Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2020, 13:15   #1
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Złowieszczy Klejnot Sakkary i inne opowieści z Pogranicz | ACKS | Role Gate

(Uwaga do Czytelników: Tekst pisany przez Mistrza Podziemi jest na ogół odróżniony kursywą.)

[media][/media]
Mapa Znanego Świata

Wojna! Nadchodziły ponure czasy dla imperium Aury, cesarstwa gnębionego przez wrogów zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Dwa lata temu tarkaun Valros Valuin odpowiedział na wezwanie imperatora Somirei. Wysłano statkami na zachód siły stacjonujące dotąd na wschodniej granicy, aby wspólnie stawić czoła siłom zagrażającym cywilizowanemu światu. Siłom barbarzyńskich hord Skysostańczyków - doskonale posługujących się łukami pół ludzi, pół koni. Wschodnia część Magerum Menotürum - “nieprzerwanej linii” pięćdziesięciu sześciu imperialnych fortów - nagle opustoszała. Z trzydziestu trzech tysięcy legionistów został zaledwie ułamek tej potęgi, która, choć imponująca, nigdy nie była w stanie zapewnić Pograniczom całkowitego bezpieczeństwa. Pozbawiona armii prowincja stawała się z dnia na dzień niebezpieczniejsza. Trakty coraz bardziej zaniedbane, forty odizolowane, a granica - porowata. Kiedy zwierzoludzie napływający z eks-zaharańskich Pustkowi zdobywali i grabili jeden pograniczny fort po drugim, Jutlandzcy najeźdźcy i Celdoreańscy piraci przeprawili się przez morze Ammasaurëan, paląc i łupiąc imperialne wybrzeża. Niedawno pojawiły się pogłoski o okrążeniu aurańsko-somireańskich sił przez Skysostańczyków i ich ostatecznym unicestwieniu. Śmierć imperatora wciąż nie została potwierdzona, ale władza powoli przepływała w ręce lokalnych dygnitarzy i prywatnych armii, kładąc na imperium kolejny groźny cień - cień wojny domowej. Po brutalnych atakach potworów na wioski i karawany podjęto kroki na tyle stanowcze, na ile osłabione Pogranicza były zdolne. Między innymi legat fortu Turos Tëm, Ulrand Valerian, obiecał wysoką nagrodę dwóch tysięcy aurańskich złotych słońc temu, kto stłumi w zarodku najazdy goblinoidów. Motywowani przez imperialne złoto lub z dowolnie innych pobudek, właśnie tutaj rozpoczynaliście swą opowieść…

Poznaliście się w Cyfaraun, niegdyś stolicy elfiej Argolli, dziś - imperialnej prowincji, zarządzanej w imieniu tarkauna przez prefekta Justiriusa Tavicusa Basilio. Dawniej Pogranicza były jednym wielkim lasem rozciągającym się pomiędzy górami Meniri - domem krasnoludów - a morzem Ammasaurëan. Elfów już dawno tu nie było, z wyjątkiem tych, którzy zamiast odpłynąć na północ do swego ostatniego królestwa, zostali w nielicznych, ukrytych wśród drzew enklawach, zwanych pogardliwie rezerwatami. Lasu zresztą też było o wiele mniej niż kiedyś. Imperialni drwale nie wprawili w ruch siekier jedynie tam, gdzie drzewa rosły tak gęsto, że nawet za dnia było tak ciemno jak podczas bezgwiezdnej nocy. Te miejsca nazywano "ciemną stroną" lasu. Dawne legendy o argollańskich skarbach wciąż kusiły śmiałych poszukiwaczy skarbów do podejmowania niebezpiecznych wypraw do samych serc starożytnych puszcz Viaspen, Istrith, Lusaun i Naungolle. Często wracali oni z niczym więcej niż z przerażającymi historiami o tym, co spotkali wśród drzew.

Wy jeszcze na koncie nie mieliście ani jednej historii, za którą jakiś awanturnik byłby skłonny postawić wam po kuflu piwa w "Jedwabnym Kucyku" czy w "Norce", najsławniejszych cyfarauńskich karczmach. Zamierzaliście to jednak prędko nadrobić. Właśnie opuszczaliście cywilizowane strony, kierując się imperialnym traktem do zaopatrującego forty miasteczka Siadanos, skąd już zamierzaliście dostać się na granicę, do granicznej strażnicy Turos Tem.

[media][/media]
Mapa Południowej Argolli, również znanej jako Pogranicza

Kolejnym przystankiem na waszej pieszej drodze była wieś zwana w aurańskim Grzędami Mityary. Zwana tak od klasztoru kapłanek tej bogini. Mityara, Szlachetna Pani, Matka Litości, była patronką cnót obywatelskich, działalności charytatywnej i lokalnych społeczności. Posągi jej kuto zwykle z alabastru, a przedstawiano ją z pochodnią w smukłej dłoni, w towarzystwie gołębi i jednorożców. Wam jednak osada ta prędzej niż z boginią kojarzyła się z... wiśniówką, jaką można było dostać nawet w stolicy. Niebawem zauważyliście w oddali sady owocowe doglądane zarówno przez miejscowych, jak i kapłanki. Byliście już blisko.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=fGRh_hIpDt4&t=1415s[/media]

Wtedy niespodziewanie zaskoczył was deszcz. Szliście pospiesznie aby się schronić, kiedy monotonny szum przeciął krzyk. Pełen przerażenia krzyk dobiegający z lasu rozciągającego się po waszej lewicy. Odwróciliście wszyscy głowy w stronę pędzącego w waszym kierunku zbladłego chłopa wołającego o pomoc. Kiedy was zauważył, potknął się o własne nogi i przewrócił w leśne poszycie.

Dopiero wtedy zauważyliście sylwetkę majaczącą za nim… Zakutą w zbroję ciężką niczym klibanariusz, a sprawiającą wrażenie lekkiej jak piórko. Po lśniącym napierśniku, kształtu jakiego w tych stronach już dawno nie widziano, spływała struga deszczu. Nad wysokim hełmem unosił się miecz zakrzywiony niczym jatagan. Wojownik stąpał miarowo, powoli, wcale się nie spiesząc za uciekającym przed nim chłopem. Wasz krasnoludzki kompan wymamrotał tylko jedno słowo... Elf!


