Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2020, 09:14   #3
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- To tylko kawał kruszcu, kto go ma i kto go nosi, mnie nie interesuje. - Lucjusz skrzyżował ramiona w zamyśleniu. - Albo idziemy do lasu szukać kobiety z księgi, żeby dostać nowy żołądź i upewnić się co do eliksiru, albo schodzimy do podziemi i próbujemy zlikwidować to zło na dobre. - Lucjusz wzruszył ramionami. - Chciałbym, aby to plugastwo zniknęło z cesarskich ziem. Jak to zrobimy, jest mniej istotne, dostosuję się do waszych preferencji. Oczywiście, prosiłbym też, abyście nie rozpowiadali o moich powiązaniach, gdy to niepotrzebne. Nie chcę dawać poganom ostrzeżenia, gdy pojawiam się w ich okolicy.

Grim wszedł do pomieszczenia mijając rozpłakaną zakonnicę. - Coście jej zrobili?

- Nie my, tylko okoliczności… Gdybyś nie szwendał się nie wiadomo, gdzie to byś wiedział o co chodzi… Nie widziałeś tego tłumu przed karczmą? Jak to zapewne też nie wiesz, że jakaś pradawna istota porwała dziewczynkę! Gdy Karl powiedział do Grima co miał do powiedzenia zwrócił się do Lucjusza:

- Moja propozycja to namówienie tego kto tu rządzi, aby wysłał delegację do Siadanos, aby się zapytali o tą historię, a mamy przeszukamy labolatorium czegoś co nam pomoże na tego Dzieciokrada. A następnie ruszymy na jaskinię pod dębem… Możemy też nocami pilnować jego okolic.

Krasnolud podrapał się po głowie próbując przypomnieć sobie coś o dziewczynce. Nie znajdując jednak odpowiedzi zrobił zdziwioną minę. - Ja tam srałem w krzakach to nikogo nie widziałem. Tylko coś mordy darli, ale taki bełkot, że zrozumieć nie szło. Skoro szykuje się robota to trzeba cusik podjeść. Idę po żarcie, wam też wezmę.

Podjeść nie było w sumie co, bo kucharze za zgodą karczmarza również zaangażowali się w poszukiwania Nauri. Krasnolud był chyba jedynym we wiosce, który obecnie myślał o jedzeniu. Fullo spławił go jakimiś zimnymi przekąskami - oliwkami, serem, kiełbasą… Poza tym pijaczka Luscusa nie widzieliście od rana. Chyba jeszcze nie wstał.

- Dobry pomysł Karlu. Początkowo spodziewałem się, że laboratorium i drzewo będą połączone, w tym jednak wypadku mogą to być dwie oddzielne wyprawy. W każdym wypadku, jeżeli to wina dzieciokrada, to mówimy o jakiejś skomplikowanej magii. Dziecko mieszkało z daleka od dębu, który zresztą był zastawiony kamieniami. Im szybciej się tym zajmiemy, tym lepiej.

- Hmm... Może i racja, ale ja na miejscu Lirasela trzymałbym rękę na pulsie i zbudowałbym jakieś tajne dojście do jaskiń. Ponadto bym się zbroił, czyli gromadziłbym wszystko co można zastosować przeciwko temu Dzieciokradowi. - Karl na chwilę zamilkł: - To, że przechodzi przez głazy sugeruje, że to jakaś zjawa czy co... a wtedy musimy rzeczywiście szukać jakiejś magii, bo inaczej nic nie wskóramy.

Karl na chwilę zamilkł: - To, że przechodzi przez głazy sugeruje, że to jakaś zjawa czy co... a wtedy musimy rzeczywiście szukać jakiejś magii, bo inaczej nic nie wskóramy.

Kurtius milczał. Jego umysł nie był stworzony do takiej ekwilibrystyki myślowej. - Skoro drzewo chroniło jaskinię i ten elfi strażnik, to powinniśmy zbadać jaskinie. - Powiedział po chwili. - Lub poszukać tej driady.

- No dobra... zanim odgruzują to wejście będziemy mieli czas spenetrować labolatorium. A co do tej driady to już mówiłem, że wioskowi mogliby wysłać delegację z tym pytaniem do Siadanos. Jak się zgadzacie z moją propozycją to powinniśmy iść z nią do władz wioski i klasztoru.

Propozycja Karla nie spotkała się z wielkim odzewem kapłanek i rady, do której oprócz leśniczego Gundusa należeli karczmarz Fullo i wcześniej wam nieznani kowal Vulso, młynarz Klaudiusz i najzamożniejszy włościanin - zasłużony legionista Decymus. Wszystkim udzielał się ponury, pełen beznadziejności nastrój matki okradzionej z dziecka przez nieznaną, pradawną istotę. Nikt z miejscowych nie zamierzał ryzykować niebezpiecznej i długiej, trzydziestomilowej podróży do Siadanos - woleli w tych trudnych dniach zostać z rodzinami i przyjaciółmi. Nie wiadomo było przecież, które dziecko będzie następne. Zresztą poważnie wątpiono w to, żeby ktoś wiedział więcej o tutejszych ziemiach od Mityarianek, prowadzących tu klasztor od kiedy południowa Argolla stała się imperialną prowincją. Jeśli one nie wiedziały, gdzie żyje driada Kalyke, w Siadanos czy Cyfaraun tego pewnie też nikt nie wiedział. Nie była to pewnie jedyna driada wciąż żyjąca w tych starożytnych lasach. By nie zakładać niczego z góry, wraz z kolejną przejeżdżającą karawaną zostanie wysłane stosowne ogłoszenie. Bezinteresownych mędrców jednak ze świecą szukać - nierzadko wyceniali swoje usługi w setkach aureliusów i kazali sobie długo czekać na owoce ich prac. Kapłankom bardziej zależało na znalezieniu śmiałka, który wypije znalezioną miksturę i stawi czoła Dzieciokradowi, skoro lord Lirasel tak zamierzał, jeśli wierzyć dziennikowi. Zaproponowano wam, żebyście takiego odważnego znaleźli, chyba nie bardzo wierząc, że sami do takich należycie. Siostra Celena mogła póki co potwierdzić, że eliksir emanował magią i nie był trujący, jego właściwości jednak pozostawały nieznane. Zostaliście ponownie wpuszczeni na cmentarz i do grobowca, w laboratorium na końcu sekretnego przejścia nie znaleźliście jednak wiele więcej poza pleśniejącymi, rozlatującymi się księgami i wybrakowanymi przyborami alchemicznymi. Znaleźliście też przywalone wyjście prowadzące z laboratorium na powierzchnię, jednak w ruinach spalonej posiadłości nie ostało się nic godnego zainteresowania, co było do przewidzenia - stulecia deszczy i wiatrów odcisnęły swe piętno na strawionych ogniami resztkach niegdyś wspaniałego dworu...

