Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2020, 17:32   #40
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Marta i Marcel nie byli głodni po uczcie, którą przygotował dla nich Konrad. Wspólny obiad na mieście został więc odwleczony w czasie na obiado-kolację później (bez określonego czasu i miejsce dokładnie). Było dobrze przed południem, gdy udało im się wyrwać na wspólny spacer. Jak wcześniej ustalili, mieli zamiar wypróbować wspólne możliwości ich "super mocy". Stańczyk cieszył się jak dziecko na spacer. Podskakiwał radośnie i robił wokół siebie jak zwykle więcej zamieszania, niż to potrzebne. Z uwagi na ładną pogodę Marta chciała iść do jakiegoś parku. Zabrała też ze sobą aparat, a na odchodne została poproszona przez Igę by zrobić kilka ładnych zdjęć jej bratu, które mogłyby przydać się Felińskim w celach zawodowych.
- To którędy? - zapytała Marta, gdy byli już na dworze.
- Park Praski będzie chyba najbliżej - rzucił. - Z tego co pamiętam, znajduje się tam ogród zoologiczny, choć w tej chwili najmniej mnie interesuje. Sam park jest chyba najstarszym parkiem Warszawy, tak swoją drogą. Równie dobry, jak każdy inny.


Marcel lubił parki. Były spokojne, ale wcale nie smutne. Czasami biegały psy, spacerowali ludzie. Ciągle coś się działo, choć zaraz nie działo się nic. Wnikliwy obserwator mógł zauważyć jednak biegającą wiewiórkę pośród koron drzew. Albo małą, żółtą piłeczkę, która została zgubiona najpewniej przez dziecko. Mężczyzna ujrzał, jak jakiś bezpański pies pojawił się w oddali, obsikał drzewo i poszedł dalej. Oczywiście, nie wszystko wokół było piękne i romantyczne, ale tak właśnie wyglądało życie.
- Trochę się stresuje - mruknął Marcel. - Ty masz taką potężną umiejętność. Boję się, że po wyjściu z tego parku dojdziemy do wniosku, że jestem bezużyteczny - zażartował, ale nie do końca wesoło.

- Żadna umiejętność nie jest bezużyteczna - powiedziała Marta - jeśli masz pomysł jak ją wykorzystać.
- Oczywiście, mistrzu Yoda - zaśmiał się Marcel. - Więc teraz pytanie do Stańczyka. Co mi powie na temat pierwszej osoby, którą napotkam na mojej drodze - powiedział.
Mężczyzna ruszył naprzód ścieżką w poszukiwaniu przypadkowej osoby. Jednocześnie wzrokiem przywołał do siebie błazna, aby mógł mu przekazać informacje. Miał nadzieję, że uda im się we dwójkę… może nie popisać przed Martą… ale chociażby nie zbłaźnić.
Chwilę później ich oczom ukazały się dwie postacie. Siedzącą na ławce dziewczyna wpatrzona w telefon, oraz przebiegającący obok niej i biegnący w ich stronę mężczyzna.
- Programista - wskazał go palcem Stańczyk - ma przerwę w pracy. Zastanawia się co zjeść na drugie śniadanie i jakiej metody lepiej użyć w swojej aplikacji. Bez dzieci. Bez żony. Szuka chętnej, może ty Marta?
- Dzięki, nie mój typ - odpowiedziała zielonowłosa. - A ona?
- Dziewczyna na ławce - powiedział Stańczyk - uczennica, druga klasa liceum, siedzi na ławce bo boi się wracać do domu. Ojciec jak za dużo wypije to ją leje. Jej kolega z klasy Maciej właśnie zaprasza ją na randkę, a ona zastanawia się czy iść.
- Dlaczego? - Marta próbowała pociągnąć błazna za język.
- Lubi go ale martwi się w co się ubrać, no i żeby się przebrać musiałaby przed wieczorem wrócić do domu. Wraca zwykle wieczorem, bo wtedy ojciec jest tak pijany, że nie daje rady już się podnieść.

Marcel westchnął.
