Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2020, 20:51   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Przekładające obowiązek nad dobry i długi sen siostry Mityarianki rozumiały powagę sytuacji i waszą w tej sytuacji rolę, mimo że nie były wszechwiedzące i wszechmocne, jak to często się prostemu ludowi wydawało, kiedy któregoś z nich lub czyjeś zwierzę złożyła choroba lub inne paskudztwo. Wysłały jedną ze swoich, znaną Grimowi z fachowych opatrunków kapłankę Celenę, aby zajęła się Nauri i przy okazji pocieszyła słowem całą rodzinę w tych naprawdę trudnych chwilach. Otrzymaliście od przepięknej Aurëlyn dziewięć pochodni i sześć butelek oliwy z oliwek, w czym pomógł pomarańczowy czub krasnoluda Grima, uważanego w Grzędach za nieustraszonego bohatera i jedyną nadzieję zdesperowanych rodziców. Zapytano, czy potrzebujecie skorzystać z eliksiru lorda Lirasela, choć zakonnice nalegały, by jego wypicie nastąpiło w ich obecności - był zbyt cenny, by go tak po prostu oddać w ręce przypadkowych poszukiwaczy przygód, którzy równie dobrze mogli go przehandlować w Cyfaraun za kilka monet… A Karl? Jego stan nie zmienił się za bardzo w ciągu tych kilku godzin. Nadal dochodził do siebie i ta rekuperacja zajmie mu jeszcze wiele dni i nocy. Siostrzysko Celena wątpiło, że kiedykolwiek zdoła wymówić jeszcze choćby jedno słowo, tak czarna magia Dzieciokrada zdeformowała jego usta i język, który, zgniły i sczerniały, musiał zostać amputowany… To, że wciąż żył, samo w sobie było cudem zesłanym przez Matkę Litości. Słyszącemu o losie zaufanego kompana Grimowi zwanego Kamieniem pozostało w tą bezksiężycową, mglistą noc unieść ku ciemnemu niebu i zacisnąć pięść, przysięgając na Wielkiego Ojca krasnoludów i wszystkich przodków krwawą zemstę na sprawcy tej okrutnej zbrodni. Na Dzieciokradzie… Jednak przysięgi były w dużej mierze na nic, skoro wciąż nie wiedzieliście, gdzie tej nocy uderzy, a mógł wybrać dowolne domostwo spośród około sześćdziesięciu rodzin zamieszkujących Grzędy Mityary. Wiedzieliście zaś, gdzie znajdowało się leże tej plugawej bestii, gdzie można było uderzyć, jeśli starczało konceptu odwagi…

Frank podziękował za "dary" w postaci pochodni i oliwy, i ruszył w kierunku domu Nauri. Im szybciej się tam znajdą, tym lepiej. - Nie wiemy, gdzie uderzy, może warto obstawić wejście do jaskini?

- W sile ludzi i z eliksirem mogę się tam udać. Nie zamierzam powtarzać błędów pozostałych. A co do ów likworu... Siostro Aurëlyn, znalazłaś więcej informacji o driadzie Kalyke w dzienniku lorda Lirasela? Sam fakt znajomości uwarzenia takiego wywaru sugerowałby, że owa istota zaznajomiona jest doskonale z naturą naszego przeciwnika. Roztropnym byłoby zasięgnąć jej rady.

W pisanym w pośpiechu dzienniku nie przetrwało o tym spotkaniu więcej niż to, co już słyszeliście. Driadę Kalyke trzeba byłoby odnaleźć na własną rękę w starożytnym lesie Viaspen, budzącym trwogę w sercach Grzędzian. Jeśli w ogóle wciąż żyła, bo zapiski lorda mogły mieć nawet ponad dwa tysiące lat.

- Czas nagli kobieto, a Ty chcesz szukać jakichś wróżek. Chcecie to pijcie te szczyny, ja już mam broń na tego skurwysyna. Dziewczynka żyje, czyli nie zjada ich od razu. Teraz będziemy pilnować wioski. Jeżeli nie zniknie żadne dziecię to wypłoszymy go tak jak mówiłem. W innym wypadku będziemy mieli gotową pułapkę jak znowu wyjdzie na polowanie.

- Załatwimy to w dzień, teraz trzeba pilnować dzieci. Biegiem!

Grimowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zabrał otrzymane dary i ruszył z powrotem do wioski.

Alieena bint Malikr skinęła głową. W drodze odezwała się jednak do Grima. - W pełni ufam w twe mocarne ramię, mości krasnoludzie. Imponuje mi twa wrażość i zapał. Ale ów ponura sprawa ma bardziej złożoną naturę. Nie mamy tu do czynienia jeno ze zwykłym przeciwnikiem, tylko jakąś nadnaturalną kreaturą. Roztropność jest więc niezbędna, coby go pokonać. Dlatego sugerowałabym, abyśmy zebrali jak najwięcej informacji oraz siłę stronników. A ów czarodziejski likwor wcale nie musi być "szczynami", jak powiadasz, prędzej niezbędnym elementem do unicestwienia stwora. Nie sądzisz, że dość już ludzi wyprawiłeś na tamten świat? Nie ma sensu iść im w sukurs. Powtarzać tych samych błędów. Nie miej mi tego za złe brodaczu, li upraszam was. Tym razem zadziałajmy z głową. - Na koniec uśmiechnęła się przyjacielsko w jego kierunku. - Jeśli chcesz porobić toporem, to w lesie Viaspen pewnikiem będzie ku temu zacna okazja. Zaś zapoznanie się z tropem prowadzącym do driady Kalyke może dać nam znaczną przewagę w zbliżającym się starciu z "Dzieciokradem".

- Znając życie ta mikstura pewnie jest na jakimś samogonie. - Dodał Frank maskując sarkazm.

- Jak na samogonie, to pewnie zasmakuje naszemu towarzyszowi. - Powiedziała do Franka mrugając porozumiewawczo okiem.

