Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2021, 16:59   #32
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Szczęka kobiety opadła do podłogi.
- Lolligray? - zapytała. - To ty?! - zawołała za nią. - Uwielbiam twoją pracę…
York szczeknął pojedynczo, jakby się zgadzał ze swoją panią.

Abby pomachała jej ręką nie odwracając się i szybko zbiegła z niebezpieczniego terenu. Minęła korytarz, potem recepcję gdzie pożegnała się z miłą kobietą po drugiej stronie biurka. Znów przekroczyła ulicę, wracając do parku i dopiero wtedy postawiła Charona na trawie.
- Widzisz? Idziemy na kolację… dasz wiarę? - mruknęła. Oboje zaczęli iść alejką kierując się do Milltown wolnym krokiem - On żyje, prawda? Musi żyć, robił ci zastrzyk i pracuje z ludźmi… lubisz pizzę? - popatrzyła na czworonoga czule. Spacerowym tempem pokonywali kolejne metry parkowej uliczki, przystając na obowiązkowe wąchanie co ciekawszych zapachów. Mieli czas, niewiele do zrobienia. Najpierw zajść do kościoła, a potem do sklepu. Nie wypadało iść w gości z pustymi rękoma. Normalni ludzie przynosili gospodarzom różne fanty.
- Jak myślisz - zagadnęła pieska - Lubi whiskey?

Charon szedł dalej i nie nie robił sobie ze słów pani. Dreptał i zdawało się, że wcale nie bolał go zastrzyk. Zatrzymał się, aby oddać mocz na słup wysokiego napięcia. Skończył, zanim Abby skończyła zareagować, ale na szczęście nie uderzył w niego prąd. Czy to byłoby w ogóle możliwe? De Gillern liczyła na to, że nigdy się nie dowie.
Kościół był niedaleko. Przechodziła obok komisariatu policji, kiedy nagle… Charon zerwał się do biegu. Zaczął prędko biec w stronę jakiegoś mężczyzny, który wyszedł z budynku. Nagle tak po prostu… wgryzł się w jego łydkę. Co ciekawe, facet w ogóle nie zareagował i szedł dalej z Charonem u nogi.
Tymczasem Abigail zaczęła boleć głowa. Z tyłu, w okolicy potylicy. Jak gdyby mała igła wbijała się jej w czaszkę i penetrowała do mózgu.

Migrena zaatakowała nagle, de Gillern odczuła to jak cios obuchem. Złapała się za głowę, ściskając palcami skronie i musiała się pochylić żeby nie stracić równowagi. Dyszała ciężko, wodząc średnio przytomnym spojrzeniem po ulicy. W pierwszej chwili pomyślała, że obłęd ją dopadł, potem szybko znalazła inne wyjaśnienie: ćpun. Facet był ćpunem, dlatego nie czuł ugryzienia.
- Charon! - krzyknęła, zaczynając pijany bieg do celu, a skóra ją mrowiła od czubka nosa po pięty w butach. Coś mocno nie grało, nie zastanawiała się co konkretnie. Liczyło się dopadnięcie do psa zanim zrobi się zamieszanie.

Dopadła psa, ale ten miał bardzo mocną szczękę. W ogóle nie było widać po nim jakiejkolwiek choroby. Może wręcz przeciwnie, cieszył się zbyt dużym zdrowiem. Abby nie tylko musiała zapanować nad swoją głową, która implodowała, ale jeszcze siłowała się z wyjątkowo silnym stworzeniem. Wreszcie oderwała go od łydki mężczyzny… z całym płatem skóry oraz mięsa. Ten szedł po prostu dalej, choć jego stopa zaczęła kiwać się dziwnie. Miał całą twarz pokrytą bandażami. Wyglądał tragicznie, jak ofiara wypadku samochodowego. Ale szedł prosto i nawet sprężyście.