Grim od wypadku w kopalni nie pamiętał za wiele, ale wiedział, że elfy to samo zło. Często się myły, mowiły jak niewiasty, nie piły piwa i żadne z nich nie miało brody. Nigdy. A weź odróżnij samca od samicy. Stąd podejrzenia, że lubią chłopców równie mocno co dziewczynki. Znając te fakty Kamień nie dziwił się biedakowi wijącemu się w błocie. Na jego miejscu też by uciekał. Wyciągnął topory i oparł je o ramiona w oczekiwaniu na towarzyszy.

Wątły, acz zwinny Jutlandczyk o imieniu Karl widząc poczynania Grima wziął w ręce swoją kuszę i zapytał towarzyszy: - Ubijamy tego elfa? Czy najpierw negocjujemy? - zadając to pytanie zaczął mierzyć w postać z jataganem.

- Jak do niego mierzysz, to raczej nie będzie skłonny rozmawiać. - Kurtis był dobrze zbudowanym młodym mężczyzną, z akcentu można wnioskować, że z okolic stolicy. Miał niecałe metr osiemdziesiąt wzrostu, brodę i dłuższe ciemne włosy przepasane lekką siwizną dodającą mu co najmniej dziesięć lat.

Nie lubił walk, chociaż swoją część śmierci w życiu musiał zadać. Nie był skory do atakowania nieznajomych. Szczególnie uzbrojonych i opancerzonych.

Widząc przerażenie chłopa i gotowość elfa do walki, Lucjusz złapał swój łuk i strzałę, którą posłał w stronę elfa. Jedna go nie zabije, nie chciał jednak widzieć, jak miecz opada na leżącego człowieka. Nie zamierzał też czekać, aż chłop wstanie i zasłoni swojego oprawcę własnym ciałem, pozbawiając ich być może jedynej szansy na uratowanie go. Gdy cięciwa zabrzękła wypuszczając strzałę, Lucjusz krzyknął: - Schowaj miecz, bo poślę następną! Co tu się dzieje?!

Strzała Lucjusza świsnęła tylko koło hełmu elfa. Przykuliście uwagę smukłego ciężkozbrojnego, dając tym samym chłopu czas niezbędny do poderwania się z ziemi i ponowienia ucieczki. Schował się za waszymi plecami. Wciąż z uniesionym mieczem, wysoki wojownik bez wydania z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku zaszarżował prosto na krasnoluda.

Kurtius wyciągnął krótki miecz schodząc z drogi szarżującemu elfowi. Jeśli nieludzie zamierzali się powybijać, tym lepiej dla niego. Korzystając z okazji, zaszedł przeciwnika od tyłu próbując wbić mu miecz w odsłonięte miejsce. Karl nacisnął dźwignię kuszy, ale syknął tylko jutlandzkie przekleństwo pod nosem. Takie pudło, że aż wstyd.

- Ratunku, dobrzy ludzie! Z drzewa na mnie wyskoczył! - Krzyczał schowany za wami chłop.

Grim widząc szarżującego elfa ruszył na niego. Wielkie mięśnie krasnoluda wystrzeliły go z miejsca jak z procy, topory zataczały młynki zwiastujące śmierć. Potężny zamach jednego z toporów strącił z głowy elfa stożkowaty hełm. Waszym przerażonym oczom ukazała się wyschnięta jak u mumii blada skóra, w której osadzone były ślepia pulsujące słabo chorym, bladym światłem. Zakrzywione elfie ostrze z niepamiętnych czasów ciężko raniło krasnoluda, rozrywając jedną z licznych run wyrytych na jego skórze. Bicie serca później ciężkozbrojny wojownik sparował podstępny gladius Kurtiusa nawet nie odwracając się w jego stronę. Karl szybko upuścił kuszę i dobył włócznię, a następnie naśladując manewr Kurtiusa zaszedł zbrojnego elfa od tyłu i wymierzył cios plecy. Szybki unik sprawił, że grot włóczni ześlizgnął się tylko po zbroi elfa. Dopiero z bliska zauważyliście, że poszczególne części jego opancerzenia przerdzewiały. Plugawa istota, która dawniej była elfem, nie była jednak w stanie odpierać takiego grodu ciosów wiele dłużej. Swoim ostatnim pchnięciem Karl odwrócił uwagę od śmiertelnego zagrożenia, jakim było cięcie wymierzone przez Kurtiusa. Gladius ściął wysoko osadzony, trupi łeb. Bezgłowa, zakuta w rdzewiejące blachy sylwetka zachwiała się i upadła ciężko na plecy, wypuszczając z dłoni zakrzywiony miecz. W całej tej walce z wysuszonych zwłok nie uroniła się nawet kropla elfiej krwi. Stanęliście nad pokonanym w jednostajnym szumie deszczu i waszych oddechów. W świetle błyskawicy - zbierało się na burzę - zauważyliście na napierśniku znak. Herb. Przedstawiał symetrycznie drzewo - kwitnące drzewo wiśni.

- D-dz... dziękuję! - Zdołał wydusić uratowany z opresji chłop. Niewysoki, przy sobie, jeszcze z oczami wytrzeszczonymi od tego, co dane mu było dzisiaj oglądać.

Lucjusz spojrzał na lekką ranę krasnoluda i odezwał się: - Wybaczcie, że zignorowałem zasadę demokracji, ale miałem bardzo złe przeczucie. Na przyszłość nie będę się tak wyrywał.

Gdy Karl zauważył herb wskazał na nie go ręką i zapytał wieśniaka: - Widziałeś go kiedyś?

