Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2020, 13:13   #7
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
No cóż… udało się.
Jej dłonie zacisnęły się na mokrym, pluszowym stworku. Był bardzo ciężki, ale udało się go wydobyć na powierzchnię. Miał na sobie tiulową spódniczkę baletnicy, która kiedyś pewnie była biała, ale obecnie ociekała czernią. Jak zresztą cały pluszak.


- Witaj, Nevaeh - powiedział Teletubiś. - Spróbuj raz jeszcze zażartować z mojego penisa. Nie śmieszą mnie te żarty.
Głos był wysoki i dziecięcy, ale słowa musiał wypowiedzieć Alioth.

W łazience zapanowała wymowna cisza, podczas której kobieta trzymająca psychodeliczną maskotkę nie umiała odpowiedzieć czy śni… bo chyba jednak śniła.
- Kurwa chłopie… - wydukała, licząc że albo zaraz się zrzyga na miśka, albo obudzi z krzykiem we własnym łóżku - Jak jesteś taki delikatny na tym punkcie to po co sam zacząłeś temat? Masz jakieś problemy interpersonalne, do jasnej cholery? Nie odróżniasz przytyku od zaproszenia do pomiarów? Pogadamy o tym jeśli oddasz mi Kiarę. Gdzie ją ukryłeś?

Teletubiś milczał przez moment.
- Powiedz, że szanujesz mojego penisa i nie chciałaś go obrazić - powiedział wysoki głos. - Teraz.
Następnie zapadło milczenie. Maskotka uśmiechała się szeroko do Nev, jak gdyby chcąc jej przekazać coś jeszcze.

- Co kurw… - kobieta syknęła przez zęby, ściskając pluszaka jakby trochę mocniej i głęboki oddech później opuściła głowę. Z terrorystami się nie negocjowało - Z szacunku do twojego penisa nawet chętnie się z nim bliżej i dogłębniej zapoznam… a teraz oddaj mi Kiarę, proszę. Gdzie ona jest?

Alioth już nic nie odpowiedział. Nev mrugnęła i wnet ujrzała, że to była iluzja. Cały czas trzymała w dłoniach Kiarę. Nie było już teletubisia. Dziewczyna była blada i letnia. Przynajmniej nie zimna, na pewno też nie w stężeniu pośmiertnym. Bez plam opadowych, choć z drugiej strony Nev nie obejrzała jej jeszcze dokładnie. Czarna woda skapywała z jej włosów. Powieki były przymknięte.
Czy oddychała? Czy jej serce biło?
Czy może jeszcze żyła…?

Brakowało czasu na zastanowienie co właśnie się stało, do głosu doszły odruchy wypracowane jeszcze w szkole. Hermansem wstrzymując własny oddech, sprawdziła puls i oddech Kiary, po czym jej ciałem zatrząsł niemy szloch, gdy przycisnęła niedoszłą topielicę do piersi.
- Teeegan! Teeeegan! Łazienka na piętrze! - wywrzeszczała piskliwym głosem, ryjącym bruzdy na otumanionym mózgu głębokie bruzdy. Jedna z nich zmusiła kobietę do delikatnego odłożenia nieprzytomniej, ledwo oddychającej przyjaciółki na podłogę w pozycji bezpiecznej. Potrzebowała koca i…
- Maaaria! Dzwoń po karetkę! Już! - dorzuciła następny rozpaczliwy wrzask, ściągając z suszarki wielki ręcznik frotte w który zaczęła owijać wychłodzone ciało.

Na dole miało miejsce jakieś poruszenie, bo usłyszała zarówno głos Marii, jak i Teagana. Nie była w stanie dosłyszeć konkretnych słów. Tymczasem Kiara poruszyła się lekko. Rozwarła oczy leniwie. Wyglądały dość… rybio. Bez żadnej świadomości ani inteligencji. Bez wątpienia dziewczyna nie była w zbyt dobrym stanie.
- Uratuj… królową - szepnęła krótko.
Po czym zamknęła oczy.

- Cicho Kiara, będzie dobrze… ty durna pipo coś ty narobiła - Hermansen łykając łzy skończyła robić z dziewczyny kokon i stękając z wysiłku, wzięła pakunek na ręce - Coś ty kurwa chciała zrobić, co? Dlaczego… ale już nie ważne, będzie dobrze. Tylko się nie poddawaj, słyszysz? Nie zostawiaj mnie… - mając wrażenie że podłoga zaraz ucieknie jej spod nóg, zaczęła mozolny marsz na korytarz. Wszystko, byle wyjść z obleśnej, przyprawiającej o ciarki łazienki, gdzie O’Loingsigh prawie strzeliła samobója.

