Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2020, 00:08   #22
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Amanda zamrugała oczami powoli. Widać było na jej twarzy narastającą złość.
- Nie dramatyzuj, nie umierasz, na litość boską - powiedziała do niej dziewczyna. - Minęło tyle czasu, odkąd się poznałyśmy. Miałaś tylko jedno zadanie. Słuchać, co do ciebie mówię. Zacząć kontrolować swoje moce. Duchy, zmory, demony… Ale nie, byłaś bezwolna i oszalała z bólu. A teraz są tego konsekwencje - powiedziała. - To twoja wina. Miałaś uciekać od tego całego paranormalnego gówna, a nie wskakiwać w nie na główkę. Gdyby naprawdę ci kiedykolwiek na mnie zależało, to nauczyłabyś się blokować duchy. Ty zamiast tego wpuściłaś je wszystkie. To wszystko twoja wina - powtórzyła.

De Gillern pokręciła niemrawo karkiem.
- Od tego nie da… się uciec. Próbowałam… i co? - wyszeptała zdrętwiałymi wargami - Może ty mogłaś… się uwolnić. - westchnęła - Mówiłam ci… wtedy… pierwszy raz… - zrobiła przerwę aby się rozkaszleć. Cienie w kątach pokoju zaczęły się poruszać, krążąc dookoła fotela - Uciekaj… dla nie jest… już za późno. N-nie słuchałaś. Ch… chciałaś… mnie ratować… mimo że widziałaś… że to bez sensu… za to cię… tak pokochałam. Daj… mi wreszcie… odejść.

Amanda zakaszlała z nerwów.
- Nie rób z siebie znowu pieprzonej ofiary. Po prostu byłaś leniwa. Miałaś się postarać. Dla siebie. Dla mnie. Dla nas. Zamiast tego okazałaś się tak straszliwie słaba, że doprowadziłaś do katastrofy - powiedziała dziewczyna. - Czy kiedyś przyszło ci do głowy, że może nie jesteś jakąś jedną wielką główną bohaterką i wszystko nie kręci się wokół ciebie. Nie zawsze wszystko sprowadza się do ciebie. Najwyraźniej byłaś strażniczką na granicy wszechświatów. Wszyscy jesteśmy. I zamiast pełnić tę swoją jebaną rolę, to wszystko centralnie spierdoliłaś. I jeszcze łkając i użalając się nad sobą. Może dobrze, że akurat tobie to wszystko się przytrafiło, bo być może na to zasługujesz.
Amanda zamilkła na moment.
- I nawet wiedziałaś, że wcześniej zdarzało ci się zabijać niewinnych ludzi. Ale i tak nie znalazłaś w sobie siły, aby zacząć panować nad sobą. A byłam tu i chciałam cię tego uczyć. Nie jesteś dobrą osobą i nie wierz przez moment, że jest inaczej. Jesteś morderczynią, Abigail. Może nie ty trzymasz nóż w dłoni, kiedy zabijasz. Ale nie robisz nic, aby do tego nie dopuścić.
Połączenie zacząło zrywać. Amanda za bardzo się denerwowała, aby je utrzymać.

W swoim fotelu Abigail przypominała przekłuty balon, przymarzający do miękkiego oparcia. Trzęsła się z każdą chwilą coraz mocniej, pusty i bez sił na to, aby się po ludzku wkurwić.
- Miałam umrzeć… chciałam umrzeć… nie jestem tym… kogo chciałaś widzieć. Od… początku ci mówiłam… nie słuchałaś. Wiedziałaś… lepiej - odpowiedziała ledwo poruszając wargami, obserwując czarne smugi wijące się coraz bliżej jej krzesła. Część z nich muskała jej twarz i dłonie, inne wiły się przy stopach. Więc cała przyjaźń była tylko fasadą? Kłamstwem narosłym na kłamstwie niczym nowotwór… a ona uwierzyła. De Gillern na krześle czuła że pęka jej serce, ta starsza po prostu milczała. Jej nie miało co pękać.
- Wiedziałaś więcej… niż… niż mówiłaś… - prychnęła krótko, z nosa pociekło jej po policzku coś mokrego, skapując prosto w gęstniejący na podłodze mrok - Miałam swoją szansę aby… to ogarnąć. Ty miałaś szansę… by powiedzieć prawdę. Teraz… - zamknęła oczy -... daj mi wreszcie spokój. Kończymy tak jak ja chcę. Mój koniec… moje zasady. Bądź zdrowa i nie dzwoń więcej.