Chłop przez chwilę bał się podejść do trupiego wojownika, ale w końcu się odważył. Podrapał się w głowę niepewnie. - Widzieć nie widziałem, ale to najlepiej naszych kapłanek pytać, one księgi i papirusy gromadzą... Pokazać za to wam mogę, gdzie mnie zaatakował! Myślał ja, że drewno przed deszczem jeszcze zbiorę, patrzę, a tu dąb piorunem uderzony. - Opowiadał przejęty. - Coś mi błysnęło w tym drzewie niby błyskotka czy stal. Wziąłem więc siekierkę, kilka razy uderzyłem i nagle... to! - Gestykulował, przy ostatnim słowie wskazując na elfa. - Jak się naprężył, to aż pień dębu pęknął! Wyszedł z drzewa, zaczął na mnie iść... a jak uniósł, o, ten miecz do góry, to co mi pozostało jak brać nogi za pas! Głupi ja siekierkę tam zostawiłem. Będę musiał po nią wrócić, ale to może jak deszcz minie. - Splunął na trupa... i cofnął się krok, jakby jeszcze obawiał się zemsty.

[media][/media]
Obraz wyłaniający się z opowieści chłopa Otho

Karl zrobił zamyśloną minę i rzekł: - Spokojnie! On ci już nic nie zrobi! - Następnie kucnął przy trupie i z zainteresowaniem wziął do ręki jatagan i jął mu się przyglądać: - A dopóki pada deszcz trochę odpoczniemy i zastanowimy się co dalej. - Miecz - podobnie jak zbroja - z powodu upływu czasu nie prezentował sobą już wiele wartości bojowej, co najwyżej historyczną.

- Ano, do karczmy chodźcie, jak powiem jak mi życie uratowaliście to pewnik, że Fullo za darmo takim bohaterom wiśniówki poleje.

- Jak przestanie padać proponuję, abyś zaprowadził nas do tego rozbitego drzewa. Tam narąbiesz sobie czego tam potrzebujesz, a my się przyjrzymy co tam właściwie się stało. A jak już doprowadzisz nas do tej karczmy to pokierujesz nas do tej twojej kapłanki co by można się zapytać o ten herb.

- Się-wie, mówcie mi Otho.

- Dobrze Otho! A teraz przyjrzyjmy się co my tu mamy. - Rzekł Karl i ostrożnie zaczął zdejmować zbroję, z zamiarem położenia go na grzbiecie muła.

Chłop przyglądał się z uniesionymi brwiami i wyraźnym obrzydzeniem temu, co Jutlandczyk zaczął wyprawiać z trupem.

- Martwemu się nie przyda, trudne czasy mamy. Często tniecie drzewa w tym lesie? - Pytając chłopa, Lucjusz przyglądał się ciału, czy nie ma na nim żadnych nietypowych śladów bądź cech, poza herbem.

- Czy często... chyba tyle, ile akurat komu trzeba. Przy czym za głęboko w las staramy się nie zapuszczać. - Odpowiedział Otho, a w jego głosie słychać było strach i szacunek do starożytnej puszczy.

Lucjusz jeszcze przyglądał się ciału. Pulsujące światło już dogasło w ślepiach. Skóra elfa wydawała się biała jak kreda. Ze srebrnych, długich włosów zostały pojedyncze pasma. Dawniej musiał sprawiać wrażenie dumnego wojownika, dzisiaj - upiornego.

Grim gapił się tępo na trupa. Martwy elf to dobry elf - rozmyślał - ale ten i tak był martwy i do tego zły. Jak to możliwe? Cóż za zagadka, aż Grima zaczęła boleć głowa od tego mędrkowania. Na szczęście usłyszał słowa, które wytrwały go z zadumy. - Wiśniówka? Karczma? Za darmo? Prowadź!

- A was jak nazywają? - Zapytał, gotowy poprowadzić was do karczmy.

- Ja jestem Karl.

Kurtius wytarł z lekkim obrzydzeniem swój gladius i przyjrzał się zwłokom przewracając je nogą. Zardzewiała zbroja skrywała nieumarłe szczątki. - Chcesz samemu iść po siekierę samemu po takim spotkaniu?

Otho spojrzał niepewnie na Kurtiusa. Bił się z myślami. - No, solidna była panie, szkoda tak w lesie zostawiać. Kiedy ja się nowej dorobię...

- To chodź, pójdziemy po nią, a potem możesz nam się odwdzięczyć dachem nad głową.

Otho przetarł dłonią czołą z deszczu. - No to tędy! - Pokazał palcem i ruszył w głąb lasu. Wkrótce doszliście do miejsca, gdzie znajdowały się resztki uderzonego piorunem dębu. Chłop podniósł siekierkę i zatknął sobie za pas. Myszkując, zauważyliście dziurę. Dużą dziurę. Nie byłaby widoczna, gdyby drzewo nie zostało naruszone wpierw błyskawicą i później siekierką Otho. Ciemny tunel prowadził gdzieś pod ziemię.

- Tego to ja wcześniej nie widział… - Otho chodził dookoła dziury, drapiąc się ręką po mokrej łysinie. - Wy chyba... nie zamierzacie tam wchodzić?

- Daliśmy sobie radę z jej lokatorem to możemy poszukać jego skarbów.

- Niech Ammonar wam przyświeci w takim razie... - wykonał trwożliwie znak Pana Światła - no i najlepiej jakaś pochodnia. Mieć nic przeciwko nie będziecie, jak wrócę już do swoich? Siekierkę mam, wchodzić tam nie zamierzam, a sam z mułami tutaj też nie będę zostawać. Mogę wam przy okazji odprowadzić zwierzęta do karczmy.

Grim zmarszczył brwi, miał zamyślony wyraz twarzy. - Nie. Chwila. On mówił, że idziemy do karczmy. - Wskazał palcem trzęsącego się już z zimna chłopa.

- Ano, miło by było się wreszcie ogrzać i coś wypić… - Odparł rozweselony, ale i zakłopotany uwagą, jaką obdarzył go krasnolud.

- No dobra... umówmy się tak, my tylko zajrzymy czy tunel daleko się ciągnie i wtedy będziemy wiedzieli co powiedzieć waszym kapłankom jak pokażemy im zbroję tego nieumarłego elfa.

- W porządku... ale zostanie tu ze mną ktoś? - Zaniepokojony i mokry Otho spojrzał po kolei na każdego z was oczami okrągłymi od strachu. Nie uśmiechało mu się zostawać w tym miejscu dłużej, niż było to konieczne.

Karl badawczo spojrzał na Grima i rzekł: - Zostałeś raniony...

