Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2020, 16:49   #9
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[media][/media]
Dzieciokrad

Wilgotne powietrze jaskini wypełnił straszliwy, pełen bólu wrzask. To miecz Andreasa spadł na łeb Dzieciokrada, odcinając jeden z wieńczących go rogów. Odmłodzony miksturą driady Kalyke Nobirańczyk nie poprzestał na tym ciosie. Zadawał kolejne raz po raz, siekąc i rąbiąc z wszystkich sił. Dwunastoletnie serce waliło młotem, a małe płuca pracowały jak miechy. Kiedy ze zmęczenia już ledwo trzymał teraz o wiele za ciężki miecz, ostrze utkwiło na moment w kości. Małpowaty olbrzym złapał wtedy dwunastolatka za gardło łapami wielkimi jak bochny chleba, ale piekielny ogień w jego ślepiach jednak powoli gasł. Powoli, ale wystarczająco szybko, by nie zabrać duszonego ze sobą do grobu. W końcu puścił bezwładnie. Andreas wyszarpnął skrawione ostrze, a potwór runął na pysk. Chłopczykowaty awanturnik osłabiony natychmiast oparł się o ścianę i odetchnął łapczywie pełną piersią. Zacięta mina i oczy doświadczonego życiem mężczyzny dziwnie kontrastowały z dziecięcą fizjonomią. Obserwowaliście, jak pokonany Dzieciokrad rozpuszczał się w czarną ciecz z nieznanych temu światu pierwiastków.

To był koniec. Koniec koszmaru, w którym żyli mieszkańcy Grzęd Mityary od piętnastu dni. W tym czasie nawiedzający pobliskie jaskinie zły duch zwany Dzieciokradem porwał dwie dziewczynki - Nauri i Valę. Bohaterskim wysiłkiem uratowano tylko pierwszą z nich, płacąc za to życiem duetu awanturników - Ignasiusa Visa i Pirory. Od porwania drugiej minęły już dwa tygodnie, podczas których wielu śmiałków próbowało najróżniejszymi metodami pokonać starożytne zło, ponosząc za każdym razem klęskę. Wszyscy we wiosce utracili nadzieję na ratunek Vali prócz kochającej matki. Niestety słusznie. Pół tuzina szaroskórych, spiczastouchych karłów żywiło się jej resztkami, kiedy chwilę temu wpadliście do jaskini, masakrując je płonącą naftą, strzałami i mieczami. Dalej nie dowierzaliście w to, czego udało wam się dokonać.

Zanim opuściliście to przeklęte miejsce, przeszukaliście legowisko Dzieciokrada, natrafiając na wiele ciekawych łupów… Kryjący portrety rodu Lirasel srebrny sekretnik w kształcie kwitnącej wiśni - herbu tego elfiego rodu. Gobeliny przedstawiające elfów w towarzystwie driad i innych leśnych stworzeń, które widzieliście pierwszy raz na oczy. Inkrustowaną srebrem i złotem szczotkę do włosów. Posrebrzany bączek. Porcelanową lalkę elfiego rzemiosła, która mogła być wiele warta dla kolekcjonera. Hebanową figurkę nacierającego smoka z oczami inkrustowanymi onyksem. Dwadzieścia kilka różnych argollańskich monet. Srebrne lusterko, jakiego nie powstydziłaby się dama z imperialnego rodu. A także złoty sygnet, również zawierający herb rodu Lirasel…

Nie tak źle, jak na pierwszą wspólną wyprawę przypadkowych awanturników, którzy poznali się kilka godzin temu w Grzędach Mityary, będąc tu przejazdem lub ściągnięci plotkami czy listem gończym na Dzieciokrada. A obok konkretnego łupu towarzyszyło wam poczucie, że dokonaliście czegoś dobrego, co nie zawsze szło ze sobą w parze. Mogliście liczyć, że jeszcze dziś zostaniecie ogłoszeni przez miejscowych prawdziwymi bohaterami.


[media][/media]
Kompletna mapa legowiska Dzieciokrada

- No, no... jak tam wszyscy żywi? - Młoda łuczniczka zaczęła odzyskiwać swoje strzały ze zwłok. Nieprzyzwyczajona do łupów i nagród takiego pokroju jak ten znaleziony w jaskini, z przywyczajenia odzyskiwała strzały kiedy tylko mogła.

- T-tak. - Młody wojownik otarł pot z czoła, po czym zaczął ładować łupy do worka z zapasami. - Podzielimy się w wiosce?

Andreas podziękował w duchu Skrzydlatemu Słońcu. Koszmar Dzieciokrada dobiegł końca. Tylko za jaką cenę? Mężczyzna, którego zdołaliście poznać przed wyprawą został uwięziony w ciele dziecka. O tym, kim kiedyś był, mogło świadczyć jedynie twarde spojrzenie jego złotych oczu. Gdy już upewniliście się o braku zagrożenia Andreas schował miecz i chwycił latarnię. Westchnął ciężko po czym odezwał się w końcu swoim dziecięcym głosikiem. - Żyw i chyba zdrów - odchrząknął i pogładził się po gardle, które nosiło ślady uścisku stwora. - Tak, dogadamy resztę na powierzchni. Sprawdźmy dokładnie tę jaskinię. Nie chcę żeby ktoś musiał powtarzać naszego wyczynu.

Arimnestos skinął głową, nie przerywając pakowania skarbów. - Masz rację, jak skończę to możemy ruszać.

Dziewczyna, po wszystkich dobrych do użytku strzał pomogła w pakowaniu zdobyczy. Parę razy też stanęła koło odmłodzonej wersji ich towarzysza by porównać po cichu ich wzrost by ocenić czy będzie mogła pozwolić sobie na określenie "knypek" jako forma żartu. - Chyba mamy wszystko. Zabierajmy sie stąd ino chyżo.

- Możemy spróbować odnaleźć jakiegoś mędrca, może ktoś będzie wiedział czy można odczynić magię nimfy. - Kryseańczyk z jednej strony kija powiesił tarczę a z drugiej torbę z łupami. Na próbę założył kij na barki aby stwierdzić czy da radę tak nieść, po czym zdjął swój bagaż i czekał na pozostałych gotowy do drogi. - To jaki kierunek? Grzędy Mityary?

