Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2020, 09:58   #4
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
- To prawda brzmi baśniowo. To będzie ile 2000-2500 kilometrów? - Lucas nie znał się za dobrze na odległościach więc strzelił coś na oko. - Mogę zobaczyć zeszyt? - Lucas wyciągnął rękę do Boba. - Trzeba się dobrze przygotować. Raz, że droga daleka i niebezpieczna. Dwa, trzeba jeszcze wrócić… Jak chcesz przywieźć fanty z powrotem? - zadał pierwsze z brzegu pytanie do Boba choć w głowie kotłowało się ich całe mnóstwo.
- Emmm… no nie wiem kiedy ruszamy, chyba najlepiej jutro rano? - Powiedział Bob, chowając zeszyt za pazuchę, wzruszając ramionami, po czym sięgnął po przygotowaną wcześniej mapę, i rozłożył ją przed wszystkimi - To będzie tak… - Powiódł palcem od Woodbury do gór na zachodzie Wyoming - … tak ze 2500 km albo coś? - Dodał, i spojrzał na Lucasa - Najpierw chyba wypada sprawdzić, czy tam faktycznie coś jest, zanim pomyślimy o jakimś większym transporcie… a może i w owym pierniczonym bunkrze będą jakieś pojazdy gotowe do drogi? No bo chyba nie skrzykniemy na już jakiś 20 ochotników i 20 ciężarówek?
- Im szybciej wyruszymy, tym lepiej - stwierdził James. - Parę osób zapewne łatwiej się przemknie, niż cały konwój, który, nie da się ukryć, bardzo trudno byłoby zorganizować. W końcu ten dziadek się przedostał. A przygotowania? - Spojrzał na Lucasa. - Ciekawe, co takiego wyjątkowego zdołasz zorganizować w naszym kochanym Woodbury. Pojazd mamy, broń, sprzęt. Najwyżej jedzenie, byśmy z głodu nie umarli po drodze.
Dla Oriany cała sprawa brzmiała jakby ktoś wziął ją za fraki i wpakował w sam środek snu, takiego dobrego. Przed oczami widziała te wszystkie cuda dawnego świata, tak blisko, że prawie dało się ich dotknąć. Jeśli pod ziemią znajdował się rezonans, tylu ludziom mógłby pomóc… albo laboratorium! Porządny mikroskop neutronowy…
- Bobby pokażesz mi proszę ten zeszyt? - z szerokim uśmiechem wyciągnęła obie ręce do mechanika - Może Harold zostawił tam coś, co pomoże… i przykro mi z jego powodu - spochmurniała. - Jeśli będziesz chciał potem pogadać to nie ma sprawy.
- Hmmm… - Zamyślił się mechanik, ale w końcu sięgnął po zeszyt i podał go Orianie - Przydadzą się jego zapiski, jasne, ale na miejscu. Teraz to tylko same suche informacje, i to wieeele informacji.
Lekarka przekartkowała pobieżnie kajet, przypominający niemal książkę. Niewielką, ale wciąż pełną informacji nie dających się odcyfrować w minutę. Wydawało się jednak, że zawiera opisy miejsc wewnątrz bunkra, jego systemów zasilania i hydraulicznych. Były też szkice poziomów, jakieś opisy gór i masa, masa danych zapewne nie do końca istotnych, chociaż wartych poznania.
- Tak, masz rację… sporo tego - przyznała, zamykając zeszyt i chwilę obracała go w dłoniach - Pozwolisz że go wezmę? - popatrzyła uważnie na mechanika, puszczając mu nagle oczko - Nie na zawsze, na parę godzin i potem go oddam. Warto się z nimi zapoznać już teraz, żeby potem na przykład nie latać po pustkowiach za palnikiem acetylenowym. Wiedząc co jest w środku. - Pomachała zapiskami - Przygotujemy się, po drodze zorganizujemy potrzebny sprzęt, jeśli takowy będzie potrzebny… bo jadę z wami - przeniosła wzrok na pozostałych - Jeśli, oczywiście, nie macie nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie mamy nic przeciwko twemu udziałowi - zapewnił James.
Jeśli chodziło o pożyczenie zeszytu... Tu miał mieszane uczucia. Lubił Orianę, ale powierzanie jej takiego skarbu... Ale o tym musiał zdecydować Bob.
- Do jutra powinniśmy zdążyć się przygotować - dodał. - Wszak nie ogłosimy całemu miastu, że wybieramy się na dłuuugą wyprawę po skarby.