Ten spojrzał na swoje ramię. - Trzeba zdesyfikować... To gdzie idziesz? Po siekierkę czy po wiśniówkę?

Otho poklepał się po tkwiącej za pasem siekierce, którą znalazł przed chwilą, co mogło ujść uwadze krasnoluda. - Siekierka jest, teraz naturalnie pora na wiśniówkę.

- To o co tyle krzyku? Prowadź!

Zachęcony przez krasnoluda chłop ruszył z powrotem w stronę wioski. Może obawiał się, że nie może odmówić.

- No to chłopaki przygotujmy jakąś pochodnię! - Gdy chłop i Grim ruszyli do wioski Karl wziął w dłonie swoją włócznię i zaczął bacznie wpatrywać się w kierunku wlotu tunelu.

Grim podążył za niedoszłą ofiarą gwałtu przez elfa. Zatrzymał się jednak widząc, że towarzysze nie podążają. - Co jest, po co Wam pochodnia? On stawia, tak?

- Przybędziemy zanim Otho zdąży się osuszyć i wtedy nam postawi! - Odkrzyknął ze śmiechem Karl.

Grim podrapał się po pomarańczowej grzywie wyrastającej z łysej czaszki. W tym deszczu nawet niedźwiedzi łój nie był w stanie utrzymać irokeza w pionie. - Nie rozumiem. Po co on ma się suszyć?

Kamień stał w miejscu. Nadal nie rozumiał co może być lepszego od napicia się po zabiciu elfa. - Po co chcecie iść do dziury? Tylko elf wypadł z drzewa jak ten rąbał. Takie rzeczy się zdarzały, nic wielkiego. - Podrapał się po swojej pomarańczowej brodzie. - Ten był suchy, bo długo czekał, aż ktoś będzie rąbać.

Latarnia Lucjusza rzuciła nieco światła na dziurę. Tunel biegł w dół, załamując się co jakiś odstęp, tworząc coś w rodzaju naturalnych schodów. Jaskinia sprawiała ogólnie wrażenie nie dotkniętej ręką elfa czy innego inteligentnego stworzenia. Karl widząc co się kryje w głębi odłamał gałąż z dębu, a następnie uważnie badając nim podłoże powoli wszedł do jaskini. Po chwili Lucjusz wraz z Karlem zniknęli w dziurze.

- Dziwni jacyś. Chodźmy. - Podsumował krasnolud.

Dziesięć stóp, dwadzieścia, trzydzieści... Po co liczyć, tunel był naprawdę długi. Cały czas prowadził w dół, zakręcając przy tym stopniowo w prawo. Aż w końcu doszliście do niewielkiego rozwidlenia. Dalsza droga wprost prowadziła wciąż w dół, ale dwa nowe tunele prowadziły odpowiednio w lewo i w prawo. Rozszerzały się, prawdopodobnie w dwie jaskinie.

- No dobra! Widać, że szybko tego nie spenetrujemy, a przy okazji możemy się dać zaskoczyć jakiemuś lichu. Najpierw trzeba się wypytać całe te kapłanki czy czegoś nie wiedzą na temat tego elfa i czy nie wiedzą czegoś na temat jaskiń tego typu.

[media][/media]
mapa Karla i Lucjusza

Pod butem Lucjusza zachrzęściła... filiżanka. A raczej, filiżaneczka. Bo, sądząc po rozmiarze, była tylko częścią większego zestawu, takiego do zabawy dla dzieci. Niewiele herbaty mogłoby się do niej zmieścić. Tego typu ceramikę widzieliście w Cyfaraun jedynie u handlarzy, którzy obracali elfimi zabytkami. Szkoda, że ta akurat miała pęknięte ucho. Zachowana w idealnym stanie byłaby warta kilka monet. Dopiero kiedy ją podniosłeś, zauważyłeś, że z drugiej strony pokrywa ją zaschnięta krew…

[media][/media]
Mapa wioski Grzęd Mityary

Lucjusz i Karl nie spędzili pod ziemią wiele czasu. Dogonili Kurtiusa i Grima jeszcze zanim ci doszli do wioski mimo że spieszyli się schronić przed deszczem. Grzędy Mityary były niewielką osadą, nad którą rozmiarem dominował klasztor kapłanek, w przeciwieństwie do innych budowli wzniesiony z kamienia. Ludzie mieszkali blisko rzeki Mirmen i starożytnego lasu Viaspen. Sądząc po liczbie domów, mogło tu żyć łącznie góra kilkadziesiąt rodzin. Tam, gdzie nie rosła puszcza, przez wiele akrów ciągnął się w symetrycznych rzędach wiśniowy sad z jednej strony, a pola uprawne z drugiej. Jako że brakowało ryneczku, mieszkańcy przy lepszej pogodzie niż obecna handlowali dobrami bezpośrednio ze swoich domów. Niedaleko od klasztoru rozciągał się bardzo stary cmentarz. Pewnie elfi, jako że w imperium powszechną, w sumie jedyną dopuszczalną praktyką była kremacja zwłok. W świetle błyskawicy zauważyliście coś jeszcze. Z niewielkiego wzgórza nieopodal puszczy zrujnowana, zarośnięta posiadłość pochylała się nad Grzędami Mityary. Chłop Otho dla podniesienia nastrojów opowiadał wam po drodze o trwającym cały tydzień Festynie Kwitnięcia Wiśni, podczas którego do największych atrakcji należały zawody w piciu wiśniówki i w jedzeniu ciasta wypiekanego z tymi owocami. W deszczu zauważyliście szyld niewielkiej karczmy. "Czerwonego Uśmiechu." Skąd ta nazwa? Po tutejszej wiśniówce usta i zęby przybierały krwistoczerwoną barwę, a uśmiech kwitł od ucha do ucha. Oddaliście muły rudemu stajennemu i rozgościliście się w skromnych progach. Szybko wzbudziliście powszechne zainteresowanie. Nie tylko tym, czego dokonaliście, ale również samymi sobą. Szczególnie krasnolud, jako że przedstawicieli tego ludu rzadko widywano poza górami Meniri.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=KecVJnJcSI4&t=872s[/media]

- Otho opowiedział moim siostrom o waszym bohaterstwie. - Mimowolnie uderzyło w was klasyczne piękno jasnowłosej, nieśmiałej Mityarianki o niebieskich oczach i wysokich kościach policzkowych. Piękno te w większości skrywała niestety długa, biała szata, a gibkie ciało i młode piersi chronił celibat, którego naruszenie groziło surową karą i naruszającemu, i kapłance. - Nazywam się Aurëlyn. Słyszałam, że zaciekawił was herb przedstawiający kwitnącą wiśnię. Tym znakiem posługiwał się niegdyś argollański, to znaczy elfi ród. Lirasel. Rządził tymi ziemiami dawno, dawno temu, jeszcze przed nadejściem naszego imperium, ale już wtedy tutejsze wiśnie były słynne...