- Grim nie odzywał się przez chwilę. Po minie było widać, że bije się z myślami. W końcu się odezwał: - Tym razem Ci odpuszczę, ale jeszcze raz mi powiesz, że z mojej winy zginął towarzysz... To przekonasz się na własnej skórze co te ramiona potrafią. Nie mam wścieklizny. Mam za to cel i wiem jak do niego dotrzeć. Chcesz błądzić w lesie, Twoja sprawa. Ja się skupię na zemście.

- Niech bogini ustrzeże, żeby ta zemsta nie zaprowadziła cię do mogiły...


Armis Carnius

Usłyszeli jak wrota klasztoru się otwierają i wychodzi z niego jeszcze jedna osoba, lecz odziana w płaszcz wojskowy i rozświetlająca mroki pochodnią. Jakiś mężczyzna w skórzanej zbroi i mieczem u pasa coś mówił z uśmiechem zamykającej wrota siostrze, by ruszyć za nimi. Obrazu dopełniał plecak, krótki łuki i bardzo charakterystyczna torba zarzucona przez ramię. Mniej więcej w tym momencie dołączył do nich nieznajomy... wtrącając luźno: - Zależy jaki rodzaj to zemsty... i ile jest się w stanie poświęcić, aby jej dopełnić. Czasami się nie opłaca. Więc… - Mężczyzna z torbą medyczną przeciągnął słowo... i przeszedł do konkretnego pytania. - Jaki macie plan?

- A ty kto, że się tu po nocy kręcisz?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Armis Carnius. W sumie mógłbym zadać to samo pytanie i uzyskalibyśmy tą samą odpowiedź.

- Wątpię. Nie nazywam się Armis.

- To dobrze. Dwóch medyków to już byłby tłok.

- Ale jak już jesteś i masz pochodnie, to zapraszamy do wioski. Trzeba poświecić i popilnować dzieciaków.

- To to jest ten plan?

- W takim razie wypierdalaj, mamy już siostrę Celenę. - Frank ruszył za siostrą do wioski.

Armis się zaśmiał nie robiąc sobie nic z jakże subtelnej uprzejmości. Nadal krocząc w kierunku wioski.

Grim złowrogo łypał na nieznajomego. Nie był w najlepszym humorze. Zmielił w zębach przekleństwo. - Siostro, prowadź do domu Pollio, nie mamy czasu na pierdoły.

Armis się zaśmiał nie robiąc sobie nic z jakże subtelnej uprzejmości. Nadal krocząc w kierunku wioski.

- Towarzystwo Armisa może wam tylko pomóc, ars medica mu nie obca. - Powiedziało siostrzysko, starając się załagodzić bezsensowną sprzeczkę. - Walczył z trucizną i musiał spędzić u nas trochę czasu w szpitalu jak Karl, ale już jest w pełni sił. Wie, co się dzieje w Grzędach i jaka wasza w tym rola.

- Możemy mniej gadać, a więcej przebierać nóżkami? Nie jesteśmy tu po to, żeby sobie gaworzyć przy świetle gwiazd. - Upomniał siostrę Celenę Frank. - Będzie czas na poprawne przedstawienie się jak uporamy się z problemem Dzieciokrada.

- Zaiste, nie ma co mleć ozorem. Poszukajmy monstrum.

Poczekaliście przed domostwem Pollio. Nie trwało to długo. Siostrzysko diagnozą potwierdziło, że dziewczynce nic nie będzie, choć koszmarne przeżycia ją wycieńczyły. Jako zalecenie wystarczyło kilka ogólnych rad jak ruch, ciepłe posiłki, dużo snu i pospolite zioła na wzmocnienie. Kapłanka podziękowała wam za pilne powiadomienie i zamierzała już wybrać się w drogę powrotną do klasztoru. Rodzice porwanego dziecka ze łzami w oczach jeszcze raz wyrazili wdzięczność za to, czego dzisiaj dokonaliście. Celena dołączyła się do tych wzruszających serce podziękowań. Ojciec Pollio przedstawił bieg wydarzeń w najmniejszych detalach i wspomniał z należytym szacunkiem tych, którym nie udało się uciec przed Dzieciokradem. Nigdy w raczej nudnych, jednostajnie płynących żywotach Alba, Pollio i Nauri nie widzieli takiego aktu bohaterstwa. Nie zapomną go do końca życia.

Gdy Grim usłyszał historię Pollio, poklepał go po plecach i pogratulował odwagi. Zmęczony i znudzony czczym gadaniem ludzi, którzy woleli wysłać chłopa do jamy zamiast mu pomóc, wrócił bez słowa do karczmy.

- To co to za historia z tobą w klasztorze? Nie byłeś jednym z drużyny Grima. Co tu robisz?

- Jestem wędrownym medykiem. Słyszałem o pewnych ciekawych ziołach w tych lasach, to przybyłem. Niestety miałem pewną przygodę i trochę mną sponiewierało. Ciężko się leczyć samemu, ale na szczęście przygarnęły mnie siostry.

- Przy okazji posługi lekarskiej, a wiedzcie, że nie jest wcale taka powszechna, trochę handluję i takie tam. W końcu trzeba dbać o własne interesa, nie? A jak jest z wami?

Alieena bint Malikr z mieszanymi uczuciami wysłuchała opowieści chłopa. Czuła trwogę przed magicznym stworem, mogącym się zmaterializować z czystego powietrza, odpornym na potęgę stali i zdolnym powalić jednym ciosem człeka (nawet jeśli nie wojownika), niechęć do lekkomyślnego Ignasiusa, który zmarnował cenne minuty mogące ocalić wszystkich oraz szacunek do poległej Pirory, która wespół z chłopem Pollio wykazała się największą ostrożnością i roztropnością. A także radość, że udało się uratować młode dziewczę i jej ojca a zarazem zdradzić nieco informacji o naturze koszmarnego oponenta.

- Jestem Frank, najemnik i obecnie poluję na Dzieciokrada, ale to pewnie już wiesz.

Frank wysłuchał historii chłopa. - Durny ten gryzipiórek. - Skonstatował. - Ale dziewczynie należy się godny pochówek.

- Zaiste. Ich ofiara nas jednak wiele nauczy. Następne starcie będzie ostatecznym dla maszkary.