Dziewczyna zamrugała po drugiej stronie.
- Nie wiedziałam nic więcej. Oprócz tego, że wiedziałam, iż powinnaś tego wszystkiego nie spierdolić. Szkoda, że jeszcze ty o tym nie wiedziałaś - powiedziała Amanda. - Nie skłamałam ci ani razu. Byłyśmy naprawdę przyjaciółkami i myślę, że nadal nimi jesteśmy. Ale jeśli dasz seryjnie dupy, to nie zamierzam udawać, że nie dałaś, na litość boską - powiedziała dziewczyna. - Weszłaś w tę swoją mentalność ofiary i nawet nie widzisz, ile sama krzywdy robisz. Obudź się, dziewczyno, bo…
Połączenie zostało przerwane.
Tymczasem na monitorze zamigotał obraz… z kamery w ich pokoju. Amanda siedziała na swoim łóżku jeszcze przez chwilę. Następnie rozpłakała się. Z jej oczu zaczęły cieknąć rzewne łzy. Kiedy jeszcze rozmawiała z Abby, było ją stać na złość. Teraz jednak, kiedy pozostała sama… nadszedł moment słabości. Musiała zapomnieć o kamerze nad swoją głową.

Szklane oko łapało obraz skulonej, kiwającej sylwetki, siedzącej na środku izolatki. Ich izolatki. Obraz na monitorze nie pozostawiał złudzeń. Nie zasłużyła na to, co się działo. Nigdy nie powinna trafić do tej samej celi co de Gillern.
- To moja wina - słowa wypowiedziane niemo przyniosły żal. Życie nie było bajką z dobrym zakończeniem. Nic nigdy nie kończyło się dobrze. Szarowłosa zamknęła jedno oko, drugie trzymała półotwarte. Miała wrażenie, że zaraz zamarznie, chciała tego. Po prostu chciała przestać istnieć.
- Ciemność i strach… - popatrzyła na cienie wokoło. - Nie będę walczyć, tylko… pozwólcie jej… pozwólcie… uratujcie ją… oszczędźcie. Reszta… nie ma znaczenia.

Najwyraźniej cienie wokoło były skoncentrowane bardziej na czarnobiałym monitorze, gdyż nie słuchały kompletnie Abigail.
Drzwi do znajomej celi otworzyły się. W środku pojawił się doktor Watanabe. Trzymał go za rękę Andy. Wręcz ciągnął w stronę Amandy.
- Dzień dobry… doktorze… - dziewczyna powiedziała niepewnie. W jej głosie czaił się strach. - Czy… ja…
Zamilkła, bo dopiero teraz zobaczyła Andy’ego.
- Siostrzyczka! - krzyknął chłopiec. - Scarlett! To ty!
Puścił na moment doktora i pobiegł, aby przytulić się do Amandy. Ta próbowała go odepchnąć, ale jej palce przeniknęły chłód powietrza.
- Jej też jest zimno. I mokro. Jak nam - powiedział Andy.
- Zimno i mokro - Watanabe cicho powtórzył. - Zimno i mokro. Zimno i mokro.
- Tato, nie pozwól nam marznąć! - jęknął Andy. - Wysusz nas! Aby było ciepło, przyjemnie i sucho. Chcemy ciepła. Ja i Scarlett!
Doktor wyciągnął z torby dwie butle bliżej niesprecyzowanej substancji. Ciężko było stwierdzić ich zawartość, zwłaszcza na monitorze tak słabej jakości. Czy to był jakiś szczególnie wysokoprocentowy alkohol? A może jakaś podpałka do nowego pieca instalowanego w szpitalu? Abigail przeczuwała, że nigdy nie znajdzie odpowiedzi na te pytania. Watanabe jednak odkręcił pierwszą butle i zaczął nią polewać Amandę.

W pokoju ochrony szarowłosa szarpnęła się niemrawo w więzach, zapiekła zdzierana kajdankami skóra na nadgarstkach, ale niewiele dało. Nie zdąży, mogła obserwować…
- H...heej… - wyrzęziła, kaszląc zaraz potem. Odwróciła głowę od ekranu, w drugą stronę. Tam, skąd dochodziły głosy ochroniarzy. Kaszlnęła i spróbowała jeszcze raz - Heeej! O...on! Zaraz… on ją zabije! Z… zróbcie coś!

Mężczyźni zerknęli w jej stronę.
- A ta znowu widzi duchy - westchnął jeden z nich.
- Wariatka z oddziału psychiatrycznego. Jak ja nie lubię tych pacjentów. Zawsze najwięcej z nimi problemów - odpowiedział drugi.
- Pamiętasz tamtą rok temu, która groziła wszystkim, że się zabije i musieliśmy wychodzić na dach?
- Ale najgorsza była…
Głosy ochroniarzy znowu uległy ściszeniu.