Wnet Maria pojawiła się w łazience.
- Ja pierdolę - krzyknęła, spoglądając na całą scenę.
Zamilkła, nie wiedząc, co robić. Widziała już w swoim życiu wiele. Ale w tym pomieszczeniu było coś zupełnie innego, niepokojącego. Ludzie byli w stanie wyrządzić wiele zła, ale do ludzkiego zła była przyzwyczajona. Natomiast to zło zdawało się zupełnie inne. Bardziej chłodne i neutralne. Niewzruszone. Pierwotne. Ruszyła prosto do wanny i spojrzała na buteleczki.
- To benzodiazepiny - zerknęła. - Masz odtrutkę w tej swojej torbie? Mojej koleżanki koleżanka… - zawiesiła głos. - To się nazywało tak jakoś, że mi się z grypą skojarzyło. Flumozon czy coś takiego.
Wnet Teagan również pojawił się na miejscu. Od razu cofnął się, wyjął telefon i zaczął gdzieś dzwonić.

- Mam… ale nie tu - Nev sapnęła, prąc ślepo do jaśniejącego prostokąta wyjścia - Kurwa nie tu… wyjdźmy stąd. Potrzebuje imidanobenzodiazepiny… tak, Flumozonu. Flumazenilu… pomóżcie mi. Znajdźcie jakiś koc, zaniosę ją do sypialni, to tuż obok - przełknęła ślinę - C… co z tą karetką? Trzeba ją dać na detoks i… na obserwację.

- Tak, dzwonię właśnie - Teagan rzucił. - Wymiotuje? - zapytał. - Uważaj, aby się nie zakrztusiła.
Kiara jednak nie wymiotowała. Maria Teresa zerknęła na okropną wannę. Potem przesunęła wzrok na sedes. Potem zerknęła na pralkę, na której walało się mnóstwo śmieci.
- Jak to możliwe, aby w całej łazience nie było jednego pojedynczego miejsca, gdzie mogłabym usiąść? - zapytała.
Wszyscy mieli swoje priorytety.
Kiara zerknęła na Nevaeh.
- Musisz uratować… uratować brata… - szepnęła. - Brat…
Znów zamilkła. Potem zamknęła oczy. Straciła przytomność.

Królowa, brat… lista osób wymagających ratunku robiła się coraz dłuższa, ale przynajmniej zaliczała tendencję spadkową.
- Znajdź ten koc! - Hermansen krzyknęła do Włoszki, wynosząc gospodynię na korytarz i dalej, do sypialni. Niepokój niestety nie ustępował. Uratować brata… ale którego? W jej przypadku lista miała aż jedenaście pozycji.
Przeniesienie bezwładnego ciała choćby tylko te kilkanaście metrów sprawiło, że Nevaeh się zasapała. Na laurach jeszcze spocząć jednak nie mogli, nikt z trójki ratunkowej trójki. Naraz do głowy przyszła kobiecie zwariowana myśl.
- Alioth słyszysz mnie? - mruknęła, grzebiąc w czerwonej torbie za odpowiednim lekiem.

Podszedł do niej policjant.
- Teagan, mam na imię Teagan - przypomniał cierpliwie. - Pogotowie już jedzie. Powiadomiłem również na wszelki wypadek posterunek.
Maria ruszyła do pokoju obok. Wróciła z pościelą.
- To powinno się nadać, prawda? - zapytała. - Nie będę szukać specjalnie koca - powiedziała.
Alioth jednak nie odpowiedział. Czy ją w ogóle słyszał? Nawet nie miała jak tego sprawdzić.

Albo rozmawiał ze swoim penisem, lub dawał sobie dorobić nowe gałęzie poroża. Właściwa fiolka w końcu pozwoliła się wygrzebać, Nev wbiła igłę w korek, naciągając 1mg płynu do strzykawki.
- Dzięki Teagan, jesteś najlepszy. Tak Mari, nada się… dziękuję wam - przełknęła z trudem ślinę, kończąc preparować zastrzyk, a gdy był gotowy, popukała przedramię pacjentki i wbiła igłę. - Wiszę wam grubą przysługę.

- No bez przesady, to nie jest tak, że sama chciałabyś tu być - powiedziała Maria Teresa. - Zresztą to ja ci wisiałam przysługę. Gdyby nie ty, byłabym dosłownie martwa. Co to w ogóle za cholerna noc - westchnęła.
Teagan natomiast zerknął na puste opakowanie po odtrutce.
- Nev, a kiedy ty byłaś pielęgniarką? - zapytał. - To coś nie będzie przeterminowane? - mruknął.
- Oj tam… - rzuciła Maria. - Nawet jeśli, to i tak lepsze niż nic, co nie? - zawiesił głos. - Kiedy powinno być pogotowie?
- Lada moment - odpowiedział policjant, spoglądając na nieruchomą Kiarę.
Tymczasem Nev spostrzegła na wyświetlacz komórki. Dostała nową wiadomość mailową od byłego męża.

Cytat:
Gdzie jesteś?! Czekam pod Twoim domem!
 
Ombrose jest offline