Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2020, 00:09   #3
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
W Drodze do Kościoła


Pożegnawszy się ze strażnikiem (i z czterema sztukami złota), ruszyliście w stronę centrum miasta.

Bardzo szybko rzuciło wam się w oczy, że w mieście było bardzo wielu strażników. Mogliście przysiąc, że co dziesiąta mijana przez was osoba, to była odziana w mundur. Jednak co was oni obchodzili. Wy przecież nie zamierzaliście tutaj sprawiać kłopotów. Na razie przynajmniej.

Przechadzając się po głównym placu, dostrzegliście jednak jakieś zamieszanie przy bramie prowadzącej do twierdzy. Uwijający się przy niej strażnicy, byli poddawani torturom nie gorszym niż marynarze kapitana "Poczciwego".

- Ruchy! Nie opierdalać się! Szybko, już zaraz tu będą! Kowalski, co to ma być? Masz cały mundur w gównie!

Strażnicy ustawiali się w równym rządku wzdłuż drogi prowadzącej do bramy, niejako blokując przejście.

Nagle do waszych uszy dotarł dźwięk kopyt. Zatrzymaliście się przed linią strażników, którzy nie chcieli przepuścić was dalej, prosząc o cierpliwość.

Dostrzegliście w końcu jeźdźca. I konia. A ku waszemu zaskoczeniu, oboje okazali się tą samą osobą. Słyszeliście już wcześniej o tych istotach. Pół koniach, pół ludziach - centaurach. Trójka z nich pędziła właśnie kłusem w stronę fortu, oddzielone od zbierające się z zaciekawieniem ludności przez strażników.

Mijały was właśnie, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

Między nogami jednego za strażników, przecisnął się zaciekawione dziecko, które najwyraźniej koniecznie musiało zobaczyć nieludzi z bliska. W jednej chwili usłyszeliście krzyk. Centaur w ostatniej chwili stanął dęba, niemalże tratując dzieciaka. A z jego pleców spadł jakiś sporych wielkości tobół, tuż przed wami.

Usłyszeliście krzyk z tłumu na widok tego co upadło. Były to zmasakrowane zwłoki. Gdzieniegdzie nierozszarpane ślady niebieskiego munduru świadczyły o tym, że było to strażnik. W jego klatce piersiowej widniała wielka wyszarpana dziura. Cała twarz i ciało pokryte było ranami. Nie miał oczu. A na jego czole widniał wycięty w jego skórze dziwny symbol.


To działo się zbyt szybko. Morvan był dopiero w pół kroku by wyciągnąć dzieciaka spod kopyt gdy już wylądowały przed nim zwłoki. Ułamek sekundy... tyle trwało jego zadziwienie. Natychmiast potem złapał płótno w które był owinięty i zasłonił ciało przed oczami gapiów. Im mniej ludzi to widziało tym lepiej. A szczególnie im mniej dzieci to zobaczyło tym lepiej.

- Zabierzcie go z oczu cywili - warknął Morvan z dużym trudem podnosząc owinięte ciało i podając centaurowi. Uthred uzupełnił działania Morvana. Chwycił dziecko i przeniósł je na bok z dala od makabrycznego widoku.

Zdezorientowani strażnicy nagle się ocknęli. Ruszyli, by pomóc Morvanowi wrzucić zmasakrowane zwłoki z powrotem na grzbiet istoty.

Seebo stał osłupiały. Nim zdążył zareagować Północnicy załatwili sprawę. Skupił wzrok na symbolu starając się wryć go w pamięć. Czuł w kosciach, że ujrzy go jeszcze nie raz.

Łazarz nie chciał ściągać na siebie uwagi przypadkowych gapiów, ale stał na tyle blisko, by przyjrzeć się symbolowi na czole, zanim Morvan zawinął ciało w płótno. Zamaskowany rycerz zauważył, że Seebo zwrócił uwagę na to samo. Pochylił się do gnoma.

- Wiecie, co to może być? - Szepnął, delikatnie szturchając gnoma w łokieć.

- Nie wiemy. - odszepnął Gnom. Widzieliśmy podobne po nalewce babuni, ale ona już dawno w niebie. - Usta gnoma poruszały się nieznacznie gdy odmawiał bezdźwięczną modlitwę za babciną duszę.

Strażnicy prędko uporali się z ciałem. Morvanowi nie kiwnęli nawet głową w geście podziękowania. Uthred zdążył zrobić tylko jeden krok w tył, wraz z dzieckiem, kiedy matka psotnika pojawiła się i wyrwała go Skandynawowi z rąk. Spojrzała na barbarzyńcę, jednak w jej oczy nie zdradzały w żadnym razie wdzięczności. Sekundę później zniknęła, prowadząc dzieciaka za ucho.

Chwilę później centaury ruszyły dalej, a strażnicy blokujący drogę podążyli za nimi. Tłum zaczął się rozchodzić.


- No Uthred - zagadał Morvan półgłosem - Wygląda na to, że tłuszcza w jakiś sposób dała radę ocenić nas negatywnie. Chodźmy lepiej stąd.

- Nigdy nie obchodziło mnie ich zdanie. Widać nie lubią obcych.

 
Hazard jest offline