Iwo rozejrzał się jak już było po wszystkim. Nie było tego dużo jak na niziołka - nie miał nawet okazji dobyć miecza. Zakradł się tylko, dał znak do ataku i niedługo potem było po wszystkim. Wyobrażał sobie, że pomoże łatając jakoś rannych - choć nie widział w jaki sposób, bo dysponował niewiele ponad ciemnym płaszczem i skórzanym pasem w charakterze bandaży - tymczasem wyszli z tego zupełnie bez szwanku. Ktoś pakował łupy, ktoś magicznie odmłodniał, a Iwo po prostu stał. I nie miał nawet zajebanej w rzyć fajki. - Um... te rzeczy to jakieś elfie są? Może jakiś elf by to odkupił? Są tu w pobliżu jakieś...?

- Elfy? Słyszałem że kiedyś to była ich kraina, zanim przybyli tu ludzie. Nie wiem czy jakieś elfy mieszkają jeszcze w tych okolicach.

Lauga i dzieciak w za dużej kolczudze wymienili się spojrzeniami. Swego czasu podróżowali razem przez tereny leśnego ludu. Trudno było dogadywać się z ich mieszkańcami, a co dopiero z nimi handlować. - Nie w najbliższych, to pewne. Za to mieszkańcy wioski obiecali nam sprzedaż antyków bez podatku. Podobno ktoś z rady potrafi to zaaranżować.

Do wyjścia towarzyszyła wam już tylko cisza, choć w głowach wciąż słyszeliście złowieszcze, monotonne mamrotanie pokonanych kreatur. "Grombylgrombylgrombyl (…)" Opuściliście legowisko Dzieciokrada, mając nadzieję, że już nigdy w wilgotnych tunelach nie rozlegnie się krzyk żadnego dziecka. Natura jednak nie znosiła próżni, więc prędzej czy później w tych jaskiniach mogło zalęgnąć się inne zagrożenie… Na leśnej polanie mimo deszczu czekało kilku odważnych chłopów zebranych przez jednego z pięciu radnych wioski, leśniczego Gundusa. Były to w większości te same osoby, które pomagały poprzednim, pechowym poszukiwaczom przygód w zastawianiu pułapek i organizowaniu zasobów. Wśród nich znajdował się również Pollio, ojciec porwanej Nauri. Chyba jedyny miejscowy, który stanął z Dzieciokradem twarzą w twarz. Spojrzeli na was z zapartym tchem. Wszyscy byli złaknieni dobrej nowiny.

- Moja Vala, czy ona...? - Zapytał drżącym głosem siwiejący, patykowaty gospodarz.

- Przykro nam, ale nie znaleźli w środku żadnego żywego dziecka.

Ojciec spuścił w milczeniu głowę. Barczysty brodacz - leśniczy Gundus - położył rękę na jego ramieniu. - A Dzieciokrad… Czy dalej nam zagraża?

- Czyn został dokonany. Dzieciokrad i jego pomioty nie będą Was więcej niepokoić.

Nie wszystkim zebranym było to na rękę, o czym poinformowało was wysyczane przekleństwo. Ktoś z zebranych właśnie przegrał zakład, obstawiając, że podzielicie los blisko tuzina poprzedników.

- Młyny bogów mielą powoli, ale sprawiedliwie… - Rzekł Gundus, nie zważając na głośne porachunki przejezdnych hazardzistów. Spojrzał w rozpogadzające się niebo z ulgą na brodatej twarzy, po czym zwrócił się do towarzyszących mu chłopów: - Zakryjmy tą przeklętą dziurę głazami i wracajmy czym prędzej do wioski. Nareszcie z dobrymi wieściami!

Przestawało padać. Kiedy wspólnymi siłami uporaliście się z wejściem do jaskiń, ruszyliście z powrotem do wioski. Miał was tam przywitać cud. Kiedy w "Czerwonym Uśmiechu" rozpoczęło się świętowanie waszego sukcesu lokalną wiśniówką, z fontanny przedstawiającej Szlachetną Panią i Matkę Litości zaczęła wypływać różowa woda. Doniosły o tym akolitki pielęgnujące skwer.

Iwo nie czuł się za pewnie w tym świętowaniu - jeszcze by go kto nadepnął - więc chętnie wymknął się zobaczyć, co to za różowa woda była. Czy miało to oznaczać różaną? A z drugiej strony, kolor kojarzył się z kubłem pomyj po piątym myciu starej ciotki, gdy znów zaczęła widzieć pająki i zapomniał jej założyć rękawiczki. Popatrzył. Powąchał. Na wszelki wypadek napełnił też taką bukłak.

Wysoki posąg w fontannie przedstawiał Mityarę jako patronkę wszystkiego, co kwitnie - otoczoną przez kwiaty, a nie z pochodnią w ręku i w towarzystwie jednorożca czy gołębia, jak sobie zwykle ją wyobrażano. Wody fontanny faktycznie przybrały barwę różowego wina, ale pachniały różami, a do tego mieniły się nadzwyczajnie, nawet kiedy chmury zasłaniały słońce. Kilkorga dzieci bawiło się przy wodzie, a niejeden dorosły z nabożnym szacunkiem nabrał wody w dłonie i po odmówieniu krótkiej modlitwy napełnił nią usta.

- Cud, prawdziwy cud… - Westchnęła jasnowłosa i niebieskooka kapłanka, której piękno skrywała w większości długa, śnieżnobiała szata.

Młody wojownik przyglądał się wodzie. Po chwili zwrócił się do Andreasa. - Może się napij? Może to odczynić czary? - Po czym podszedł do sadzawki i odłożywszy bagaż pod nogi, sam nabrał wody w dłonie i wypił. Woda smakowała orzeźwiająco. Nic nadzwyczajnego się jednak nie stało.

- Ale....dlaczego jest różowa? - Zapytała nadal podejrzliwie patrząc na ciecz.

