Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2020, 00:01   #16
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kobieta pokręciła głową.
- Niestety nie dostaniesz barbituranów - pielęgniarka pokręciła głową. - Może damy ci benzodiazepiny. Te pierwsze podajemy głównie u pacjentów w stanach padaczkowych, których ty jeszcze nie masz. Ale moje biedactwo... nie powinnaś tak cierpieć. Zasługujesz na to, aby chociaż przespać noc. A powiesz mi może, co ci najbardziej dolega? Coś cię boli? Czemu nie możesz po prostu położyć się i zasnąć?
Tymczasem zdarzyło się coś, co do tej pory nie miało miejsce… De Gillern zauważyła kątem oka, jak do pokoju wszedł jeden z opiekunów. Trzymał materac. Drugi mu pomagał. Zaczęli ustawiać go w przeciwległym rogu sali. Pani Madelaine albo ich nie zauważała, albo celowo ignorowała.

- Benzodiazepiny nie pomagają - głos dziewczyny stał się lodowato zimny. Próbowali już, chyba ze wszystkim co mieli na podorędziu. Odkąd tu trafiła, odkąd pierwszy raz zamknięli ją w pokoju bez klamek lata temu. Nic nie pomagało, benzodiazepiny zaś szkodziły najbardziej. Nie wyciszały, albo raczej robiły to na tyle mocno, że nie potrafiła się bronić. Teraźniejsza Abigail czuła zmęczenie, ta na łóżku jeszcze miała resztki siły, by się irytować.
- Dajecie mi… współwięźnia? - spytała wreszcie, zgrzytając zębami do kompletu - Nie… nie chcę nikogo widzieć. Was też. Odejdźcie… ty też wreszcie idź - ostatnie warknęła do dziewczyny pod ścianą.

Kobieta westchnęła. Nagle na jej szyi pojawiła się drobna dziurka. A potem kolejna. Zaczęła z niej tryskać żywoczerwona, jasna krew. Pani Madelaine zdawała się jednak tego nie zauważać. No cóż, zginęła kilka lat wcześniej podczas podawania leków jednej pacjentce. Ta odebrała jej strzykawkę i zaczęła dźgać szyję tak długo, aż pielęgniarka padła na podłogę nieżywa i wykrwawiona.
- Czy nie przyda ci się towarzystwo drugiej osoby? - zapytała pielęgniarka. - Osobowość unikająca… coś takiego masz w papierach, czyż nie? Może warto byłoby sprawdzić, czy kolega lub koleżanka nieco nie złagodzi twoich objawów. A nuż się z kimś zaprzyjaźnisz - pani Madelaine próbowała być pozytywna. - Jeżeli będziesz miała przy sobie prawdziwego człowieka z krwi i kości, to może przestaną dręczyć cię te wredne duchy, o których wspominasz… - kobieta mruknęła z niedowierzaniem. Na pewno nie wierzyła w to, że Abigail była nawiedzana przez kogokolwiek.

Rzeczywiście, arcyciekawym było czemu Abigail nie mogła spać. Wzdychając ciężko przekręciła się twarzą do ściany, opierając czoło o zimną ścianę i narzuciła na głowę koc. Nie pomagało wiele, było dziecinne… ale chociaż odrobinę odcinało od tego co działo się dookoła.
- Nigdy nie przestaniecie - mruknęła gorzkim tonem, zaciskając powieki. Siedząca w niej starsza wersja mogła jedynie obserwować. Zawsze bardziej wolała stan katatonii, gdy nic już nie potrafiło jej ruszyć. Tutaj jeszcze coś czuła i to był błąd. Bardzo duży błąd.

Pani Madaleina pokręciła głową.
- Nigdy nie przestaniemy dbać o twoje dobro i cię leczyć - powiedziała. - Tu się zgadzam. Musisz pamiętać, Abigail, że nie jesteśmy twoimi wrogami. Czasami mam wrażenie, że celowo nie współpracujesz i chcesz robić nam na złość. Jak masz się poczuć lepiej, jeżeli tobie samej nie zależy na tym, aby wyzdrowieć? - westchnęła. - Moje biedactwo.
Następnie ruszyła w stronę wyjścia.
- Wszystko powiem doktorowi Hawthorne’owi - wymieniła nazwisko osiemdziesięcioletniego lekarza, który umarł rok temu. - Zobaczymy co powie. Barbituranów się zachciało… ha… Biedne dziecko - to powiedziała i wyszła.

Tymczasem opiekunowie skończyli układać łóżko.
- No już skończyliśmy - powiedział jeden z nich. Chyba uznał, że ostatnie słowa dziewczyny były do nich skierowane. - Nie guzdrzemy się, jeśli o to chodzi.

Sprężyny zatrzeszczały ponownie, gdy dziewczyna powoli przekręciła się na plecy i usiadła. Koc spłynął jej na kolana, odsłaniając lśniące gorączką szare oczy i ściągniętą, wychudzoną twarz kogoś, kto opuścił przynajmniej kilkadziesiąt porządnych posiłków. W ustach miała miedziany posmak, pod skórą drapały ją niewidzialne mrówki. Za plecami jednego z pielęgniarzy widziała szary opar, poruszający się leniwie wbrew prawom grawitacji. Skupiła na nim uwagę, sięgając poprzez dzielące ich puste metry pomieszczenia.
- Niebieska pościel… stolik z różami tuż obok wezgłowia - nabrała powietrza, węsząc chciwie, obraz przed oczami zmienił się. Ujrzała ciemny, niewielki pokoik z nieruchomym kształtem zatopionym w pościeli - Tachykardia… od tego się zaczęło. Mieliście nadzieję, że leki wszystko naprawią, ale to był dopiero początek… jedno badanie, potem kolejne i jeszcze następne… długie miesiące w łóżku, operacja, potem jeszcze jedna. Nie dało się tego naprawić - przeniosła wzrok z cienia na bliższego pielęgniarza. Jego też widziała, tam przy łóżku. Trochę młodszego, bledszego i bardziej zrozpaczonego niż teraz.
- Nie doczekała przeszczepu, trzymałeś ją za rękę gdy umierała… Deborah? Nie… - pokręciła głową - Diana… miała na imię Diana. Pozwól jej odejść, twój żal i tęsknota ją tu trzymają. Odpuść, to już nieważne, daj sobie żyć, a jej odejść. Śmierć jest tylko kolejnym etapem. Nie pakuj się do grobu razem z nią.

