Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2020, 14:47   #7
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Stawialiście niepewne kroki w przemoczonym obuwiu po skrawkach dziecięcych ubranek i czarnych odchodach porozrzucanych między stalagmitami, wchodząc coraz głębiej w jaskinię rozbrzmiewającą mlaskaniem i... odgłosami wściekłej bójki. W rogu na samym końcu groty osiem szaroskórych karłów walczyło między sobą o resztki schwytanego szczura. Wiedzieliście, że drugi zdążył uciec, dlatego walka stała się jeszcze bardziej zaciekła. Spiczaste uszy dwóch ze stworów poruszyły się. Wyrwane z amoku, w którym jeszcze tkwiła reszta karłów, zauważyły zagrożenie. Piszcząc wściekle rzuciły się na niewiele wyższego krasnoludka.

Karl poczekał za plecami Grima na szarżę karzełków, a następnie sam przepuścił atak swoją włócznią. Frank upuścił pochodnię i ruszył w kierunku nacierających przeciwników. Minął zaskoczonego Armisa i atakującego włócznią Karla, wywijając lekkiego młynka mieczem ciął na odlew rozcinając jednego z przeciwników na pół. Zrobił pół kroku w przód kontynuując cięcie, ale przeciwnik był zbyt szybki na tak oczywisty ruch. Udany unik gremlina wyprowadził go wprost pod ostrza toporów Grima, które rozczłonkowały małe monstrum. Armis widząc że nie ma wroga w pobliżu i dostrzegając, że towarzysze dobrze sobie radzą, zdecydował się osłaniać tyły i flankę.

"Grombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombyl …"

Kreatury przestały bić się o resztki szczura, kiedy w ich legowisku pojawiło się tyle świeżego mięsa. Karl i Grim rzucili się na karły skupione w kącie jaskini. Jutlandczyk nabił jednego na drzewiec i bez ściągania go z włóczni ranił drugiego, wciąż patrząc kątem oka na dogorywającą kreaturę próbującą zejść z broni przebijającej jej ciało. Frank ruszył za towarzyszami, jednak w przeciwieństwie do krasnoluda zamiast celować w tłum, zaszedł ich z boku, jednak brak dobrego oświetlenia nie pozwalał mu wykonać śmiertelnego ciosu.

Szaroskóre spiczastouche karły oblazły całego krasnoluda tak, że spod ich masy widać było tylko pomarańczowy czub Grima. Kąsały go ostrymi ząbkami w łydki, uda, palce, kark - wszędzie, gdzie się dało.

"Grombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombyl …"

Ciało krasnoluda, krwawiące z tuzina ran, w końcu musiało się poddać. Grim upadł pod naporem sługusów Dzieciokrada.

- Szykuj ogień!

Karl i Frank nie mogli zdobyć przewagi nad szybkim, zwinnym i niewielkim przeciwnikiem, jakim były żądne krwi karły. Nie był to koniec złych wieści. Straciliście drogę ucieczki. W wejściu do jaskini zmaterializował się on... Dzieciokrad. Zły duch nabrał powietrza w płuca. Gwałtownie wypuścił. Karl wiedział, czym to grozi. Nic się jednak nie stało. Wosk w uszach skutecznie wytłumił pisk, od którego mogła pęknąć głowa.

Karl widząc smutny los Grima postanowił się odrobinę cofnąć z nadzieją wciągnięcia karła w pułapkę i dania okazji kompanom, aby wzięli z jego ciała olej do spalenia Dzieciokrada. Jutlandczyk Karl upadł jako drugi, gdy karzeł odbił się od podłogi niczym wystrzelony ze sprężyny i wylądował prosto na jego twarzy, gryząc i drapiąc zaciekle. Kolejne już zaczęły obłazić Franka.

Armis widział co się dzieje... i oczywiście odezwała się w nim zwykła, najwyklejsza ludzka potrzeba... Ocalenia własnej dupy wszelkim kosztem! Wiedział, że znalezienie nafty którą ponoć mniał Grim w stercie leżącego ciała graniczyło z cudem... nie mógł posłuchać prośby Franka. Korzystając zatem z okazji, że karły były zajęte akurat nie nim zaczął się wycofywać pod ścianę rzucając gniewnie rozbawione słowa w kierunku Dzieciokrada w jakimś dziwnie obym i złowieszczo brzmiącym języku. Zalety bycia kupcem? Zna się języki! Dzieciokrad pognał niczym wściekła małpa na Armisa. Małpy nie przypominał tylko w ruchach, a chyba i w inteligencji. Ostatnią myślą Armisa przed straceniem przytomności było to, że to coś raczej nie rozumiało żadnego języka…

"Grombylgrombylgrombylgrombylgrombyl..."

Frank zrzucił z siebie atakującego stwora wprost na nadbiegającemu pokurcze i widząc lukę w wejściu ruszył pędem. Nie rozumiał co się stało, ale dzieciokrad nie stał na drodze ku wolności. Potknął się, omal nie upadł gdy wypadł w kierunku wyjścia z jaskini. Wolną ręką zgarną pochodnie, którą zostawił na początku walki i wybiegi wąskim tunelem. Miecz obijał się o skały gdy biegł krętym korytarzem obijając się co i raz barkami o ściany. Dwa razy ledwo uniknął uderzenia w głowę, które niechybnie zakończyłoby jego ucieczkę i żywot. Wreszcie poczuł świeże powietrze. Nie słyszał czy ktoś za nim biegnie, czy nie. Słyszał deszcz, coraz głośniej, wreszcie zobaczył promienie światła. Wypadł na zewnątrz przeskakując przez przygotowaną przez Grima pułapkę. Padł na ziemię, przeturlał się gotowy do desperackiej obrony, ale nikt go nie gonił. Opadł głową na wydeptaną ściółkę. Uśmiechnął się. Śmiał się jeszcze przez jakiś czas, głośno, rozpaczliwie aż śmiech przeszedł w płacz.