- Czasami wiedza to wielki ciężar. Pamiętam taki odcinek Laboratorium Dextera, w którym Dexter otrzymał lepsze okulary. I kiedy je założył i jego wada była całkowicie skorygowana, to ujrzał w detalach, jak obrzydliwa i brzydka była jego rodzina. I w ogóle cały świat wokoło. Więc powrócił do tych wcześniejszych, słabszych. Jak się nad tym zastanowić, to w tym było pewne przesłanie. Wiedza absolutna o tym świecie byłaby po prostu depresyjna. Zwłaszcza, że nie możemy pomóc tej dziewczynie - westchnął.
Zamilkł na moment.
- Nie możemy? - zerknął na Martę. - Być może mogłabyś użyć swoich mocy do… tego, o czym mówiłem wcześniej. Mogłabyś wyleczyć jej ojca z alkoholizmu. I z przemocy. Bo mogłabyś, prawda?
Sam koncept wydawał się tak cholernie szczytny i piękny… że aż cholernie nieprawdopodobny. Czy naprawdę to mogło się udać?
- A widzisz go gdzieś tu? - zapytała Marta - I nie wiem, nie jestem lekarzem żeby kogoś leczyć, nie wiem czy nie przyniosło by to skutku tylko na jeden dzień na przykład.
Tymczasem mężczyzna przebiegał właśnie obok nich, mierząc Martę wzrokiem od stóp do głowy i zatrzymując na moment wzrok na jej walorach.
Marcel zaśmiał się i złapał ją za ramię.
- Więcej kreatywności - powiedział. - Oczywiście świata tym nie zbawimy. Poza tym nie mam żadnego kompleksu superbohatera. Jednak nie chciałabyś tego spróbować? Tak dla zabawy.
Zamyślił się przez moment.
- Możesz wpłynąć na nią tak, żeby zaprowadziła nas do domu. I tak pewnie chce, żeby przebrać się na randkę. Tylko boi się. Może uda nam się rozwiązać wszystkie jej problemy w jedno popołudnie. A może i nie. Ale warto spróbować.
Uśmiechnął się do niej raz jeszcze.
- Kto wie, może dostaniemy za to certyfikat wróżki i wróżka chrzestnego - wzruszył ramionami. - To ma wartość samą w sobie.
- Serio? - zapytała Marta, nie wyglądała na przekonaną do tego pomysłu, chociaż nie mówiła jasno "nie", tylko wyraźnie analizowała propozycję Marcela. - Miałam nadzieję na coś łatwiejszego i przyjemniejszego. Nie chcesz najpierw rozejrzeć się po parku? Ona i tak się na razie nigdzie nie wybiera.
- Oczywiście - odpowiedział mężczyzna. - Możemy i tak - rzekł. - Chodźmy.
Uśmiechnął się, ale smutno. Trochę przykro mu było, że Marta nie podzielała jego entuzjazmu. Nie miał jej tego za złe, tak czasami po prostu się układało.
- Byłaś wcześniej w tym parku? Masz jakieś ulubione miejsce? Ewentualnie możemy wrócić do domu, pograć na konsoli, czy na cokolwiek masz ochotę - powiedział.
- Serio? Spacer ci się znudził już na samym początku i chcesz wracać do grać? - Marta zaśmiała się. - Daj spokój, to nie tak, że nie chcę pomagać skoro mogę. Po prostu liczyłam na coś z szybkim efektem na początek, a ta dziewczyna to jakaś długa historia. Może podsuniemy jej myśl o telefonie zaufania? Jeśli bardzo będzie chciała skontaktować się z jakąś placówką, która może pomóc jej i jej ojcu, to specjaliści lepsi niż my się nimi zajmą. Hmm?
- Nie, na to nie mam ochoty - odpowiedział Marcel. - Przyznam ci się szczerze, że chyba jeszcze bardziej od pomocy tej dziewczynie zależało mi na sprawdzeniu, jak bardzo popisowe może być połączenie naszych mocy. Chciałem je w ten sposób wypróbować. Po pewnym czasie moglibyśmy sprawdzić, czy efekty nadal się utrzymują i jej życie na serio zmieniło się na lepsze. Poza tym zdaje mi się, że żadni lepsi od nas specjaliści nie istnieją. No proszę cię, potrafisz hipnotyzować ludzi… z braku lepszego słowa.
