Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2020, 22:36   #5
Sepia
 
Sepia's Avatar
 
Reputacja: 1 Sepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JBSiDrzgRwU[/MEDIA]

Niecałe cztery kilometry, dokładnie 3886 metrów, odległość na tyle znikoma, że nie opłacało się nawet myśleć o przejażdżce ZTM w jakiejkolwiek formie. Zresztą pogoda była tak piękna, że grzech stanowiło ściskanie się w dusznej, śmierdzącej żulem i starą babą puszce, pełnej spoconych ludzi, którzy na średniowieczną modłę hołdowali tradycji kąpieli jedynie na święta kościelne. Sama idea przekroczenia progu mobilnego piekarnika stawiała Nice włoski na ramionach, wywołując chęć powrotu do domu i zatrzaśnięcia w swoim pokoju… niestety ten dzień nie mógł być aż tak piękny. Maszerując szybko po równym chodniku dziewczyna wbijała weń wzrok, stawiając na automatycznego pilota, bezbłędnie prowadzącego ją na miejsce docelowe. Trasę dom-szkoła pokonywała już setki razy, nic nowego. Rutyna pozwalająca uwolnić umysł aby jeszcze przez moment mógł się zebrać w sobie przed przekroczeniem płotu liceum - bramy do piekła równie symbolicznego co wrota autobusu, lub te z poematu włoskiego poety Dantego Alighieri. Zawsze ją zastanawiało czemu nad drzwiami szkoły wisi ta tandetna tabliczka z nazwą i numerem licbazy, pasująca w równym stopniu co bezbrewa Agata do zakonu. Albo Marta Perenc na wybieg w Mediolanie.

Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate… o tak, to pasowało bardziej.

Pomijajac konieczność wyjazdu na niechcianą wycieczkę, ten dzień w ogóle zaczął się źle. Chociaż, prawdę mówiąc, zaczął się normalnie. Pobudka o 4:50, żeby jedną dziesięciominutową drzemkę później podnieść się w miarę do pozycji siedzącej. Jedna szansa, jeden ruch i dwie minuty walki z zawrotami głowy. Przez huk w skroniach przebijały się pierwsze takty piosenki ulubionej kapeli, ale jeśli by ktoś spytał chodziło o wokalistę i jego głos - coś co mimo najgorszych i najstraszniejszych życiowych nawałnic potrafiło trzymać Nikę na powierzchni.

You're such an inspiration for the ways
That I'll never ever choose to be
Oh so many ways for me to show you
How the savior has abandoned you


W porankach najgorsze zawsze było zrzucenie z siebie chemicznego całunu, splątującego myśli i zmysły przez co Dżuma czuła się jak ostro pijana i skacowana jednocześnie.

Fuck your God!

Trzęsącą się ręką otwierała szufladę, przy trzeciej próbie trafiając w uchwyt i zmuszając mięśnie do pierwszej motorycznej korelacji z przeładowaną siecią neuronów.

Your Lord and your Christ
He did this
Took all you had and
Left you this way


Po omacku macała za słoiczkiem z ciemnego szkła wielkości kciuka, odtrącając na bok torebki z zielonymi kłakami w maleńkich, strunowych woreczkach. Marihuana pozwala odpocząć od duchów. Podobnie działały psychotropy, ale kosztem poważniejszych efektów ubocznych takich jak poranne skołowanie, ale i ono było lepsze niż świat bez nich. Trzy małe, białe tabletki trafiały na dłoń i do ust, dziewczyna szybko zalewała je wodą z butelki zawsze stojącej na nocnej szafce… zostawało czekać. Kark odruchowo kiwał się w takt melodii, słowa płynęły od głośników do głowy i serca. W tęsknych chwilach porannych Nika dokonywała rachunku sumienia, wspominała swoje życie i widziała, jak puste, było, niepotrzebne, pozbawione celu. Bezsensowne migotanie cieni zlewających się w gęstniejącym mroku.


It's not like you killed someone
It's not like you drove a hateful spear into his side
Praise the one who left you Broken down and paralyzed
He did it all for you He did it all for you