Kiedy okazało się, że już w tym miejscu nie wskórają Karl zaczął denerwować: - Pozostaje nam iść pod dąb i sprawdzić czy dalej są tam głazy! A co jeśli to naprawdę zjawa? Odważy się ktoś wypić ten eliksir i z nią walczyć?

- Sam to zrobię, jeżeli będzie taka potrzeba. Niespecjalnie jednak ufam przypadkowej, kilkusetletniej fiolce. Spróbowałbym najpierw zjawę zranić o suchym pysku. Możemy zgarnąć po drodze drwala, żeby pomógł otworzyć pień. Dziecko i tak zniknęło, więc gruz na wiele się nie zdaje.

Krasnolud zezował na swoje topory myśląc intensywnie. - Po co nam drwal? Ja sobie z tym pniakiem poradzę. A tego bym nie pił. Elfy to robiły, a skoro wiadomo, że piwa nie umieją robić, to to nie może być dobre.

Karl sceptycznie spojrzał na sprzęt krasnoluda: - Pewnie długo ci to zajmie…

- Ha! Ścinanie drzew idzie mi równie dobrze co zabijanie goblinów! Idę po Luscusa, a potem po te przeklęte drzewo. Gdzieś wczoraj uciekł przy ostatniej flaszce… Cienias.

Minęło pół dnia, a Luscus jeszcze spał w karczmie, nieświadomy nawet tego, co się działo we wiosce. Krasnolud musiał niemal wytargać skacowanego pijaczka za ucho z izby i wsadzić mu w dłoń sztylet. Byliście w komplecie, gotowi do poszukiwania przygód... no, przynajmniej czterech z was.

- Mówią: na kaca najlepsza jest praca - mruknął niezadowolony Luscus.

- Oj chłopie, Tobie to się przyda dużo pracy. - Rozbawiony Grim wręczył pijusowi jeden ze swoich toporków.

Luscus wziął trzonek w dłoń. Popatrzył, pomrugał, trochę nieprzytomnie. W końcu podniósł ramię za głowę i podrapał się ostrzem po plecach. - ... i dużo wody. - Dodał zmęczonym głosem.

- Masz za co płacisz.

Mimo gęstniejącej mgły udało wam się odnaleźć miejsce w lesie, w którym piorun trafił zaklęty dąb - drzewo zasadzone tu wieki temu przez lorda Lirasela z magicznego żołędzia otrzymanego od driady Kalyke… Towarzyszyło wam w tej niedalekiej wyprawie kilku chłopów. Może odważniejszych w porównaniu do pozostałych mieszkańców, ale nie nieustraszonych. Leśniczy Gundus, również tu obecny, zwerbował ich do pilnowania wejścia do jaskini, jeśli zamierzaliście tam wejść. Wspólnie odsunęli głazy przysłaniające czarną dziurę ziejącą spod korzeni powalonego dębu.

- W tych podziemiach cz-czai się jakieś zło... Czuć to już tutaj! - Wydusił z siebie Grzędzianin o pucołowatej twarzy lepkiej od potu.

- Żadnych innych wejść nie znaleźliśmy, czy to w studniach, czy w domach. - Zapewnił leśniczy.

Słowa leśniczego tylko potwierdziły obawy Karla: - Cholera by to wzięła! - A następnie spojrzał na Lucjusza: - Kawałek jaskiń już znamy, a zatem możemy ruszać! - Mówiąc to starał się wlać w serca wieśniaków chociaż odrobinę otuchy.

„Zaraza”, mruknął Kurtius. Jak walczyć z czymś, co nie miało problemów z przejściem przez skałę? - Musi być inne wyjście. Grim, dawaj pochodnię. - Kurtius wziął też od pucołowatego chłopa kawałek kredy, którym zamierzał oznaczać drogę pod ziemią, abyście się nie zgubili.

Krasnolud zastanawiał się czy ludzie pomylili drzewo z kamieniami, czy to jednak on gdzieś zgubił wątek i z rozpędu chciał coś porąbać. A może już Ci chłopi ich wręczyli? Widocznie zmęczony od myślenia podał bez słowa pochodnie dla Kurtiusa i Luscusa.

Pochodnie rzuciły nieco światła na dziurę. Tunel biegł w dół, załamując się co jakiś odstęp, tworząc coś w rodzaju naturalnych schodów. Jaskinia sprawiała ogólnie wrażenie nie dotkniętej ręką elfa czy innego inteligentnego stworzenia. Zeszliście w podziemia. Dziesięć stóp, dwadzieścia, trzydzieści… Po co liczyć, tunel był naprawdę długi. Cały czas prowadził w dół, zakręcając przy tym stopniowo jak kręcone schody. Aż w końcu doszliście do niewielkiego rozwidlenia. Dalsza droga wprost prowadziła wciąż w dół, ale dwa nowe tunele prowadziły odpowiednio w lewo i w prawo. Rozszerzały się, prawdopodobnie w dwie jaskinie.

Skręciliście w lewo, według krasnoluda mniej więcej w kierunku wioski, rozświetlając pochodniami niewielką jaskinię. Coś chrzęściło pod butami. Miejsce zasłane było... kośćmi. Kośćmi niewielkimi. Dziecięcymi? Zupełnie ogołoconymi ze skóry i mięsa. Pośród makabrycznych szczątek dawnych ofiar Dzieciokrada widniały gnijące resztki ubrań i zepsute zabawki…

- Obrzydliwe.