Ruszył dalej i uśmiechnął się do niej.
- Z drugiej strony to chyba jest w nieco szarej strefie moralnej, bo czy mamy prawo pchać się w życie innych ludzi, choć nas o to nie poprosili? Nawet jak mamy dobre chęci? Zdaje mi się, że nie ma na to dobrej odpowiedzi.
Rozejrzał się dookoła.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, czy masz tu jakieś ulubione miejsce - rzucił.
- Nie. Nie mam takiego - odpowiedziała Marta, po czym skierowała wzrok na dziewczynę, którą niedawno minęli odwracając się za siebie. - No dobra - powiedziała przy tym - niech będzie. Sprawdźmy na niej. - Zielonowłosa zatrzymała się, sugerując zawrócenie w stronę licealistki.
- Jak daleko mieszka? - zapytała Marta, najwyraźniej kierując pytanie do Wszystkowiedzącego Błazna.
- 750 metrów stąd - odpowiedział Stańczyk, po czym podał dokładny adres - zielony blok, trzecie piętro, dwa pokoje, salon i kuchnia, balkon. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Ma na sobie zielone majtki i skarpetki w myszkę Micki.
- O majtkach nie musiałeś mi mówić - Marta przewróciła oczami - to licealistka.
- Druga klasa liceum to przeważnie osiemnaste urodziny - odpowiedział Stańczyk - ona jest z 23 września, więc jeszcze trochę.

Marcel parsknął śmiechem. Chyba trochę zbyt głośnym, bo kilka okolicznych gołębi zerwało się do lotu. Oczywiście zostawiając wcześniej chodnik pokryty białymi plamami, ale to był szczegół.
- Znam przynajmniej kilku facetów, którzy chcieliby mieć taki radar - westchnął. - No to trafił się mi. Największemu wyrywaczowi w całej Warszawie - pokręcił głową. - Tak właściwie plan jest całkiem prosty, zwłaszcza że otrzymaliśmy wszystkie informacje. Zapukamy do drzwi, zarzucisz na niego czar i sobie pójdziemy. Możesz powiedzieć, aby zajął się pracą, wyzbył się wszelkiej agresji i nałogów… a także na przykład zainteresował się joggingiem. Dobrze byłoby mu dać jakąś pasję, ta powinna być całkiem zdrowa. Choć to pewnie zależy od stanu jego serduszka. Myślisz, że to zadziała?
- Nie wydaje mi się - odpowiedziała sceptycznie Marta, ruszając w stronę dziewczyny - chyba bym musiała codziennie wpadać i o tym przypominać. Wydaje mi się, że efekty moich mocy są bardziej czasowe, coś jak myśl, ochota, chęć działania, która masz tu i teraz. Ale czy to zostanie na dłużej? Może dużo zależeć od niego samego, czasami wystarczy coś spróbować by móc zdecydować czy chce się podążać daną drogą, a najgorzej jest zacząć.
Tu urwała gdyż bylo blisko dziewczyny.
- Ej ty mała - zaczęła Marta, energicznie dosiadając się obok dziewczyny. Licealistka nieco zdezorientowana zasłoniła telefon na którym wcześniej namiętnie coś pisała i zaskoczona spojrzała na zielonowłosą. - Masz pożyczyć ognia? - Marta wyjęła z kieszeni kurtki fajki, jednocześnie otwierając paczkę i wyciągając ją w stronę dziewczyny jakby chciała ją poczęstować. Zaczepiona dziewczyna uśmiechnęła się lekko, po czym skinęła głową. Wsunęła telefon do kieszeni i zamiast niego wyciągnęła do Marty zapalniczkę. Na to zielonowłosa czekała, zabierając od licealistki zapalniczkę dotknęła całej jej dłoni i spojrzała zaskoczonej prosto w oczy. Marcelowi mogło wydawać się, że ta chwila trwa dobre kilka sekund.