- Rządzili tymi ziemiami. To może ten porzucony zamek co widzieliśmy w okolicy należał do nich? Powiedz kapłanko przy okazji co mogło spowodować, że ten elf uległ plugawej przemianie i jakim cudem dotarł z swojego miejsca spoczynku do tego nieszczęsnego dębu, gdzie spotkał Otha. Tu Karl zwrócił się do obojga rozmówców: - Wiecie coś na temat miejscowych jaskiń?

- Ta posiadłość na wzgórzu? - Siostra wyraźnie spoważniała. - Należała... Poddani elfiego lorda Lirasel spalili jego dom. Posądzano go o praktykowanie czarnych sztuk i ofiary z krwi. Może ta plugawa przemiana jego rycerza była jednym z owoców mrocznej magii elfiego czarnoksiężnika...? - Zadała to pytanie szeptem, nie chcąc popsuć wesołego nastroju panującego w płynącej wiśniówką karczmie. Chłop Otho wyszedł cało z opresji i dla tutejszych to było dzisiaj najważniejsze.

- Może ja wtrącę swoje trzy miedziane asy. - Przemówił stentorowy głos. Zbliżył się do was postawny, brodaty mężczyzna w zielonej tunice, który usłyszał pytania wypowiedziane przez Karla. Leśniczy Gundus.

- To drzewo... Ten dąb... Takie rosną tylko w najgłębszych partiach lasu Viaspen. Po ciemnej stronie puszczy... Tego drzewa nie powinno tu być. Nie tak blisko. Elfowie nie pozwoliliby zwykłym śmiertelnikom oglądać, obcować z takimi cudami natury. - Gundus ściągnął brwi i podrapał się po gęstej, ciemnej brodzie. - Z tych jaskiń nie może wyniknąć nic dobrego. Zablokowałbym czymś ciężkim dziurę. Może jak przestanie padać, wzięlibyśmy kilku ludzi i nazbierali dużych głazów.

- Jeśli nasze podejrzenia są słuszne to źródło zła znajduje się na cmentarzu przy posiadłości, a wtedy zablokowanie wlotu pod dębem załatwi tą sprawę tylko na krótką metę.

- Nie wiem, skąd takie podejrzenia, skoro ja i moje siostry pielęgnujemy ten cmentarz od lat. Znamy każdy nagrobek. Zmarłym, czy to obywatelom imperium, czy elfom, czy komukolwiek innemu, należy się przecie szacunek. Dlatego też matka naszego zakonu chciałaby pochować elfa, z którym dzisiaj walczyliście, zgodnie z argollańskimi obrzędami. W pełnym rynsztunku, jak na szlachetnie urodzonego Argollańczyka przystało.

- Jutro wrócimy do tej jaskini i spróbujemy wyplenić zło.

- Dalej nie rozumiem, o jakim to źle mówicie? Uratowaliście Otho, wszystko się przecież dobrze skończyło...

- Właśnie, jak coś wiecie, to lepiej powiedzieć to teraz i wspólnie się naradzić. Siostry doradzą, my radę zwołamy, pomożemy.

- Sami niewiele wiemy... Lucjusz znalazł tylko zabytkową filiżaneczkę. - Tu Karl gestem wskazał Lucjusza i dał znak, aby pokazał znalezisko.

Lucjusz wyjął z plecaka filiżankę i postawił ją na stole. Palcem wskazał też ślady krwi, po czym przemówił: - Leżała rozdeptana na ziemi niedaleko wejścia, na rozdrożu idącym w cztery strony. Diabli wiedzą jak duży kompleks jest pod ziemią, ale bardzo prawdopodobnie gdzieś są dodatkowe wyjścia. Jak nie na cmentarzu, to w posiadłości. Całość mogła służyć za awaryjną drogę ucieczki. Ciało lorda Lirasel kiedykolwiek odnaleziono? Patrząc po krwi na filiżance, tunele mogą być dalej w użytku. Przy najbliższej okazji dobrze, gdyby przeprowadziła nas pani po cmentarzu. Sprawdzić, czy jakiś z grobów nie był ostatnio naruszony. Na wszelki wypadek. Jeżeli to nie sam Lirasel, to ktoś może eksperymentować z pozostałościami jego pracy. - To powiedziawszy, Lucjusz odchylił się do tyłu na oparciu krzesła, krzyżując ręce na piersi. Zamyślił się chwilowo, szukając w odmętach swojej pamięci czegokolwiek na temat tych ziem, nekromancji lub samego lorda Lirasel. Niestety, niczego sobie jednak nie przypomniał.

- Możemy się mylić, bo naszą wiedzę o elfach czerpiemy tylko z tego, co znajdziemy i przeczytamy, ale lord Lirasel najprawdopodobniej spłonął żywcem w swojej posiadłości. - Siostra odpowiedziała na pytanie, usiłując przypomnieć sobie fakty o tutejszych Argollańczykach.

- Elfiej roboty. Taka mała, jak dla dziecka. - Powiedział leśniczy, obracając filiżaneczką w ręku. - Krew zaschnięta, ta plama może mieć wiele lat, stuleci... Dalej jestem zdania, że powinniśmy zawalić tą dziurę. Groby też możemy sprawdzić, skoro tak mówicie, choć siostry z pewnością by zauważyły taką anomalię. Ale co do posiadłości... Jeśli miłe wam życie, trzymałbym się od niej z daleka. Podobno klątwy i czary wciąż chronią pracownię czarnoksiężnika.