Wreszcie zmęczony podniósł się ruszając z powrotem do wioski. Samotny, pokonany.


Shebateanka przeklinała w myślach samobójcze zapędy wszystkich swoich kompanów. Ginęli jak muchy, nie osiągając większych postępów, niepomni jej uwag i ostrzeżeń. Szczególnie ganiła Franka, z którym zdążyła się nieco zżyć, a który wyruszył drugi raz tego samego dnia na śmierć i więcej nie powrócił. Z pewnością nie zamierzała opuszczać Grząd Mityary. Pomoże mieszkańcom, choćby Dzieciokrad miał pochłonąć kilka tuzinów nieroztropnych awanturników. Zobowiązała się. Z przyczyn osobistych także pragnęła pomsty na bestii. Jeśli dołączy do czeredy głupców przed nią, to niech ją Ianna. Ale nie odpuści. W danym momencie jedynie z trudem posilała się strawą i niezbyt otchoczo raczyła alkoholem. Dumała nad treścią ogłoszenia, które napisze, by przyciągnąć kolejnych poszukiwaczy przygód do jej krucjaty przeciw monstrum.

Przed wyruszeniem w drogę do starożytnego lasu Viaspen zebrałaś drużynę. A raczej zbieraninę poszukiwaczy przygód, którzy mieli szansę przekuć się w prawdziwą drużynę... albo zginąć tak jak ich niezliczeni poprzednicy, jeśli im się nie uda ta trudna sztuka. Nie wiedziałaś o nich prawie nic poza tym, że kręcili się przez ostatni tydzień po wiosce, zwabieni listem gończym i ostatnimi plotkami. Czy kierowało nimi obiecane w liście gończym złoto, czy wyższe ideały, czy też bardziej złowieszcze pobudki - nie było za bardzo wiadomo. Musiałaś jednak komuś zaufać, jeśli nie chciałaś zostać sama w nierównej walce z Dzieciokradem.

Podróżowaliście prowadzeni przez Alieenę. Towarzyszyły wam dwa objuczone muły. Kiedy pierwszy dzień podróży dobiegał końca i nadchodził najwyższy czas, aby rozbić obóz, natrafiliście niespodziewanie pośród drzew gęstej, wiekowej puszczy na wybrukowaną ścieżkę, wijącą się w kierunku... muchomora. Wielkiego muchomora. Wielkiego, znaczy się rozmiaru mniej więcej chłopskiego domu. Miał kominek, drewniane drzwi i dwa okrągłe okna, za którymi buchał wesoło ogień pieca.

Silas spojrzał zaintrygowany na Alieenę: - Alieeno, można tam się spodziewać przyjaznego przyjęcia?

- Zgodnie z gminnymi wieściami to jest chata wiedźmy. Jeden mąż znalazł tam podobno niezmierzone ilości jadła. Może będzie wiedziała coś o Driadzie? O ile nie rzuci na nas uroku. Więc lepiej mieć oręż w pogotowiu. - Kobieta ruszyła w kierunku chaty-muchomora, zachęcając do tego towarzyszy.

Andreas ruszył w ślad za towarzyszką, trzymając rękę na rękojeści miecza.

- Prostsza od klątwy byłaby trucizna w tym jadle co jest go nie wiadomo ile. - Mruknął Silas, ale posłuchał przewodniczki i zanim poszedł jej śladem uzbroił się w bijak.

- No to nic nie jedz. Nie idziemy tam na schadzkę, a jeno zapytać o Kalyke.

Andreas nacisnął klamkę. Ku twojemu zaskoczeniu drzwi nie były zakluczone… - Dziwne - otworzył szerzej drzwi. - Halo, jest tu ktoś?

W środku było przyjemnie ciepło od buchającego ognia. Była to przyjemna odmiana od towarzyszącej ci cały dzień mżawki, no i można było wysuszyć zwilgotniałe odzienie. W środku wielkiego muchomora nie uświadczyłeś jednak nikogo. Za to stół był nakryty. Jakby w oczekiwaniu na gości. Ktokolwiek tu mieszkał, karmił lepiej niż karczmarz Fullo.

- Plotki wspominały o tak zacnej gościnie?

- Alieena przecież wspominała, że jakiś mąż znalazł całe mnóstwo jedzenia. - Odpowiedziawszy Andreasowi Silas zwrócił się do Alieeny: - A te legendy wspominają co dalej działo się z tym kolesiem?

Sol wszedł głębiej do izby, przyglądając się dokładnie całemu pomieszczeniu.

- Niestety nie wspominają. Ale jest to dość podejrzane, by nie tykać tego jadła. - Alieena ustała w progu.

- Silas podszedł do stołu i pochyliwszy się nad nim zaczął się badawczo przypatrywać jadłu, którym był zastawiony.

Musiał się dosyć mocno pochylić, bo wszystkie meble były wykonane dla kogoś wzrostu karła czy liliputa. Od zapachu mięsa zbierała się ślina w ustach. Było też czym popić - wina dla was w ten wieczór nie zabraknie. A nic nie wyglądało podejrzanie. Całość otoczenia sprawiała wrażenie izby skromnej, ale przytulnej, jakby wyjętej z jakiegoś obrazka o szczęśliwej, wiejskiej rodzinie.