Marcel przysiadł się po drugiej stronie dziewczyny. Mogła czuć się nieco osaczona, choć Marta skutecznie ją rozproszyła. Tak właściwie nie był pewien, czego do końca od niej chciała. Myślał, że ruszą prosto do jej mieszkania, skoro Stańczyk podał już adres.
- Też bym zapalił - powiedział na głos to, co przyszło mu na myśl.
Nie chciał jednak przeszkadzać swojej towarzyszce. Zamilkł, obserwując jej dalsze działania.

Marta poczęstowała wszystkich papierosami, każdemu też odpaliła fajkę, po czym oddała licealistce zapalniczkę. Wtedy dziewczyna wstała z ławki.
- Wpadniecie do mnie? Zapraszam na kawę - zaproponowała.
- Jak masz na imię? - zapytała ją Marta, która z lekkim ociąganiem się wstała z ławki.
- Ania - odpowiedziała jej licealistka.
- To co Marcelu, pójdziemy do Ani na kawę, skoro nas tak ładnie zaprasza? - zapytała zielonowłosa.
Feliński poczuł lekki dreszcz. Marta nie musiała nawet wypowiedzieć na głos sugestii, aby ta zadziałała.
- Bardzo lubię kawę. Tak właściwie to jestem uzależniony od kofeiny. Ale ze wszystkich możliwych uzależnień… to zdaje się najmniej szkodliwe - mruknął. - Choć z drugiej strony pewnie jeszcze lepiej byłoby uzależnić się od dobrej książki… - zawiesił głos. - Tyle że w towarzystwie milej próbować pysznego naparu. Tak właściwie nie musi być pyszny, wypiję wszystko.
Mówił trochę zbyt szybko i nerwowo. Poczuł lekki dreszcz na myśl o tym, jak wielką moc posiadała zielonowłosa. Wcześniej wykorzystała ją na Szczepanie, a teraz na Ani. Mimo że Marcel spodziewał się tego, to i tak dotknęło to go w jakiś mocny sposób. Ciekawiło go, czy kiedyś Marta użyje swojej mocy na nim...
Na razie jednak wstał i rozejrzał się.
- Prowadź! - rzucił wesoło do dziewczyny i zaciągnął się papierosem.
Ania z uśmiechem na ustach i papierosem, którym od czasu do czasu się zaciągnęła, prowadziła ich w stronę bloków o których mówił Stańczyk. Krok miała całkiem żwawy.
Stańczyk zaśmiał się pod nosem, a Marta rzuciła Marcelowi pytające spojrzenie.
- To o której idziesz na randkę? - Marta zapytała Anię.
- Jaką randkę? - dziewczyna zmarszczyła nieufnie brwi, a Marta ułamek sekundy później położyła rękę na jej ramieniu.
- No z chłopakiem… - zaczęła Marta.
- Adrian - powiedział Stańczyk - kolega póki co. Ale jak randka się odbędzie to zostaną parą już na długie lata.
- W sensie kolegą, tym Adrianem o którym mi mówiłaś - wyjaśniła zielonowłosa wciąż z ręką na ramieniu Ani.
- A tak! - odpowiedziała dziewczyna - muszę mu jeszcze odpisać, chciał przyjść po mnie na osiemnastą.

Marcel uśmiechnął się lekko do Marty. Nawet wcześniej nie zauważył tego, jak bardzo charyzmatyczna potrafiła być.
- Doradzimy ci, w co się ubrać - powiedział. - Musisz zrobić na nim dobre wrażenie. Bo to jasne, że się zgodzisz, co nie? - rzucił tonem sugerującym, że to oczywistość. - Może już teraz mu odpisz, bo potem zapomnisz.
To było romantyczne… Świadomość, że znalazł się właśnie przed rozpoczęciem długoletniego związku i nawet pomoże w jego zaistnieniu… była naprawdę cudowna.