Siedziała sama na łóżku w swoim pokoju, w opuszczonym przez żywych domu, kiwając się rytmicznie, a straszliwa pustka i tęsknota rozrywały ją od środka. Całe pomieszczenie wypełniały jej myśli. Kisili się tam wspólnie - ona, jej myśli, lęki i głos Maynarda. Mogła wyobrazić sobie najbardziej niestworzone historie, pluć, stroić miny, przeklinać i wyć na całe gardło - nikt by się o tym nie dowiedział, nikt nie usłyszałby tego. Myśl o tak absolutniej samotności doprowadzała do szaleństwa. Błogosławieństwo połączone z agonią, mnóstwo czasu dla siebie - odseparowanego i nagiego. Każda upływająca sekunda przytłaczała niczym góra. Blondynka tonęła w nich. Pustynie, morza, jeziora, oceany. Zegar wybijający czas jak rzeźnicki topór. Nicość. Świat. Ona i nie ona. Oomaharumooma. Wszystko musi mieć nazwę, łatkę, miejsce w encyklopedii. Nazwane lęki nie są tak straszne jak te nienazwane. Na te drugie nie działają żadne strzykawki. Tyle dobrego, że zanim się rozkleiła leki zaczęły działać, tłumiąc emocje i sprawiając że dolna warga przestała niekontrolowanie drżeć. Berenika wzięła porządny wdech, przymykając oczy i pozwalając benzodiazepinie działać. Dała jej jeszcze pięć minut, a potem już w normalnym trybie bezdusznego robota pościeliła łóżko, pamiętając aby ranty koca wepchnąć pod materac. Poduszkę ułożyła na wierzchu przy wezgłowiu, strzeliła szybki trening w postaci serii pompek, brzuszków i podciągnięć na drążku. Mer de Noms towarzyszyło jej cały czas, zapętlone i z losową kolejnością piosenek. Po prysznicu i ubraniu, zgarnęła plecak. Wojskowa, parciana kostka pomieściła wszystko, czego potrzebowała, a czego nie dało rady upchnęła po kieszeniach bojówek i bluzy okręconej wokół pasa. Wychodząc z domu zadzwoniła jeszcze do wujka zameldować, że wychodzi, klucze zostawia u pani Janiny i odezwie się kiedy dotrze na miejsce. Następnie wysłuchała paru dobrych rad, rozkazów aby nie odwaliła niczego i wymogu obietnicy, że w razie czego zadzwoni.

- Nie denerwuj się Andrzeju - powtarzała przy każdej kwestii, godząc się na wszystko i obiecując co trzeba. W tle słyszała jak któryś z dziadków drze mordę na koty, albo major Szumny znowu robił manewry, chuj w to. Z pewnością on jeden cieszył się na wyjazd parcha, którego musiał niańczyć, częściowym kosztem kariery. Nika czekała aż któregoś razu podczas awantury jej to wypomni… na razie się nie doczekała, czym ponury brat jej ojca zaskarbił sobie jej szacunek. Tym łatwiej było obiecać, że zanim odjebie kogoś albo siebie - zadzwoni.

Pożegnali się, nastolatka odpaliła papierosa i ruszyła już bez przeszkód do szkoły. Narzuciła szybkie tempo, metry chodnika uciekały pod desantami niezauważone. Jasne słońce raziło ją w oczy, zmuszając do nasadzenia na nos przeciwsłonecznych okularów, prezentu od Andrzeja. Awiatory Ray-bana, oryginalne jak jasny chuj na kryształowo błękitnym niebie… ładne, w złotej oprawce i z niebieskimi lustrzanymi szkłami. Bardzo je lubiła, świetnie chroniły wzrok przed nadmiarem słonecznego promieniowania.

- I co ja robię tu, u-u - blondynka zanuciła pod nosem, stając na światłach. Niby dałaby radę jeszcze na upartego wejść na jezdnię razem z ostatnim mignięciem zielonego ludzika, ale znając stołecznych kierowców wolała poczekać. W głowie chór głosów odpowiedział: u-u, co ty tutaj robisz?

Dobre pytanie, z jednej strony oczywiste, z drugiej niekoniecznie. Czasami, dokonanie złego wyboru jest lepsze niż nie dokonanie żadnego. Należy mieć odwagę iść do przodu, osoba stojąca na rozdrożu dróg, nieumiejąca wybrać, nigdy nie pójdzie do przodu… a ona nie chciała wiecznie tkwić w przeszłości. Dlatego wybrała. Raz, że w papierach lepiej wyglądało ukończenie prestiżowego liceum niż podrzędnej nory nieistniejącej w żadnym liczącym się rankingu. Z drugiej każdorazowo, gdy szarooka blondynka przekraczała wrota krainy ludzkiego spierdolenia, wyobrażała sobie że jest kompletnie kim innym.
Najczęściej chodziła szkolnymi korytarzami jako Eric Harris pamiętnego 20 kwietnia 1999 roku. Potem, gdy opowiadała o tym terapeucie ten tylko kiwał głową i zaczynał swoje motywujące gadanie, jednocześnie podsuwając nową receptę. Kilka dni i był spokój. Znów Szumna przede wszystkim skupiała się na nauce, ignorując korowód spierdolenia płynący obok niej życiowym nurtem.