Młodzieniec usłuchał towarzysza i uczynił to samo co on. Wyglądało na to, że Andreasowi w wyniku wypicia różowej wody z fontanny dedykowanej Mityarze też nie miało się nic stać. Kiedy nagle zaczął rosnąć... Rosnąć i dojrzewać, czy też się starzeć w naprawdę szybkim tempie. Aż pożyczona od chłopskiej rodziny tunika, szyta na miarę ich dwunastoletniego syna, przestała wystarczać. Rozeszła się w szwach, ukazując tym samym wszystkie wdzięki Nobirańczyka. Nagi Andreas usłyszał okrzyki zaskoczenia, śmiechy, ale też i rozmarzone westchnienia młodych Grzędzianek.

Zaskoczony mężczyzna oglądał swoje ciało. Stałby tak pewnie do wieczora, ale zimno zaczęło mu doskwierać. Nie okazując nawet rumieńca na twarzy wyjął wełniany, zielony płaszcz z plecaka, ktorym przykrył swoje przyrodzenie. Spojrzał na posąg z fontanny i przybliżył pięść do piersi. - Dziękuję łaskawa bogini.

Kryseańczyk uśmiechnał się do towarzysza, po czym skłonił przed posągiem.

Lauga za to zakryła oczy. Speszona widokiem i tym że zapatrzyła się na nagiego mężczyznę. Dodatkowo odwróciła się jeszcze do niego plecami. - Ja nie mogę... naprawdę?! Wstydu nie masz pokazywać to twoje stare dupsko wszystkim?

Po widowisku zafundowanym przez Andreasa fontanna została prawdziwie oblężona. Szczególnie przez chłopców, którzy zakładali, że stanie się z nimi to samo, co z Nobirańczykiem. Chcieli jak najszybciej dorosnąć i podobnie jak awanturnik ratować swoich bliskich od zła.

Arimnestos spojrzał na niebo, starając się orientacyjnie określić porę dnia i to jak daleko byliby w stanie dojść z wioski gdyby teraz wyruszyli. Po czym zwrócił się do towarzyszy. - To jakie dalsze plany? Połączyła nas wyprawa na Dzieciokrada, ale jego już nie ma. Przyznam wam, że w te okolice nie kierował mnie tylko ślepy traf. Od pewnego czasu mam sny. Dziwne i złe, widzę w nich bijące serce w podziemiach, otoczone jeziorem krwi. Czuję, że ma to związek z atakami zwierzoludzi w lesie Viaspen. Chciałbym popytać czy ktoś tu coś o tym wie i co wy o tym sądzicie.

- Kiedy przeorysza była w moim wieku, a było to wiele lat temu, pomagała podobnej wam drużynie nieustraszonych bohaterów. - Zaczęła opowiadać siostra, zaniepokojona słowami Arimnestosa. - Zwalczali zwierzoludzi, którzy obrali sobie jaskinie w lesie Viaspen na legowisko. Nazywano to miejsce… - Przełknęła głośno ślinę. - Jaskiniami Chaosu… Mimo ogromnego wyzwania pokonali, tak jak wy dzisiaj, zagrażające nam potwory.

Ściągnęła brwi w zamyśleniu. - Wielu chciwców, hien cmentarnych i oportunistów, co czaili się na resztki nieodkrytych skarbów i ekwipunek bardziej pechowych poszukiwaczy przygód kierowało się w późniejszych latach stąd na wspomniane podziemia, ale cały ten kanion, najeżony jaskiniami potworów, został pochłonięty przez potężne trzęsienia ziemi, jakie miały miejsce w całej Południowej Argolli jakieś dwa lata temu. Nie skryje się tam już żadna podła kreatura. A teraz, niedawno temu legat granicznego fortu Turos Tem ogłosił hojną nagrodę dla tego, kto zdusi w zarodku najazdy zwierzoludzi zagrażające jego domenie i szlakowi handlowemu między linią fortów a miasteczkiem Siadanos. Może niedobitki z tamtych ponurych czasów kryją się gdzieś w innej partii lasu...? Może znowu rosną w siłę...?

Piękność służąca Szlachetnej Pani po chwili milczenia obdarzyła Arimnestosa opiekuńczym spojrzeniem niebieskich oczu. - Siostra Celena może przygotować zioła na spokojny sen jeśli wciąż dręczą cię koszmary, dzielny wojowniku.

- Towarzysze, siostro Aurëlyn. Udajmy się w miejsce, w którym będziemy mogli spokojnie porozmawiać i znaleźć dla mnie spodnie.

Kapłanka skinęła głową. Oczywistym miejscem wydawała się karczma „Czerwony Uśmiech” prowadzona przez oberżystę i zarazem radnego wioski grubaska Fullo. Przed wyprawą zostawiłeś tam swoje ubranie, za wielki dla dwunastolatka długi łuk i inne niepasujące rzeczy.

- Ta ruszmy się. Przy okazji będzie szanska porozmawiać jak dzielimy 'fanty'. - Lauga nie czekała i ruszyła przodem do budynku karczmy.

Arimnestos spojrzał na kapłankę. - Dziękuję, wielebna za informacje. Dziękuję także za ofertę ziół, sądzę jednak że te sny... sądzę że powinienem je widzieć takimi, jakimi są. Moi towarzysze mają rację, w karczmie porozmawiamy co dalej i uzgodnimy jak podzielić znalezione przedmioty. - Po czym skłoniwszy się kapłance podniósł swój przydział bagażu i ruszył za tropicielką.

Dołączyliście do świętujących w karczmie, którzy już na wejściu powitali was lokalnym specjałem - wiśniówką. Radny Decymus, eks-legionista i włościanin, podziekował wam w imieniu całej rady i przekazał nagrodę obiecaną w liście gończym - sto czterdzieści aureliusów. Natomiast karczmarz Fullo przypomniał, że może pomóc w zaspokojeniu podatków związanych ze znalezionymi elfimi artefaktami.