- Dobry pomysł - powiedziała Ania, po czym od razu wyciągnęła telefon i zaczęła skrobnać smsa, z papierosem w jednej dłoni szło trochę dłużej. Nie przerywała jednak kroku podążając jak zombi do celu.
- Gdzie pójdziecie? - zapytała Marta.
- Nie wiem. Pyta czy wolę do kina czy do restauracji na kolację - wyjaśniła Ania.
- Czyli chce cię gdzieś zabrać ale sam nie wie gdzie - podsumowała Marta - aha.
Po tych słowach spojrzała na Marcela. - Gdzie zabrałbyś dziewczynę na pierwszą randkę? - zapytała.
- Do restauracji - odpowiedział mężczyzna. - Po pierwsze, lubię jeść. A po drugie, czy na pierwszych randkach nie powinno chodzić o rozmowę i poznanie się? Jaki sens jest siedzieć z kimś w milczeniu i oglądać film? Po seansie jako para jesteście dokładnie w tym samym miejscu, co przed seansem. Mówiąc metaforycznie. Lepiej poznacie i zaprzyjaźnicie się w restauracji. Chyba że nie macie wspólnych tematów i uważasz, że będzie raczej nudno. Wtedy kino brzmi lepiej.
“Choć gdybyście nie mieli o czym rozmawiać, to pewnie tak czy tak nie byłby to najlepszy związek.”
Marta pokiwała z uznaniem głową, zaś Ania zaczęła skrobać na telefonie odpowiedź.
- Dokładnie też tak myślę - powiedziała zielonowłosa.

Kilka minut później, cała trójka zgasiła niedopałki papierosów i weszła do klatki schodowej prowadzącej do mieszkania Ani. Nastolatka nie musiała używać kluczy, drzwi nie były zamknięte na zamek. W środku panował chaos w postaci wszędzie wszystko. Przydałoby się porządne sprzątanie. W salonie głośno grał telewizor. Ktoś tam był, usłyszeli szuranie i huk, jaki mogło wydać coś drewnianego składającego na podłogę.
- Dalej, idziemy - mruknął Marcel do Marty. - W razie czego będę cię ubezpieczał - dodał.
Nie sądził, żeby miało dojść do rękoczynów, ale na pewno nie można było tego wykluczyć. Marta na pewno dałaby sobie radę sama, ale mężczyzna chciał dać jej do zrozumienia, że może na niego liczyć. Chwycił klucze w kieszeni kurtki niczym kastet i ruszył w stronę huku.
- Zaczekaj - powstrzymał go Stańczyk - za trzydzieści trzy sekundy będzie stał odwrócony plecami do drzwi i nie zobaczy od razu, że ktoś wchodzi. Zaskoczycie go. Po czym zaczął odliczać. Trzydzieści, dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia osiem…
- Muszę go jak najszybciej dotknąć - szepnęła Marta, chociaż Marcel pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Tymczasem Ania pozostawiona sama sobie, śmiałym krokiem ruszyła w stronę drzwi za które mieli przejść dopiero za dwadzieścia trzy (według Stańczyka) sekundy.

Marcel odniósł wrażenie, że wszystko działo się bardzo szybko. Nie spodziewał się, że błazen będzie tak pragmatycznie pomocny. Chyba naprawdę go nie doceniał.
- Chwilka - szepnął do Ani, która jako jedyna rzecz jasna nie słyszała głosu Stańczyka. - Zabolał mnie brzuch, poczekaj chwilę.
Złapał jej ramię jedną ręką, a drugą położył pod mostkiem, jak gdyby niespodziewana kolka była nie do zniesienia. Marcel liczył, że będzie trwała mniej niż dwadzieścia sekund… Miał nadzieję, że dziewczyna ją uszanuje, mimo że tak właściwie była wierutnym kłamstwem.
- Ojej, ojej. Może chcesz sobie usiąść? - zapytała z przejęciem, wskazując wolną dłonią tapczan w środku pomieszczenia w którym był jej ojciec.
- Jedenaście, dziesięć… - liczył Stańczyk.