Dziewczyna próbowała sięgnąć ku niemu poprzez dzielącą odległość, zajrzeć pod bandaże i wtedy dotarło do niej jak cicho jest w okolicy… znaczy cienie nie zniknęły, ale blask Gwiazdy je tłumił. Albo tłumił przeczulone zmysły de Gillern, pozwalając wreszcie oddychać bez ciągłego strachu. Niestety to, co pies trzymał w pysku dalekie było od ulgi.
- Puść… zostaw… - pokonując nudności, chwyciła zwisający płat skóry chcąc go wyszarpać psu z zębów. Usiadła na chodniku,oplatając szczeniaka ramionami i nogami żeby drugi raz się nie wyrwał.
Dziwny człowiek nie dawał jej spokoju, samo patrzenie na niego potęgowało migrenę. Zaciskając własne szczęki, szarowłosa spróbowała jeszcze raz spojrzeć pod bandaże i aż ją zmroziło. Facet zdawał się spowity białą, mglistą energią pasmami przelewającą się wokół niego, lecz nie to było najgorsze. Najgorszy był widok jego wnętrza, gdzie pośród pasm mlecznej mgły obracała się mała, ściśnięta dusza, równie apatyczna co poruszające się jak po sznurku ciało.
Dziewczyna szybko się wycofała, zgarniając Charona pod pachę, a potem chwiejnie rozpoczęła trucht w przeciwną stronę. Wszystko, byle oddalić się od nienaturalnego stwora, zniknąć mu z radaru. Do kościoła mogła przecież iść dłuższą drogą.

Usłyszała huk, kiedy meżczyzna najwyraźniej upadł. Charon jednak dotkliwie go pogryzł i ciężko mu było utrzymać równowagę. Potem jednak wstał i ruszył dalej. Na szczęście nie w jej stronę i wnet zniknął za zakrętem.
Była bezpieczna. Pies zdawał się cały poddenerwowany, bo podskakiwał dziwnie i szedł zygzakami. Abigail tak właściwie przestraszyła się, że może mięso było zatrute i Charon zaraz padnie. Na szczęście jednak mijały kolejne sekundy i potem minuty. Robiło się coraz lepiej niż gorzej i sama de Gillern uspokoiła się. Zwłaszcza że ból jej głowy wyciszył się.
Coś jednak w całej sprawie nie dawało jej spokoju. Oczywiście, była szokująca i niestandardowa… ale pod tym wszystkim kryło się coś jeszcze, czego nie mogła w tej chwili wychwycić. Jakiś szczegół, na jaki powinna zwrócić uwagę. Odnosiła wrażenie, że ma to już na końcu języka… jednak umykało. Wtem znalazła się przed fasadą kościoła. Był ponury i złowieszczy, wybudowany z ciemnej cegły, która jeszcze dodatkowo sczerniała pod zębem czasu.

De Gillern ujrzała wychodzącą z niego znajomą osobę. Ostatnią, jakiej by się spodziewała w świętym miejscu. Może nie absolutnie ostatnią, lecz bez wątpienia zaskakującą. Aoife Callaghan nie płakała w tej chwili, ale miała zaczerwienioną twarz, a zwłaszcza oczy. Nie była płaczliwą dziewczyną, więc musiało wydarzyć się coś naprawdę straszliwego, jeżeli doprowadziło ją do tak wyjątkowego stanu. Mijała właśnie Abby i nawet jej nie zauważyła, albo nie chciała zauważyć. Zdawała się okropnie podłamana.

Szarowłosa stała nieruchomo, a ruda barmanka zbliżała się i z każdym krokiem cierpienie na jej twarzy stawało się widoczniejsze. Jak zacząć rozmowę w takim momencie i czy w ogóle wypadało? Abigail nie lubiła, gdy ktoś ją zaczepiał w gorszych chwilach… a że miała tylko takie, grono jej bliskich znajomych ograniczało się do Charona. Przełamała niepewność, choć czuła niechęć przed wtrącaniem w sprawy innych. Nie mówiąc nic wyjęła z kieszeni kurtki zwiniętą w kule bandanę i wyciągnęła na wysokość piersi Aoife zmuszając do reakcji, choćby nadziania się na bladą kończynę i skrawek materiału koloru węgla.

Barmanka była osowiała i spowolniała. Jej reakcje były powolne i kiedy Abby wyciągnęła rękę, to po prostu na nią wpadła.
- Kurwa - krzyknęła, czując ból rozchodzący się po sutkach. - Poje…
Zamilkła, widząc Abigail.
- ...bało? Czemu chcesz mnie atakować… Abby? To ty? Za co to? Co takiego… zrobiłam…? - westchnęła ciężko.