- Ten kto przyrządzał ten posiłek wie jak zachęcić do jego zjedzenia... Pachnie naprawdę apetycznie. Jednak dla pewności sprawdźmy czy tu nie ma czegoś czym można go zaprawić. Ktokolwiek to robi nie nosi raczej takich rzeczy zbyt daleko. - Silas odstąpił od jedzenia i zaczął się przyglądać konstrukcji wnętrza w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. Uwagę krasnoluda przyciągnęły trzy rzeczy. Regalik na książki. Stojący zegar, który tykał. Fresk na ścianie przedstawiający chłopów pracujących w polu.

- Może te posiłki je ktoś bogaty? Tak przynajmniej można wnioskować z drogiego wyposażenia… - Rzekł Silas wskazując na biblioteczkę, zegar czy fresk. A następnie podszedł do fresku, aby mu bliżej się przyjrzeć.

Na fresku pomiędzy chłopami grasowały niewidoczne na pierwszy rzut oka małe... diabły. Skutecznie utrudniały pracę w polu na najróżniejsze sposoby. Jeden udawał kamień, o który się potknął pracujący. Inny płoszył zwierzęta. Trzeci kradł narzędzia. I tak dalej, i tym podobne.

- Róbcie, co chcecie, choć dla mnie to wionie na milę. Pamiętajcie, co rzekłam przed wyruszeniem w drogę. Nikt rozsądny nie osiedla się w środku lasu pełnego pająków wielkości sporego ogiera. Nie mówiąc o sutym zastawianiu stołu różnymi delicjami.

- Słyszałem o duchach, które tworzyły takie iluzje do robienia żartów. Nieciekawie kończyły się te historie.

- Normalni w takich miejscach nie urządzają sobie też w takich miejscach czytelni. - Odpowiedział kobiecie Silas podchodząc do regaliku zainteresowany czy zdoła przeczytać tytuły książek w niej umieszczonych. - Mów dalej Solu... Jakie były to historie?

Andreas otworzył zegar w celu zapoznania się z mechanizmem. Zegar tykał, ale żadna ze wskazówek zegara się nie przesuwała. Tykanie sobie, a wskazówki sobie - te dwie rzeczy nie były w ogóle ze sobą połączone żadnym mechanizmem.

- Duchy zmieniały się w przedmioty i robiły coś niemiłego, gdy ktoś ich dotykał. - Rzekł grzebiąc w urządzeniu, które ewidentnie miało jakiś defekt.

- Ciekawa perspektywa, która była chyba inspiracją tego obrazu.

- Zegar nie działa, a i tak tyka. Ciekawe.

Odpowiedział Silas Solowi, a następnie mruknął ni to do siebie ni to kogoś: - Natrafiliśmy na konesera elfiej literatury… - A usłyszawszy rewelacje o zegarze z podszedł do niego z ciekawością.

- Masz, zerknij. Coś tu nie pasuje, bardziej niż jedzenie na stole.

- Obejrzyj go zewnątrz... może jest częścią czegoś więcej, na przykład tajemnego przejścia?

Młody wojownik usłuchał przedstawiciela starszej rasy i takoż uczynił.

Nic na to nie wskazywało. Podszedłeś następnie do fresku, tylko by stwierdzić, że jest ładny.

- Chyba nie ma tej wiedźmy. Chodźmy stąd. Podziękuję za gościnę.

- Nie ma wiedźmy, to możemy ruszać dalej.

Przenocowaliście pod gołym niebem, wzgardzając smakołykami zgromadzonymi w chacie przypominającej muchomora. Następny dzień zaczął się od deszczu. Ślizgając się w błocie ruszyliście przed siebie... aż dalszej drogi nie zagrodziło wam powalone drzewo. Jako że szliście środkiem wąskiego i wysokiego wąwozu, a w dodatku z mułami, musieliście się albo jakoś uporać z pniem, albo wycofać i nadłożyć kilka godzin drogi.

Alieena wraz z Andreasem Solem ustaliła, że przywiąże muły liną do pniaka i z ich pomocą odciągnie przeszkodę z drogi. Do czego realizacji zaraz zakasała rękawy. Woj o złotych oczach pełnych determinacji, wyciągnął linę z tobołka i podszedł do powalonego pnia. Chciał obwiązać nią spróchniałe drzewo przy jednym z końców, po czym uczynić to samo ze stelażem na łupy jednego z mułów Tancerki Ostrzy.

Andreas podszedł do drzewa i... w porę zauważył pośród błota wijący się kształt! Jadowity wąż już szykował się do ukąszenia! Silas zorientowaszy się w zagrożeniu szybko uzbroił się w arbalest i posłał bełt. Pudło!

- Odsuńcie się od niego, jest jadowity! - Zabrzmiał melodyjny elfi głos maga. Eadan sięgnął po łuk celując w węża. Nie strzelał nie chcąc trafić nikogo postronnego.

Czarnowłosy wojownik uniknął agresywnego gada. Odskoczył do tyłu i wyciągnął łuk. W mgnieniu oka posłał strzałę w kierunku wijącego się węża, ale trafił jedynie powalone drzewo. Trafienie niewielkiego, jadowitego węża strzałą w taką ulewę i z Alieeną krążącą wokół stworzenia z mieczami było zadaniem wielce trudnym, ale nie niemożliwym. Kapłanka raniła gada na tyle ciężko, by opadł z chęci zapolowania na któreś z was. Syknął tylko wściekle, zamierzając uciec pod pień. Jeszcze krasnolud dopadł do węża, tłukąc go bijakiem kiścienia. Ledwo żywe zwierzę straciło wszelką wolę walki.

Elf opuścił łuk. Zwierzę nie było zainteresowane tym posiłkiem, a zatem nie było sensu go zabijać.