Frank skinął głową. - Jeśli ta bestia boi się ognia, należy rozpalić ogień dzień i noc przed wyjściem z jaskini, dopóki nie znajdziemy driady i nie przygotujemy więcej samogonu. Kamienie jej nie powstrzymały, bo zamieniała się we mgłę, ale nie uchroni go to przed ścianą ognia.

- Trzeba będzie przekazać to wieśniakom.

- Sprawdźmy czy gdzieś nie kręci się dzieciokrad pod postacią mgły. Może powinniśmy ustawić jakieś warty tej nocy?

- W drodze powrotnej możemy się rozejrzeć. Myślę jednak, że do tej pory usłyszelibyśmy jakieś krzyki, gdyby raczył wrócić. Bestia chyba dała sobie spokój na tę noc. Siostro, czy wiesz gdzie znajduje się las Viaspen? - Postanowiła zapytać, zanim się rozdzielą. Po usłyszeniu odpowiedzi skinęła głową kapłance.

Armis wzruszył ramionami. - Trzeba przyznać, odważna to była ta dwójka... szkoda ich, ale ich imiona zostaną zapamiętane. Pewnie ktoś zmówi modlitwę za ich dusze, ja ich nie znałem. - Spojrzał na Franka i nieznajomą kobietę... z cycuszkami na wierzchu. - Odpuściłbym tej nocy. Lepiej odpocząć. Po tej rekonwalestencji chcę się napić, bo… - Wskazał kciukiem za siebie w kierunku klasztornego szpitala i dodał cicho. - Przymusowa abstynencja. - Medyk przewrócił oczami dodając niemy komentarz do swoich słów, ale zaraz potem spojrzał na Siostrę Celenę i puścił jej ukradkiem oczko.

Choć było coś pociągającego w nieśmiałych zalotach muskularnego Franka, to z kolei wzrok Armisa na jej dekolcie i jego gest w kierunku kapłanki wzbudził silne obrzydzenie w Tancerce Ostrza. Wykrzwiła na moment brwi, po czym odwróciła z niesmakiem twarz. - Ja chyba złożę głowę do snu. Dość mi na dzisiaj wrażeń.

Kiedy kładliście się do karczemnych łóżek, wydawało się, że nadejdzie lepsze jutro. Po wczorajszej mgle nie było prawie śladu, nie dokuczała też mżawka, od której wasze ubrania były wilgotne, a niewiele mieliście przecież na zmianę; jedynie dzień wstawał trochę pochmurny. Niespodziewanie powstającą z kolan nadzieję powalił krzyk. Kobiecy krzyk. Pełen matczynej rozpaczy. Koszmar senny czy déja vu, Grim zwany Kamieniem zastanawiałby się... gdyby tylko znał takie słowa. - Ria! - Imię to wkrótce miało być na ustach całej wioski. Kolejna dziewczynka została porwana zeszłej nocy. Nie było co do tego wątpliwości. Mogliście głowić się i troić z wartami i tym podobnymi środkami ostrożności, ale podobnie jak dwadzieścia wieków temu, zbrojne patrole i godziny milicyjne nie mogły powstrzymać okrucieństw Dzieciokrada. - Ria!

Krasnolud zszedł do izby w pełnym rynsztunku. Wyglądał bardziej ponuro niż wczorajszego dnia. - Fullo! Zbierz chłopów. Mamy robotę do wykonania. - Łysy, okrągły karczmarz widząc twoją determinację wytarł ręce o fartuch i poszedł spiesznym krokiem po kilku chłopa.

Tymczasem koło wyjścia z izb sypialnych Alieena złapała Franka i Armisa. - Krasnolud chce zrobić kipisz razem z chłopami. Wykurzyć potwora z nory, co pewnie skończy się nie lepiej niż ostatnio. Wy wyglądacie na mniej raptownych. Może udalibyście się ze mną do lasu Viaspen? Poszukać śladu tej driady z dzienika Lirasela?

Słysząc że Kraś chce wykurzyć coś co... no, nie żyje w normalnie rozumiany sposób... uśmiechnął się krótko i drwiąco. - Geniusz. - Skomentował krótko zachodząc w głowę ile jeszcze osób umrze... i jak długo ludzie będą go słuchać, aż go spalą na stosie jak biednego Lorda... tylko Lord akurat był bez winy i był tym co ogarniał. - Jasne. Tylko walczymy w ostatecznej ostateczności samoobrony, nie? Ja ten od składania, mnie raczej nikt nie poskłada w terenie. Żeby nie było.

- Rzecz oczywista.

- Musimy wiedzieć gdzie znaleźć tą driadę. To oznacza wizytę w klasztorze. Pewnie dwór jest już przeszukany i nic tam nie znajdziemy, ale puszcza jest olbrzymia. Szukanie tam driady może zająć całe życie. - Frank nie skomentował zachowania krasnoluda. Od początku wyglądało na to, że matka musiała upuścić Grima głową na twardy kamień. Kilka razy. Pomyślał chwilę przy jedzeniu. - Powinniśmy w pierwszej kolejności odbić dziewczynę. Wiemy już gdzie ją przechowuje. Może warto byłoby spalić ten pokój? Może wraz z Dzieciokradem? Hej, Grim, co o tym sądzisz?

- Nie gadam z tchórzami.

- Jak chcesz. Ty tu jesteś bohaterem.

Grim powiedział zebranym czego potrzebują do wykonania jego planu. Gdy już wszyscy zebrali potrzebne materiały i narzędzia wyruszyli przed jamę wykopać wilczy dół. Wyłożyli go słomą, którą polali oliwą i smołą. Leśniczy naciął kilka drzew tak by jednym ciosem można było je powalić w kierunku dziury. Na koniec przykryli dół chrustem i liśćmi. Pozostało dogadać kwestię wywabienia potwora ze swego leża.

- Uparty pokurcz. - Frank zastanawiał się przez chwile: co dalej? Jak znaleźć driadę w lesie? Jak się nie zgubić w puszczy? Gdzie jej szukać? Zgadzał się, że to może pomoc, ale nie wiedział jak się za to zabrać. - Powinniśmy odbić dziewczynę. Dopóki Dzieciokrad ma dziewczynkę, dopóty ta pułapka krasnoluda będzie bezużyteczna. W zasadzie będzie bezużyteczna również później.