Pijaczka Luscusa wyraźnie wezbrało na wymioty, które ledwo powstrzymał. - Naprawdę zamierzacie grzebać w tych kościach jak kury jakie? - Szepnął Luscus obrzydzony tym, co zaczęli robić Karl i Kurtius.

- Zamierzamy znaleźć potwierdzenie, że nie ma tu zaginionej dziewczyny.

- No tak, poznacie ją przecież po kształcie czaszki…

Kurtius przerwał poszukiwania biorąc stare zgniłe ubrania i podszedł do pijaczka. Miał ochotę mu jebnąć. - Upewnimy się, że nie ma tu świeżych ubrań. - Wysyczał przez zęby rzucając zgniłą szmatą w twarz Luscusa. Nie czekając aż tamten się ogarnie, Kurtius wymierzył cios w szczękę pijaka.

Uderzona szczęka odskoczyła w bok, a znokautowany Luscus obkręcił się i upadł cieżko przykrytą gnijącą szmatą twarzą prosto na jeden ze stalagmitów. Karl doskoczył do sługusa Grima, aby go przygwoździć do ziemi. Widząc jednak, że jest nieprzytomny jął sprawdzać czy nie stała mu się zbytnia krzywda. Nie zapowiadało się, żeby Luscus szybko odzyskał przytomność. Celny cios Kurtiusa pozbawił go kilku zębów, a upadek głową na skałę okazał się wyjątkowo niefortunny. Będzie potrzebował, żeby ktoś dzisiaj na to spojrzał i to lepiej szybciej niż później.

- Hmm... Nieżle go załatwiłeś. Szybko się nie podniesie.

- Kurwa, nawet oberwać nie umie.

Lucjusz zauważył, że krasnolud nie zamierzał tego puścić płazem Kurtiusowi i miał dosłownie jedno bicie serca aby zapobiegnąć hałaśliwej bójce na pięści w samym środku legowiska śmiertelnie niebezpiecznego i nieobliczalnego potwora, jakim był Dzieciokrad. Lucjusz bardzo się zeźlił, widząc, co się wydarzyło. - To BARDZO źle wróży na wyprawę. - Zaciskając dłoń, spróbował szybko wymyślić rozwiązanie. - Wynosimy go do chłopów na zewnątrz, żeby się nim zajęli. Powiemy, że się poślizgnął i źle poleciał. Pilnujcie emocji przez resztę wyprawy. - Dla Bluźniercy dopadnięcie magicznego potwora było ważniejsze od sprawiedliwości dla podrzędnego pijaczka ze wsi.

Grim nie posłuchał Lucjusza i rzucił się z pięściami na Kurtiusa. Grim nie widział nic złego w zachowaniu Luscusa, za to Kurtius zdenerwował go swym czynem. Spróbował uderzyć go tam gdzie miał najbliżej - w krocze. Może nie trafił akurat tam, ale na Aurańczyka spadł niego niejeden mocny cios. Po kilku biciach serca chaotycznej szamotaniny tylko krasnolud stał na nogach.

Od strony jedynego wyjścia z tej groty niespodziewanie usłyszeliście jakiś podejrzany szelest. Mogliście przysiąc, że wątłe światło upuszczonych przez Kurtiusa i Luscusa pochodni odbiło złowieszczy blask pary małych, ale złowrogich ślepi. Szybko znowu zniknęły w ciemnościach. Możliwe, że było już za późno na spokojny odwrót i że nie mieliście innego wyboru, jak wyrżnąć sobie mieczami drogę na powierzchnię…

Karl widząc co się święci uzbroił się we włócznię i chwycił pochodnię i krzyknął: - A teraz jeszcze doszły te maszkary. Towarzysze, do broni!

Zostawiając za sobą nieprzytomnych kompanów i niedokończoną eksplorację, stanęliście z przygotowaną bronią i w ustalonym szyku - Grim z przodu, Karl w środku, z tyłu Lucjusz - u wejścia do zasłanej dziecięcymi kośćmi groty, wypatrując w wilgotnym mroku zagrożenia. Czuliście, że coś się czai poza zasięgiem światła, tylko... co? Nie rzuciło się na was z pazurami, kłami, mackami, czy czymkolwiek innym, co podsuwała wam wyobraźnia. Słyszeliście tylko mrożące krew w żyłach, maniakalne mamrotanie nieludzko piskliwych głosów.

"Grombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombyl grombylgrombylgrombyl…"


Lucjusz napiął łuk i zaczął przyglądać się w oczekiwaniu. Gdy cel wyłoni się z mroku na tyle, aby wiedział, że faktycznie strzela w jego stronę, wypuści strzałę. Karl widząc, że wróg widząc woli trzymać się w cieniu kucnął i uważnym, lekkim ruchem rzucił pochodnią, starając się, aby nie wirowała w powietrzu, w okolice z których słyszał odgłosy potwora. Krasnolud był kilka razy w podobnej sytuacji gdy jeszcze walczył z goblinami w kopalniach. Wiedział, że trzeba wykonać pierwszy ruch zanim przyjdzie ktoś z jajami i poprowadzi atak tych tchórzy. Widząc pochodnię przelatującą nad jego głową ruszył z wściekłym wrzaskiem naprzeciw potworom. Karl widząc reakcję Grima ruszył za nim do ataku.

Rzucona pochodnia odbiła blask głodnych dwóch par głodnych ślepi kryjących się za skałami. Światła wystarczyło, by Lucjusz mógł posłać strzałę. Wylatując zza pleców szarżującego krasnoluda, świsnęła tylko w ciemności. Pochodnia całe szczęście nie zgasła. Kiedy upadła, Grim zwany Kamieniem ujrzał potwory czyhające na wasze mięso i krew w całej okazałości. Topory opadły bez litości na przysadziste, podobne do gnoma szaroskóre paskudztwo. Pierwszy opadł na głowę, odcinając guzowaty róg. Straszliwie ranione upadło i jeszcze próbował zasłonić się długim, wątłym ramieniem, piszcząc żałośnie, kiedy drugie ostrze wbiło się prosto w bulwiasty nos. Pogrążonego w krwawym szale krasnoluda nie obchodziło, gdzie trafiały jego topory. Stalagmity, stalagnaty, stalaktyty - wszystko im ustępowało. Aż w końcu trafiły na kryjącą się za nimi kreaturę z tej paskudnej rasy, gasząc raz na zawsze jej świecące ślepia. Zapadła napięta cisza, ale wydawało się, że tylko na bicie serca.

"Grombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombyl grombylgrombylgrombyl..."

Złowrogie mamrotanie zaczęło dobywać się z tunelu prowadzącego w głąb jaskiń. Tym razem nie były już to jakieś piskliwe głosiki, a potężne dudnienie basowego głosu. Był cholernie blisko.


Krasnolud wyrwał się na chwilę z szału bojowego. Z jego ust toczyła się piana. - Zabierzcie ich! Ten duży jest mój!

Karl posłuchał Grima i biegiem wrócił do Kurtiusa. Wziął go na plecy. Nie widząc jeszcze potwora, Lucjusz zawachał się przed strzałem. Wróg był na tyle spokojny, że Bluźnierca postanowił poczekać, aż cel podejdzie i przynajmniej częściowo się pokaże.

[media][/media]
Dzieciokrad

W wątłym świetle leżącej między stalagnatami pochodni pojawił się on. Dzieciokrad. Plugawy przedstawiciel tego samego czarciego rodu, z którym przed chwilą zmierzył się Grim, lecz o wiele większy i potężniej zbudowany. Lucjuszowi zadrżała ręka. Grot strzały świsnął przy spiczastym, szarym uchu. Potwór roześmiał się tylko, ukazując ostre kły. Grim i Dzieciokrad zwarli się w ręcznym boju. Na hardej twarzy krasnoluda szybko zagościło wcześniej nieznane uczucie - przerażenie. Każda zadawana rana goiła się szybko, tylko rozśmieszając złą istotę niemocą Grima.

Widząc nieskuteczność siekier krasnoluda, Lucjusz zdał sobie sprawę z ich braku przygotowania na tą walkę i wziął nogi za pas. Lucjusz zniknął w tunelu prowadzącym na powierzchnię, a Karl wraz z Kurtiusem na plecach właśnie biegł za nim. W ślepiach Dzieciokrada pojawił się przebiegły, morderczy błysk, kiedy uświadomił sobie, ilu was jest. Zamiast walczyć z krasnoludem, który zszedł do defensywy, nabrał powietrza w płuca. Wypuścił i wtedy wilgotne powietrze jaskini przeszył nienaturalnie wysoki pisk, od którego pękały głowy. Grima aż zamroczyło. Nie słyszałeś już uciekających kompanów. Jeszcze długo ci piszczało w uszach. Otarłeś krew cieknącą obficie z nosa.

Upuściłeś topór. Chwyciłeś za butelkę z naftą i rozbiłeś ją na leżącej pochodni, odgradzając się od Dzieciokrada ścianą ognia. Podpierając się o ścianę jaskini ruszyłeś ku powierzchni. Chyba znalazłeś sposób na Dzieciokrada. Zobaczywszy ogień, zawahał się. Ogień go ranił. Nie zamierzał cię jednak wypuścić stąd żywego. Syczał z bólu, ale przedarł się przez płomienie i dopadł Grima, obkładając go pięściami jak małpa. Nierówne, naturalne schodki jednak zagrały w tym dramatycznym momencie na twoją korzyść - potwór wywrócił się podczas wściekłego natarcia. Miałeś szansę uratować może jednego z kompanów, choć i tak wiele przy tym ryzykowałeś.

Zaniepokojeni odgłosami wieśniacy pochowali się między drzewami. Wszyscy nerwowo wpatrzeni w ciemną dziurę pod powalonym dębem, z której dobył się przeszywający czaszkę pisk. Nagle, niespodziewanie, z jamy wypadł krasnolud. Krwawiący z wielu ran, z obłędem w oczach. Na plecach miał nieprzytomnego kompana. Odbiegł jak najdalej starczyło mu sił i dopiero wtedy się zatrzymał. Dzieciokrad nie rzucił się za Grimem w pościg. Słychać było tylko jego maniakalny śmiech…

Krasnolud spojrzał w kierunku z którego przybiegł. Minęły trzy bicia serca zanim zrozumiał, że to już koniec pościgu. Ułożył Karla na ziemi. Zobaczył krew wydobywają się z uszu i nosa towarzysza. - Po zakonnice - wymamrotał zdyszany - Biegnijcie po zakonnice! On tu zaraz zginie!

Kapłanki mogły nie zdążyć, więc zamiast po nie biec, wzięto Karla i Grim popędził z Grzędzianinami w stronę klasztoru. Każda sekunda była teraz cenna. Siostra Celena na widok Karla była prawdziwie przerażona. Już dawno nie widziała kogoś w tak złym stanie. Ułożono Jutlandczyka na wygodnym posłaniu. Zachmurzona kapłanka oceniła, że przeżyje, ale będzie musiał spędzić wiele dni w klasztornym łóżku. Może nawet miesiąc. Krasnolud został natychmiast wzięty na języki. Wszyscy byli ponuro zafascynowani tym, co wydarzyło się w podziemiach. Co prawda łaknęli słowa wsparcia i nadziei, ale nie miałeś niczego, co mogłoby ich pocieszyć w tych trudnych chwilach. Siostrzysko opatrzyło twoje rany podobnie jak wczoraj, ale kazało ci przyjść jeszcze jutro. Pozbawiony kompanów zastanawiałeś się, co począć dalej, wpatrując się w gęstą mgłę...

W normalnych okolicznościach Grim zorganizowałby stypę, jednak czas naglił. Miał wiele pomysłów jak pomścić towarzyszy, ale nie był pewny czy któryś z nich zadziała, zwłaszcza jeżeli będzie działał sam. Musiał dogadać się z tubylcami w sprawie ewentualnej pomocy, a nie znał lepszego miejsca niż karczma. Tam już zebrali się nie tylko zapijający smutki i strachy Grzędzianie, ale także rada wioski - leśniczy Gundus, karczmarz Fullo, kowal Vulso, młynarz Klaudiusz i ziemianin Decymus. Twoje bohaterstwo zostało docenione darmowym posiłkiem - kaszanką z jajkiem, cebulą i pieprzem - oraz niejedną kolejką wiśniówki. Wspólny wróg potrafił zjednoczyć nawet najbardziej odmienne ludy i kultury.