Niziołek kojarzył, że oberżysta dawniej nazywał się Scaevola i był ślepym siepaczem Rodziny Argollańskiej - organizacji przestępczej z Cyfaraun, stolicy prowincji, która wzbogaciła się na przemycie elfich artefaktów. Mimo że się zestarzał i obrósł w tłuszcz, wciąż mógł być niebezpieczny dla swoich wrogów. Ciekawe, co porabiał tak daleko od miasta na ciepłej, wygodnej posadce karczmarza.



Andreas zszedł do izby, tym razem ubrany czym zasmucił lokalne dziewki. Przysiadł się do stołu przy którym biesiadowali jego kamraci. Przy karczemnym stole można było usłyszeć rozmaite plotki. Niektóre budziły ciekawość, inne trwogę, inne zwyczajnie dziwiły swoją niedorzecznością. Obok zwierzoludzi za drugi kłopot pogranicznych fortów uważano bandę banitów kierowaną przez herszta zwanego Maską, od ołowianej maski przedstawiającej chtonicznego demona, pod jaką się ukrywał. Legat fortu Türos Tem wystawił list gończy na tego watażkę, odpowiedzialnego za liczne podpalenia, porwania, morderstwa i wiele innych zbrodni. Czy za żywego, czy za martwego oferowano aż siedemset pięćdziesiąt złotych aureliusów. Zaś w forcie Türos Quell legat śmiałkom wyruszającym na bagna Viamir wypożyczał łodzie, jako że po przerzuceniu wojsk na zachodnią granicę imperium przestano aktywnie patrolować ten niebezpieczny obszar z powodu braków w ludziach. Leżąca niedaleko tej twierdzy wioska Ślimaków stała się popularną destynacją dla poszukiwaczy skarbów, odkąd na bagnach odkryto zapomniane przez czas elfie kurhany. Skoro już mowa była o elfach, nikt z miejscowych wydawał się im nie ufać. Uważano, że na przestrzeni wieków stały się dzikie i nie pożądały już niczego więcej niż kęsa ludzkiego mięsa.

- Zabawne jak los potrafi związać ze sobą ludzi, zwłaszcza gdy śnią o tym samym. Od kilku tygodni miewam wizję, którą wcześniej opisałeś. Czuję w trzewiach, że to przestroga przed zwierzoludźmi.

- Powinniście porozmawiać z kapłanką Genelen ze szpitala fortu Türos Tem... Nasz klasztor prowadzi z nią korespondencję i podobno wielu legionistów dręczą w ostatnich czasach koszmary, choć nie wiem, czy podobne. - Poradziła siostra Aurëlyn.

- Posiadasz wielką wiedzę kaplanko. Pomagałaś nam i naszym poprzednikom w zmaganiach z Dzieciokradem. Byłbym rad gdybyś zdecydowała się z nami wyruszyć, tak jak przeorysza przed laty wyruszyła z innymi śmiałkami.

- Musiałeś mnie źle zrozumieć, ponieważ przeorysza nigdy nie wyruszyła na wyprawę wraz z tymi, którzy pokonali zło zaległe w Jaskiniach Chaosu... ale też nigdy nie odmówiła im pomocy, kiedy wracali do wioski ranni, schorowani czy otruci. W naszym zakonie co roku zaledwie kilka sióstr - można je zliczyć na palcach jednej ręki - zostaje wysłanych przez najwyższe rangą kapłanki z klasztorów we wielki świat... Prawie wszystkie padają łupem tego świata lub jego pokus, a zaledwie nieliczne rosną w siłę na tyle, by poszerzyć zasięg i wpływ Szlachetnej Pani i Matki Litości. Surowa reguła zresztą nie sprzyja takim wyprawom… Moje miejsce jest więc tutaj, w klasztorze. - Wyjaśniła siostra, mając chyba cichą nadzieję, że ten temat nie będzie kontynuowany.

Rozumiem siostro Aurëlyn, nie każdy jest stworzony do takich wypraw. - Andreas napił się lokalnego trunku, którym go poczęstowano. Odkaszlnął i odstawił naczynie do góry dnem. Uścisk małpoluda dawał o sobie znać, a wiśniówka najwidoczniej nie pomagała w gojeniu rany. - A Wy moi towarzysze? Czy zechcielibyście wyruszyć na poszukiwania jaskiń z naszych wizji?

Mimochodem usłyszeliście jak kilku miejscowych omawiało szczegóły planowanych dziś walk kogutów - mimo powszechnie panującej wiary w Siedmiu w niektórych miejscowościach wciąż uznawano, że rozlew koguciej krwi uspokajał złe duchy. Z pogardliwym uśmiechem przyglądał im się ciężkozbrojny babochłop zajmujący róg karczmy. Musiała przybyć do Grzęd Mityary dzisiejszego wieczoru, bo nie mieliście okazji spotkać się wcześniej. Jej grubą szyję obciążał masywny łańcuch zwieńczony skrzydlatym słońcem, symbolem Ammonara - Niosącego Światło, Prawodawcy, Pana Świtu, patrona imperium aurańskiego. Zwróciła waszą uwagę głośną sprzeczką, w jaką wdała się z krótkowłosą służką ewidentnie znudzoną swoją pracą - o mały włos, a doszłoby do rękoczynów, do których manifestująca swą wiarę olbrzymka wyraźnie zmierzała.

- Tak myślę sobie - nie żebym tam mówił co mamy robić - ale z skoro w tym forcie też mają koszmary, i jest tam kapłanka i może ktoś patrolował, to moze dostalibyśmy tam łódź i porady co na tych bagnach unikać.To by się chyba wydawało rozsądne.

