście mogli się też teleportować, ale Rayden nigdy nie lubił iść na łatwiznę.
- Oczywiście jest też klasyczna metoda wybicia im zębów. - dodał gdyby reszta zapomniała. |
| |