Grimowi po kilku głębszych było łatwiej myśleć i rozmawiać, także darmowych kolejek nie odmawiał, aby było mu jeszcze prościej przedstawić plan i sytuację. W końcu odezwał się przerywając szepty i rozmowy zebranych. - Opowiem Wam co widziałem człeki! - zadudnił basem na całą gospodę. - ...ale uprzedzam, ci którzy chcą dziś dobrze zasnąć niech lepiej wyjdą.

Zapadła cisza. Nikt nie wyszedł.

- Dobrze! - Krasnolud wszedł na stół tak by go każdy widział. - W tej jamie znaleźliśmy dużo kości. Dużo małych szkieletów, mniejszych od gnoma. Zaatakowały nas stwory, ale to nie one były problemem. Tam żyje gigant, którego nie rani stal, a samym krzykiem potrafi powalić na ziemię. Ale znalazłem sposób! Żeby się od niego odgrodzić podpaliłem tunel. Dzieciokrad przeszedł przez ogień, ale słyszałem jak syczy z bólu. Zwątpił i tylko dlatego udało mi się wynieść Karla. Inni nie mieli tyle szczęścia. - Głos krasnoluda załamał się trochę przy ostatnim zdaniu. - Mam plan jak go pokonać, ale sam nie dam rady. Wypłoszymy go stamtąd ogniem i dymem. A gdy już wyjdzie, spotka go dół z palami, pełen oliwy. A ja będę czekać by go spalić żywcem. Kto jest ze mną!?

Plan krasnoluda spotkał się z hucznym entuzjazmem, który zgasił jednak jeden kobiecy głos. - A co z moją córką?! Z Nauri?! Jeśli wciąż tam jest, udusicie ją!

Grim pokręcił przecząco głową. - Obawiam się, że już jej tam nie znajdziemy.

- Skąd wiecie, że jej tam nie ma? Nie mogliście w tak krótkim czasie zajrzeć do każdej jaskini, w każdy kąt! Moja biedna Nauri...! Musi tam gdzieś być! Czuję to!

- A ja czuję, że już nie żyje, jak moi towarzysze! Jeżeli macie coś lepszego, proszę! Zamieniam się w ucho!

Zapadła pełna zakłopotania cisza. Grzędzianie patrzyli na radnych, mając nadzieję, że ci znajdą odpowiedź. Wściekły Grim zszedł ze stołu i nalał sobie kolejkę. Wypił, po czym polał kolejną.

- Kwestia ceny... - Zaczął krótko ścięty mężczyzna w sile wieku. Przez jego twarz przebiegała niejedna blizna. Eks-legionista, to pewne. - To kwestia ceny i tego, czy jesteśmy gotowi ją zapłacić… i kto ma o tej gotowości zadecydować. Gdyby to nie była Nauri, a Tyberiusz, mój syn, chciałbym o tym zadecydować sam. Służyłem w legionie i jestem pełen podziwu dla twojego planu, krasnoludzie. Również dla twojego bohaterstwa, waleczności i ofiarności, ale nie mogę w tej sprawie decydować za Albę, matkę Nauri. A jej zdanie już znamy. Zastanówmy się, co innego możemy zrobić. - Oczywiście nie omieszkano wspomnieć o elfiej miksturze, którą wczoraj znaleźliście.

- To głęboka jaskinia, rozwidla się na trzy tunele. Na końcu jednego jest pełno kości, w pozostałych musi być leże potwora. Ktoś odważny może tam ze mną zejść, ukryć się w jamie ze szczątkami. Ja zaś zajmę olbrzyma tak długo na ile starczy mi sił. A tą fiolką śmierdzącą szyszkami możecie poczęstować brzydala z jaskini!

Usłyszałeś szuranie krzesła. Ktoś się podnosił. - Możesz na mnie liczyć. - Zapewnił barczysty, krzepki chłop o piwnym brzuchu i twarzy pokrytej bliznami po jakiejś paskudnej chorobie. Siedział tuż koło Alby, zrozpaczonej matki. - Jestem ojcem Nauri. Mówcie mi Pollio. Nie będę siedzieć tu bezczynnie, kiedy narażacie życie dla mojej córeńki.

- Z tego co mówisz krasnoludzie, ryzyko jest duże. - Powiedział mężczyzna siedzący nieopodal wejścia. Był wysoki, barczysty. Miał na sobie znoszony i noszący ślady walk, ale całkiem sprawny napierśnik, zaś o stół oparty był ponadmetrowy miecz. Twardy akcent zdradzał przybysza, równie dobrze jak atletyczna postura i ekwipunek zdradzały wojskowe wyszkolenie. - Ryzyko duże, a szanse małe. - Pozwolił by słowa wybrzmiały. Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach , więc nie nazwał tematu wprost. Przeczesał ręką krótkie, ale bujne blond włosy zaczesane do tylu i pogładził brodę. Przydałoby się jakieś zlecenie, a to wyglądało na właściwe dla jego umiejetnosci. - Jeśli chcecie uratować dziewczynę, to trzeba tam wejść, nie wystarczy go udusić. Trzeba przygotować się na ten jego krzyk, wejść z olejem, pochodniami. Znaleźć dziewczynę i spalić bestie. Jestem Frank i mogę wam pomoc... jeśli ryzyko będzie opłacalne.

- Będzie opłacalne, rada i klasztor o to już zadba! - Zapewnił radny Decymus, zaciskając pięść. - Ponadto będziecie mogli zachować wszystko, co tam znajdziecie. Nie martwcie się też podatkami, jakimi imperialni poborcy obciążają elfie znaleziska i podobne skarby.

Grim słysząc to wszystko wstał od stołu wraz z kieliszkiem. Chciał by odważni widzieli więcej niż jego pomarańczowy czub, a sam też wolał im się lepiej przyjrzeć. Rozejrzałeś się po stołach. Niektórzy z zebranych wieśniaków jeszcze rękoma sobie pokazywali i się zastanawiali szepcząc, ile wzrostu może mieć "gnom", o którym wspomniałeś w swoim przemówieniu. Szacunki były najróżniejsze, bo nikt gnoma na żywe oczy chyba nie widział.