Iwo wcześniej wycofał się spod fontanny, nie bardzo brał udział w dyskusjach czy świętowaniu - natomiast w międzyczasie odzyskał z wyniesionych rzeczy medyczne przyrządy i zapasy, na dodatek w kuferku i teraz poczuł się trochę pewniej, więc dorzucił swoje trzy grosze. Nie zamierzał nikomu zdradzać o karczmarzu więcej niż było potrzeba, bo jego oferta wydawała się zyskowna, a kiedy się było tylko niziołkiem to niebezpiecznie było za dużo wiedzieć i mówić o tym. Z braku lepszych zajęć zainteresował się babą. W tym celu skombinował sobie fajkę jakąś najpierw, by móc babsko poczęstować i samemu zapalić - ostatecznie jakby była irytująca, to zawsze mógł po prostu potakiwać i pykać sobie dymem spokojnie. - Witam i uszanowanie grzecznego niziołka, proszę zapalić niezwykła osobo...? To bardzo dobre na nerwy, a w takich karczmach można się zdenerwować. Wiem coś o tym, chociaż tylko niziołek ze mnie.


Zbrojna Oktawia

Ciemnowłosy kobieton przyjął poczęstunek niziołka, skinąwszy płytko głową w milczącym podziękowaniu. Wymieniwszy ze służką nieprzychylne spojrzenia, wkrótce dostała swoje poprawione zamówienie - kaszankę z jajkiem i cebulą, ale bez papryki. Zwykle w "Czerwonym Uśmiechu" serwowano z tymi trzema dodatkami. Zajęła się niespiesznie posiłkiem. - Niby tylko niziołek, a jednak bohater… Oktawia. - Przedstawiła się niskim, mocnym głosem. - Usłyszawszy o Dzieciokradzie przybyłam tu na samotną krucjatę przeciw złu... ale ledwie zdążyłam na świętowanie waszego zwycięstwa. Cóż. Następnym razem będę pierwsza. A dzisiaj chwała bohaterom. Zasłużyliście. - Uniosła trochę kubek i nim kiwnęła, wznosząc cichy toast.

Łowca przytaknął niziołkowi. Fort wydawał się być miejscem, w którym mogliby przygotować się do wyprawy. Widząc, że Iwo zainteresował się nieznajomą, a towarzysze nadal zastanawiali się nad odpowiedzią, położył przed siostrą Aurëlyn elfi naszyjnik. - Wygląda na to, że należał do kogoś z rodu Lirasel. Opiekujecie się ich grobowcem i myślę, że powinien w nim spocząć wraz z prawowitym właścicielem, albo chociaż z jego rodziną. Proszę Cię kapłanko o wstęp na cmentarz, bym mógł złożyć tą pamiątkę na znak zwycięstwa. - Siostra zgodziła się z tobą i zabrała cię na argollański cmentarz.

Łowczyni przysiadła przy karczemnym stole i zamówiła piwo wraz z mięsem. - To dzielimy te fanty?

- Ja jak najbardziej chcę odnaleźć powód tych wizji. Sądzę, że w forcie powiedzą nam więcej, trzeba ustalić czy mają jakiekolwiek pojęcie, w której części lasu mogą kryć się zwierzoludzie. Za tego Maskę też dają nagrodę, w forcie można by i to zapytać. - Ari popił wina i dodał: - Co do przedmiotów które zdobyliśmy i znaleźliśmy sądzę że powinniśmy zabrać liny pochodnie i wszystkie przydatne narzędzia oraz ewentualnie po jednej lub dwóch sztukach broni na zapas, a resztę sprzedać. Może tutejsze kapłanki mogą sprzedać jakieś mikstury lecznicze lub wzmacniające siły.

- W takim razie proponuję jutro z rana sprzedać nadmiar ekwipunku i ruszyć do legata. Tam dowiedzieć się szczegółów o atakach zwierzoludzi. A dziś poświętować za szczęśliwy powrót i odczynione czary. - Arimnestos popił wina, delektując się ile mógł.

Zakładaliście, że w najlepszym razie do pogranicznego miasteczka Siadanos dotrzecie w jeden dzień, a kolejne dwa zejdą na podróż do imperialnego fortu. Łącznie trzy dni podróży. W Siadanos, które służyło za bazę zaopatrzeniową dla pobliskich twierdz, będziecie mieli też więcej okazji do zaopatrzenia się w rynsztunek i ekwipunek czy do handlu niż tutaj, w niewielkiej wiosce.

Andre po niedługim czasie wrócił do karczmy z pielgrzymki do elfiego grobowca. Złożył tam rodowy naszyjnik i odmówił modlitwę. Przy okazji porozmawiał z kapłanką Mityary o tym czy potrafią one wyczuć magię w zaklętych przedmiotach. Gdy wszedł do izby jego uwagę przykuła wojowniczka, z którą rozmawiał Iwo. - Witaj kapłanko Türasa. Jestem Andreas Sol. Czy mógłbym cię spytać, dlaczego podróżujesz sama?

- Zamierzałam udowodnić swą waleczność Türasowi, ale ktoś mnie ubiegł. - Odpowiedziała zbrojna. Mogła się uśmiechać, ale nie była w najlepszym nastroju mając świadomość, że przybyła tu na marne.

- Mi też jest żal z tego powodu. Gdybyś nam pomogła może zdążylibyśmy uratować tą biedną dziewczynkę. Ja i moi towarzysze mamy zamiar kontynuować wspólnie podróż, zaopatrzyć się w Siadanos, zebrać informacje w forcie i wyruszyć na zwierzoludzi. Byłbym rad gdybyś zechciała do nas dołączyć. Zapewnimy Ci wiele możliwości na udowodnienie Twojego męstwa i sprawności w boju.

- Macie na myśli fort Türos Tem? - Zapytała się wojowniczka, zaciekawiona. Zastanawiała się dłużej nad twoją propozycją, kończąc solidny posiłek - zamówiła dwa razy większą porcję niż zwykle serwowano.

- Tak, podobno żołnierze miewają tam pewnego rodzaju wizje. Podobnie jak ja i mój towarzysz. Czujemy, że ma to związek ze zwierzoludźmi i jaskiniami Chaosu.

- Wizje?! Jakie wizje? - Ciężkozbrojna aż odłożyła sztućce. Nigdy nie rozmawiali ze mną bogowie, ani Türas, ani żaden inny, mimo że byłam świadkiem ich cudów. Dlaczego pozostaję niegodna...? Nie powinieneś dlatego nazywać mnie kapłanką. - Zacisnęła pięść zdenerwowana. - Pobierałam nauki w Świątyni Sprawiedliwości, cały czas zmagając się z uprzedzeniami Templariuszy. Mimo bycia najpilniejszą akolitką nigdy nie zasłużyłam na miano pierwszej w historii zakonu Templariuszki. Ale jeszcze o mnie usłyszą... Usłyszą, kiedy wielkie zło zakosztuje mego młota!