Siostra skinęła twierdząco głową. - Tak elfowie pisali w swoich pieśniach.

- No dobrze! Szybko nie zbierzecie głazów na zawalenie wlotu, a w tym czasie trochę się rozejrzymy po tych jaskiniach. A potem będziemy mogli pójść swoją drogą.

Gundus skinął brodatą głową na znak aprobaty. - Powiem radzie i zbiorę kilku ludzi, będziemy czuwać przy dziurze na wszelki wypadek.

Siostra zaś nieśmiało położyła na stole pękatą sakiewkę. - Przyjmijcie to jako nagrodę od naszego zakonu za wasz wysiłek.

- Wspomniałaś coś o pogrzebie. Możemy wam przekazać elfa i jego rynsztunek w dowolnym dla was momencie, tylko powiedzcie jak chcecie to zorganizować.

- Pozwól siostro, że pomożemy. - Gundus kiwnął na kilku swoich znajomych, których do karczmy ściągnęło trajkotanie o bohaterach. Dzięki temu sprawa przeniesienia zwłok i pogrzebu miała zostać wkrótce załatwiona. Widać było w tym wszystkim, że maślanookiemu leśniczemu ciut za bardzo zależało na tym, by przypodobać się młodej kapłance.

Grim przestał słuchać kapłanki kiedy ta zaczęła gadać coś o elfach. Wolał zająć się tutejszym rarytasem. Otworzył podarowaną butelkę i wlał zawartość do gardła. Po grymasie ciężko było stwierdzić czy mu posmakowało. Sięgnął po kolejną butelkę z zamiarem powtórzenia poprzedniej czynności jednak przypominał sobie o ranie po elfim koziku. Polał więc szramę na ramieniu nie żałując darowanego alkoholu po czym wrócił do smakowania trunku. - Macie tu coś żryć? - Zadudnił basem krasnolud.

Rozweselony wiśniówką Otho spojrzał na krągłego karczmarza żeby ten wyręczył go w odpowiedzi. Temu na widok pojemności krasnoluda aż oczy zalśniły jakby znalazł żyłę złota. - Fullo daje fula, przyjacielu! I nie tylko! - Grim miał w czym przebierać. Kaszanka z jajkiem, cebulą i papryką. Świeżo gotowane, pikantne kiełbaski wieprzowe. Smażona barwena z mirmeńskiej rzeki. Jajka sadzone z solą i pieprzem czy na twardo z sosem rybnym. Gotowana soczewica z migdałami. Suszone figi z miodem. Warzywa gotowane w garum, podawane z pszennymi grzankami i oliwkami. Pszenne biszkopty z wiśniami. Prócz wiśniówki trzymał jeszcze w piwnicy kryseańskiego grzańca i tireneańskie wino miodowe.

Może Fullo i "dawałby fula", gdyby się tak nazywał. Przyglądałeś się karczmarzowi nieco uważniej niż pozostali, bo byłeś pewien, że już gdzieś go widziałeś. Pytanie tylko, gdzie? A gdzie indziej, niż w Cyfaraun... Tak naprawdę nazywał się Scaevola. Był niegdyś wysoce postawionym siepaczem Rodziny Argollańskiej, największego w stolicy przestępczego syndykatu, który urósł w siłe na monopolizacji nielegalnego handlu elfimi artefaktami. Od tamtego czasu obrósł wyraźnie w tłuszcz, ale wciąż mógł być niebezpieczny dla swoich wrogów... Zauważył twoje spojrzenie. Odpowiedział na nie tylko zimnym uśmiechem. Swój pozna swego. Ciekawe, co robił tak daleko od stolicy, na wygodnej posadce karczmarza.


- Ja też bym w sumie zjadł coś ciepłego! Byle nie za drogo! - Odkrzyknął Karl w kierunku karczmarza.

- Byle nie za drogo? Widziałem tą sakiewkę! - Roześmiał się łysy jak kolano karczmarz. - A jak jeszcze wam mało… - Nachylił się i zniżył głos. - elfie skarby czekają na prawdziwych śmiałków! - Wskazał przez okno na wzgórze, na którym wznosiły się ruiny posiadłości lorda Lirasel. Ciemne niebo rozświetliła nagle błyskawica.

Tymczasem krasnolud żarł, kiedy korpulentna siostrzyczka Celena opatrywała jego ranę, nie bacząc na gniewne pomruki, gdy maść zaczynała piec. Znała się na swoim fachu. Z taką posturą wyobrażaliście sobie, że bez trudu wyrywała zęby, piłowała kości i przytrzymywała niesfornych pacjentów. Grim wyglądał przy niej jak dziecko u lekarza.

Karl naprawdę już robił się głodny: - Już was, karczmarze, znam! Dawaj cennik!

Fullo spojrzał drwiąco na Karla. - Cennik... Za krzesło z czterema nogami i oparciem - pięć srebrników. Za kubek - kolejny. Łyżka, widelec - będą dwa. Szczypta soli, szczypta pieprzu i już mamy aureliusa! - Jak już się pośmiał ze stałymi bywalcami z wioski, zaproponował: - Kładź złotą monetę na blat, to i się najesz, i będziesz miał gdzie spać, a Fullo i mułami się zaopiekuje. Twój krasnoludzki kompan zapłacił i nie narzeka! Fullo daje fula!

Kurtius, który do tej pory milczał trapiony był wspomnieniem. Czuł wiercenie w tyle czaszki. Coś chciało się wydostać, ale nie był w stanie stwierdzić co. Patrzył się ukradkiem to na karczmarza, to na piękną siostrzyczkę, a myśl z uporem godnym lepszej sprawy nie chciała wychylić się ani o jotę ze swej jaskini. Gdyby Kurtius był nieco bystrzejszy i przykładał się do edukacji, to znałby techniki pozwalające mu skupić się i z pewnością obecność młodej kobiety w tym nie pomagała. Koniec końców, czoło rozpogodziło się, a na twarzy zagościł cień błogości gdy udało mu się uchwycić myśl. Kojarzył Fullo. Z innego życia, z innego imienia. Wnet sposępniał. Wymienili z karczmarzem suche i zimne uśmiechy.