- W porządku, to opowiadaj krasnoludzie, jak duży był ten Dzieciokrad i jego poplecznicy? - Powiedział basowym głosem Frank. Podniósł się i sięgnął po broń. Podszedł bliżej zajmując krzesło obok. - Nie pomijaj żadnych szczegółów. - Za oknem już się ściemniało. Jeśli to wszystko prawda, to ludzie powinni się zaraz rozejść pilnować dzieci. - W szczególności, jak taki olbrzym może niezauważony kraść dzieci?

Chłop Pollio wysłał żonę do domu i również się przysiadł do krasnoluda, strzygąc uszami. Zmieszany Grim nie wiedział czy usiąść, czy stać. Może ochotnicy chcieli zejść do jego poziomu i dlatego usiedli? Uznał, że jeszcze postoi. - Aye, wszystko powiem, ale najpierw, napijmy się. Jestem Grim zwany Kamieniem.

Frank spojrzał badawczo na krasnoluda, oceniając pewnie sytuację, po chwili uniósł swój kieliszek: - Frank.

Kamień napił się po czym zaczął mierzyć Franka i siebie. - Ten brzydal jest z dwa razy jak Ty, a te jego pomioty są jak połowa mnie.


Pirora

Pirora, weszła do karczmy i zapłaciwszy parę miedziaków jednym uchem przysłuchiwała się opowieściom o “Dzieciokradzie”. Kiedy była mała też bała się tej postaci... a teraz uważała to za bujdy mające usprawiedliwić potwora. Sakiewki przybyłych do karczmy natomiast nie były zmyślone. Były na wyciągnięcie ręki.


Alieena bint Malikr

Grzędy Mityary, kolejny przystanek na długiej drodze do zemsty na zamaskowanym napastniku. Teraz jednak nagliły ją sprawy ważniejsze, bardziej przyziemne sprawy. Zaczynało zmierzchać, znój wlewał się w strudzone członki, z kolei wysuszone gardło prosiło o łyk zacnego trunku. Smagłolica kobieta pośród chat szybko dostrzegła szyld, znamionujący karczemny przybytek. Wkroczyła pewnym siebie i pełnym gracji krokiem, rozwierając zdecydowanym ruchem skrzypiące drewniane odrzwia. Światło latarni, bądź świec oświetliło z nagła jej atrakcyjną, acz niekruchą i delikatną, a utwardzoną wojaczką sylwetkę. Orientalnie ubrana i uzbrojona po zęby, o uderzająco pięknej twarzy i bujnych, kruczoczarnych włosach wypływających falami spod narzuconego na głowę białego kaptura o złocistym oblamowaniu. Alieena bint Malikr spojrzała przelotnie na zgromadzone chłopstwo i brodatego, krępego awanturnika, po czym skierowała się do szynku, by zamówić jadła, wina i opłacić nocleg. - Szynkarzu, jadła i napitku. I wolną izbę na nocleg.

- Cieszy mnie, że ktokolwiek chce jeszcze nocować w "Czerwonym Uśmiechu". Z dalekich stron? Tutaj? Musi stać za tym ciekawa opowieść… - Zażartował rozbawiony, łysy grubasek stojący za szynkiem, zerkając nieco zakłopotany na krasnoluda i jego nowych, barczystych kompanów, siedzących pochylonych nad stołem w naradzie jak awanturnicy przed kolejną niebezpieczną wyprawą.

Przyglądałaś się karczmarzowi nieco uważniej niż pozostali, bo byłaś pewna, że już gdzieś go widziałaś. Pytanie tylko, gdzie? A gdzie indziej, niż w Cyfaraun... Tak naprawdę nazywał się Scaevola. Był niegdyś wysoce postawionym siepaczem gildii, do której należałaś, Rodziny Argollańskiej, największego w stolicy przestępczego syndykatu, który urósł w siłe na monopolizacji nielegalnego handlu elfimi artefaktami. Od tamtego czasu obrósł wyraźnie w tłuszcz, ale wciąż mógł być niebezpieczny dla swoich wrogów... Zauważył twoje spojrzenie. Odpowiedział na nie tylko zimnym uśmiechem. Swój pozna swego. Ciekawe, co robił tak daleko od stolicy, na wygodnej posadce karczmarza.


Karczmarz przedstawił ci, co miał do zaoferowania. Kaszanka z jajkiem, cebulą i papryką. Świeżo gotowane, pikantne kiełbaski wieprzowe. Smażona barwena z mirmeńskiej rzeki. Jajka sadzone z solą i pieprzem czy na twardo z sosem rybnym. Gotowana soczewica z migdałami. Suszone figi z miodem. Warzywa gotowane w garum, podawane z pszennymi grzankami i oliwkami. Pszenne biszkopty z wiśniami. Prócz wiśniówki, z której słynęły Grzędy Mityary, trzymał jeszcze w piwnicy kryseańskiego grzańca i tireneańskie wino miodowe…

- Jak już polewasz to tutaj jest jeszcze jeden spragniony człowiek. - Młoda kobieta podeszłą do szynku.

- Panie razem podróżują? - Zapytał, polewając lokalnej wiśniówki. Dopiero kiedy rozlał, zrozumiał, że może preferujecie coś lżejszego… - Nie zapytałem. Może jednak wina? Grzańca? Dzień taki mglisty i deszczowy…

Blondynka wzruszyła ramionami. Ale sięgneła po wiśniówkę. - Cokolwiek do sączenia do wieczornej gawędy tego tam się nada.

