Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2021, 13:08   #3
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wellentag, noc, zamtuz "Czerwona Świeca"

Noc była parna, z ogrodzonej willi dochodziły odgłosy zabawy i święta hedonizmu. Woda w fontannie pluskała radośnie, z akompaniującą jej mżawką, jakby wyczuwając nastrój panujący w jednopiętrowym budynku.

Mężczyzna z czułością przyglądał się portretom zamkniętym w gustownej oprawie. Miniaturowe malowidła twarzy kobiety i chłopca były wypłowiałe, lecz dla niego stanowiły niezmiernie wielką, sentymentalną wartość. Ciche kobiece kroki wytrąciły go z przejmującej zadumy. Dziewczyna z gracją podeszła do krawędzi balkonu, opierając się o stylową balustradę. W dłoni trzymała kielich białego wina, w jej włosach połyskiwała barwna spinka w kształcie motyla, a migdałowe oczy zdradzały zaciekawienie. Przewieszona przez ramię lutnia przydawała jej wdzięku, ale i bez niej Bretonka z silnym tileańskim akcentem mogła uchodzić za niezwykle urodziwą.



Agnes "Motylek" Antille śpiewem i grą na lutni umilała dziś wieczór, gościom zebranym w grzesznym przybytku. Rzadko pokazywała się w tym miejscu, bo zdecydowanie nie było w jej guście. Wiedział o tym, że gardziła tutejszą rozpustą i wyuzdaniem, lecz jeden wieczór występów stanowił prawie miesięczny zarobek artystki. W tej mieścinie nie miała zbyt wiele okazji, by błysnąć talentem. Znał dziewczynę, a ta okazywała mu sympatię. Łączyła ich pewna tajemnica, o której na głos nie wspominali. On - ze względu na zawodową dyskrecję i etykietę, ona - bo nie chciała powracać do przykrych wspomnień związanych z okolicami spalonego teatru.

- Rodzina? - zapytała śpiewnie i delikatnie. - To ją właśnie ukryłeś w dłoniach? - zaśmiała się lekko, lecz w tej samej chwil pojęła, że wykazała się nietaktem, niezdarnie próbowała to naprawić. - Ja... przepraszam, jeśli...

Nie pozwolił jej dokończyć. - Oni byli... - blade policzki stężały, brzydko uwydatniając smoliste trójkątne blizny. - są... stale obecni przy mnie, nie schodzą spod mych powiek, chociaż dzieli nas ocean rozpaczy, szybuje nad nim albatros nadziei.

- Ładne, mówisz jak poeta, nie jesteś tym, za kogo próbujesz uchodzić. Nie pogniewasz się, jeśli wykorzystam twe słowa w balladzie?

- To byłaby smutna ballada, nie dla tego kręgu odbiorców... - wymownie popatrzył na najbliższą alkowę, gdzie cienie za zasłonami prezentowały frywolne pozycje. - ...sztuki... - podsumował kąśliwie, ale Agnes wyczuła zgodę.

Milczeli jeszcze chwilę wsłuchani w szelest wody i spazmatyczne jęki kochanków, dochodzące z uchylonych okien. Dziewczyna wodziła opuszkiem palca po krawędzi kielicha, być może czekała na jakiś ruch z jego strony. Nadaremnie. Mężczyzna roztaczał aurę niedostępności i chłodu. Trudną do sforsowania nawet dla tych, z którymi pozostawał w znajomości.
- Muszę już iść - ukradkiem spojrzała w stronę lokaja, który dyskretnie dał jej umówiony znak. - Spokojnego wieczoru, Carstenie - rzekła z dozą tajonej tkliwości.
- Bywaj, Agnes i proszę uważaj na siebie towarzystwo jest odurzone, nie tylko rozkoszą, więc nie wiadomo, co komu strzeli do łba.
- Dziękuję za troskę 'Rycerzu' - wypowiedziała to z sympatią i Eisen nie poczuł się obrażony delikatną formą docinki, wszak pozornie nic go nie łączyło rycerskim stanem. Prawdy w tym aspekcie nikt nie miał prawa znać.

Chętnie powrócił do swoich obowiązków, ochrona przybytku była zadaniem na którym skupiał swą uwagę praktycznie każdej nocy. Dzisiejsza nawet jak na warunki "Czerwonej Świecy", była wyjątkowo gorąca. Powietrze elitarnego zamtuza przesycone było mgiełką pożądania, zaś oczy i ciała gości rozpalone w miłosnym amoku. Wiedział, że taka aura łatwo może przerodzić się w nadużycia i przywołać kłopoty. Posiadał doświadczenie w tej kwestii, przepracowawszy dwa miesiące w lokalu tajemniczego właściciela. Przeczucie po raz kolejny go nie zawiodło. Młody Gascoin w narkotycznym zwidzie awanturował się na piętrze. Spłoszył kilka dziewcząt, które w panice zbiegły po schodach, niedbale kryjąc wdzięki. Młodzian miał sztylet, którym mógł zranić siebie i innych, a krew była niepożądanym widokiem w przybytku zarządzanym przez Madame Eliane.
Carsten rozbroił go bez większego trudu, prostym chwytem. Powstrzymał ochotę, aby złamać mu nadgarstek, ale zapalczywy młodzik przez tydzień i tak nie sięgnie po nóż, nawet do krojenia owoców. Kiedy jego ciało i umysł już ochłoną, doceni profesjonalną ochronę. Tego nie można było powiedzieć o obstawie czekającej w ogrodzie. Ci zabrawszy półprzytomnego panicza nieudolnie chcieli sprowokować ochroniarza wyzwiskami i zaczepkami. Nie oni pierwsi, ale jak zawsze bez skutku. Eisen był jak żelazo z kuźni krasnoludów - trzeba było w niego niezwykle silnie uderzyć, aby się rozgrzał. Wtedy ten żar potrafił dotkliwie poparzyć agresora. Wieści rozchodziły się szybko i niejeden awanturnik bądź zawadiaka chciał sprawdzić, czy ochroniarz rzeczywiście jest tak dobry, jak mówią w porcie. Kilku zdecydowało się wyzwanie, lecz każdy po czasie pożałował swej śmiałości. Stracili poważanie w swoich bandach, a Carsten ich kosztem tylko zyskiwał renomę. Taki układ był dla niego opłacalny.

