Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 09:10   #6
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
]
Rozmowa z Magistrem Ambrosio
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce akcji: Wieża Ambrosio, Gabinet Mistrza Ambrosio

Friedrich słuchał ze spokojem i czujnością słów swojego przełożonego. Zawsze się zastanawiał jak Magister Tradycji Życia może być, aż tak stary i zniszczony przez czas… to raczej nie było normalne, prawda?

Nieistotne, był tu, bo miał go wspomóc. Szczegóły znała Kapituła i zapewne sam zainteresowany. inaczej by go tu nie było i nie miał najmniejszego zamiaru się interesować ponad to co trzeba i jest niezbędnie konieczne…. jaaasne… ale tak było lepiej i tak być powinno.

Ukłonił się lekko starszemu rangą, który jawnie obnosił się strojem bardziej jak Magister Płomienia.

- Dziękuję Mistrzu, że przychyliłeś się do mojej prośby. Co jednak z ingrediencjami alchemicznymi z okazów fauny? Czy i one nie są nam korzystne? Jak bardzo byłoby to zalecane, aby i je pozyskać jeśli nadarzyłaby się okazja i na co zwracać uwagę?

- A starczy ci na to kieszeni? - mistrz uniósł brew do góry chyba ubawiony takim pytaniem. - Młodzieńcze czeka cię wyprawa w głąb dżungli. Nie tej tutaj co się zaczyna zaraz za murami co sobie zwiedzałeś do tej pory. Tylko w prawdziwe trzewia dżungli. Każda kieszeń ci się przyda. Ale jak mimo to dasz radę zebrać coś ponad to co ci wypisałem w tym brulionie to próbuj. Niemniej ten brulion to dla ciebie priorytet. Możesz to traktować jako egzamin praktyczny. - coś w głosie mentora mówiło, że nawet siedząc tutaj, w zaciszu własnego gabinetu dostrzega on trudy takiej wyprawy.

“...albo ma środki i sposobność nadzorować przebieg egzaminu…” doszlifował w myślach młodzieniec. “Cóż, nic nie szkodzi by po wyprawie poszukać części tych roślin czy są w Porcie na sprzedaż, by podbić wynik końcowy, nie?” Dodał do siebie w duchu rozbawiony faktem.

- Dziękuję Mistrzu. Zaiste pierwsza to moja wyprawa i wrócić cały rad bym był. Przeta jakich stworów się wystrzegać, gdyż jadowite są i paskudne, a w kryzysie sytuacji zapobiec śmierci, lub członków bezwładności? Jak najlepiej chronić siebie i na co ważyć, by cało wrócić mieć szanse większe?

- Ano widzisz młodzieńcze… I właśnie by zdobyć odpowiedzi na takie pytania wyrusza się właśnie na takie wyprawy… - starzec pokiwał w zadumie głową nad tą filozofią życia. - I to jest właśnie nauka. Nie da się wszystkiego nauczyć w bibliotekach i szkolnych ławach. Nauka to odkrywanie. Badanie tajemnic. Szukanie odpowiedzi. Przez to doskonalimy samych siebie. - pokiwał głową jakby zdradzał tą prawdę po raz nie wiadomo który.

- Poza tym, żebyś spędził tutaj kolejną dekadę na studiowaniu takiej wiedzy to i tak byłoby mnóstwo rzeczy jakich nie ma w księgach. To jest nowy kontynent. Nowy świat. Wciąż stoimy w otwartych drzwiach i nie wiemy co jest dalej. - pokręcił głową na znak, że nawet mędrcy ze Starego Świata mają kłopoty z określeniem czego się można spodziewać w tym nowym świecie.