- Nie mam na myśli 20 ochotników ani takiej ilości pojazdów. Nie mniej każdy ma kogoś zaufanego i możnaby zapytać dyskretnie czy by się nie pisali na dalszy rekonesans. Kilka dodatkowych par rąk się przyda. Zwłaszcza takich co umieją prowadzić auta. Jak się uda wartość na plus. Jak nie... żadna strata. Zapasy jedzenia to rzecz niezbędna. Raczej nie mamy go zbyt wiele. Może przyjmiemy jakieś zlecenie w tamtą stronę w zamian za żarcie. Trzeba się rozpytać. - Lucas pociągnął ręką po brodzie. Głośno się zastanawiając.
Nad rozłożoną mapą pojawiła się też głowa Klary. Chociaż dziewczyna nie odezwała się ani słowem, nie komentując ani nowości ani tego czy chce, czy nie chce ruszać z nimi w drogę, to ewidentnie bardzo szczegółowo analizowała trasę pokazaną przez Boba.
- Samochody to jedno, a paliwo to drugie… - mruknęła pod nosem.
- Ech… kotek, no wiesz… - Zaczął Bob, odnośnie propozycji Oriany i wypożyczenia zeszytu, gdy wtrącił się siedzący parę metrów z boku Ed. A owo wtrącenie było poprzedzone długim, "mokrym", i obrzydliwym beknięciem.
- Zeszyt nie opuszcza warsztatu, a najlepiej i tego kto go znalazł… - Powiedział po chwili, gdy zwrócono na niego uwagę - Ja z kolei mogę w waszą wyprawę zainwestować tak ze 2 kanistry paliwa po 20 litrów, ale oczywiście w zamian za jakiś tam procent udziałów…

Oferta była, zdaniem Jamesa, interesująca. No i dawała cień gwarancji, że Ed nie wyklepie nikomu, dokąd i po co udała się wyprawa.
- Dwa procent - zaproponował. - Jednak ryzykujesz mniej, niż my, a gdy wrócimy, to i tak staniesz się bardzo bogaty.
- Kierowców mamy. - przeniósł wzrok na Lucasa. - I to całkiem niezłych. - Dla odmiany spojrzał na Klarę. - O tym, że każde w nas nieraz siedziało za kółkiem, nie warto nawet wspominać.
- Umm… no ten… chcesz to możemy poczytać sobie tu razem - Bob uśmiechnął się do lekarki, po słowach Dużego Eda. A sam Ed…
- James, James, James, coś u ciebie kiepsko z liczbami. Za 40 litrów paliwa przejedziecie ze dwa dni, a za owe 40 litrów to ja sobie mogę sam kupić ze 4 karabiny, a wątpię, by ich tam było 200, co i tak daje jedynie 4 dla mnie… kiepski interes, inwestycja? Wiem, tam może być i masa innych rzeczy, lekarstwa, żywność i kij wie co jeszcze… ale może i nie być nic. Więc tak przynajmniej bym liczył na pięć procent? - Powiedział, nieco świńsko się uśmiechając.

Wyglądało na to, że Ed miał zamiar zbić fortunę nie ruszając z miejsca swego tłustego dupska. Które to podejście do sprawy było jak najbardziej zrozumiałe. Przynajmniej dla Jamesa.
Co prawda uważał, że pięć procent to za dużo, ale w końcu nie tylko on jechał na tę wyprawę, nie tylko z jego kieszeni miały iść te procenty.

Brak zaufania był czymś normalnym, w końcu Nitsch nie urodziła się w mieście, zresztą nawet gdyby się tak stało, gdy chodziło o duże pieniądze rozsądnym było patrzeć sobie na ręce.
- W takim razie notatki nie opuszczą tego miejsca - dziewczyna odpowiedziała gładko Edowi - Poczytam tutaj, nie zauważysz mojej obecności… zajmuję mało miejsca - uśmiechnęła się i odwróciła do Boba - Spokojnie, nic wam tu nie popsuję, ale będę potrzebowała ciszy i spokoju… dzięki - ostatnie rzuciła do Jamesa. Brak sprzeciwu odnośnie jej udziału w całym przedsięwzięciu był czymś pokrzepiającym.

Klara przeniosła wzrok znad mapy wprost na Corę, dłużej zatrzymując go na jej skręconej kostce. Miała przy tym bardzo niezadowoloną minę.
- Czytałeś już te notatki? - spytała Boba - czy tak tylko… przejrzałeś?
- Czytałem, czytałem, a co? - Mechanik nieco wyszczerzył zęby.