- Zostawcie gada. No, chyba że jesteście bardzo głodni. - Skomentowała Shebateanka, wycierając bułat i chowając go razem z szamszirem do pochew. Wąż zniknął wam z oczu. - Dobrze, teraz dokończmy to co zaczęliśmy. - Zachęciła Andreasa Sola do ponowienia wcześniej ustalonego planu.

W ten wyłonił się z zieleni Sparkus. Zbrojny miecznik co się do nich dołączył. - Brawo... człowiek idzie się odlać, a tu takie cyrki… - Dobył miecza i tarczy. Rozglądał się w koło.

Korzystając z mułów odciągnęliście przewalone drzewo i kontynuowaliście dalej podróż. Blisko zmierzchu trafiliście na stary, rozłożysty dąb. Jego korzenie wrastały pomiędzy skały, z których biło źródło, otaczające drzewo głęboką wodą. Pod koroną drzewa schroniła się przed deszczem samotna kobieta, jednak zupełnie inna od tych, które dotychczas widzieliście. Jej skóra była jasnozielona, włosy koloru jesiennych liści, a oczy złote jak słońce. Powieki, usta, paznokcie, wreszcie sutki - bo była zupełnie naga - jakby z kory drzewa. Spojrzała na was, delikatnie się uśmiechając.

[media][/media]
driada Kalyke według szkicu lorda Lirasela

- Chwała Iannie! Znaleźliśmy ją. Czy tyś jest driadą, którą zowią Kalyke? - Zapytała stworzenie dla pewności.

Silas do tej pory nie miał z do czynienia z driadami, a zatem wolał zostawić rozmowę bardziej obeznanym w leśnych tematach.

Elf podszedł bliżej by przyjrzeć się istocie. Była częścią przyrody, personifikacją życia, przyrody. Fascynujące… - Jestem Eadan Mag Aofan Ui Lirasel. Szukam driady Kalyke, która ongiś spotkała mojego dalekiego krewnego, Lirasela, pana okolicznych ziem. - Powiedział w elfim.

Sparkus nic nie powiedział tylko stanął w luźnej pozycji z rękoma założonymi na piersi i tak przyglądał się szelmowsko zielonej kobiecie.

Andreas ukłonił się ładnej pani. Starał się patrzeć jej tylko na twarz, pomijając wyeksponowane atuty. Silas mimo, że zdecydował się nie wtrącać powtórzył gest Andreasa.

Smagłolica czekała na odpowieść leśnej niewiasty.

Smukła, wysoka driada nachyliła się w waszą stronę i zmrużyła oczy, próbując przez chwilę zrozumieć Alieenę. Dopiero kiedy Eadan odezwał się w argollańskim, podjęła rozmowę w tym języku. - Kalyke to ja, a twój praprzodek jest mi znany. Stąpał po tej ziemi, kiedy świat był jeszcze młody i nie spłynął krwią tylu istot, a lasy były wielkie, potężne i wibrujące od pradawnej magii. Był prawdziwym bohaterem i nie zasłużył na okrutną śmierć, którą zgotowali mu jego poddani, nie zrozumiawszy zamiarów lorda… Wiem o waszej misji. Wasza towarzyszka musi być w szczególnej łasce Nuadhaina, skoro do mnie trafiliście. - Zanurzyła koniuszki palców stopy w zielonkawej wodzie otaczającej wiekowy dąb. - Zaczerpnijcie wody z tego źródła. Wymieszajcie z płatkami róży, łodygą lnu, nasionami piwonii i korzeniem piołunu. Wystawcie w nocy naczynie, aby tak sporządzoną miksturę pobłogosławiło światło wschodzącego słońca. Wypijcie, a wtedy zdołacie pokonać grombyla, złego ducha zwanego Dzieciokradem. To wszystko, co mogę dla was zrobić. - Driada wydawała się pomocna i przyjazna, ale u podnóża dębu ziała czarna dziupla, która instynktownie napełniła was znanymi z plotek obawami przed wiedźmą porywającą mężczyzn na całe stulecia.

Widząc, że mowa Alieeny nie przemówiła do Driady, Sparkus przybliżył się do niej niebezpiecznie blisko i szeptem tłumaczył jej słowa zielonoskórej.

- Jak nam to pomoże w pokonaniu tego upiora?

- Staniecie się tym, czego najbardziej obawia się Dzieciokrad… Dziećmi. Tylko one są w stanie go zranić. Zauważywszy, że jakieś dziecko się go nie obawia, straci rozsądek i zacznie walczyć w najprymitywniejszy sposób z możliwych, nigdy nie wycofując się z walki. Dla porównania, ogień czy magia tylko go wystraszą. Rozmyje się w mgłę, ucieknie wsiąkając w szczeliny jaskini, nawet znajdzie nowe legowisko, pozostając na zawsze nieuchwytnym zagrożeniem dla młodych waszego ludu.

Sparkus nadal tłumaczył, aż powiedział sam w języku długouchego ludu. - Długo ten eliksir zachowuje moc? Jak długo działa?

- Dla mnie zaledwie chwilę. Dla was dłużej niż życie...

- Czyli raz przygotowany... jest zdatny do użytku przez lata, tak? - Dociekał Sparkus. Kiwnęła głową Sparkusowi na znak aprobaty, przymykając przy tym oczy okolone długimi, zielonymi jak trawa rzęsami.

- Dziękujemy o Pani. - Młody łowca, wylał zawartość swojej menażki i zaczął do niej zbierać zielonkawą wodę.

Silas niecierpliwie czekał koniec audiencji, aby zasypać rozmówców Kalyke pytaniami o Dzieciokrada i eliksir co miał być na niego sposobem.

- Zapytajcie, czy jest jakiś sposób na jego sługi. I jak długo działa ten cudowny płyn. Nie zamierzam zostać pacholęciem do końca żywota. Mogłaby też coś rzec o chatce w muchomorze oraz o bestii pożerającej wątroby.