Zauważyłaś jarzącą się jaskrawą zielenią, niematerialną nić. Chyba tylko ty ją widziałaś. Wychodziła przez okno karczmy i prowadziła wśród chmur w stronę zachodniego brzegu lasu Viaspen. Znak od bogów, którym służyłaś, czy podstęp duchów zamieszkujących starożytny las...? Tego nie wiedziałaś.


- Kapłanki nie znają lokalizacji driady. Pytałam je już wcześniej. Na ten temat dziennik Lirasela milczy jak zaklęty. Ale już wiem gdzie iść. Musimy się tylko przygotować i poprosić brodacza o jednego muła. A to może być zadanie nie trudniejsze od powalenia Dzieciokrada.

Frank myślał przez chwilę. Byłby skłonny pójść, ale na dole pozostawało dziecko. Dziecko, które należało uratować. Gdyby tylko Grim miał trochę oleju w głowie, można było mieć nadzieję, że je uwolni, ale ten wolał kopać dół. Z drugiej strony w nocy zniknie kolejne dziecko. - Martwię się o to dziecko.

- Będą kolejne jak nie zrobimy czegoś konkretniejszego, niż wyciąganie ich, raz za razem, z pieczary, kosztem wielu żywotów. Musimy załatwić to raz na zawsze, miast kluczyć w kółko. Moja bogini nienawidzi stworów nocy i odnoszę wrażenie, że wskazała mi drogę do driady. Wynajmijmy muła od chłopów i ruszajmy, zanim krasnolud ziści swój szalony plan.

- Chyba, że zatłuklibyśmy drania w jego norze. - Frank nie podzielał entuzjazmu kobiety.

- A jeśli nie? Wtedy co?

- Wtedy to już nie będzie nasz problem. Nie znam się na skradaniu, ani nie znam się na tropieniu, na naturze. Pójdę z tobą, ale jak długo nam to zejdzie?

- Nie ma armii dość dużej, by zdołała podbić znany nam świat. Lecz sama wiara może wywrócić do góry nogami cały wszechświat. Udamy się ku zachodniemu krańcowi lasu Viaspen, gdy tylko skończymy przygotowania. Ale oby jak najrychlej.

- Karczmarzu, da radę wypożyczyć muła?

Karczmarz poradził, że może któryś z chłopów będzie skłonny wypożyczyć jakieś zwierzę juczne pod zastaw.

Armis robił to co należy.. pił piwo i sobie siedział. - Dwie sprawy. Pierwsza, nie wiemy jak głęboko trzeba się zapuścić by znaleźć driadę, a na puste słowo... ciężko mi uwierzyć w takie przyfarcenie losu. Druga, rozumiem, że macie coś sensownego w zastaw, bo ja niestety tylko to co widzicie i nie, nie za bardzo mam zamiar się rozstać. Nawet jeśli, to niewiele by z tego było. - Napił się piwa w namyśle…

- Może łatwiej byłoby rozmówić się z Krasnoludem...?

- Nie wiem, czy łatwiej. Chociaż pewnie by mniej sobie zażyczył. Tyle, że poszedł wykonać swój wielki plan.

- A jeśli nie chcesz spróbować, to udaj się pomóc krasnoludowi.


Grim zwany Kamieniem

Przed jaskinią wszystko szło zgodnie z planem krasnoluda. Pułapka na Dzieciokrada była wkrótce gotowa. Spojrzałeś na zachmurzone twarze leśniczego Gundusa i chłopów, w te oczy pozbawione nadziei. Wszyscy w duchu modlili się do znanych i nieznanych bogów o powodzenie twojego pomysłu. Spoglądaliście w czarną dziurę. Ktoś musiał wywabić potwora.

- Macie się schować i miejcie pochodnie w gotowości. Wrzucicie je jak skurwiel wpadnie, nie wcześniej. Potem reszta zbije drzewa i oby więcej nie wyszedł.

Leśniczy Gundus potwierdził i życzył ci powodzenia tam na dole.

Krasnolud zamoczył porządnie ostrza swoich toporów w smole. Jeden z nich podpalił, a drugi zawiesił przy pasie nie zważając na ubranie. W drugiej ręce ściskał gliniane naczynie wypełnione naftą. Po kilku chwilach zniknął w mrocznej czeluści. - Hej, hej, hej! - zadudnił basem krasnolud - Gdzie się ukrywasz skurwysynie? Mam dla Ciebie niespodziankę!

Tylko cisza odpowiedziała na twój krzyk. Póki co. Doszedłeś już ci znanym, krętym tunelem do rozwidlenia, gdzie stoczyłeś ponurą walkę z Dzieciokradem i jego karłowatymi sługusami... czy też dziećmi. Leżał tu jeszcze twój toporek, którym w szale bojowym poznaczyłeś niejedno miejsce w formacjach skalnych. A także rozbita butelka nafty, wypalona pochodnia i złamana strzała Lucjusza... Ze zwłok pokonanych potworów zostały jedynie dwie kałuże zastygłej, czarnej mazi, jakby po śmierci kreatury rozpuściły się w substancję z nieznanych pierwiastków.

Krasnolud zabrał zagubioną broń, przypomniał sobie również o drugiej w jamie pełnej kości, ale miał teraz inne priorytety. Odpalił pochodnię od toporka i zostawił na skrzyżowaniu.

- Chodź tu! Muszę rozpłatać Ci łeb i zobaczyć co masz w środku! Założyłem się, że jest pełen gówna i muszę się upewnić!