Ten sam, który okupował teren przed budą, czekając na autobus. Szumna dotarła akurat przy ogłaszaniu radosnej nowiny przez Turleckiego. Niby mówi się, by nie sądzić książek po okładce, z drugiej strony czasem wystarczyło jedno na nie spojrzenie, może czasem trzeba było dodać krótki rzut oka na stronę tytułową czy ISBN, aby wiedzieć z całą pewnością że nie chce się mieć tych książek nawet na samym dnie piwnicy. Nika nie chciałaby mieć w domu ani wychowawcy, ani Królik. Rzut oka na wuefistkę utwierdził Berenikę, że przynajmniej tamta ma podobne do niej zdanie. Niektórych granic nie wolno przekraczać, paru norm gwałcić po prostu nie wypadało. Automatycznie pomyślała, że gdyby to było wojsko, oboje zakochanych idiotów poleciałoby na kopach za fraternizację. Wzory i autorytety winny dawać przykład i nim świecić jak psu jaja, bo jak niby później ktokolwiek miał ich szanować, bądź na poważnie brać wartości przez nich przedstawiane.

- Każdy człowiek zaopatrzony jest od urodzenia w różne szkiełka z napisami: "dobre", "złe", "brzydkie" i tak dalej - usłyszała w głowie głos doktora Jędlińskiego. Siedzieli u niego w gabinecie w zeszłą sobotę: on za biurkiem na swoim wygodnym skórzanym fotelu, ona po drugiej stronie na identycznym meblu. On patrzył na nią z łagodną troską, ona miętoliła kawałek liny ćwicząc węzły aby zająć czymś dłonie i rozładować stres - Ludzie przyzwyczajają się do nakładania tych szkiełek na swoje wewnętrzne oko i do widzenia wszystkiego przez kolor i nazwę szkiełka. Robimy to żeby usprawiedliwić swoje przekonania, albo odwrócić uwagę od sedna problemu. Co cię męczy Bereniko?

Co ją męczyło? Nie wiedziała, czy układać podpunkty chronologicznie czy alfabetycznie. Wybawieniem z konieczności oglądania pantominy rodem z Mody na Sukces i szatkowania własnego mózgu był przyjazd autobusu. Widok nowoczesnej trumny na moment wycisnął powietrze blondynce z płuc. Stała jak kołek wpatrując się martwo w drzwi i historyka wewnątrz. Świat ulatywał gdzieś z boku, a ona zwalczała nagły napad paniki, betonujący ją w jednym miejscu. Zapadła się w sobie wewnętrznie, zamknęła oczy i policzyła do dwudziestu, ruszając energicznie przy bezgłośnym “dwadzieścia”. Zastój należało przełamać, jak najszybciej, a lęk wziąć za mordę i przydusić butem do ziemi. Weszła po schodach, ale daleko nie zaszła. Od razu stanęła przy pierwszej parze foteli, zawisając nad wuefistką.
- Mogę z panią usiąść? Nie lubię jeździć - zaczęła, dziękując niewidzialnym siłom, że akurat pani Bernadeta była konkretną babką i nie musiała jej się wypłaszczać.
- Chcę to przespać, po lekach nic nie poczuję - przyznała po prostu, wymownie pokazując oczami na dzikie ZOO w dalszych częściach autokaru. Przez moment Dąb-Słonicka mierzyła ją wzrokiem, ale kiwnęła głową. Berenika miała wrażenie, że wuefistka akceptuje ją i traktuje z pewną dozą surowego szacunku. Bez wątpienia wywaliłaby każdą inną osobę, a za to Nika nie zaufałaby na tyle innej osobie, aby przy niej zmienić się w mebel który można przesuwać się żywnie podoba.
- Dziękuję - odkiwnęła nauczycielce głową. Miejsce pod oknem zajęła z ulgą, od razu wyciągając z plecaka paczkę tabletek. Szybko przeliczyła w głowie… 550 kilometrów, wedle rozkładu sześć i pół godziny. Dwie tabletki powinny starczyć, na opakowaniu napisano że zaczynają działać do dziesięciu minut, dlatego należy je brać już leżąc w łóżku.

- Będziesz potem wymiotować? - z boku doleciało pytanie Dąb-Słonickiej na jakie pokręciła przecząco głową.
- Nie. Rutyna - odpowiedziała, łykając proszki i popijając je połową półlitrowej butelki wody. Sześć i pół godziny, o ile nie nastąpi żaden objazd, lub opóźnienie. Profilaktycznie połknęła jeszcze połowę trzeciej tabletki. Proces popijania powtórzył się, pusta butelka wróciła do plecaka.

- Zapnij pasy - głos starszej kobiety zaczynał dochodzić jak zza ściany.
- Tak jest - wykonała polecenie.
- Ozzy - przywitała połowicznym uśmiechem znaną twarz z tyłu. Parę minut później zasnęła kamiennym snem bez snów, z głową w kapturze opartą o szybę.
 
__________________
Nine o nine souls - don't do this
Nine o - no more pain now
Nine o nine souls - it's easy
I'm gonna take on all your battles

Ostatnio edytowane przez Sepia : 17-11-2020 o 00:59.
Sepia jest offline