- A nico, tak się upewniam, czy to jakiś pomysł-sromysł, kurwa, w kasze dmuchał, fajne notatki mam, czy coś sensownego. Zobaczymy jeszcze co powie na nie Młoda - mówiąc to, czerwonowłosa, wskazała podbródkiem Orianę, która pałała zapałem by przeczytać notatki. - Wtedy powiem wam, czy z wami jadę.
Klara rzuciła też pobieżnie spojrzenie na Corę, co mogło nasuwać na myśl, że nie tylko opinia kolejnej osoby, która przejrzy notatki, ma tu znaczenie.
- Ja z tym kulasem nigdzie się nie wybieram, będę tylko ciężarem na takiej wyprawie - Cora wysiliła się na uśmiech, choć wyszedł on dosyć… smutny.


W tym czasie Bob podniósł się z miejsca, po czym ponownie rozlał procenty, każdemu kto już swoją porcję alkoholu wypił. Po owej dolewce, mechanik spojrzał na mapę PSA, a następnie na zebrane towarzystwo.
- A którędy w ogóle jedziemy? Bo jak prosto jak w pysk strzelił, najszybszą trasą, to będzie Tennessee, Missouri, trochę Kansas, i trochę Colorado? Ale to wyjątkowo blisko "Szramy"... Niebezpiecznie. No chyba, że po Kansas przez Nebraskę?
- Czy dziadek powiedział, którędy jechał? - spytał James, spoglądając na mapę. - "Szramę" faktycznie lepiej ominąć szerokim łukiem - dodał - nawet gdybyśmy mieli znacznie nadłożyć drogę..
- Nie, o tym nie wspomniał, ani i nic nie ma w zapiskach… w końcu to by wtedy było, chyba podanie na talerzu wszystkiego co trzeba, każdemu komu wpadną te zapiski w łapy? Miał olej w głowie… - Bob golnął sobie gorzały.
- Ale chyba w tym zeszyciku jest lokalizacja tego bunkra? Bo łażenie po górach, na ślepo, mogłoby trwać dość długo. - James lekko się uśmiechnął.
- Nie no, to nie, znaczy się tak… no nie zapisał drogi jak po sznurku, ale gdzie bunkier to już konkretnie - powiedział Bob i się roześmiał.
- Najkrótsza droga nie zawsze jest najlepsza - rzuciła Klara - lepsza dłuższa ale pewniejsza.
- Zgadzam się z Klarą. Dobra Bob, zaciekawiłeś mnie ale to nie oznacza, że skoczę w ogień bez planu czy choćby zastanowienia. Chcę z Ori poczytać ten zeszyt. Sprawdzić z czym mamy do czynienia. Tylko sam wiesz ryzykujemy wszyscy w tej wyprawie. Trzeba okazać sobie trochę zaufania. Oriana to jedyny medyk. Jak nie chcesz jej powierzyć tych notatek to zamierzasz życie? Spójrz na nią... Wygląda na bandytę i oszusta co nas obrobi z zapisek i sama przewali pół PSA? Na końcu opierdalając bunkier do czysta? - Lucas sam z kolei golnął co Bob im polał. Sumienie oczyszczając szklanicę. - Dajmy sobie z jeden dzień na przygotowania. Może uda mi się wykręcić jakieś zapasy. Powaga to nie spacer czy wypad na okoliczne zwierzaczki. Wypadałoby się przygotować. - Lucas tym samym zaznaczył, że chciałby do sprawy podejść poważnie.
- "Gładki"... słuchaj, to nie tak… notatki możecie sobie czytać, nie ma sprawy… ale tu, na miejscu, a nie gdzieś zabierać owo info na cholera wie ile, i jeszcze cholera wie komu może pokazywać… sprawa ma zostać między nami - powiedział Bob - Kumplowanie kumplowaniem, ale ryzyko jest, że nawet taki kumpel może kogoś wyrolować… bo coś tam, a co za tym idzie, ja bym proponował, żebyś i wielce się całą sprawą nie dzielił z rodzinką? Na razie jedziemy tam sami, zobaczymy co i jak, a potem można pomyśleć nad owymi pomocnikami, dodatkowym transportem, i wszelkimi z tym związanymi duperelami. J.B. też ma rację, żeby się wielce w oczy nie rzucać jakimś małym konwojem i tłumkiem…
- Żadnych kumpli, krewnych - powiedział James spoglądając na Lucasa - czy kochanek. I nikomu ani słowa, bo najbardziej zaufany człek po pijaku może chlapnąć ozorem. Jak co, to jedziemy na tydzień-dwa do Missouri. Bob nam nagrał robotę, a jaką, to nikomu nic do tego. Komu to się nie podoba, niech zostanie w domu. I niech się odkoleguje od zeszytu.