Tymczasem Amanda załkała.
- Nie - powiedziała. - Proszę… nie chcę… Ja… ja chyba tak naprawdę nie chce umierać. Albo… albo nie w taki sposób…
- Będzie ci już zawsze ciepło - odparł Andy. - W ten sposób. Aż do końca życia. Nie jak mi. Zimno i mokro.
Zdawało się, że w swojej pokrętnej logice chłopiec pragnął tylko tego, aby ludzie po śmierci nie czuli tego samego, co on. Zimna oraz wilgoci. Wody nieustannie zalewającej płuca. Dłoni ciotki na szyi, która trzymała tak mocno, że aż zostawiła siniaki.
- Nie, proszę… nie - Amy powtórzyla.
Ale Watanabe skończył ją oblewać.
Następnie wyjął zapałki z kieszeni.
Podpalił.
I rzucił.
A Amanda zaczęła wrzeszczeć.

De Gillern ten krzyk wbił się w czaszkę, wiercąc dziurę nad lewym uchem. Wrzasnęła razem z płonącą dziewczyną, szarpiąc się na krześle i zalewając konsoletę cieknącą z nosa krwią. Rozszerzone oczy wpatrywały wbijały się w monitor, wzrok mętniał, brakowało powietrza. Czerń przed oczami pulsowała ogłuszając równie skutecznie co krzyk.

Wnet ochroniarze upadli na ziemię. Krótko krzyknęli. Coś ich sparaliżowało. Czy może również zobaczyli cienie, które otaczały Abigail? Czy też zaatakowało ich coś innego? De Gillern miała dostęp do swoich wspomnień z tej nocy. Ale to nie znaczyło, że wiedziała wszystko, co miało wtedy miejsce.
W środku pojawił się Paul.
Miał idealne wyczucie czasu.
- Abigail? - zapytał. - Musisz uciekać - szepnął.
Znalazł kluczyki w kieszeni ochroniarza. Następnie przykucnął za dziewczyną i zaczął walczyć z kajdankami.
- Tu już nie jest dla ciebie bezpiecznie - mruknął.

Odpowiedział mu zduszony szloch, przeczące kręcenie głową.
- Nie żyje… ona nie żyje… - szarowłosa powtarzała w kółko, to tracąc wzrok, to go odzyskując. - Z… zostaw… uciekaj. Uciekaj… proszę… odejdź stąd. Zostaw… zostaw… już nieważne. Żyj… uciekaj…

- Nie pozwolę ci na to, abyś tu umarła, Abby - odparł Paul. - Czytałem ci z dłoni, prawda? - uśmiechnął się lekko. - Powiedziałem, jaka twoja przyszłość. To jeszcze nie jest twój koniec. Nie tutaj. Nie teraz.
Uśmiechnął się do niej szeroko. Jego oczy zwęziły się nieco w dość sympatyczny sposób. Zdawało się, że potrafił promieniować ciepłem i optymizmem nawet w takiej sytuacji.
- Oddział płonie. Muszę cię wydostać stąd - rzekł.
Zerknął na monitory. Rzeczywiście płomienie rozprzestrzeniały się. Abigail ujrzała doktora Watanabe, który biegł korytarzem. Chyba wyrwał się spod opętania przez Andy’ego. Kilka osób walczyło z gaśnicami, ale czy mogli wygrać z żywiołem.
- No chodź. Chwyć moją dłoń, Abby - rzekł.
Wyciągnął w jej stronę rękę.

Dziewczynie przypomniały się słowa Amy.
- Nie w taki sposób… - powiedziała i to przełamało zastój. Przetarła część krwi z twarzy, wstając chwiejnie na nogi.
- Idziemy...razem - czerwoną dłonią złapała jego dłoń - Nie zostaniesz… tu. Nie ty. Dość… dobra tu… płonie.

Paul przytulił ją krótko.
- Wszystko będzie dobrze - rzekł. - Naprawdę w to wierzę. Wszystko zawsze koniec końców się układa, jeśli masz wystarczającą cierpliwość.
Abby została przez niego pociągnięta i opuściła pokój monitoringu.

Wnet poczuła na swojej szyi palce Scarlett.
Ogniste, palące.
- Koniec seansu filmowego - szepnęła jej do ucha.
I rzeczywiście pociemniało jej przed oczami.
Wszystko zgasło.
 
Ombrose jest offline