Po przetłumaczeniu pytań Alieeny, driada odpowiedziała: - Tylko dorosłe grombyle odporne są na miecze i strzały, a te sposoby doskonale znacie. - Wzruszyła ramionami słysząc o zamiarach czy braku zamiarów kapłanki. - Za każdym zwycięstwem w walce z pradawnym złem kryje się wielkie poświęcenie. - Natomiast o napotkanych dziwach lasu Viaspen dodała tylko: - Las ten zamieszkuje wiele różnych istot.

- Czym możemy odwdzięczyć się za Twą pomoc?

- Mnie wystarczy, że nie uczynicie temu lasu ani jego mieszkańcom niepotrzebnej krzywdy.

Enigmatyczna istota nie okazała się zbyt informatywna. Smagłolica piękność pozwoliła sobie zadać ostatnie dwa pytania. - Zapytajcie ją, czy jest w stanie mnie uleczyć. I w jaki sposób powstają młode grombyle. Mam co do tego mroczne podejrzenia…

Pytania przetłumaczono.

- Zdejmij z siebie opancerzenie i odzienie. Zanurz się w wodzie tego źródła, a będziesz uzdrowiona.

Andreas schował napełnione naczynie, ukłonił się i wycofał rakiem. Przetłumaczył towarzyszce co ma zrobić, po czym odwrócił wzrok.

Alieena zignorowała ewentualne spojrzenia towarzyszy. Wzruszyła ramionami i bez wstydu zrzuciła z siebie szaty. Spędziła nieco czasu w Świątyni Woalu, no i poza tym była służką Ianny, a to ogółem uwalniało ją od wszelkiej pruderii. Zresztą, jej ciała mogłoby jej pozazdrościć wiele zadbanych księżniczek. Nie bez powodu Tancerki Ostrza były ziemskimi awatarami bogini. Musiały być zabójczo piękne i zabójczo mordercze. Tak też Shebateanka po chwili weszła do wody.

- Widywałam ładniejsze... - Rzekła znudzonym tonem driada.

Silas widząc, że Alieena zaczyna się rozbierać z szacunkiem odwrócił się od jej nagiego wizerunku, ale dla pewności przybliżył dłoń do bijaka, aby w razie czego być gotowym do odparcia zagrożenia.

Woda była przyjemnie ciepła. Kiedy Alieena się spod niej wynurzyła, nic już nie dolegało jej wzrokowi. W czasie kąpieli driada wytłumaczyła reszcie, że młode grombyle rosną na dorosłym niczym guzy, kiedy są karmione strachem dzieci, aż w końcu się odrywają od karmiciela.

- Na Iannę! Ja widzę normalnie! To cudowne źródło! - Dziewczyna pokłoniła się pokornie i z wdzięcznością leśnej istocie, a potem ubrała.

- Wspaniale! Ale przyjęło się zachowywać takie widoki dla kochanków! Nie wątpię, że są wspaniałe!

- Przekażcie jej moje podziękowania, jeśli możecie.

- I możecie powiedzieć, że może żądać czegokolwiek.

- Czego zażądać?

- Czego tam pragnie, jestem po prostu bardzo wdzięczna.

- Jak ubijemy tego Dzieciokrada to zarobię dość, aby nie umrzeć z głodu przez dłuższy czas. Wychodzi, że ja też mam powody do wdzięczności. - Mruknął do siebie cicho Silas.

- Nasza towarzyszka zapewnia Ci swoją dozgonną wdzięczność o Pani. Jej ostrze jest na Twoje usługi.

- Masz naszą stokrotną wdzięczność. Nigdy nie zapomnimy o Twej szczodrości. - Tancerka Ostrza zawtórowała Solowi.

Driada Kalyke skinęła głową, jakby pomoc była dla niej oczywista i niewymagająca podziękowań z waszej strony.

- Znałaś Lirasela, opowiedz mi o nim, jego walce z grombylem. Dlaczego z nim walczył? Awanturnicy znaleźli nieużytą miksturę, a mimo to przez lata był spokój. - Eadan przysłuchiwał się pytaniom ludzi pozwalając tym krótko-żyjącym istotom wypowiedzieć swoje myśli i swoje pragnienia. Nie odwrócił wzroku od nagiego ciała Alieena, choć ludzkie ciało nie było aż tak atrakcyjne, choć na ludzkie standardy było na czym zawiesić oko. Gdy pytania się wyczerpały mógł zadać pradawnej sile swoje prośby i pytania. Póki co driada Kalyke powtórzyła mniej więcej to, co już wiedziano na podstawie dziennika lorda Lirasela i co wasi pechowi poprzednicy przekazali Mityariankom.

- Nie znałam twojego praprzodka za dobrze. Spotkaliśmy się tylko raz, kiedy do lasu Viaspen wybrał się, aby znaleźć pomoc w poszukiwaniu jedynego syna, po którym nosisz imię, i innych zaginionych dzieci. Wiem, że wywodził się z lasu Istrith, ze starożytnej stolicy Argolli, miasta Cyfandiir, zdobytego wiele wieków po jego śmierci przez wielką smoczycę Aisoth i nigdy nie wydartego z jej pazurzastych łap.

- Czyli to nie działanie Lirasela spowodowało pojawienie się tego... Dzieciokrada?

- Nie. On był bez winy.

Eadan odetchnął z ulgą. - Dziękuję. - Odpowiedział z wyraźną ulgą. - Dlaczego Lirasel nie użył mikstury tylko zasadził magiczny żołądź?

- W wyniku podejrzeń o praktykowanie czarnych sztuk został spalony żywcem przez swoich poddanych zanim zdołał użyć eliksiru.