Wciąż odpowiadała ci tylko cisza. Schodziłeś coraz niżej i niżej, kiedy niespodziewanie coś rozmiaru goblina skoczyło na twoje plecy i ugryzło cię w szyję. Nie minęło bicie serca, a jakieś stworzenie, może szczur, próbowało wtopić kły prosto w twoją kostkę. Poznałeś po piskach, że podeszły cię od tyłu karłowate, szaroskóre pomioty Dzieciokrada. Ten przy nodze zdołał w końcu przegryźć się przez grubą cholewkę buta. Poczułeś promieniujący ból, ale zacisnąłeś zęby, gotów odpowiedzieć na krzywdę toporami. Próbowałeś odpędzić się od gnomowatych, niemożliwie agresywnych stworów, ale chwilowo nie mogłeś zdobyć nad nimi przewagi. Kiedy wciąż próbowały przegryźć żyły pulsujące pod twoją stwardniałą od magicznych run skórą, wreszcie topór spadł celnie i rozpołowił żądnego krwi stwora przyssanego do twojej rozkrwawionej kostki. Ten drugi jednak nie zamierzał tak prędko odpuścić. Może w ogóle nie znał strachu. Jednak zanim zdażył się zemścić, przycisnąłeś go plecami do ściany jaskini. Jęknął z bólu, kiedy impet uderzenia zmiażdżył jego miniaturowe członki. Nie dogorywał długo. Przycisnąłeś go butem i zakończyłeś toporem ten plugawy, niegodziwy żywot.

- Wyjdź tchórzu, te Twoje pomioty nie są dla mnie wyzwaniem!

Schodząc coraz niżej usłyszałeś za ścianą po twojej prawicy szum wody. Podziemna rzeka...? Możliwe. Mógłbyś skręcić w tą stronę, gdyby nie kupa kamieni zostawionych tutaj tak, jakby zawalił się tunel. Jakby, bo na twoje krasnoludzkie oko tunel nigdy się nie zawalił, ale sterta gruzu mogła zmylić niedoświadczonych grotołazów. Może była to kolejna sztuczka przebiegłego Dzieciokrada, tłumacząca w jaki sposób pojawił się nagle przed uciekającymi poszukiwaczami przygód… Odgruzowałeś przejście i ruszyłeś dalej w dół nowo-odkrytym, krętym tunelem. Doszedłeś do miejsca, w którym mogłeś albo wejść do obszernej jaskini, gdzie płynęła podziemna rzeka albo iść innym korytarzem w górę, najprawdopodobniej w tą samą stronę, gdzie znajdowała się nibysypialnia dla porwanych dzieci. Niedaleko od ciebie, u wejścia do groty, leżała głowa porcelanowej dziewczynki. Gdy przechodziłeś koło niej, oczy zabawki wydawały się śledzić twój każdy ruch. Dalej widziałeś więcej części lalek, koników, koralików...

Ruszyłeś przyjrzeć się wartkiej rzece. Interesowało cię, gdzie może wypływać. Zanim zdołałeś to chociaż w przybliżeniu ustalić, podejrzany szelest ostrzegł cię przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Byłeś w legowisku Dzieciokrada. Czaił się gdzieś w ciemnościach, zaalarmowany twoimi krzykami i światłem pochodni. Wilgotne powietrze jaskini wypełnił straszliwy pisk, od którego mogła pęknąć głowa. Zapomniałeś o tej taktyce Dzieciokrada. Od pulsującego bólu w skroniach aż zgrzytałeś zębami. Z nosa zaczęła ciec krew, szybciej nawet niż płynęła podziemna rzeka, jednak ustałeś na nogach. Nikczemna kreatura pozostała w ciemnościach, ale czułeś, że się do ciebie zbliżała. Ciężko ranny podobnie jak w poprzednim spotkaniu z tym przeciwnikiem rozlałeś naftę i uciekłeś w górę odkrytego tunelu. Nie słyszałeś pogoni, ale Dzieciokrad mógł przecież poruszać się bezszelestnie. Zostając w podziemiach ryzykowałeś śmierć.

- Za mną Ty głupi chuju! Na co czekasz?!

Dobiegłeś do rozwidlenia niedaleko od wyjścia z podziemi. Zaczaiłeś się, obserwując zostawioną na skrzyżowaniu pochodnię. Nagle żagiew otoczyła chmura jakby mgły. Sprawiła, że płomień zgasł. Teraz kierowała się w twoją stronę.

- Ty skurwysynu!

Płynęła w twoją stronę wolno. Nie było to w ogóle bliskie tempa, z jakim Dzieciokrad ścigał cię w tym miejscu ostatnim razem. Syknąłeś przekleństwo. Rzucony toporek uderzył o stalaktyt. Mgła dalej pełzła w twoją stronę, ale rzuciłeś się do ucieczki. Wybiegłeś na powierzchnię. Leśniczy Gundus i chłopstwo wydało z siebie okrzyki zaskoczenia, widząc twój ciężki stan. Czekaliście w napięciu, mając nadzieję, że Dzieciokrad wpadnie w pułapkę. Nic takiego jednak się nie stało. Nie opuścił legowiska. Może jak gobliny, z którymi miałeś trochę doświadczenia, nie znosił światła słonecznego.

Grim był wściekły nie na żarty. Ze złości uderzył kilka razy toporem w drzewo. Gdy już ostygł opuścił głowę i odwrócił się do zebranych. - Musi bać się światła, to oczywiste. Będę czekał na niego w nocy. Znalazłem jego leże i jest tam rzeka, ale nie wiem gdzie wypływa.

- Podziemna rzeka? - Zapytał zaskoczony leśniczy, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu. - Na pewno nigdzie blisko... Może w lesie?

- Krasnolud pomyślał chwilę, obejrzał swoje rany i odezwał się ponownie. - Nie widziałem i nie słyszałem dziewczynki. Nie wiem co mógł z nią zrobić.

Brak informacji o porwanej Vali nie pocieszał. - Nie traćmy nadziei...

- Gdzie Ci najemnicy? Poszli już do lasu?

Gundus wątpił, żeby zdążyli wyruszyć.


Jakiś czas później, kiedy przygotowywaliście się do wyprawy w sam środek starożytnej puszczy, próbując zorganizować muła albo inne zwierzę juczne, usmarowany krwią krasnolud wrócił z jaskiń w towarzystwie leśniczego Gundusa i chłopstwa, które pomagało przy pułapce na Dzieciokrada. Wszyscy byli ciekaw ich przygód.

- Na Iannę, mówże! Podołałeś?! Nalej mu piwa, co żywo! Pewnie wielce spragniony.

