Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2020, 22:01   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Woodbury niewiele różniło się od Reliance, w której to mieścinie James spędził pierwsze lata swego życia. Prawdę ledwo odrósł od ziemi Reliance wydało mu się dziurą zabitą dechami, a teraz, gdy poznał kawałek świata, wrażenie nie uległo zmianie. A jeśli już, to na gorsze.
Woodbury było ciche i spokojne i, niestety (a dla niektórych - na szczęście) niewiele się tu działo.
Oczywiście nie było tak źle, by jedynym zajęciem było picie tego, co wytwarzała bimbrownia Boba. Od czasu do czasu pojawiał się jakiś niesforny przyjezdny, którego trzeba było utemperować, od czasu do czasu na okolicznych polach zaczynał grasować jakiś dziki zwierz lub jeszcze dzikszy zmutowany stwór, od czasu do czasu dało się spędzić parę miłych chwil z chętną panienką, od czasu do czasu można było siąść za kierownicą i popędzić w dal... w interesach.
Był dach nad głową, jedzenie, zapłata za dobrze wykonaną robotę. Czy trzeba było czegoś więcej?

* * *


W wyniku różnych zajść liczba mieszkańców Woodbury znacznie się zmniejszyła i każdy, kto chciałby się w miasteczku zatrzymać na dłużej mógłby zająć jeden z wielu opuszczonych domów.
James wybrał inną możliwość, chociaż można było rzec, iż to wspomniana możliwość wybrała jego.


Evelyn Anderson, nauczycielka i przedszkolanka była wdową od ponad roku, a jej mąż, William, stracił życie gdy po pijaku wlazł na dach by przeczyścić zatkany komin i znalazł się na ziemi znacznie szybciej, niż wlazł na górę.
Po śmierci męża Evelyn dorabiała wieczorami jako kelnerka, a dodatkowy lokator, który mógł zapłacić za wikt i opierunek, tudzież pomóc w pewnych naprawach, był dla niej prawdziwym darem niebios.
Dość szybko okazało się, że nie tylko dom potrzebował męskiej ręki. I nie tylko ręki.
Jako że Evelyn pełna była chętnie okazywanego zapału, a James lubił kobiety, więc spędzali razem wiele przyjemnych chwil.

Świętej pamięci William pozostawił po sobie dwójkę dzieci. Olivia i Liam, którzy początkowo średnio przychylnym okiem spoglądali na kręcącego się po domu "obcego", który (przed dziećmi nic się nie ukryje) niejedną noc spędził w sypialni ich matki, po jakimś czasie "oswoili się" z Jamesem. Co prawda ten za dziećmi jako takimi nie przepadał, ale ogólnie stosunki między tą trójką można było określić jako poprawne.

* * *


Ranek zaczął się ciekawie, choć z pewnego punktu widzenia mało przyjemnie. Bo kto lubi być wyciągany skoro świt z ciepłego łóżka, odciągany od gorącej kobitki? Nawet jeśli powodem była pokaźnych rozmiarów bestia, którą ujrzał kierowca jadącego od Nashville samochodu.
Samochód od bestii był szybszy, ale nie można było pozwolić, by coś wielkiego i dzikiego włóczyło się po okolicy. A w końcu Jamesowi (i nie tylko jemu) płacono za to, by takie przypadki się nie zdarzały, lub były szybko eliminowane. Przymnażanie liczby wdów i sierot było w Woodbury niemile widziane. I szybko tępione.
Służba nie drużba, więc po paru chwilach James był już na dworze, witany przyjacielskimi docinkami milicjantów, którzy (podobnie jak 95% mieszkańców miasteczka) wiedzieli, jakie stosunki łączą Evelyn i Jamesa.

* * *


Bestia co prawda do inteligentnych nie należała, ale odznaczała się pokaźną siłą, wagą i wyjątkową odpornością na kule. I, zapewne, miała bardzo mały rozumek, bo nawet posiekana pociskami nie potrafiła pojąć, że pora położyć się i zdechnąć.
A ozdobiony pokaźnymi zębiskami łeb, który od tej pory miał stanowić ozdobę ratusza, będącego siedzibą milicji, trzeba było odpiłować.

* * *


Wojacy wracający ze zwycięskiej wojenki powinni być witani przez kobiety, czekające na nich z szeroko rozłożonymi... ramionami.
James co prawda zdołał się przywitać z Evelyn, ale potem został zaciągnięty do ratusza "na kufelek", bo przecież trzeba było odpowiednio uczcić zwycięstwo nad bestią.
Piękna musiała poczekać.

* * *

Wzniesiono parę toastów, wypito niejeden 'beztoastowy' kufelek i wreszcie zmęczone towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
James również nie zamierzał siedzieć bez końca. Nie do końca przespana noc i długie godziny uganiania się za bestią powoli zaczynały dawać o sobie znać. Warto było wrócić do domu, ogarnąć się nieco, odpocząć przed kolejną nocą.
- Do zobaczenia! - rzucił i wyszedł, żegnany paroma pomrukami i skinieniami głowy.

W domu czekała go niespodzianka. I nie były to gorące uściski Evelyn, tylko kartka od Boba.
Jeśli wrócisz cało, to przyjdź do warsztatu o 4 po południu.

* * *

Towarzystwo zebrane w warsztacie Dużego Eda było Jamesowi bardzo, ale to bardzo dobrze znane, jako że spędzili razem niejedną godzinę... i chociaż nie zjedli razem beczki soli, to z pewnością (jak by dobrze policzyć) wypili dobry antałek bimbru.
Ale opowiedziana przez Boba historia w pierwszej chwili kazała się zastanowić, czy opowiadający nie nadużył przypadkiem własnych wyrobów.
Ale nie... przynajmniej James miał wrażenie, że jego przyjaciel jest trzeźwy jak niemowlę.
- Cholernie daleko - mruknął, usiłując przypomnieć sobie mapę.
- Może to bajka - powiedział po chwili namysłu - ale jadę z tobą. Gdybym nie pojechał, to pewnie do końca życia bym sobie pluł w brodę.
- Kiedy wyruszamy? - spytał.
 
Kerm jest offline