Muzyka
Rozłożona pod rozgwieżdżonym niebem karawana szykowała się do snu. Warty udały się na skraj obozowiska, a strażnicy ognisk gromadzili opał by nie zabrakło ognia w zimną pustynną noc. Duchowni odprawiali ostatnie wieczorne modły do strzegących ich bogów, by odgonić duchy pustyni.
Noc mijała spokojnie. Opatuleni w płaszcze strażnicy przemierzali skraj obozowiska od czasu do czasu podchodząc do ogniska żeby się ogrzać. Pogoda była bezwietrzna, a noc rozbrzmiewała odgłosami nocnych zwierząt i owadów.
Nieznajomy nadszedł pod koniec drugiej warty nie kryjąc się przed wzrokiem strażników. Szedł ku obozowisku spokojnym krokiem
- Subakh ul kuhar? - pozdrowił śledzących jego wędrówkę strażników, zatrzymując się kilkadziesiąt krokóœ przed nimi.
- Subakh un nar? - odpowiedział jeden ze strażników zaznajomiony ze zwyczajami nomadów.
Koczownik skinął powoli. Zabarwiony na intensywną czerwień zawój zasłaniał mu twarz, głowę i ramiona, lecz po szerokich barkach i wzroście dało się poznać że był krasnoludem, choć ponad półtorej metra wzrostu jakim mógł się poszczycić było czymś wyjątkowym wśród jego pobratymców. Stał wsparty na toporze o długim stylisku i pięknie grawerowanym ostrzu.
- Wszystko w porządku. Z woli Przodków wędruję przez piachy Osirionu nie niepokojony przez złe duchy. - rzekł, odsłaniając brodatą twarz - Czy znajdzie się miejsce przy waszym ogniu?
***
Z ludami żyjącymi na głębokiej pustyni różnie bywało, lecz nie skrywali zwykle swoich zamiarów. Pustynia czyniła życie ciężkim, ale i hartowała ducha, jak i same społeczności. Rodziły się w ten sposób dziwne zwyczaje, ale większość podróżujących przez bezmiar piasku była wobec siebie życzliwa. Dziwnie było spotkać kogoś idącego samotnie pustynią kto przywita się, życzy dobrego dnia, a po wymianie uprzejmości uda się dalej w swoją stronę jakby nie znajdował się na środku suchego morza, lecz na ulicy wielkiego miasta.
Grimm al-Jabbar z klanu Słonecznych Toporów zapytał tylko dokąd zmierza karawana, a słysząc że do Wati stwierdził że zabierze się z nimi. Żaden rozsądny karawaniarz nie odmówi towarzystwa kogoś dla kogo pustynia jest domem. Al-Jabbar był uprzejmy i życzliwy, choć mówił niewiele. Chętnie pomagał innym, a rozgadywał się tylko gdy proszono go o poradę lub wyjaśnienie jakiejś kwestii. Okazało się bowiem że jest uczonym klerykiem Angradda, krasnoludzkiego boga wojny i obrońcy zaświatów.
W trakcie podróży Grimm szybko się zaprzyjaźnił z Jasarem i Bahadurem - dwójką awanturników która również podróżowała do Wati w podobnym celu co on. Wielka nekropolia, jej tajemnice i skarby. I chociaż motywacje były różne to droga była ta sama, a towarzystwo chętnych i solidnych wędrowców jak najbardziej pożądane.
***
Choć Grimm sądził ze spokojnie z Jasarem i Bahadurem mogliby sobie poradzić w nekropolii przystał na zawiązanie drużyny z kolejnymi śmiałkami. Lavena, Linnify oraz Tabat byli niczym przeciwwaga w grupie, choć Jasar wydawał się tak jak ta trójka przywykły do miejskiego otoczenia. Al-Jabbar nie był zbyt wylewny w przedstawianiu swojej osoby - ot wspomniał że służy Angraddowi i ze skarbów nekropolii interesuje go przede wszystkim wiedza (co mogło być dziwne jak na kapłana boga wojny). Gdy zaczęła się dyskusja o nazwie zapytany rzucił kilkoma zwrotami z pustynnych dialektów. Ostatecznie wybrano "Pustynne Skorpiony", co Grimmowi pasowało - dla postronnych i nie obeznanych z pustynią nazwa ta brzmiała groźnie i złowieszczo jak to stwierdził ich ognisty towarzysz.
Cała ich grupka wyglądała dość malowniczo. Szczególnie półelfka i undine przykuły wzrok al-Jabbara swoim wyglądem i sposobem bycia tak bardzo różniąc się od istot ukształtowanych przez surową naturę pustyni. W porównaniu z kobietami z jego klanu były delikatne i "pełne wody" jak to się mawiało, a ich twarze wydawały się nie znać spiekoty słońca. Nie rzucał jednak żadnymi komentarzami w tej kwestii, zdając sobie po prostu sprawę ile rzeczy jeszcze w życiu nie widział i ile jeszcze rzeczy jest do poznania.
Gdy właściciel przybytku przyszedł i zagadał krasnolud spojrzał na niego przeciągle.
- Póki co dzbanek labanu z kawałkiem ciasta... i butelka araku, jeśli macie mości gospodarzu, by była pod ręką gdy już kapłani orzekną wolę Pani Grobów. - powiedział