Grim z początku unikał wzroku. Było mu wstyd, że nie zginął tam na dole w walce z Dzieciokradem, a do tego rozmyślał czy nie wypić tej elfiej mikstury. Przeklęty niech będzie po trzykroć ten stwór i jego ród, przez którego wypije coś co stworzył elf. A co jeżeli to będzie wino? Skrzywił się jeszcze bardziej na tą myśl.

Alieena bint Malikr przyglądała się krasnoludowi w napięciu. Jego wymowne milczenie jednak karmiło jej najskrytsze obawy.

- Nie dałem rady. Zaskoczyły mnie te jego pomioty, ubiłem i znalazłem jego leże. Jest tam rzeka pod ziemią, pewnie prowadzi do lasu, a przynajmniej tak leśnik mówił. Mądry jest, chyba ma rację.

- A dziecko?

Chwycił za kufel, który podał mu Fullo. Wychylił na jeden haust, nie trwało to nawet pięciu sekund. Otarł pianę z wąsów i beknął porządnie. Chyba poprawił mu się humor. - Nie widziałem, nie słyszałem. Jego leże było ukryte za gruzem przed tą, tą, no... tym pokojem dziecka. Skurwiel znowu piszczał, podpaliłem to dojście i znowu mnie gonił. Nie wybiegł na zewnątrz. Światło go razi to jest pewne, musi się go bać. A Wy? Znaleźliście tą wróżkę? - krasnolud gestem poprosił o dolewkę. Widząc wymowne spojrzenie karczmarza wygrzebał monetę i położył ją na blacie.

- Właśnie mieliśmy się udać w drogę, ale skoroś wolny, to może dołączysz?

- Aye, dołączę. Może znajdziemy ujście tego źródła.

- Zatem ruszajmy. Musimy udać się w kierunku zachodniego brzegu lasu Viaspen. Droga do driady wiedzie w tamtym kierunku.

- Jedzenie jedzeniem, woda ważniejsza. No i jakieś namioty by się zdały.

Wyruszyliście w stronę zachodniego lasu Viaspen, prowadzeni przez kapłankę, która podobno dostrzegła znak od swojej bogini... albo dobrze blefowała. Starożytną puszczę stanowiły wiekowe cisy, cedry i dęby, a w bardziej podmokłych częściach, bliższych przecinającym las bagnom Viamir wierzby. Nieba prawie nie było widać przez korony drzew.

Krasnolud Grim wspomniał o plotce, którą słyszał w Grzędach. Młodych chłopców straszono wiedźmą, która żyła głęboko w lesie Viaspen i potrafiła zauroczyć każdego mężczyznę, aby został z nią tam na wieki… Ciekawe, czy opis ten czasem nie odnosił się do poszukiwanej przez was driady Kalyke. Zanim ruszyliście, słyszeliście też kilka innych ciekawostek, nie wiadomo jak prawdziwych. Między innymi... Kazano wam uważać na śmiertelnie jadowite pająki. Te żyjące w najgłębszych partiach "ciemnej strony" lasu, gdzie drzewa rosły tak gęsto, że nawet za dnia było tak ciemno jak podczas bezgwiezdnej nocy, osiągały podobno rozmiary koni.

Najgorszym było to, że nie były jedynymi drapieżnikami. Coś podobno polowało na owce, wyżerało im wątroby i piło ich krew. Może to był wilk, może lew, może coś gorszego... Wiedzieliście, że wątroby były powszechnie stosowane w haruspicji. Może stała za tym jakaś złowieszcza, okrutna inteligencja. Przestrzegano was też, żebyście nie podążali za usłyszanym w lesie radosnym śpiewem, bo inaczej nigdy go nie opuścicie.

Żeby nie było tak ponuro, było też kilka humorystycznych historii. Podobno pijaczek Luscus, kiedy jeszcze żył, trafił kiedyś w lesie na ogromnego muchomora. Miał drzwi, okna, a w środku krzesło i stół oraz piecyk, z którego buchał ogień. Pijaczek miejscowym opowiadał, że najadł się tam najróżniejszego jadła, zostawionego jakby dla oczekiwanego gościa.

Nikt mu oczywiście nie wierzył.


Spędziliście trzy czwarte dnia na czujnej wędrówce. Nic nie wskazywało na to, że byliście coraz bliżej celu. Po prostu szliście przed siebie, prowadzeni przez Alieenę. Kiedy nagle Frank zatrzymał ją, kładąc dłoń na ramieniu. Przed wami rozciągał się rozległy, okrągły dół, przykryty grubą i gęstą pajęczą siecią. Przykleiły się do niej złamane gałęzie, opadłe liście, kamienie, ale także resztki zwierząt, a może i ludzi, przez co zakamuflowanej dziurze było bliżej do zamaskowanego, wilczego dołu. Na samym środku tej pajęczyny leżał biały kokon. Długości mniej więcej człowieka. Wzdrygnęliście się, kiedy obrócił głowę w waszą stronę. Na tyle ruchu pozwalała mu sieć. Mężczyzna jeszcze żył. Poruszał ustami, jakby chciał prosić o pomoc, ale nie pisnął ani słowa, przerażony.
Może pająk czaił się gdzieś w pobliżu?

Zdawało ci się, że gdzieś już widziałaś tą twarz. Tak... Aż zacisnęłaś pięść na to wspomnienie. Mężczyzna ten należał do hordy bandytów, która rozbiła karawanę Farouka ibn Hameeda w drodze między Siadanos a fortem Turos Tem, biorąc wielu z was do niewoli. Był jednym z popleczników zamaskowanego herszta. Nie poznał cię. We wspomnieniach błysnęła ci straszliwa, ołowiana maska zaharańskiego demona…


- Znam tego psa. Chętnie zostawiłabym go na żer bestii… ale może mieć informacje, których poszukuje. Pomożecie mi go wydobyć z pułapki?

Poprosiła. Zastanawiała się, czy przy pomocy swojego spetum dałaby radę sięgnąć kokonu. Może jakby jej towarzysze ją przytrzymali? Musieli się też spieszyć, bo właściciel mógł zechcieć się upomnieć o swój łup.