Na twarzy mężczyzny pojawił się szereg emocji. Na początku, kiedy zaczęła mówić, nie skojarzył niebieskiej pościeli i stolika z różami. Zerknął na swojego kolegę.
- I pomyśleć, że odrzuciłem propozycję pracy w rzeźni, bo myślałem, że tam będą cięższe akcje - westchnął.
Potem jednak Abigail dalej mówiła. Lekceważenie zmieniło się w osłupienie. A to następnie w żal. Tak wielki, że mężczyzna pewnie rozpłakałby się… Ale tutaj na straży stanęła inna, dużo lepsza emocja. Dająca siłę oraz niepozwalająca złamać się. Gniew.
- Cholerne wariatki! - krzyknął. - Powinno się je kneblować czy coś… żeby języka sobie nie odgryzły.
Jego towarzysz spojrzał na niego niepewnie.
- Ale ona… ona powiedziała o… Dia…
- Wiem dokładnie, co powiedziała. Byłem tu, kurwa - wciął mu się w wypowiedź opiekun. - Podsłuchała plotki i teraz udaje nawiedzone medium. Morderczyni. Paskudna morderczyni, która udaje szaloną, żeby tylko krzesła uniknąć. Elektrycznego.
Był wyprowadzony z równowagi do tego stopnia, że splunął na jej koc i wymaszerował prędko z pomieszczenia. Drugi opiekun oniemiały pozostał w jednym punkcie, patrząc to na drzwi, to na Abigail. Zdawało się, że nie miał kompletnie pojęcia, co powinien zrobić.

Obie dziewczyny przygwoździły go spojrzeniem do podłogi, choć ta starsza odczuwała żal, co ją cieszyło. Wciąż umiała coś… poczuć. Pamiętała też słowa wypowiedziane tamtej nocy.
- Odejdź - blada anemiczka na łóżku przerwała ciszę - Odwróć się i odejdź. Stąd. Rzuć tę robotę, nie powinno cię tu być. - westchnęła, wracając do leżenia twarzą do ściany. Naciągnęła na głowę opluty koc - Tak będzie najlepiej.

Mężczyzna pokręcił głową, choć tym gestem zdawał się raczej potwierdzać… że się z nią zgadza. Nic nie powiedział i zniknął. Zamknął za sobą drzwi. Te pozostały zablokowane jedynie na kilka minut. Abigail w tym czasie próbowała się położyć, choć nawet nie śmiała marzyć o tym, że uda jej się znowu zasnąć. Wnet jednak drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, przekreślając nawet najmniejszą nadzieję na choć chwilę odpoczynku.
W przejściu pojawiła się młoda, bardzo ładna dziewczyna. Miała duże, niebieskie oczy oraz długie, brązowe włosy. Została wprowadzona do środka siłą i zdawało się, że nie chciała tutaj być jeszcze bardziej od de Gillern. O ile to było możliwe.
- Dajcie mi święty spokój! - dziewczyna krzyknęła.
Dwóch opiekunów przetrzymywało ją. Innych od tych, którzy przed chwilą ustawiali materac. Za nimi do pomieszczenia weszła pielęgniarka, oddziałowa, ordynator oraz jeden z lekarzy. Nagle zrobiło się bardzo tłoczno.
- Proszę zabierzcie jej te kolczyki - powiedział starszy mężczyzna ze stetoskopem przewieszonym wokół szyi. - Nie powinna mieć żadnych ostrych rzeczy przy sobie.
Nieznajoma wyszarpnęła jeden z uszu.
- DLACZEGO?! - krzyknęła. - BO ZROBIĘ COŚ TAKIEGO?!
Przeorała sobie nim przedramię. Czerwona krew zaczęła lecieć z płytkiej rany, która wyglądała jednak na bardzo bolesną. Opiekunowie od razu ją unieruchomili, przygważdżając do materaca.
- Trzeba to będzie opatrzyć - ordynator szepnął do pielęgniarki, która pokiwała głową i od razu pobiegła do zabiegowego.
- To jedyny sposób, żebym mogła oddychać! - dziewczyna krzyczała. - Duszę się każdego dnia. Napięcie nie daje mi… żyć. Czuję ogień w płucach za każdym razem, gdy chce nabrać powietrza. Płaczę. Martwię się. Umieram. Każdego dnia. Bez przerwy. To jedyny sposób, żebym mogła zapomnieć o tym dużo gorszym, wewnętrznym bólu. Nie czynię nikomu krzywdy tym, że się samookaleczam. To moje jedyne lekarstwo. A WY CHCECIE MI JE ZABRAĆ, JEBANE KURWY! - wrzasnęła.
Lekarze kręcili na to głowami, zdegustowani.
- Wstrzyknijcie jej od razu ampułkę Midanium - szepnął jeden z nich. - To jest problem.
 
Ombrose jest offline