- Wybacz mój brak ogłady. Ostatnio spędziłem za dużo czasu w dziczy. Jestem przekonany, że powrócisz do świątyni na skrzydłach chwały. Ja i Arimnestos widzieliśmy w naszych snach bijące serce skąpane we krwi. Podobno wojownicy z fortu cierpią na podobną przypadłość.

Młody Kryseańczyk podszedł do Oktawii. - Tak jak mówi Andreas, obaj mamy wizje, które jak sądzimy ostrzegają przed czymś złym, co działa w okolicach lasu Viaspen. Tak jak mówiła kapłanka, tamtejszy legat też chce rozwiązać sprawę. Ja ze swojej strony bardzo ucieszyłbym się gdybyś podjęła się rozwiązania tej sprawy razem z nami.

- Bijące serce skąpane we krwi... - Powtórzyła do siebie zamyślona. Następnie spojrzała po was. - Zawsze opowiadam się za słuszną sprawą, ale jeśli mam wam być kompanką, a nie konkurentką, będziemy musieli traktować się równo we wszystkich sprawach.

Andreas uśmiechnął się lekko do wojowniczki. Arimnestos zwrócił się do Andreasa. - Zgoda. Wrogów i łupów zapewne starczy dla wszystkich.

- Oczywiście. W takim razie wyruszmy jutro razem o świcie, a dziś zapoznamy Cię z Laugą.

Następny dzień przywitał was pochmurnym, szarym porankiem, nie zachęcającym do długich, pieszych wędrówek. Przehandlowawszy z miejscowymi co się dało ze znalezionych w jaskiniach Dzieciokrada przedmiotów, przygotowaliście zwierzęta juczne - trzy muły i jednego osiołka - do drogi i z samego rana ruszyliście imperialnym traktem, długo i ciepło żegnani przez Mityarianki oraz Grzędzian, którzy wam tak wiele zawdzięczali. Szlak do Siadanos, biegnący wzdłuż rzeki Mirmen, utrzymywany był w dobrym stanie i uchodził jeszcze za w miarę bezpieczny, gdyż patrolowany był z jednej strony przez legionistów legata Carosa Lubbo stacjonujących w forcie Türos Quell, a z drugiej przez wojska garnizonu pogranicznego miasteczka zarządzanego przez palatyna Theremusa Augiliana. Z tego, co słyszeliście, trakt stawał się niebezpieczniejszy dopiero od Siadanos w stronę fortów wyznaczających granicę imperium, ale ten etap podróży był jeszcze daleko przed wami. Sama rzeka, zwana z argollańskiego Czarną Skałą od ciemnych wód i czarnej, żyznej ziemi, płynęła powoli, a jej bagniste brzegi porastała gęsto rogoża i trzcina. Zbrojna Oktawia, wasza nowa towarzyszka, chroniona była tak jak aurański legionista przez złożoną z żelaznych pasków loricę segmentatę, a uzbrojona jak Templariusz w młot bojowy i tarczę z symbolami Türasa - młotem, mieczem i wagami. Cały czas wyglądała zagrożenia. Mimo że podróż do Siadanos przebiegła spokojnie, wasza czujność została obudzona kilka razy. Między innymi przechodziliście przez okolicę zasypaną bełtami wystrzelonymi z kuszy, gdzie zbiegła owca skubała trawę. Czy obok pola, z którego obfitych plonów zostało jedynie spalone ściernisko. Przelatujący nad wypaloną ziemą klucz ptaków formował kształt strzały, z wyraźnie zarysowanymi grotem, drzewcem i lotką. W połowie drogi, podczas przestoju wasze zwierzęta juczne posiliły się na marchewkowym polu, naprzeciw którego, za ciemną rzeką, powiewała postrzępiona flaga przedstawiająca zionącego ogniem czerwonego smoka. Był to symbol, jakim posługiwali się krasnoludowie z górskiej twierdzy Azen Radokh, zmuszeni przez tą straszliwą, starożytną kreaturę zwaną Ormem do regularnego płacenia srogich danin w złocie, na którym smoczysko spało, jeśli wierzyć plotkom, legendom i opowieściom. Największy moment trwogi spotkał was, kiedy trakt przecięła długa na dziesięć metrów wylinka węża, tuż nieopodal powalonego, zgniłego drzewa porośniętego gęsto różnokolorowymi grzybami. Żywego gada nie spotkaliście. Kilka mil dalej, już blisko miasteczka, łoś z wielkim porożem spłoszył na wasz widok i pognał w stronę lasu Lusaun, od którego, trzeba przyznać, całkiem daleko zawędrował.

Wreszcie zmęczonym podróżą oczom ukazały się mury Siadanos. Podobnie do Cyfaraun, to elfie miasteczko zostało zdobyte przez imperium podczas bezlitosnego podboju Pogranicza. Ten krwawy konflikt nazywano Wojną Argollańską. Uczestniczący w niej legioniści ze Siadanos obeszli się akurat nadzwyczaj łagodnie. Wielkie grzyby, w których mieszkali dawniej mędrcy elfiego ludu zachowały się, wciąż intrygując i oszałamiając podróżników. Nowe budowle i fortyfikacje, wznoszone już na cesarską modłę, często wchodziły w pewien rodzaj symbiozy z "żyjącą" architekturą - zjawisko, którego nawet najstarsi z Wiedzących nie potrafili wytłumaczyć. Gospodarczo miasteczko kontrolowało szlak handlowy między krasnoludzką twierdzą, stolicą prowincji oraz fortami wyznaczającymi granicę imperium - tak zwaną Magerum Menotürum, "nieprzerwaną linią". Kiedy legiony zostały wezwane na zachód dwa lata temu do walki z nadciągającymi z dzikich stepów barbarzyńskimi Skysostańczykami - pół ludźmi, a pół końmi - dla Siadanos żyjącego z zaopatrywania garnizonów nadeszły ciężkie czasy, które próbowały wykorzystać na swoją korzyść najróżniejsze odrzyskóry i krwiopijcy. Sytuacji nie polepszały ataki bestioludzi na karawany kupieckie zmierzające do Türos Tem. Ani gobliny, które zalęgły się w podziemiach pobliskiego płaskowyżu - napadały na szlaki i okoliczne wioski, kradły bydło i ponoć porywały młode panny. Powszechnie oskarżano krasnoludów o spędzanie tych stworów z gór na ziemie imperium, relacje między dwoma ludami bywały więc napięte.