- A dlaczegóż to nikt nie miałby poważyć się tu nocować? Czyżby wasze usługi nie były dość dobre? Muszę rzecz, że dziwne to powitanie dla nowego klienta… - Shebateanka zaraz jednak podążyła za jego wzrokiem i zadumała się. Czyżby awanturnicy sprowadzili do osady kłopoty? A może sami je stanowili… Po wysłuchaniu oferty szynkarza poprosiła o suszone figi z miodem i smażoną barwenę, po czym sięgnęła po sakiewkę. W międzyczasie do szynku podeszła druga kobieta prosząc o napitek. Alieena skierowała nań krótkie, badawcze spojrzenie. W międzyczasie nieroztropny karczmarz posądził je o wspólne podróżowanie. - Mosterdzieju, jej skóra i akcent nie znamionują, by uświadczyła widoku wybrzeża Wąskiego Morza. Zresztą, była w środku, zanim wkroczyłam do tego przybytku. Przeto nie mam z nią żadnego powinowactwa. Podróżuję samotnie... I tak, moja historia może zdawać się ciekawa, ale na razie nie mam nastroju, by nią dzielić. - Na dalsze słowa szynkarza odparła. - Tak, wieczór paskudny... W moich stronach nie ma dżdżu, ni słoty. A do picia możesz polać tirneańskie wino. Przy okazji też rzeknij mi, do czego sposobią się ci zbrojni? - Wskazała ruchem głowy krasnoluda i jego kompanów. - Macie jakieś kłopoty w okolicy?

- Jak jesteście ciekawi, ten poturbowany krasnolud wszystko wam wyjaśni. Stracił dziś wszystkich kompanów, dysponuje więc wakatami. - Faktycznie, po baczniejszym rzuceniu okiem widać było, że zebrał trochę paskudnych siniaków i zadrapań. Odzienie miał usmarowane krwią, nie tylko własną. - Niedobrze to wróży interesom... Kto będzie chciał przyjechać na Grzędy i zatrzymać się u starego Fullo…

- Dobrze więc, rozmówię się z nim. Niech moje zamówienie na mnie poczeka. - Po tych słowach skierowała się do Grima. Jej krok gibki i elegancki krok znamionował pewność siebie. - Mości krasnoludzie, zdaje się, że szukacie wprawnych w wojaczce, by poradzić z jakimś problemem. Co byście powiedzieli na wsparcie służki Ianny? O ile w sakiewkach macie dość złota, by opłacić usługi samej wybranki bogini Wojny.

Wejście dziewczyn nie umknęło uwadze Franka, który jednym uchem słuchał relacji Grima, oczami zaś wodził za dziewczynami od progu do szynkwas. - Dwa razy jak ja? To spory kawal skurwysyna. - Spojrzenie padło na Alieenę. Przesunął swój miecz robiąc jej miejsce. - Miejscowi twierdzą, że nie będziemy stratni.

Mości krasnolud odwrócił się do przybyłej wojowniczki. Zmierzył ją zwrokiem, co było dość imponujące zważywszy na fakt, że zezował na Franka. - Walecznych i odważnych, ale ja nie płacę. Ja się jedynie dzielę tym co znajdziemy. Równo, wedle zasług.

Pirora przemknęła cicho w stronę krasnoluda. I wtrąciła swoje trzy grosze. - A przynajmniej jest się czym dzielić? Bo mości krasnoludzie nie wyglądacie jakbyście się obłowili ostatnio.

Grim beknął porządnie i długo. Pomiział się po brzuchu wycierając tłuste paluchy. - Nie narzekam. A żeby się przekonać, będziecie musiały się z nami przejść do jaskini. - Uśmiechnął się szelmowsko ukazując szachownicę, którą nazywał zębami. Musiał to być jakiś pospolity tekst na podryw wśród brodatego ludu. Zmarszczył jednak brwi jakby coś mu się przypomniało. - Mówiłem dwa razy jak Ty? Chyba bardziej trzy…

Tancerka Ostrza zignorowała pokaz ordynarności ze strony krasnoluda. W końcu nie zamierzała się zająć sprawą dla przyjemności obcowania z tymże osobnikiem. A dla chwały i złota. Spodobała się jej uwaga Pirory, sama pomyślała coś w tym samym duchu. Zwróciła się do Franka i Grima. - Zaiste, wygląda jakbyście zarobili jeno kuksańce, mości brodaczu. A to rodzi pytanie o to, z czym przyszłoby nam się mierzyć. Gwiazda o dziewięciu strzałach mi świadkiem, że odwagi ci u mnie dostatek, ale nie nadstawiam karku na próżno i lekkomyślnie. Skoro nie starczyło wam sił, to albo wątłe są wasze ramiona, albo wróg liczny, czy też budzi prawdziwą trwogę. Jeśli zaś ostatnie, co rzekłam, jest prawdą, to czy na pewno tutejszych stać, by zadośćuczynić za pozbycie się takiej rangi zagrożenia?

- Nie słyszałaś? Bestia trzy razy większa ode mnie. Postaw mu kolejkę, to pewnie wzrośnie jeszcze dwukrotnie.

- Słyszymy. Ale dla małej osoby świat potrafi być wielkim miejscem. - Powiedziała blondynka robiąc aluzje do niższego wzrostu krasnoludów.

- Może tak być. - Przytaknął dziewczynie Frank.

Chłop Pollio, ojciec porwanej dziewczynki, posiedział cicho, posłuchał i przeprosił, nie chcąc się mieszać w dyskusje takich profesjonałów. Może poczuł się zbędny przy takiej liczbie poszukiwaczy przygód. Pewnie poszedł pocieszyć Albę, matkę zaginionej Nauri.

- Potrzebujemy rozpalić ognisko przed jaskinią i rozstawić warty.

Grim zerknął na swoje wytatuowane ramiona, grubsze niż udo karczmarza. Uśmiechnął się na uwagę o wzroście. Zazwyczaj po czymś takim żartujący zwijał się na ziemi trzymając okolicy krocza. - Ha! Dobrze, dobrze niedowiarki. Jutro się przekonacie co to znaczy walczyć z pomiotem trolla, którego nie ima się stal. On chętnie posłucha Waszych żartów. Lubi się śmiać. Trzeba pilnować wioski, nie dziury. Była zasypana głazami, a dziewczynka i tak znikła.

Alieena zadawała sobie sprawę, że karczemne opowieści często bywały przejaskrawiane. Niehonorowi wojownicy próbowali wzbudzić tym sposobem szacunek innych, czy też wytłumaczyć się ze sromotnej porażki. - Cóż, jeśli to naprawdę pomiot trolla, to bez ognia lub kwasu się nie obędzie. Głupiego to robota bez ich wsparcia zamierzać się na taką istotę. I nie słyszałam coście prawili. Dopiero, z łaski Ianny, przybyłam w te strony. Poza tym zajęta byłam dobijaniem interesu z niejakim Fullo, tutejszym karczmarzem. - Zakapturzona Shebateanka wskazała ruchem głowy szynkarza. - Jeśli monstrum naprawdę porwało pacholę, to widocznie istnieje inne wyjście z jego pieczary.

