Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2020, 03:56   #5
Witch Slap
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pzTPEn4_kos[/MEDIA]

Od samego początku istnienia czasu świat i wszystkie istoty były powodowane instynktami, refleksami możliwymi o krótkim zasięgu, jakie w nie włożono. Były działane, nie działały. Wydawało im się, że są dla siebie. Jadły powodowane instynktem samozachowawczym. Myślały, że kochają i mają stosunek miłosny dla siebie, a to jedynie po to, żeby przedłużyć gatunek. Jedynie po to, żeby ulegać prawom, które tak mi nakazują.
Możliwość decydowania o swoim życiu to ogromny przywilej. Dla większości ludzi na świecie w życiu chodzi przede wszystkim o przetrwanie. Wielu walczyło o nie w dramatycznych okolicznościach. Każdy dzień w Zasranych Stanach rodził mniejsze bądź większe tragedie, dyktowane ciężarem czasów które nadeszły. Kaleki świat rodził kalekie dzieci - wszystkie popieprzone, udające wiecznych zwycięzców. Ale w ich świecie nie było czegoś takiego jak zwycięzca - jeśli nawet ktoś na niego wyglądał, to tylko złudzenie. Wszyscy uganiali się za czymś, a tymczasem nie było absolutnie nic wartego zachodu w rozrachunku dłuższym niż pełny żołądek i dotrwanie do nowego dnia. I tak dzień w dzień, na przeoranych promieniowaniem i wojnami padole trwała ciągła walka o przetrwanie. Mizerny ciel, skoro Pan Śmierć w końcowym rozrachunku nie ominie nikogo.

Melody Lane nie chciała być częścią życia innych ludzi. Nie wiedziała kiedy owe przekonanie uformowało się w jej umyśle, ale było to dość wcześnie. Często nocami obracała proste stwierdzenie w myślach żeby spojrzeć na nie z innej perspektywy, znaleźć jakąś wskazówkę kiedy powstało… bezskutecznie. Wrosło w nią, jakby oboje istnieli razem od zawsze, w świecie ludzi potrafiących zagryźć siebie nawzajem, byle przetrwać.
W miejscu, gdzie nie ma mowy aby ktoś komuś wypłakał się, zawył lub zaryczał. Czasami tylko w nocy wstawał upiór czyjegoś jęku i krążył nad pracą oddechów. Każdy spożywał swoje życie, jak befsztyk, na osobnym talerzu, przy osobnym stoliku.

Niemniej Melody nie żyła sama na odludziu, a przeciwnie. Miała wygodne życie, w mrokach dworu jednego z szanowanych magnatów… miały, obie. Ona i jej siostra. Dwa milczące cienie za plecami nestora rodu. Wypuszczane gdy zaszła potrzeba, precyzyjne, oddane. Huginn i Muninn jak nazywał je ich pan. Oczy mu wtedy błyszczały, a usta drgały w uśmieszku, jakby znał dowcip, o którym reszta nie miała pojęcia. On miał narzędzia, narzędzia miały zapewnioną stabilizację. Symbioza idealna, póki pewnego przeklętego poranka wszystko nie wzięło i koncertowo się nie zesrało. Poddawanie się nie leżało w naturze Melody. Czuła, że o jeden oddech dalej czekał na nią spokój, ale nie potrafiła się poddać. Nie byłaby sobą, gdyby to zrobiła. Być może to życie nie było jej przeznaczone, może jej nie oczekiwano, ale dopóki w żyłach krążyła krew, wiedziała, że będzie walczyć o każdy oddech, który podtrzymywał istnienie obu sióstr Lane.


Doświadczenie nauczyło Melody sprawdzać i oceniać każdą sytuację. Gdy zdarzy się coś nieoczekiwanego nie trać czasu, nie zastanawiać się jak do tego doszło i dlaczego, nie żałować, nie zgadywać, czyja to wina. Nie dumać jak następnym razem uniknąć podobnego błędu. Wszystko to można załatwić później, jeśli się przeżyje. Najpierw należało dokonać oceny, przeanalizować sytuację, rozpoznać plusy i minusy, odpowiednio się zachować. Dzięki temu może udać się przeżyć i zająć resztą. Więc działała, ruszając w pogoń za siostrą, a trop prowadził daleko od Appalachów, często klucząc i gubiąc się wśród kurzu Pustkowi. Zdążał jednak coraz bardziej na południe, pojawiły się słowa klucze typu Floryda, a wreszcie Miami, i chociaż Lane nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek tam były, jej siostra ciągnęła w duszne, tropikalne piekło z uporem typowym dla ich rodziny. Za nią podążała i Melody, mimo początkowych oporów. Urodziła się pozbawiona genu towarzyskich pogawędek i wiedziała doskonale, że w kontaktach z ludźmi czuje się niezręcznie. W przeszłości żartowała do siostry, że mogłaby ją spotkać miła niespodzianka, gdyby zdobyła się na wysiłek i pogadała z kimś nowym, ale nie wiedziała, że dopiero po latach nadarzy się do tego okazja, a jej dotychczasowe przekonania mocno tąpną…