- Soar zam aro aurasë. - Gwardzista przywitał was imperialnym pozdrowieniem. "Niech słońce da światło Aurze". Zebrał podstawowe informacje o was, ostrzegł o niebezpieczeństwie podróży w stronę fortów i nakazał zatrzymać się na noc w "Czarnym Smoku", wysokiej na sześć pięter karczmy zbudowanej z czarnego granitu na planie sześciokąta, górującej nad innymi budowlami niczym mroczny pazur wyciągnięty w stronę pochmurnego nieba… - To nie jedyne miejsce, ale tam na pewno znajdziecie wolną izbę. Rzadko która karczma ma aż tyle pięter!

Arimnestos przyglądał się temu wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami, rozglądając się dokoła. Ludzie mieszkający w grzybach, karczma mająca aż sześć pięter wysokości!? Widać było od razu, że chłopak nie podróżował dużo. - Szesciopiętrowa karczma? Jeszcze takiej nie widziałem. Chodźmy tam.

Andreas podziękował strażnikowi za radę i dobre słowo. Przytaknął Arimnestosowi po czym skierował swe kroki w stronę karczmy.

- Z elfich wynalazków wolę już sześciopiętrowe karczmy od makijażu. - Skomentowała Oktawia. Wobec Argollańczyków była nieufna, może nawet zlękniona cechami, jakie imperialni zwykle przypisywali elfom. Zupełnie obcy w myśleniu i działaniu, a magicznie uzdolnieni i dysponujący przekazywaną z pokolenia na pokolenie pradawną wiedzą, według wielu w cieniach miejsc takich jak Siadanos knuli zemstę na rozchwianym cesarstwie, które podbiło ich starożytne ziemie, a w nielicznych, ukrytych wśród drzew enklawach, zwanych pogardliwie rezerwatami, zbierali armię czekającą na odpowiedni moment do ataku.

- Sześć pięter...? To jakaś karczma zrobiona w dawnej wieży? - Dziewczyna zapytała szczerze zaciekawiona, pochodziła z miejsca gdzie najwyższy budynek miał co najwyżej jedno piętro. Zerkała zaciekawiona po ulicach wielkiego miasta, i po ruchu jaki tam się dział. Przezornie schowała sakiewkę z pieniędzmi pod koszulą by nie dać się okraść. W końcu zawsze słyszała ze w miastach mieszkają złodzieje.

- Tak wygląda, a i śmierdzi ostro jakby poprzedni właściciel wiekami warzył tam dekokty, choć o szczegóły historii najlepiej by dopytać właściciela. A do woni idzie się przyzwyczaić. - Odpowiedział Laudze gwardzista.

Uwagę rozglądającej się Laugi zwrócił niecierpliwiący się, chudy chłop z widocznymi brakami w uzębieniu, który zaczepiał niektórych z wjeżdżających do miasteczka, zwykle tych przypominających choć odrobinę was, czyli grupki opancerzonych i uzbrojonych. Chyba potrzebował pomocy i się spieszył z jej pozyskaniem. Mimo tego odzywał się do nieznajomych z szacunkiem i nie był przesadnie nachalny, kiedy znowu mu odmawiano. Musiał być z jednej z okolicznych, nadrzecznych wiosek, jakie otaczały Siadanos, bo miasteczkowi nosili się inaczej.

Dziewczyna trąciłą łokciem bok Andreasa by zwrócić na siebie jego uwagę. Pokazała palcem chłopa zaczepiającego ludzi. - Wygląda jakby szukał pomocy.

Niedaleko od bramy powiewał też przybity do słupa pergamin. Ogłoszenie, dokładnie rekrutacja do licencjonowanej przez imperium gildii najemniczej, prowadzonej przez Balcaldura Brogitariusa, której główna siedziba znajdowała się w stolicy prowincji, w Cyfaraun. Symbolem organizacji była czaszka w hełmie aurańskiego centuriona, wymalowana na tle skrzyżowanych ze sobą gladiusów.

[media][/media]
Symbol imperialnej gildii najemników

Miasto było wielkie, z jeszcze większą karczmą. Iwo miał mieszane uczucia - kto wie jaka w takim molochu zajazdów była piwnica i co się w niej czaiło, ale palić prewencyjnie raczej nie wypadało i groziło stryczkiem, a przecież z takiej belki dalej miał do ziemi niż inni - dla niziołków zawsze było pod górę, stąd wypadało się trzymać razem. Teraz jak miał pieniądze, to może mógłby sobie kupić przyjaciół, więc rozglądał się za kimś odpowiednego wzrostu. Powątpiewał w imperialną gildię z jej czaszkami i gladiusami, na hodowanie traum z młodości pewnie jeszcze przyjdzie czas, więc z trojga złego poszedł spytać chłopa, co mu dolega. - Dzień dobry, jestem tylko skromnym sobą, ale mam bohaterskich przyjaciół na miarę bohaterskiego Cichopija. Może jeszcze nie słyszał tu nikt, ale takiego potwornego Dzieciokrada pokonaliśmy i jego ohydne karły. Bardzo magiczne to było i w sumie ktoś powinien napisać o tym piosenkę jak złapię jakiegoś śpiewaka. Też ma szanowny pan problem z potworami, to może byśmy się w jednej pieśni uwinęli? Nie chcemy przepłacać, a tanio skóry nie sprzedamy też.