- Ja również poproszę twoje specjały mistrzu Fullo. Zanim ta burza nie przejdzie… - wyjrzał przez okno - napijmy się i nacieszmy suchym kątem. - Przy monecie Karla zatańczyła złota moneta Baxa.

Połechtany karczmarz zaczął tłumaczyć, że to nie jego specjały, tylko zasługi kucharza Pery i kucharki Silo, choć zażartował, że ta druga ostatnio nie w formie, kiedy zamiast spać nastoletnią córkę musi nocą pilnować, by na schadzki pod most się nie wymykała.

W miarę jedzenia i picia burza ustępowała, zaczęło się wypogadzać, a że wieczór był jeszcze młody, szkoda by go było całego w karczmie zmitrężyć. Grim w trakcie wieczoru uzyskał sporo znajomości. Niektórzy bywalcy zarzekali się, że pójdą pomagać mu w odzyskiwaniu skarbów, inni że w noszeniu, a kolejni, w wydawaniu. Jak się również okazało karczma to dobre miejsce do robienia interesów. W przeciągu godziny, jedząc, pijąc i nie wstając od stołu, krasnolud zakupił sporo sprzętu na wyprawę do jaskini. Krasnolud słyszał między innymi, że stary Luscus za wiśniówkę to zrobi wszystko! Ostatnio synowie Pennusa przekonali pijaka, żeby uderzył się w dłoń młotem kowalskim, wyobrażacie to sobie? Ktoś powinien pogadać z tymi łobuzami zanim wpadną na jeszcze gorszy pomysł... Wracając do Luscusa, dawniej miał zostać wyświęcony na Rycerza Skrzydlatego Słońca w Cyfaraun, ale nałóg wygrał. Co miał z tamtych czasów, to przepił. Chyba ostał mu się jeno sztylet. Wciąż potrafi nim wymachiwać, a i celnie rzucać!

Lucjusz również delektował się ze swoimi kompanami. Uśmiechnął się na widok poprawiającej się pogody.

- Dwór, Cmentarz i Dziura. Tunele raczej na jutro, więc co chcecie oglądać dzisiaj? Dwór, żeby siostry nie męczyć?

- Nieznana jaskinia z której wyszedł trup, cmentarz, czy nawiedzony dwór? Ciekawy wybór na spędzenie wieczoru.

- Widzę, że zaczyna cię rozpierać energia! Może po prostu rozejrzymy się po wiosce? A potem zdecydujemy.

Grim słysząc to i owo zaprosił Luscusa do wspólnego picia i omówienia szczegółów ewentualnej współpracy. Luscus nie mógł nie skorzystać z okazji do napicia się wiśniówki za darmo. Wyglądał jak ktoś, kto dawniej wyszkoleniem i fizycznym przygotowaniem mógł dorównywać aurańskim legionistom, ale został zniszczony przez nałóg. Postawny, wysoki, krótko ścięty, z zębami i ustami czerwonymi od wiśniówki i bielmem na oku. Za pasem miał sztylet, którego jeszcze nie zdążył przepić. Przysiadł się i słuchał, co macie do zaoferowania... no i polania.

- Siadaj człeku, napij się! A jak się napijesz to opowiadaj co umiesz i ile za to chcesz.

- Dobra panowie, to sprawdźmy co możemy kupić i potem przejdźmy się na ten cmentarz. Lucjusz zdaje się chciał popatrzeć na trupy, a Grim w tym czasie przepije swoją dolę. - Kurtius odstawił pustą miskę i rozparł się na krześle. Musiał poluzować nieco pasa żeby wszystko ułożyło się jak należy.

- Skoro chcesz dla nas pracować to może na początek porobisz tu za przewodnika... Oprowadzisz nas po wiosce i poopowiadasz o stanie tutejszych spraw? - Zaproponował Karl Luscusowi.


Pijaczek Luscus

- A co miałbym dla was robić? To jest dobre pytanie. Niektóre usługi są tańsze, niektóre droższe, sami wiecie skoro z miasta… Za przewodnika, oczywiście! Rada na początek, no i jedyna taka za darmo... łapy precz od żonki młynarza!

- Żona to świętość, się wie.

- Lucjusz przyglądał się Luscusowi z lekkim zamysłem. Czy tak by skończył, gdyby było dane mu żyć w świętym spokoju? W porównaniu z pijakiem był lepszym okazem człowieka i znacznie bardziej ambitnym. Czas pokaże, czy szczęśliwszym. - Tak, ciekawi mnie czy groby nie będą naruszone, choć pewnie ciężko byłoby się do nich dobrać pod okiem kapłanek, chyba, że od dołu... ale niepotrzebnie wybiegam do przodu. Głównie obawiam się, że może tam być kolejne zejście do podziemi. Szybki transport dla okazów, którymi prawdopodobnie bawił się ten dawny, elfi plugawca.

- Świętość, ale w tym wypadku cholernie nieszczęśliwa… Nie przyjechaliście tu jednak chyba, żeby w cudze gacie zaglądać po tym, co słyszę, nie? Na cmentarzu stoi, pośród nagrobków, z tuzin elfich krypt! - Poklepał Lucjusza w ramię zranioną, jakby zmiażdżoną dłonią i się do niego nachylił mówiąc te słowa. Wyraźnie poczułeś aromat wiśniówki.

Lucjusz zapatrzył się w swój napitek. - Jeżeli są tu ślady jakiegoś plugawego okultyzmu, mogę rozbić obóz na cmentarzu i sprawdzać krypty jedną po drugiej, acz pewnie szybciej będzie przebyć te podziemia. Jeżeli czas będzie was gonił i zechcecie pominąć tę tajemnicę, będę musiał posłać list do kogoś innego, kto się tym zajmie.

Pijaczek wyczuł okazję na zarobek. - Za odpowiednią dniówkę, no i udział w łupie, mogę w tym sprawdzaniu pomóc. Nie tylko na cmentarzu! Ale... - Zaczerwieniony wiśniówką uśmiech rozszerzył się nieprzyjemnie, a w jedynym zdrowym oku pojawił się paskudny błysk. - Co się stanie pod ziemią, zostaje pod ziemią.