Grim rozejrzał się po koronach drzew wyciągając swe topory. Nie miał zamiaru skończyć jak mucha w jego pokoju. Wśród koron drzew Grim nie zauważył niczego, co byłoby zdolne do utkaniania takiej sieci i polowania na ludzi jak na muchy. - Aye, tylko gdzie ten pająk? E, Ty. Gdzie to się chowa?

- Pal licho pająka, ściągnijmy tego durnia. Jeśli wieśniacy nie przesadzają, to nie chcę mierzyć się z jadowitą bestią wielkości konia. - Sięgnęła po spetum i próbowała sięgnąć, by odciąć nici krępujące uwięzionego w kokonie mężczyznę. Gdyby miała z tym problemy, gotowa była poprosić o pomoc kompanów. - Przytrzymasz mnie dla równowagi? Powinnam dać radę go odciąć z twoją pomocą.

Owinięty w kokon mężczyzna bezsłownie i bezgłośnie próbował was uciszyć, po czym oczami, ustami i ruchem głowy starał się skierować waszą uwagę ku dołowi, pod gęstą pajęczynę… Niestety panowała tam ciemność, przez którą niewiele widzieliście.

Armis przyglądał się sytuacji, by po chwili cofnąć się parę kroków z dala dołu. Spojrzał na Menirczyka. I pokazał na dół, ten który skrywała pajęczyna. Następnie przyłożył palce do ust robiąc symboliczną imitację żuwaczek. Po tym, sięgnął po miecz.

Grim zmarszczył brwi. O co chodziło zielarzowi? Czy to coś na dole miało wąsy? Chciał puknąć się w głowę, ale miał zajęte ręce.

Frank skinął głową. Wyjął dwie pochodnie, które podpalił i wetknął obok siebie. Pająki, jak większość stworzeń powinna bać się ognia. Być może uda się go odstraszyć, lub zniechęcić do ataku. - Uważajcie, pająk czai się na dole. - Ściszył głos, by mężczyzna w kokonie nie mógł go usłyszeć i dodał: - Nie wiem, czy dla niego nie jest już za późno.

Alieenie udało się dosięgnąć kokonu ostrzem spetum. Rozcięcie grubej warstwy kleistej sieci nie należało do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę niewygodną pozycję, w której musiałaś stać, jak i ostrożność, którą należało zachować przy manipulowaniu bronią, aby przypadkiem nie wysłać niedoszłego obiadu pająka na tamten świat. Niestety nie dało się uwolnić uwięzionego w kokonie mężczyzny bez pobudzenia sieci do choćby minimalnej wibracji. Co zwróciło uwagę potwora. Tancerka Ostrzy kątem oka dostrzegła przemykający w dole cień i spięła się instynktownie do uniku... Gigantyczna, czarna wdowa, z krwistoczerwoną plamą w kształcie klepsydry po stronie brzusznej, rozerwała skrawek sieci włochatymi nogami i wypadła z ciemnej dziury, gotowa bronić swej zdobyczy.

Frank pociągnął Alieenę odsuwając ją od pajęczyny, po czym wykorzystując pęd zwinął się kładąc obie ręce na rękojeści, skręcił biodra i wyprowadził cios. Precyzyjne cięcie wbiło się mocno w ciało wdowy od miękkiego podbrzusza ścinając i wyrzucając w powietrze część odciętych odnóży. Frank napiął mięśnie prowadząc czubek ostrza mocniej przez ciało pająka. Mięśnie rwały, ale udało się dokończyć obrót wyrywając ostrze z cielska pająka. Trysnęła jucha i zielonkawa maź, lecz czerwone ślepia jeszcze nie zgasły! Jad kapał z ohydnej paszczęki, a pająk łypał złowieszczo na Franka, gotów się krwawo zemścić na wojowniku. Alieena wycofała się za Franka, ustawiając się tak, by stał on między potworem a nią. Potem wykonała atak przy użyciu spetum. Długość broni pozwalała z łatwością wykonać taki manewr. Długi grot wdarł się głęboko w odwłok bestii. Zielona posoka trysnęła strumieniem ze straszliwej rany, a spomiędzy szczękoczułek monstrum wydobył się głośny pisk.

Po wyjęciu spetum ze stłumionym, mdlącym chrzęstem przebite ścierwo odrażającej bestii spadło w ciemną dziurę. Przerażone wielkim pająkiem muły rozbiegły się po lesie, każdy w inną stronę.

- Zaraza. - Mruknął Frank widząc uciekające muły.

Niedoszły obiad potwora próbował już na własną rękę uwolnić się z pociętego ostrzem kokonu, choć nie szło mu to najlepiej. - Uważajcie! Jeszcze jest drugi taki, ale obecnie poluje gdzieś w lesie!

- Diabli nadali. Możemy poczekać, aż któryś z mułów da głos. To pozwoli nam zlokalizować potwora. No, chyba że chcemy je wszystkie uratować, w takim razie musimy ruszyć razem, w szeregu. By nie dać się zaskoczyć. - Powiedziała, wycierając broń ze wstrętnej juchy.

Frank kopnął resztki truchła z powrotem do jamy. - Zależy nam na ekwipunku, a i muły tanie nie są. - Odpowiedział dziewczynie.

- Nieźle się spisałeś, ale mieliśmy trochę szczęścia. Nie chcę wpaść w zasadzkę takiego potwora.

- Nieźle nam poszło. I nie wierzę w szczęście.

- Jednakoż racja, muły mają nasze dobra. Będzie trzeba je odnaleźć... byle nie rozpierzchły się zbyt daleko.

- W szczęście jako ślepy traf także nie wierzę, ale jako łaskę pomyślności darowaną od bogów, owszem. I gdybyś nie zaskoczył potwora tak mocarnym atakiem, to nie mogłabym go wykończyć. Zasługa za zwycięstwo zatem przypada tobie. - Uśmiechnęła się, przy okazji mrugnąwszy okiem. - Ale lepiej zajmijmy się sprawą mułów, niż roztrząsaniem, kto więcej dokonał.

Zanim odeszliście, zauważyliście, że pochodnie rozpalone przez Franka nad krawędzią dziury rzuciły więcej światła na to, co znajdowało się na samym dole, jakieś kilkanaście stóp pod pajęczyną. Widać było wyloty pięciu tuneli prowadzących gdzieś pod ziemię...