Łowca chciał westchnąć i przewracać oczami, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Lauga przyzwyczaiła się do tego, że to on prowadził rozmowy z mieszkańcami lasów podczas misji eskortowych. Można by rzec, że to zadanie nie należało do jego ulubionych. Przytaknął towarzyszce i ruszył wraz z nią, by dołączyć do niziołka, który najwidoczniej był cichy tylko wtedy gdy pił.

- Panie, z krową mam problem, nie z potworami… Z potworami w sumie też, no bo porwały naszą Truskawkę. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby wzięły jakąkolwiek inną, zresztą dla goblinów to chyba bez różnicy, którą zjedzą, nie? Truskawka była wyjątkowa. Zawsze wygrywała coroczny konkurs. Była dumą naszej wsi. Kolejne zawody już niedługo, a próżno u nas szukać godnego zastępstwa. Wszyscy spisali ją już na straty, a tylko ja zamiast pomagać przy gospodarstwie stoję pod bramą jak głupi żebrak i szukam pomocy pośród obojętnych nieznajomych…

Gobliny… Wśród niziołków były i takie, które traktowały je jak pośledniejszych braci, po kryjomu dokarmiały, czy pisały łzawe historie o pojednaniu obu kultur, czy nawet tragiczne romanse między ich przedstawicielami - szlachetnym goblińskim dzikusie i niziołczej niewiaście. Niejednoznaczne relacje wiązały się z okrutną i bolesną historią tych dwóch ludów, a niegdyś jednego. Kiedy Zaharańczycy zajęli siłą niezwykle żyzne ziemie niziołków, niemal wszystkie zostały zniewolone przez królów-czarnoksiężników i wysłane do ciężkich robót w głębokich kopalniach. Stulecia spędzone w nieprzyjaznych podziemiach odcisnęły się nie tylko na wyglądzie, ale i na psychice i duszy niziołków, miłujących wolność, słońce i bliskość natury. Z czasem zaczęto się ich obawiać, a nazwano goblinami. Natomiast dzisiejsze niziołki były potomkami zaledwie garstki tych, którym dzięki niebywałemu sprytowi i odwadze udało się uniknąć niewoli zgotowanej przez chciwego i żądnego władzy człowieka.

- A kto to lub co to ten Dzieciopij i Cichokrad tak w ogóle...? - Zapytał rozgoryczony wieśniak, przekonany, że dzisiejszego dnia wróci z miasteczka do domu co najwyżej z ciekawą historyjką, a nie z pomocą czy chociaż środkami lub pomysłem na rozwiązanie problemu, przed jakim stanęła jego wieś w obliczu zbliżającej się wielkimi krokami wystawy krów.

- Potwory, które gnębiły Grzędy Mityary. - Andreas nie czuł się na siłach by tłumaczyć chłopu tą zawiłą historię. - A co za poczwary Wam krowy kradną?

- Mówiłem przecież... Gobliny! - Powtórzył chłop zmęczony opowiadaniem tej samej historii. - Zalęgły się w podziemiach skały wystającej z pola niby guz jakiś. A że szczyt wzniesienia zupełnie płaski, tam właśnie trzymają krowy, które uda im się uprowadzić. Nawet zagrodę zbudowały! - Zacisnął pięść ze złości i bezradności. - Co czas jakiś zabierają stamtąd jedną krowę pod ziemię… Biedna Truskawka nie zna dnia ani godziny!

- Czymś jeszcze zajmują się te wasze gobliny, czy to klan samych bydłokradów?

Chłop zastanowił się, podrapał. - Słyszał ja, że napadały na karawany i na spichlerze, też panny porywały, ale naszej wiosce się to nie przydarzyło. Tylko bydło nam kradną, a i to niezbyt często. Dla mnie to dobro Truskawki i konkurs najważniejsze… Wiadomo, że lepiej by było nie mieć takich sąsiadów, ale zawsze się coś prędzej czy później przypałęta, czy to lis czy goblin. Grunt, że wszyscy w domu cali i zdrowi.

Zbrojna Oktawia zabrała głos. - Na boski młot Türasa! Krasnoludowie słusznie powiadają, że jedyny dobry goblin to martwy goblin. Ktoś powinien się z nimi rozprawić!

- Nie będziemy zajmować się szukaniem krowy, ale nie możemy pozostawić okolicy na pastwę tych przeklętych bestii. Gdzie dokładnie znajduje się ich leże? W którym kierunku?

- Ale, no ale... Błagam was! Mogę się wystarać przecie o jaką nagrodę. Wspólnie wszyscy się złożymy. Jeśli się tam i tak zamierzacie wybrać, to wystarczy, że przy okazji sprowadzicie Truskawkę ze skały, a ja ją odbiorę! - Złożył chude dłonie w błagalnym geście. - Mogę was tam zaprowadzić. - Spojrzał w kierunku południa i spróbował ocenić odległość. - To jakieś pół dnia pieszej drogi stąd, z czego większość wzdłuż rzeki Czarnej. - Nie pierwszy raz słyszeliście, że cesarscy nazywali rzekę Mirmen potocznie Czarną.

Ari rozglądał się dookoła i dopiero po chwili zwrócił uwagę na wieśniaka. Sam dobrze znał trudy wiejskiego życia. Zwrócił się do towarzyszy. - Sądzę że możemy i powinniśmy mu pomóc, jeśli wszyscy się zgodzimy.

Andreas zmarszczył czoło. - Zgoda, ale najpierw przygotujmy się do wyprawy. Muszę odwiedzić psiarnię i łuczarza, no i trzeba muły gdzieś zostawić. Jak Cię zwą chłopie? Masz nam gdzie zwierzaki przypilnować?

- Zwą mnie Pansa. - Przedstawił się, wyszczerzając niekompletne uzębienie w radosnym uśmiechu. Nareszcie znalazł pomoc. - Mogę przypilnować! Jak tak będzie wygodniej, możecie je nawet u nas w zagrodzie zostawić!

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 20-12-2020 o 10:30.
Lord Cluttermonkey jest offline