- To jest jeden z powodów dla których tu jestem. Szukam dowodów na to, że mój krewny parał się jedynie białą magią. Podobno odnaleziony dziennik rzuca nowe światło na tamte czasy… - Zamilkł. Driady pewnie nie interesowały rodzinne sprawy śmiertelników. Nawet tak długowiecznych jak elfy.

- Nie dostrzegłam w nim skazy, ale to wciąż tylko jedna kropla w morzu zepsucia, w jakim pogrążyła się Argolla...

- Czy efekt tego eliksiru da się odwrócić? Lub przynajmniej spowodować normalny upływ czasu, starzenia się ciał dla każdego z nas? - Zmienił temat. Nie miał zamiaru do końca życia być elfim dzieckiem.

- Dałoby się, gdyby Wielki Las nie ucierpiał tak od siekier śmiertelników. Nie mogę wam bardziej pomóc, nawet gdybym chciała.

- Ludzie… - Powiedział z pewnym obrzydzeniem. - Nie zatrzymamy ich pędu. Możemy nauczać o naturze, może ograniczyć ekspansję, ale nawet dla nas jest to krótkotrwałe. Dla ciebie będzie to niezauważalne. Za sto lat, nikt z nich nie będzie pamiętać dlaczego nie mają ponownie karczować lasów.

Alieena wydobyła żołędzie i liście drzewa, które powalił piorun i które to strzegło wejścia do pieczary Dzieciokrada. - Zapytajcie, czy te fragmenty starczą na eliksir odczarowania. A co z nasionami drzewa, które wyrosło z żołędzia danego Liraselowi?

- Nic to nie da.

- Możemy przynieść te żołędzie. Może pomogą tobie?

- Przecież mam je tutaj. W rękach. - Zdziwiła się Alieena gdy przetłumaczono jej pytanie elfa.

- Nic już z nich niestety nie wyrośnie…

Sparkus patrząc rzekł poważnie. - Ile wypić trzeba z mikstury by podziałała jak trzeba by Dzieciokrada pokonać?

- Pół twojego bukłaka wystarczy. - Driada odpowiadała na pojawiające się pytania.

Elf przetłumaczył słowa driady. Skinął jej w podziękowaniu. Nadal nie był pewien co z tym eliksirem zrobić. - Wydaje się, że nie istnieje sposób, by odwrócić moc eliksiru. - Powiedział do reszty drużyny.

Po uzyskaniu informacji i narzędzi niezbędnych do pokonania Dzieciokrada wszyscy pożegnali się w ponurych, acz ciepłych nastrojach. Ktoś musiał się poświęcić i pozostać dzieckiem na wieczność.

Do roli wiecznego dziecka zgłosił się Silas, który z racji bycia zwiadowcą cenił drobne rozmiary.


Następnego dnia ruszyliście w drogę powrotną. Alieeny już nie prowadzili bogowie. Również spoglądając do tyłu nie widziała znaków, które jeszcze wczoraj ją kierowały do driady Kalyke. Andreas przejął więc jej rolę. Podróżowaliście w półmroku pierwotnej puszczy, której wieczystą ciszę przerwał w końcu... grzmot. Zbierało się na burzę. Wodząc wzrokiem w poszukiwaniu schronienia wypatrzyliście w oddali skaliste wzgórze. Na jego szczycie znajdowały się alabastrowe ruiny. Pozostałości argollańskiej cywilizacji. Mimo że ze ścian dawnej budowli nie zostało za wiele, może było tam jakieś zagłębienie, w którym można było osłonić się przed silnym wiatrem i zacinającym deszczem, przed piorunami i spadającymi konarami.

- Sprawdźmy tą ruinę, może ostał się w niej suchy skrawek ziemi.

Może kiedyś ta zrujnowana budowla była jakiegoś rodzaju akademią, klasztorem czy świątynią - ciężko było to obecnie określić, ale kiedyś musiała imponować rozmiarem. Niezawalona przetrwała zaledwie jedna, niewielka część, wychłostana przez stulecia wiatrów i deszczy. Zaglądając przez portal pod dach Andreas zauważył schody prowadzące w dół. W ciemność.

Silas poszedł śladem Andreasa i gdy ujrzał zejście w ciemność odezwał się do reszty towarzyszy: - Widać jakieś schody, które schodzą na dół! Żeby tu nocować będziemy musieli sprawdzić co się tam kryje!

Shebateanka ustała pod zadaszeniem, ale po jej minie było widać, że nie jest zbyt chętna, aby zagłębić się w czeluść, do której prowadzą schody. - To ziemie twoich przodków. Wiesz co to za budynek?

- Podziemia to Twoja domena - łowca zwrócił się do brodacza spoglądającego w dół schodów - Prowadź, będę tuż za Tobą.

- No dobra. Przygotuj ktoś światło! - Odrzekł Silas uzbrajając się w bijak. Andreas już rozpalił latarnię. Ujął ją w lewą dłoń, a prawą ręką wyciągnął miecz. Gdy światło zaczęło docierać wgłąb tajemniczej przestrzeni Silas uważnie do niej zajrzał gotowy zaprowadzić za sobą grupę.