- Myślisz, że to może być zapalenie wyrostka? Bo boli mnie o tu… - wskazał prawą dolną część brzucha. - To tak nagle powinno boleć? Wiesz coś może na ten temat?
Jęknął przeciągle. Miał nadzieję, że w ten sposób uda się kupić jeszcze trochę czasu. Przejawiał chęci do siadania.
- Czekaj a po której stronie? Zaraz, po której jest wyrostek? - Ania analizowała, krótko, w tym czasie Stańczyk kończył odliczać.
- Teraz! - polecił, gdy odliczanie dobiegło końca. Marta korzystając z jego polecenia wparowała pierwsza do pokoju. Ojciec Anny zdążył się obrócić, pewnie wyczuwając za plecami ruch. Zdążył też przybrać zaskoczony wyraz twarzy, nim Marta ułożyła na jego ramieniu swoją dłoń. Wtedy zaskoczenie zmieniło się w błogi uśmiech. Patrzył na zielonowłosą jakby zobaczył anioła.
- Po prawej jest - powiedział Marcel. - Ale boli już jakoś mniej. To chyba niestrawność. Ale wstyd. Przepraszam za dramę - mruknął lekko zawstydzony.
No cóż, normalnie poczułby się naprawę nie w sosie, tak robiąc z siebie debila, ale teraz miało to jakiś cel.
- Chodź, Marta już rozmawia z twoją tatą. Ciekawe o czym - mruknął. - Przeszło mi na szczęście - uśmiechnął się lekko.
Wszedł do środka.
- Dzień dobry. Mam na imię Marcel, a to moja koleżanka Marta - powiedział. - Miło nam pana poznać.
Ciekawiła go reakcja mężczyzny, bo już teraz jego mina była zastanawiająca.
- Ah Marcel! - wykrzyczał uradowany mężczyzna z miną kogoś, kto zobaczył dobrego znajomego - No to rozgość się! Gość w dom, wody do zupy - zaśmiał się radośnie niczym święty Mikołaj. - A ja mam jedną - gestykulował przy tym przesadnie, pokazując palcami niby coś małego - sprawunię do załatwienia. To tymczasem borem lasem!
Stańczyk zaniósł się śmiechem, a ojciec Anny zaczął wychodzić z salonu. Nie wyglądało jednak, że chce opuścić mieszkanie, bowiem kierował się do innego pokoju.
Marcel z niepokojem spojrzał na Martę.
- Co takiego mu przykazałaś? - zapytał.
Ruszył za nim, mając nadzieję, że uda się zareagować, gdyby chciał uczynić coś naprawdę podejrzanego.
Równocześnie rozejrzał się po otoczeniu. Wiedział, że mężczyzna nadużywał alkoholu, ale alkoholik alkoholikowi nie był równy. To była bardziej speluna, czy coś nieco przyzwoitszego?
Mieszkanie było przyzwoite, ale bardzo zaniedbane. Widać było tu brak kobiecej ręki od dość dawna, oraz chaotyczny bałagan. Marcel chyba niepotrzebnie poszedł za ojcem Anny, ten jak się okazało, wszedł do sypialni, prosto do niezbyt już dobrze pachnącego łóżka. Wyglądało na to, że Marta wysłał go spać.
- To pokaż co masz w szafie - usłyszał kawałek rozmowy zielonowłosej z nastolatką. Najwyraźniej jego przyjaciółka miała zamiar doprowadzić sprawę do końca i uszykować Annę na randkę.
Marcel mimo wszystko chwilę jeszcze stał nad mężczyzną. Upewnił się, że naprawdę położył się, żeby zasnąć. Dopiero wtedy delikatnie przymknął drzwi. Być może jego sen nie był zbyt lekki, a lepiej, gdyby nie obudzili go przypadkiem. Dziewczyna zasługiwała na chwilę spokoju.
Wrócił na korytarz i zapukał w ścianę przed wejściem do sypialni.
- Mogę wejść?
Wolał nie nakryć dziewczyny półnagiej.
- Tak, jasne - usłyszał głos zielonowłosej - przydasz się w ocenie czy to czy to…
 
Ombrose jest offline