Ostatni dzień Tayry nie należał do najbardziej udanych. Jej ulubiona sztuczka zawiodła! I to jeszcze w tak okropnych okolicznościach! Na domiar złego, wmieszała się w potencjalnie większą kabałę, niż przedtem. "Efekty" praktykowania nekromancji przyprawiały ją o dreszcze. Dlaczego to nie mogli być zwykli rabusie? Albo maruderzy wojenni? Albo nawet prawdziwi żołnierze? Albo... cokolwiek normalnego! Nie, nie, i jeszcze raz nie. "Cóż, przynajmniej tutaj ktoś jest po mojej stronie..." - myślała. Ten jeden fakt sprawiał, że cała sytuacja mogła nie być aż taka zła. Ci tutaj nie wyglądali na pierwszych-lepszych łachudraków. W końcu ją.... niech będzie - uratowali. No i sama Księżna o to prosi... Nawet jeżeli im nie zapłaci - ależ jak to?! - to na pewno później spojrzy na wszystkich "ochotników" łaskawym okiem... w każdym razie powinna... tak to chyba działa.... no i jeśli w ogóle przeżyją...
Myśli kłębiły jej się w głowie, podczas gdy dwóch śmiałków już wystąpiło. To był dobry moment. Zebrała się w sobie i wyszła dwa kroki do przodu, starając się prezentować pewnie i stanowczo. - Ja również pomogę - w tym momencie chciała dygnąć, ale nie miała pojęcia jak to się poprawnie robi, więc w ostatniej chwili się powstrzymała. Mężczyźni się kłaniali, to było proste. Nie chciała wyjść na nie-wiadomo-jaką, ale może tak wyjdzie zgrabniej - Kiedy uważam, nie daję się tak łatwo podejść - dodała tonem, którego mogłaby użyć do stwierdzenia, że niebo jest niebieskie - Spojrzała na władczynię oczekującym wzrokiem, mając nadzieję, że to wystarczy.
Dopiero teraz dotarł do Tayry cel ich misji. Wesele? Działanie pod przykrywką? W pięknych strojach, z pięknymi ludźmi? Och, to będzie cudowne! |