Przemoczeni zeszliście ostrożnie po stopniach długich schodów do wilgotnych podziemi wykutych w jasnym, białym kamieniu. Po prawicy, na całej długości zejścia, wykuto w ścianie ciąg słów w języku argollańskim. Układały się w modlitwę. Prośbę o dary mądrości, rozumu, rady i umiejętności. Nie dało się wywnioskować, do jakiego bóstwa kierowane były modły, bo akurat ten fragment ściany już dawno temu popękał, skruszył się i odpadł, jakby uderzony jakimś ciężkim obuchem. Na podstawie znajomości elfiej kultury można było założyć, że adresatem modlitwy był Taliesin, argollański bóg wiedzy, nauczania i magii, ale całkowitej pewności mieć nie mogliście… Ze zbudowanej na planie kwadratu hali prowadziły dwa korytarze, wkrótce rozwidlające się w cztery różne strony. Niegdyś mozaika na posadzce układała się w purpurowy okręg, ale obecnie była cała popękana i porysowana, a żywa barwa niemal wyblakła i zatarta. W ścianach jeszcze tkwił rząd przerdzewiałych, żelaznych haków umożliwiających zawieszeszenie odzienia wierzchniego. W panującej ciszy słyszeliście jedynie dochodzące z powierzchni deszcz, wiatr i coraz częstsze grzmoty.

- To klasztor. Prawdopodobnie Taliesina. Jeśli nie został splugawiony, powinniśmy bezpiecznie móc przeczekać ulewę. - Eadan przyglądał się dawnej architekturze i ruinom jakie zostały z jego dawnej cywilizacji. Wszedł do środka czując aurę tego miejsca. Elf rozpalił pochodnię przyświecając sobie gdy schodzili na dół. Przyglądał się wszystkim szczegółom budowli. Jeśli było to faktycznie miejsce kultu magii, być może zostały ukryte pradawne moce, które zostały ukryte, może nawet zapomniane i niezrabowane przez wieki.

Silas wskazał na napisy na ścianie i zapytał: - Elfie możesz przetłumaczyć?

Sparkus zaśmiał się gardłowo. - Na co czekacie! Ah! Klasztor! To pewnie jakieś świecidełka tu mieli, nie?

- Nie waż się kraść świętych przedmiotów.

- Jaka tam kradzież... po prostu odzyskamy i przekażemy w ręce które należycie się nimi zaopiekują i okażą właściwy im szacunek... a nie, że tak sobie będą leżeć w pogardzie zapomnienia…

- Czyli moje? Chyba nie ma właściwszej osoby niż elfi mag i spadkobierca tych ziem. - Uśmiechnął się wskazując na napis na ścianie.

Najemnik się uśmiechnął krzywo. - Nie ważne jakim jesteś dupiem, ale skoro nazywasz się spadkobiercą... to oczekuję należytej zapłaty za moje usługi. Nie płacisz? Biorę swoją część z tego co się trafi, bo takie prawo. Panocku. Czas elfów przeminął.

- Jeszcze nie pokonaliście przeszkód stojących na drodze do tych rzekomych skarbów, a już się kłócicie.

- Zaiste, jak durnie dzielą skórę na niedźwiedziu.

- Upewnijmy się, że jesteśmy bezpieczni. Potem zajmiecie się tą dysputą. - Słysząc nadal kłócącego się elfa z rycerzem, Andreas skorzystał z okazji i przetłumaczył zachowany tekst dla swych rządnych wiedzy towarzyszy.

Gdy już Andreas skończył tłumaczenie sensu napisu na ścianie, Silas podszedł do pierwszego z lewa odgałęzienia: - No to jak? Idziemy?

- Nic nie dzielę. Wyjaśniam temu durniowi, żeby nie kradł skarbów ze świątyni. Jako córa Ianny powinnaś to zrozumieć, szczególnie gdyby to był klasztor twojej bogini. - Eadan nie miał ochoty wchodzić w idiotyczną dyskusje z "Czarnym". Poziom zrozumienia ludzi jeśli chodziło o wtargnięcia i domaganie się za to zapłaty był powszechny do tego stopnia, że nie było sensu dyskutować. W końcu i tak za kilkadziesiąt lat nie będzie go na świecie, o ile swoją postawą nie ściągnie na siebie śmierci wcześniej. - Prowadź Silasie.

- Jakby splądrował świątynię Ianny to rozpłatałabym mu czaszkę. - Brunetka wyraziła się krótko i dosadnie.

Elf uśmiechnął się jedynie. Ludzie byli niczym liście na wietrze.

Podążając wiekowym korytarzem, stanęliście przed ciężkimi drzwiami z drewna zniekształconymi od upływu czasu na tyle, że do ich otwarcia będzie potrzeba trochę siły zaaplikowanej z rozpędu albo kilka porządnych uderzeń siekierą lub podobnymi narzędziami. Na wysokości oczu widniał na ścianie argollański napis. Po lewicy zauważyliście niedaleko kolejne, podobne drzwi. Po prawicy korytarz znikał w ciemności. Argollański napis informował, że za drzwiami znajdowała się zbrojownia.

Silas ujrzawszy napis podrapał się po głowie: - O ile znam się na podziemiach to nie na języku elfów. Przydałby się na czele, u mego boku, jakiś tłumacz.

Sparkus przetłumaczył napis: "Zbrojownia".

- Hmm... Broń nie wchodzi raczej w skład świętych przedmiotów, więc Lirasel Sparkusie powinien pozwolić ci ją zgarnąć, ale lepiej z tym poczekać, bo przy otwieraniu tych drzwi narobimy hałasu i nie wiadomo co tu ściągniemy. Na razie zobaczmy co mamy po lewej. - Przemówił Silas i następnie zainteresował się czy przy tamtych drzwiach też nie ma jakiegoś napisu.

Był. "Pracownia". Drzwi w podobnym stanie. A korytarz prowadził dalej i się rozwidlał.

Silas wzorem wszystkich zwiadowców, którym i sam był, wolał nie wzbudzać hałasu bez powodu i poprowadził grupę dalej ku rozwidleniu.