- Szczególnie kochanek, a od pijackiej reguły nie ma żadnych wyjątków. Lepiej więc do czasu wyjazdu abyśmy wszyscy unikali nadmiaru alkoholu… oraz zbędnych insynuacji - Oriana posłała Jamesowi uprzejmy uśmiech, siadając na starej skrzyni. Bawiła się kubkiem, układając w głowie plan na najbliższe godziny - Wracając do tematu jak najbardziej jestem za tym, by nie robić z bunkra żadnego notum est. Zrobimy zwiad, wybadamy teren i dalej będziemy się zastanawiać jak problem ugryźć i ewentualnie z kim…. i naprawdę to żaden problem aby tu zostać i przejrzeć zapiski. Absolutnie żaden - westchnęła, rozglądając się po zebranych - Ze swojej strony też proszę o czas do świtu na przygotowania. Muszę porozmawiać z doktorem Flynnem, poinformować go o wyjeździe i zostawić jak najwięcej leków aby - zrobiła minimalną pauzę - Nie musiał się niczym ważkim przejmować pod moją nieobecność.
- Co to jest te "norum-east"? - Spytał Bob.
Lekarka zamrugała.
- Notum est, Bobby - poprawiła odruchowo i zaraz się uśmiechnęła przepraszająco - To znaczy… chodziło mi, aby nie robić z tej sprawy tematu powszechnie znanego. Aby pozostała tajemnicą.
- A po jakiemu to jest? - Mechanik spojrzał tak na nią jakoś trochę… krzywo. Co maaało kiedy się Bobowi zdarzało.
- Po łacinie, Bobby - Nitsch tłumaczyła spokojnie, wciąż z tym samym wyrazem twarzy - Czytałam kiedyś książkę, w której było…- siorbnęła z kubka dla kupienia czasu, potem kaszlnęła krótko w rękaw i podjęła - Tam właśnie były ten zwrot i do niego wyjaśnienie co znaczy. Nie mam tej książki już, ale jak kiedyś natkniemy się na kopię to ci pokażę, co ty na to?
- Pfff… - odparł mężczyzna, wzruszył ramionami, i w końcu lekko się uśmiechnął.
- Ale tylko pod warunkiem, jeśli ty w zamian pokażesz mi jak odpalać brykę z kabli. - Oriana wyszczerzyła zęby, podnosząc trochę kubek w krótkim toaście.
- Mówiłem o zabieraniu kogokolwiek. - James wtrącił się do rozmowy, zastanawiając się, co dziewczynę ugryzło. - I nie wiem, gdzie tu widzisz jakieś insynuacje - dodał.
Osobiście uważał, że właśnie Oriana, a dokładniej jej zawód, może stanowić poważną przeszkodę w realizacji tego planu. Kto mógł wiedzieć, jak zachowają się mieszkańcy gdy się zorientują, że ich medyczka ma zamiar pozostawić ich na łasce Flynna. Ale była szansa, że do doktorka nic nie dotrze. Albo że nie zdąży nikomu nic powiedzieć.
- Postaram się nam skołować jakieś zapasy albo chociaż widoki na nie. To nadal nie krótki spacerek - podkreślił ponownie Lucas. - Bob zadbasz by Gina pod naszą nieobecność nie puściła farby? - delikatnie przypomniał o jednej z nielicznych osób jakie uważał za słabe ogniwo.
- Już zadbane. - Mechanik pokazał Lucasowi uniesiony kciuk w geście "ok".
- No to wszystko ustalone - odparła Klara. - Będziemy jeszcze się wymieniać spostrzeżeniami o pogodzie, czy zaczynamy działać?
- Proponowałbym spotkać się jutro, koło siódmej - powiedział James. - To idealna pora, by ruszyć w drogę.
- Dobra ja się biorę za szukanie dodatkowego prowiantu. Miejmy nadzieję, że uda się coś skołować w tak krótkim czasie. Obejrzę jeszcze naszego denata. Oriano przejdziesz się ze mną? - Lucas powoli zbierał się do wyjścia. Sądząc, że zebranie ma się póki co ku końcowi.
- Jasne. - Medyczka zeskoczyła z szafki, zgarniając ze sobą plecak sprzętu podręcznego. Założyła go na plecy, rzucając Bobowi szeroki uśmiech. - Dzięki za poczęstunek.
Gdy tamta dwójka opuściła warsztat, James spojrzał na Boba.
- Nalej mi jeszcze parę kropel i zanim pójdę też rzucę okiem na ten zeszycik.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-12-2020 o 11:31.
Wila jest offline