Jak wtedy, gdy cudem podłapała robotę z przesyłką, poznając ekipę z jeepa - zbieraninę ludzi nie znających się zbyt długo, ale potrafiących wypracować nić porozumienia i to wystarczyło.
Towarzystwo to przeważnie rzecz tandetna. Obcy sobie ludzie spotykali się po bardzo krótkich przerwach, kiedy upłynęło jeszcze zbyt niewiele czasu, aby mogli zyskać dla siebie nową wartość. Aby te częste spotkania były znośne, aby nie dochodziło do otwartej wojny, musieli ustanowić pewien zestaw zasad nazywany etykietą bezpieczeństwa. Spotykali się na postojach co wieczór; żyli w ciasnocie wnętrza wranglera, wchodzili sobie w drogę i potykali się o siebie, tracąc tym samym po trosze własną indywidualność. Rzadsze spotkania z pewnością zaspokoiłyby ich potrzebę utrzymywania ważnych i serdecznych kontaktów. O wartości człowieka nie stanowi jego skóra, toteż nie musi się go dotykać.
Dlatego z wielką ulgą powitała koniec trasy na kolejny dzień i możliwość zabunkrowania w ciemnym, chłodnym wnętrzu knajpy, ze szklanką czegoś mocniejszego w dłoni. Upały Florydy nie były dla niej, nienawidziła mokrej szmaty na twarzy którą miała przy każdym oddechu, ale musiała tu być. Nie można żyć na tym świecie tak, jakbyśmy chcieli: to myślenie życzeniowe. To tak jakbyśmy grali w bejsbol i powiedzieli sędziemu, że zasady nas nie dotyczą. Świat to gra z niewzruszonymi zasadami i niewzruszonymi sędziami. Mądrość podpowiada, by grać według tych reguł, które zostały nam narzucone. To nie była wina Melody, że są takie, jakie są. To nie ona ustanawiała zasady. Nawet nie musiała; ich akceptować, ale odrzucić je byłoby głupotą i mogłoby jedynie zaszkodzić. Poza tym wciąż nie dotarli do celu, potrzebowali siebie nawzajem, a współtowarzysze niedoli nie wkurwiali jej tak mocno jak myślała. Kwestia przyzwyczajenia, albo pierwszych nici czegoś innego niż niechęć. Nikt z nich jeszcze nie miał problemów z wyglądem panny Lane, chociaż wyróżniała się trupiobladą skórą i ciemnymi, długimi włosami, a także czarnym ubiorem pedantycznie zapiętym na wszystkie możliwe guziki nawet mimo potwornego skwaru. W nocy na postojach to ona brała najgorsze warty, podczas najmroczniejszej części nocy, bo i tak nie sypiała za dobrze. Bezsenność często się jej przytrafiała, ponieważ wbrew pozorom przeżywała wszystko bardzo mocno. Uczucia i myśli, które w ciągu dnia tak starannie tłumiła, skrywała, usypiała i przygładzała, w nocy budziły się, a ona wraz z nimi by odpędzić niechcianych gości. Odsypiała potem za dnia, opierając policzek o trzęsącą szybę Wranglera, gdy West prowadził pewną ręką, teksańskie gołąbki zajęły się sobą, a Rita wchodziła w dyskusje egzystencjalne z ich kruszycielem kości rodem z dalekiej, krwawej Hegemonii.

Teraz za to nastał czas odpoczynku po kolejnym etapie podróży. Lane patrzyła jak ich rajdowiec pląsa wesoło na parkiecie z miejscowymi ślicznotkami, jak dwójka Teksańczyków też kołysze się na parkiecie w konfiguracji wskazującej na zażyłość większą niż ochroniarz i nawiedzony pacyfista z krzyżem na piersi potrzebujący przedszkolanki w trasie. Oczy barwy węgla zwróciły się na Ritę, gdy ta zaczęła mówić. Blada zmora przyswoiła informacje, podskórnie przewidując, że ich powsinoga zachce zgarnąć paczkę i uciec, aby samej zgarnąć nagrodę, skoro miasto już blisko, ale szybko sama siebie uspokoiła. Nauczyła się odróżniać to, co naprawdę jest we niej i na rzeczy, od tego, co sobie niemądrze uroiła. Daleko by nie uciekła, zanim Lane by jej nie upolowała. Głęboki wdech później odsunęła na bok brak zaufania i niechęć do ludzi, przecież do tej pory współpracowali i mimo zasypiania obok siebie, nikt jeszcze nie został zarżnięty.
- Picie może być ciekawe, poza tym nie wyrywasz dziś niczego na noc? Zaskakujesz, Rita - odpowiedziała spokojnym, melancholijnym głosem. Podniosła szklankę, przepijając do rangerki odstawiła szklankę idealnie w to samo miejsce, z którego ją podniosła. Wydawało się, że nie luzuje sobie niczego, od sztywnych norm zachowania, po ciasno splecione warkocze i tylko dwie mokre kreski potu na skroniach mówiły, że jest jej potwornie gorąco.
- Ja się stąd nie ruszam, póki słońce nie zajdzie. - dorzuciła chyba bardziej do ostatniego z ich grona, wojownika - Po zmroku przejdę po okolicy i sprawdzę przed snem czy wszystko w porządku. Napij się ze mną - ostatnie rzekła do Dwighta, stukając szklanką o jego szklankę.
 

Ostatnio edytowane przez Witch Slap : 10-10-2020 o 04:28.
Witch Slap jest offline