Alieena skinęła głową. Eksplorowała wnętrze jedynie z braku lepszego zajęcia i by zadbać o zdrowie towarzyszy. Sama nie miała ochoty ani plądrować, ani szukać bez powodu niebezpieczeństw.

Zaciekawiony pracownią Eadan zatrzymał się chwilkę przyglądając napisowi i samym drzwiom. Jakaż to pracownia mogła się kryć za tymi drzwiami? Dlaczego są zamknięte? W ruinach klasztoru? Czyżby faktycznie nikt tu nie zaglądał? Widząc, że reszta ruszyła dalej, czym prędzej podążył za nimi. Pod ziemią było przynajmniej sucho i w miarę ciepło.

Kiedy przestaliście tyle mówić, mogliście skupić się wreszcie na dźwiękach otoczenia. Zza rozwidlenia, w stronę którego zamierzał iść krasnolud, dobiegał stukot jakby pracujących górników.

Silas odwrócił się do towarzyszy i gestem nakazał ciszę, a następnie ostrożnie stąpając zaczął wieść grupę w kierunku hałasu. Shebateanka pokazała najzwinniejszemu z drużyny by poszedł na rozpoznanie i zidentyfikował źródło hałasów. Silas skinął kobiecie głową i dał sygnał Solowi, aby towarzyszył mu w tym zwiadzie.

Jakby pracujących górników, bo pracowały tylko narzędzia, unoszące się w powietrzu. Wysiłek lewitujących, autonomicznych kilofów, młotów i innych narzędzi miał na celu odgruzowanie zawalonego tunelu. Nie wiadomo, czy przedmioty w ogóle były świadome waszej obecności. Nie przerwały pracy nawet na ułamek sekundy. Idąc rozwidleniem w drugą stronę korytarz łączył się z halą wejściową. Mniej więcej w połowie tunelu znaleźliście trzecie drzwi, podobne wyglądem i stanem do dwóch poprzednich, na które się natknęliście. Było to według argollańskiego napisu na ścianie "laboratorium".

Po tym co zobaczył Silas zaczął myśleć na głos: - Świątynie, w których zachodzą takie zjawiska muszą być wyjątkowe. - A następnie zwrócił się do osób, które mogły się na tym znać, czyli do Lirasela, Alieeny i Sola: - Naprawdę nie słyszeliście kiedyś, żeby w świątyni występowały takie zjawiska? Te prace w tamtym tunelu i te drzwi, które solidnie wyglądają, wskazuje na to, że tu bytuje świadomość.

- Mnie to wygląda na zaklęcie, które ktoś rzucił nieopatrznie, zapominając je przerwać albo narzucając niedokładny limit działania. Ale może to być też robota duchów.

- Na to wygląda, że trzeba znaleźć jakieś zapiski kapłanów… A to oznacza, że musimy penetrować świątynię dalej. - Podsumował krasnolud i zaczął się szykować do prowadzenia drużyny w stronę najbliższego niezbadanego korytarza.

- Bzdura, magia i tyle. Ktoś tu jest, a nam nic do tego. Bierzmy co cenne i spadajmy stąd.

- A skąd pomysł, że ten ktoś nas puści wolno z łupami?

- A skąd pomysł, że w ogóle puści nas żywych jak się zorientuje, że tu jesteśmy?

- Jak zaczniesz hałasować to zorientuje się na pewno, ale wolna droga… - Odrzekł Silas i uczynił ręką gest zapraszający do drzwi laboratorium.

Eadan westchnął jedynie cicho tłumiąc w sobie niechęć do rabusiów, licząc po cichu na sprawiedliwy gniew dawnych budowniczych. Przyjrzał się magicznym samopracujacym narzędziom. Gdzie tak kopali?

Najemnik sarknął. - Nic tu po nas. Idźmy tunelem na Laboratorium, a potem w prawo.

- Chodźmy Silas, sprawdzimy inne odnogi.

Andreas poklepał niskiego towarzysza i pokierował go w stronę niezbadnych rejonów podziemi. - Idziemy, nie ma co tracić czasu.

Sparkus prychnął, sarknął i splunął żółtą śliną na bok.

Idąc dalej korytarzem natknęliście się na drzwi w podobnym stanie co wszystkie poprzednie. Tym razem brakowało napisu na ścianie. Został zniszczony w wyniku uderzenia jakiegoś obucha.

- Prawdopodobnie zbliżamy się do obszaru, gdzie ingerencja tych narzędzi nie sięga… Idziemy dalej szukać jakiś otwartych drzwi czy zaczynamy kombinować jakoś inaczej?

- Najpierw pełne rozeznanie w terenie w gotowości bojowej. Potem się zobaczy.

- I ja jestem tego zdania. Zatem chodźmy dalej! - Odrzekł Silas szykując się do dalszego zwiadu.

Doszliście do długiej hali zdominowanej przez masywny posąg dwunożnej, złowieszczej ropuchy wykuty z marmuru. Wokół rzeźby rozłożono szkarłatne poduszki, jakby do medytacji czy modlitwy. Czas jeszcze nie zdążył się na nich odcisnąć. Musiały tu zostać przyniesione niedawno.

Posąg przedstawiał Wielkiego Szachraja, zwanego również Trucicielem, jedno z niezliczonych chtonicznych bóstw, które powinno być zwalczane w imię Ianny i innych bogów Wiary Siedmiu. Wygląda na to, że założyciele klasztoru zboczyli ze ścieżki wyznaczonej przez Prawo. Poczułaś gniew widząc kamiennego idola. Najlepiej byłoby go przewrócić i roztrzaskać.



[media][/media]
Posąg Galmorma, Wielkiego Szachraja zwanego również Trucicielem
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:20. Powód: fix koloru włosów mojej postaci :P
Lord Cluttermonkey jest offline