- Bez ognia lub kwasu się nie obędzie, a może też i bez mikstury, którą ten dzielny krasnolud odnalazł w ruinach posiadłości elfiego lorda, niegdyś rządzącego tymi ziemiami… - Do waszego stolika zbliżyła się jasnowłosa kapłanka Mityary - Szlachetnej Pani i Matki Litości - której piękno skrywała w większości długa, śnieżnobiała szata. Siostra zakonna była obecna w karczmie podczas emocjonującej przemowy krasnoluda, choć nie zabrała wtedy ani razu głosu i stała raczej z boku. Widząc jednak, że nowi przybysze byli zainteresowani tym, co się działo we wiosce, pozwoliła sobie podejść i przytoczyć im opowieść wyłaniającą się ze starych stronnic dziennika lorda Lirasela, znalezionego przez Grima i jego świętej pamięci kompanów. Według niej porwanie Nauri zeszłej nocy mogło rozpocząć na nowo historię sprzed wieków. Kiedy Grzędy Mityary były jeszcze elfią osadą, dzieci jej mieszkańców zaczęły znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Zbrojne patrole, godzina milicyjna i zbiorowe modlitwy do argollańskich bogów - wszystko to zorganizowane przez Lirasela, lokalnego lorda - nie przyniosły żadnego skutku. Aż w końcu syn samego władyki zaginął. Zdesperowany, wybrał się na wyprawę do lasu, aby zwrócić się o pomoc do jego starożytnych mieszkańców. Tam spotkał driadę o imieniu Kalyke. Zdradziła mu recepturę eliksiru, dzięki któremu miał posiąść moc konieczną do pokonania... Dzieciokrada. Tą właśnie miksturę odnalazł Grim zwany Kamieniem wczorajszego dnia. Obecnie była przechowywana w klasztorze Mityarianek i badana. Póki co udało się zaledwie ustalić, że emanuje magią i nie jest trująca, ale jej dokładne właściwości pozostawały nieznane. Nie znalazł się jeszcze śmiałek, który gotów był wypić eliksir i stawić czoła Dzieciokradowi.

- Moment. Moment. Momencik. Mówimy o trollu. TROOOOLLU. Wielkie bydlę zielone które raczej nie nasuwa na myśl słów: cichy, ostrożny. I coś takiego po prostu niezauważone skrada się i porywa dzieci?

- Słuszna uwaga.

- W dzienniku lorda Lirasela nazwano go złym duchem, nie trollem… - Zauważyła nieśmiała siostra głosem cichszym niż którykolwiek z waszych.

- O trollu prawił mości krasnolud… I jak to się stało, że zdobył on eliksir i go nie użył? Nie wiedział w czego posiadaniu jest?

- Czyli jest troll, na likwidację którego pomysły są, i ducha z którym pewnie nikt nie miał doczynienia… z którym raczej nikt nigdy nie walczył....

Ta wzruszyła tylko ramionami, niepewna. Nie znała odpowiedzi. W elfim dzienniku nie wspomniano o trollu, tylko o Dzieciokradzie, złym duchu.

- W takim razie trzeba będzie się upewnić, czy oba zagrożenia są tym samym, czy nie. Spędziłam większość życia w świątyni, więc co nieco o duchach wiem. Z kolei trolla powinna powalić odpowiednia dawka żrącej lub palnej substancji.


Ignasius Vis

Drzwi do przybytku otworzyły się i wkroczyła dość wysoka postać. Szara obszerna peleryna i zarzucony na głowę kaptur skrywał osobę pod nią. Postać dzierżyła w dłoni kostur, ciężki plecak z widocznym zwiniętym grubym kocem, oraz dwoma zwisającymi bukłakami po bokach. Nieznajoma osoba przystanęła i poczęła się rozglądać. Chwilę później zdjęła kaptur, ukazująć dość młodą twarz nieznacznie uśmiechniętego mężczyzny. Ruch rąk odkrył fałdy materiału peleryny ukazując brązowe szaty uczonego przepasane solidnym skórzanym pasem, oraz dwoma solidnymi pojemnikami u nigo i sztyletem u boku.

- Proszę o wybaczenie, ale słyszeć o zjawiskach ephermatywnych w takim miejscu jest nadzwyczaj niesłychane. - Powiedział łagodnie uśmiechając się przepraszająco. - Jeśli Państwo szukają, mógłbym z chęcią zaoferować moje usługi. Możliwość bliższej analizy kolejnej anomalii z pogranicza mieszania się sfer jak najbardziej do mnie przemawia.

- "Ephermaty...Co?" - Kobieta nawet nie szeptała, raczej niemo powtórzyła słowo patrząc pytająco po najbliżej zebranych.

- Na trolla trzeba krzepkiej drużyny wojów, zaś do wypędzenia ducha kogoś obeznanego ze sprawami duchowymi, co mogę rzec o sobie. A cóż nam z uczonego i jego akademickiego bredzenia?

Na widok siostry Aurëlyn Frank mimowolnie wciągnął brzuch. Chwile później wypuścił powietrze prostując się nieco. Spojrzał na dziewczynę. Była naprawdę ładna.

Mężczyzna spojrzał na wątpiącą kobietę z czułym uśmiechem. - Nigdy nie wiesz co spotkasz. - Wzruszył niedbale ramionami mówiąc. - Ephermaty... w skrócie to niematerialni nieumarli. Duchy, zjawy, upiory…

- A zatem nie jest to żaden troll, ale jakiś efemeryczny duch? To ma więcej sensu. - Powiedział ni to do siebie, ni to do innych Frank.

- Jeśli wierzyć dziennikom lorda Lirasela… Jemu współcześni spalili jego posiadłość, posądzając go o czarnoksięstwo i krwawe ofiary z dzieci.

- Czy w dzienniku opisano w jaki sposób ów elf pokonał tego... Dzieciokrada? - Spytał siostry.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 23-11-2020 o 23:25.
Lord Cluttermonkey jest offline