Frank wyczyścił i schował miecz, po czym wziął pochodnie i upewniwszy się, że anonim opuścił kokon, spalił całą pajęczynę.

Grim był zawiedziony. Wszystko działo się tak szybko, że nie miał okazji nawet zranić pająka. Za to nabrał nieco szacunku do nowych towarzyszy. Okazali się skuteczni w walce, chociaż do ich odwagi nadal miał wątpliwości.

Armis spojrzał w dół na pająka i przechylił głowę w zadumie. - Wiecie, jeśli to poluje na ludzi i inne zwierzęta. To może być tam całkiem nieźle ciekawostek i drobnostek na dole. Plus jaja, a te przydałoby się roztłuc, lub sprzedać. - Chwila ciszy i ściszył głos konspiracyjnie. - Chyba nawet mam kupca, ale to na drugim krańcu Imperium.

Medyk mruknął przeciągle. - Postarajcie się nic nie zniszczyć za bardzo, dobra? Chyba widzę jak złoto się wykrwawia... ale będę musiał zejść. To jak? Penetrujemy tunele?

- Muły. Najpierw muły.

- Fakt, chodźmy po nie.

Alieena nie miała czasu, aż mężczyzna sam wydostanie się z sieci, więc zanim odeszła z towarzyszami, ponownie zaczęła go odcinać. Potem pozwoliła Frankowi spalić pajęczynę.

- Ty, niemowa. Mój kumpel też stracił język i ten... Nie wiem czy się z nim dogadam. Chodź no tu. Pogadamy trochę.

Alieena uśmiechnęła się tylko ponuro. Słyszała co nieco o krasnoludzkiej sile perswazji.

Widząc, że uratowany kochanek kobiety o zbyt dlugim imieniu do zapamiętania wije się bezsilnie na ziemi, Grim zdecydował podejść samemu. Mógł się jedynie domyślać dlaczego ona go ściga, ale kojarzył sytuację w której ten biedak się znajdował. Też musiał płacić alimenty. Podniósł to co wykluło się z kokonu jedną ręką chwytając za lewe ramię. Nieznajomy już nie leżał, lecz klękał na obu kolanach. - To idziemy z nim, czy chcesz tu zostać?

Armis westchnął ciężko. - Obawiam się, że jeszcze trochę czasu nie będzie z niego pożytku. Sprawdzę jego stan, potem możemy iść szukać poczwary. Lepiej by nam nie skoczyła na kark, ale przydałoby się by ktoś został z naszym ocaleńcem.

- Nie chcę nikogo zostawiać z tyłu. Jego także... dopóki wszystkiego mi nie wyśpiewa.

Armis spojrzał na nią zrezygnowanym wzrokiem typu "naprawdę". - Dobra, dajcie mi robić to, co umiem. - Rzekł od niechcenia podchodząc do mężczyzny. - To zajmie chwilę. Będę pytał, więc odpowiadaj na moje pytania tak jak możesz. Ruch oczami też ujdzie, stoi?

- Co mi chcecie zrobić!? Dajcie mi lepiej broń! Pomogę!

Medyk spojrzał na towarzyszy. - Cóż, chyba jednak paskuda go nie ugryzła. - Spojrzał na człowieka. - Miałeś farta stary. Jak o mnie idzie, to zrozumiałe, że chcesz wpierdolić pajączkom. Tak jak ja.

- Nie dawajcie temu psu broni. Niech się cieszy, że w ogóle dycha.

Armis warknął nisko i spojrzał na kobietę… - Dobra, nieważne, ale jest więcej paskud w okolicy, a kurewsko chcę zejść do tych podziemi po łupy, bo wiecie... cierpię na braki w kasie. - Mruknął coś cicho do siebie patrząc na truchło pająka w dole. - Tak czy inaczej, dajta mu sztylet, albo ja mu dam. - Spojrzał na gościa groźnie i mruknął ściszonym głosem… - Wystaw mnie, a zawlokę twoje ledwo żywe truchło pewnym 'ludziom' co się interesują procesami z pogranicza życia i śmierci, zrozumiano?

- O, jednak gada. - Grim podrapał się wolną ręką po głowie. - To co w końcu, bo muły już daleko.

- To jak będzie? - Rzucił w kierunku ocalonego gościa medyk z szerokim, naiwnym uśmiechem wyciągając w jego kierunku szytylet. Tylko coś w oczach, pomimo równie cieszącego się, pogodnego polotu... było nie tak. Być może również to, że w bieglejszej prawej dłoni ściskał krótki miecz... dość solidnie i pewnie... i jakoś tak trzymał to ostrze pod jakimś dziwnym kątem...

- Dałeś broń bandycie, głupcze! - Uniosła się z początku Tancerka Ostrza. Po chwili jednak uspokoiła się. - Ale jak sobie chcesz, będziesz szedł plecami do niego... Skoro pies zdrowy, to chodźmy już po te muły. Zbój idzie z tyłu z Armisem.

Frank westchnął. Gdyby to od niego zależało, to by go przywiązał do drzewa i zostawił dopóki nie sprowadzą mułów z powrotem. Nie zamierzał się jednak mieszać. Zło zostało wyrządzone, odbieranie sztylety tylko poróżniłoby ich, a tego w tym miejscu nie chciał.

- Bandytą tam od razu... - Przyglądał się uważnie Alieenie. Chyba jej nie poznał. Zbiory nie dopisały, a zimę trzeba przecież jakoś przeżyć. Różne rzeczy się robiło. - Odciął się uratowany mężczyzna o twardym spojrzeniu, biorąc w brudną, spracowaną dłoń zaoferowany sztylet. Włosy miał skołtunione, a wielokrotnie cerowaną skórznię jeszcze pokrytą lepką wydzieliną czarnej wdowy. - Wy chyba również gdybyście mogli, wiedlibyście po prostu komfortowe i stabilne, nudne życie.

Grim puścił nieznajomego, juz nie miał zamiaru się wtrącać.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 28-11-2020 o 15:45.
Lord Cluttermonkey jest offline