Szarowłosa kiwnęła krótko głową w kapturze.
- Nie nosze chusteczek, mam tylko to - mruknęła ponuro, otwierając dłoń z chustą - Cierpisz… lepiej będzie jeśli odejdę i… - odwróciła twarz w bok, ukrywając ją za włosami i materiałem kaptura - Weź ją, proszę. Ty jej bardziej potrzebujesz. Cokolwiek się stało… przykro mi. Nie zasługujesz na łzy, masz dobre serce. Jeśli… - westchnęła boleśnie -... lepiej pójdę, przyciągam nieszczęścia a tego nie potrzebujesz w tej chwili.

Aoife po chwili zrozumiała, że Abigail niezwykle niezręcznie próbowała ją poczęstować chustą do otarcia twarzy. Zrobiło jej się trochę głupio. Nie odniosła się już więcej do sytuacji, ani do słów wypowiedzianych właśnie przez de Gillern.
- Kiara próbowała się zabić! - krzyknęła bez najmniejszego wstydu na cały regulator.
Dwie panie obróciły się w ich stronę, spojrzały po sobie, a następnie ruszyły dalej.
- Znasz Kiarę? To… nie wiem, czy nazwać ją miłą dziewczyną, ale na pewno… zjebaną. Jak mogła to sobie zrobić?! Ja… czy to moja wina? Może gdybyśmy nie rozstały się, może byłabym w stanie ją pocieszyć? Ja chyba spierdoliłam - westchnęła Aoife, kręcąc głową.
Faktycznie zaczęła ocierać chustką twarz, bo pojawiły się na niej nowe łzy.

Akurat szarowłosa aż za dobrze rozumiała całą tą Kiarę.
- Chciała zniknąć, już nic nie czuć. Uwolnić się… ale to nic nie zmienia. Śmierć nie jest żadnym wybawieniem - odpowiedziała pustym głosem, obracając powoli trupio bladą twarz z powrotem ku rudej barmance - To nie twoja wina… to nigdy nie jest wina tylko jednego czynnika. Zawsze na podobne decyzje składa się cała masa powodów. Zbierają się, aż przeważą szalę… i nie - podniosła dłoń jakby chcąc zastopować jakikolwiek sprzeciw - Nie wyrzucaj sobie nic. Gdybyś… nie myśl “gdybyś”. Nie ty, pojawiłby się inny czynnik, coś innego przeważyłoby szalę. Są też ludzie, którzy… - zacisnęła wargi, gryząc się w język. Zły czas i miejsce na dywagacje.
- Którzy co? - wcięła się Aoife.
- Którzy oczekują śmierci jako ostatecznego wybawienia - dokończyła bez grama emocja, spoglądając prosto w zapłakane oczy - Mówisz że próbowała się zabić… czyli tego nie zrobiła, żyje. Idź do niej, bądź obok. Każdy Kay potrzebuje swojej Gerdy. Chcesz to jutro pójdziemy obie, przemycimy Charona. - pokazała brodą na psiaka - Zwierzęta potrafią wlać ciepło i energię w najbardziej puste skorupy, wiem co mówię. To on mnie tu trzymał - powiedziała i zaraz znów ugryzła się w język.
- Nieważne, zapomnij - pokręciła głową - Ale propozycję towarzystwa jutro jak najbardziej… jeśli chcesz i, nie wiem.

Aoife na pewno nie spodziewała się takich słów. Liczyła na kogoś, z kim będzie mogła narzekać na Kiarę, natomiast znalazła jej poplecznika.
- No ja się boję zaprowadzić cię do niej, bo jeszcze weźmiesz poduszkę i zaczniesz ją litościwie zaduszać. Bo tak, przeżyła, ale jeszcze się nie obudziła. No jak można zrobić coś takiego ludziom bliskim tobie? W sensie to ma ich ukarać za to, że cię nie wsparli? Mają się gorzej poczuć? Bo ja się gorzej poczułam. Mówisz, że to nie moja wina… że pojawiłby się ktoś inny, kto przeważyłby szalę… a może i nie? To jest takie ciężkie. Na dodatek jeszcze czuję wstyd, bo...
Zamilkła.
- Bo kurwa powiedziałam jej, jak zrywałyśmy, żeby się zabiła. Potem się pogodziłyśmy i myślałam, że nawet zaprzyjaźniły. Były kulturalne. No bo tak było. Ale teraz myślę, że może… może gdybym jej nie włożyła do głowy wtedy tej myśli… to nie doszłoby do tragedii. Ja wcale nie wiem, czy ona przeżyje, nie jest jeszcze w takim dobrym stanie - znów załkała, przemywając twarz.
 
Ombrose jest offline