Potężne kamienne bloki dawały oparcie dla rąk i nóg. Trzy sylwetki pięły się po ścianie, zamierając co kilka metrów, gdy nieopatrznie stracony kamyk grzechotał u podnóża wieży. W końcu po kilkunastu minutach znaleźli się pod tarasem. Nad sobą słyszeli kroki strażników. Fowler puścił się jedną ręką i drugą zwiesił luźno wzdłuż boku. Ogniwo za ogniwem wypuszczał łańcuch zakończony ostrzem. John także wisząc na jednej ręce wyjął pistolet z tłumnikiem. Setsoru ostrożnie przesunął się po belce do krawędzi tarasu otaczającego wieżę. Kroki zatrzymały się nad nimi, strażnicy zamienili kilka słów w ich chrapliwym języku.
Fowler machnął ręką, łańcuch zatoczył łuk wzleciał ponad taras, a ostrze zagłębiło się w czaszce tarkatanina z cichym mlaśnięciem. John pociągnął kilka razy za spust. Pociski wyrywając drzazgi, przeszły przez deski trafiając w krocze i podbrzusze drugiego strażnika.
Setsoru błyskawicznie złapawszy się dłońmi za krawędź, wymykiem wskoczył na górę uderzając postrzelonego tarkatanina nogami w pierś.
Kilka sekund później cała trójka była na górze. Zajrzeli ostrożnie za drzwi, z których wionęło zaduchem i starą krwią. Korytarz prowadził do centrum wieży, gdzie w górę i w dół prowadziły kręcone schody. Około schodów ciągnął się korytarz, na którego ścianach znajdowały się drzwi do cel. Co parę metrów w uchwycie płonęła pochodnia. Nagle usłyszeli głosy i kroki z góry. Zdążyli ukryć się w korytarzu.
Szło sześciu tarkatan, jeden z nich wyglądał znajomo. Baraka. - Pilnujcie jej, ja idę zameldować Shao Khanowi, że wszystko jest gotowe na przybycie tych śmieci z królestwa Ziemi.
- Możemy się z nią pobawić? - Tak… jeśli chcesz doświadczyć gniewu Shao Khana. - odparł Baraka. - Ma być zabezpieczeniem, na wypadek jakby plan czarownika nie wypalił. Jeśli coś jej się stanie, odpowiadasz za to swoim życiem i duszą. A teraz wracaj na posterunek, sam trafię do wyjścia.
Baraka i czterech tarkatan ruszyło na dół, jeden pozostał i patrzył za nimi. Po dłuższej chwili ruszył na schody. |