Wracał do domu nad ranem, w towarzystwie rześkiej bryzy znad fal oceanu. Skutecznie zmywała z niego pot i odór zamtuza. Minęła kolejna noc, a on nadal znajdował się daleko od celu, który sobie wyznaczył. Zastanawiał się, kto mógłby mu pomóc? Pigmeje i Amazonki to dzikusy, poza tym wrogo nastawieni do przybyszów. Może czarodziej z wieży? Niewiele o nim wiedział, raczej słyszał jakieś plotki tu i ówdzie. Zresztą bardzo wątpliwe, aby mistrz magii poświęcił swój czas ochroniarzowi. Carsten zamyślony patrzył ponad dachy na zraszaną deszczem, zieloną gęstwinę rozkołysanych drzew i krzewów. Gdzieś w sercu dżungli kryło się to, czemu poświęcił ostatnie kilka miesięcy, co przywiodło go do granic Nowego Świata. Przycisnął do serca pięść, kryjącą wisiorek z portretami najbliższych. Stał chwilę jak posąg, blaknące gwiazdy kolejno gasły w zderzeniu z nadchodzącym świtem. Wpatrywał się w miejsce skąd przypłynął ledwie kilka miesięcy temu.
- Johanie, wytrzymaj! - rzekł półgłosem.- Niech Sigmar da ci siłę, otoczy opieką. Przysięgam, że wrócę po ciebie...
Zaniedbana kapliczka była niemym świadkiem jego swoistej modlitwy. Odmawianej zawsze, kiedy tylko odbywał tę drogę.

Na przydomowych schodach zastał lekko drzemiącego rekruta ze świeżo szkolonego narybku. Pacnął go w kark, aż słomiany kapelusz pofrunął kilka metrów opodal. - Świt to najlepsza pora na atak. - skwitował pozornie niedbale. Oszołomiony chłopak wydukał przeprosiny.
- Dostaniesz jeszcze jedną szansę, ale wiedz, że następnym razem wbiję ci nóż między żebra...- zimno wycedził doświadczony ochroniarz.

W kuchni czekało śniadanie przygotowane przez Elke. Ze względu na dostępność w głównej mierze ryb, nawet jej kończyły się kulinarne pomysły. Najemnik spożył skromny posiłek. Zdjął skórznie i ułożył do snu. Obowiązki przejmował teraz Lothar - zaufany towarzysz jeszcze z czasów służby w Waldenhof. Ochroniarz musiał się zregenerować, wszak zaprzyjaźniony ulicznik Cissero przekazał ciekawe i intrygujące wieści. Kapitan de Rivera w imieniu wicehrabiny Limy ma niebawem rekrutować chętnych na wyprawę do dżungli. Carsten nie dawał tego po sobie poznać, ale był szczerze przejęty. Przecież na taką okazję czekał od momentu przybycia do Portu Wyrzutków...

***
Wellentag, południe.

Teraz znowu stał przed obliczem Eliane. Jego blada twarz poza widocznymi oznakami niewyspania, nie zdradzała żadnego grymasu niezadowolenia, mimo że niedawno skończył nocną służbę.

- Jeżeli chodzi o sprawę tego panicza Gascoina, to upraszam o wybaczenie jeśli nadużyłem swoich uprawnień. - zaczął pokornie, zamierzając wytłumaczyć nocne zajście.
- Nie. - uśmiechnęła się tajemniczo. - Nie po to cię zawezwałam...

Po rozmowie Eisen był nieco zakłopotany. Nie spodziewał się takiego polecenia z ust przełożonej zamtuza. Mimo deszczowej pogody i lekkiego zmęczenia natychmiast skierował swe kroki do "Pełnej baryłki". Niestety zgodnie z przypuszczeniami pora obiadowa nie była zbyt fortunna do zbierania informacji. Z zatrzęsienia plotek i domysłów musiał wyłowić potwierdzenie pochodzenia schwytanej dzikuski. Dysponował co prawda pieniędzmi, lecz nie chciał pochopnie pozbywać się nadmiaru gotowizny. Liczył, że może Bretończycy coś wiedzą na temat targu, wszak mnóstwo towarów przewijało się przez ich ręce. Możliwe przecież, że dzikuska przypłynęła transportem z innej osady i nadal mogła być przetrzymywana na jakiejś łajbie. Ten trop wydawał mu się najbardziej prawdopodobny, ryzykownie byłoby trzymać tubylca na stałym lądzie. Tymczasowo zakładał, że ani łowczy, ani przebywające w osadzie elfy nie schwytaliby egzotycznego więźnia. Pomny tego miał jednak oczy i uszy szeroko otwarte. Uszczuplił zawartość sakiewki, aby złapać najmniejszy trop w tej sprawie. Z należytą ostrożnością, której nabrał jeszcze więcej w nowym otoczeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 08-01-2021 o 21:30.
Deszatie jest offline