- Hmmm... nawet jeśli będziemy szukali tego cmentarza od dołu to przydałoby się wiedzieć, gdzie jest od góry. Zgadzacie się? Jeśli tak to warto go odwiedzić. - Tu Karl spojrzał w kierunku okiennicy: - I tak do nocy w jaskiniach wiele nie zdziałamy, a przydałoby się odpocząć przed wyprawą.

Trochę popiliście i zaczęły się negocjacje z Luscusem. Cena zaproponowana przez pijaczka wydawała się krasnoludowi za wysoka: aurelius na dzień i równy udział w łupie.

- I Ty z tym chcesz skarbów szukać? - krasnolud wskazał swoim grubym paluchem na sztylet pijaczka. Broni Ci trzeba. Nauczę Cię fachu, a jak się sprawdzisz dostaniesz równy udział.

- No dobra, umowa stoi. Jeszcze zobaczymy, kto kogo będzie fachu uczył, jak sobie przypomnę kilka sztuczek... To od czego zaczynamy? Komu lub czemu trzeba porachować kości?

Grim uśmiechnął się szeroko pokazując poważne braki w uzębieniu. Bez słowa polał tutejszego napitku i ponownie poczęstował pijaczka.

- Jeśli się uprzecie pójść do tego dębu i rozbić tam obóz to chciałbym pójść na ten cmentarz i załapać w jakim kierunku go szukać. Grimie możesz poprosić Luscusa, aby pokierował mnie jak do niego dojść?

Luscus nie omieszkał wypić z nowym pracodawcą za wspólne powodzenie w poszukiwaniu przygód. Jako że nie znał umiaru, mógł tak pić i pić do rana zamiast faktycznie się do czegoś przydać. Krasnolud będzie musiał mieć uwagę na jego nałóg.

Pomocny pijaczek wyjaśnił też Karlowi jak dojść do cmentarza. Wielkiej filozofii w tym nie było, był zaraz koło klasztoru Mityarianek, najbardziej charakterystycznej budowli w tej niewielkiej wiosce.


- W takim razie idę na cmentarz z tobą. To będzie dobre zajęcie, na spokojny początek.

Wyszliście z karczmy i skierowaliście się w stronę elfiego cmentarza w towarzystwie kilku gadatliwych miejscowych. Siostrzysko o imieniu Celena, które opatrywało w karczmie ranę Grima, otworzyło kunsztownie wykonaną bramę cmentarną. Wielka posturą kapłanka wpuściła tylko was, każąc ciekawskim z wioski poczekać przed ogrodzeniem albo rozejść się do domów. Z wilgotnej od niedawnego deszczu ziemi wystawało blisko sto wysokich nagrobków z jasnego marmuru, pokrytych argollańskimi inskrypcjami - nagrobków nadgryzionych przez czas, ale widać, że zadbanych. Nie widzieliście nigdzie świeżego grobu dla zdekapitowanego przez Kurtiusa elfiego wojownika. Zakonnica wskazała jednak na największą z tuzina krypt, z portalem przyzdobionym płaskorzeźbą w kształcie herbu kwitnącej wiśni. Mityariankom udało się ustalić, że zwłoki należały do Aodana, wiernego rycerza w służbie lorda Lirasel. Dlatego też zostały złożone dzisiaj w rodowym grobowcu.

- Piękną pracę tu wykonujecie. A Aodanowi wyświadczyłyście ostatnią przysługę. - Najpierw skomplementował Mityariankę, a następnie przyglądając się misternemu grobowcowi zaczął wypytywać: Jak ustaliłyście, że to był Aodan? I co wiecie jeszcze na jego temat? Macie może jakąś hipotezę na temat przyczyny, że został przemieniony w mumię?

- Niewiele wiemy, a i o przyczynie trudno się wypowiedzieć. Aodan to przypuszczenie, bo tylko ciała rycerza Aodana i lorda Lirasel brakuje w tej krypcie... Odpowiedziała korpulentna kapłanka niskim, ciepłym głosem. Po czym poprawiła się: - ... oraz jedynego syna lorda, Eadana. - Ściszyła głos, spochmurniała. - Czarnoksiężnik na czarną sławę zasłużył sobie porywaniem dzieci! To z nich składał mrocznym potęgom krwawe ofiary aby władać czarną magią.

- Rozumiem... - Przytaknął Karl i jął dalej drążyć: - Jest w coś w waszych kronikach na temat Aodana, lorda i jego syna? Może są tu jakieś tajne tunele używane do przygotowywania plugawych praktyk, o których wspomniałaś?

- Żadnych tuneli nigdy nie widzieliśmy. Możemy wejść do grobowca, jeśli chcecie się upewnić. - Siostrzysko zastanowiło się. - Na temat Aodana najmniej, a raczej prawie nic. Nie odegrał chyba żadnej istotnej roli na kartach lokalnej historii. O lordzie słyszeliście już chyba wszystko co wiemy. A o synie wiadomo tyle, że zniknął, zaginął czy został porwany. Przekazy nie są jasne. Zachowała się wzmianka, że lord przeprowadzał poszukiwania w lesie Viaspen... - Kontynuowała. - ... ale czy poszukiwał tam syna, czy pomocy w jego odnalezieniu od mieszkańców starożytnego lasu, czy czegoś innego, nie wiadomo. Gdyby posiadłość lorda nie spłonęła, wiedziałybyśmy więcej. Za mało źródeł...

- I sami nie wierzymy, żeby nieumarli mogliby się wydostać tędy. Grobowiec jednak chętnie zobaczymy dla jego misternego piękna.

Celena otworzyła ciężkie drzwi krypty. Lucjusz rozpalił latarnię. Zeszliście po krótkich schodach do pojedynczej, gołej, surowej w ozdobach komnaty z wnękami na ciała wykutymi w ścianach. Niektóre puste, niektóre nie, ze zwłokami przykrytymi białymi, lnianymi całunami, kto wie jak wiekowymi. Grobowiec swoim ascetycznym wyglądem narzucał nastrój powagi i kontemplacji.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-11-2020 o 23:32.
Lord Cluttermonkey jest offline