Friedrich zadumał się. “Wygląda na to, że trzeba sobie przypomnieć całą wiedzę z zakresu zwierząt jadowitych… szeroki łeb węża, duży ogon i kolec jadowy skorpiona, specyficzny odwłok pająka, duży... “

- Oczywiście Mistrzu! - odpowiedział z młodzieńczą, choć kontrolowaną werwą blondyn - Właśnie tego pragnę. Poznać, zrozumieć i spisać, by ci co po nas przyjdą mieli dokładną i precyzyjną wiedzę o tym co tu jest, byśmy zdobyli nową przestrzeń życiową na chwałę Sigmara i dobrych Bogów!

“Sigmara… jaaaasne…”

- Dobrze, cieszy mnie twój entuzjazm. Tak właśnie trzeba. A teraz chyba masz sporo rzeczy do przygotowania przed tą wyprawą. - mistrz pokiwał z uznaniem głową, ale skoro czas na pytania się skończył to nie zatrzymywał dłużej ucznia skoro czekało go tyle pracy przed tą wyprawą.

- Oczywiście, dziękuję Mistrzu. - odpowiedział młodzik, ukłonił się i ruszył ku swoim sprawom. Został odprawiony, ale znał swoje miejsce. Jeszcze przyjdzie czas na pytania, choć tu odpowiedzi raczej nie uzyska… ale skoro nie u Ambrosia… to gdzie?

Wstępne przygotowania akademiczne do wyprawy - cz. 1

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce akcji: Wieża Ambrosio, przydzielony pokój uczniowski

Jeśli jest coś co mógł Sonnenblume spokojnie powiedzieć o Wieży Magóe to to, że uczniowie mieli swoje pokoje. Jego może nie był duży, ale też nie był mały. Zdecydowanie jednak było to lepsze niż dormitorium. Miał swoje miejsce. Parę książek, dupereli i doniczki.

Doniczki które praktycznie wypełniały cały pokój, pólka z jego własnymi książkami i szafa a pod łóżkiem kufer z woreczkami nasion ze starego świata i było ich naprawdę mnogość. Tak, starał się przywieźć jak największą ilość przeróżnych ziół i roślin użytecznych, by sprawdzić ich zdolność wegetacji w tych warunkach. Zatrważające, ale tu wszystko rosło o wiele szybciej i wymagało mniej wody. Dużo mniej. Wilgoć w powietrzu była dość. Na dobre i na złe, okno było rozchylone i zablokowane, a drzwi, wizjer otwarty by ją ograniczyć i dać przeciąg obniżający przy okazji temperaturę otoczenia. O tyle dobrze, że kamienne mury dawały namiastkę chłodu!

Tak czy inaczej, siedział nad swoimi książkami. Każda naukowa, spisana w klasycznym. Medyczną, zielarską i trucicielską. Zestawiał, korelował i odświeżał wiedzę o trujących paskudztwach świata który zostawił za sobą… zwierzęta były zbieżne. Podobnie rośliny. Musiał sobie wszystko przypomnieć i przyuczyć, żeby nie paść ofiarą maszkary zielonej czy ruchomej i jak lepiej ich unikać, a jak już to zastosować odpowiednie metody zaradcze i lecznicze. Obawiał się niestety, że będzie musiał skorzystać ze zbiorów Kolegialnych. To co posiadał było dobre, ale czy wystarczające?

Przerabiał właśnie pająki i węże. Nie liczył na skorpiony, ale cholera wie co tu było. Rośliny też zdawały się wykazywać pewne cechy wspólne… jeśli wszystko dzisiaj pójdzie dobrze w jego planach, to następne czasy miał zamiar się upewnić co do swoich podejrzeń. Tyle planów!

Jedyny szkopuł, to było znalezienie kompetentnej osoby do opieki nad jego zbiorem roślin kiełkujących. Wstępne zbiory, te pierwsze już poczynił i miał tonę notatek o uprawie. Teraz był drugi rzut. Część co jednak się uchowa z różnym skutkiem i druga, co była całkiem nowa. Tak więc spisywał notatki o pielęgnacji i uprawie na podstawie wcześniejszych obserwacji i to na co zwracać uwagę i co notować. Jego dorobek musiał być zaopiekowany… cholera wie ile mu zejdzie w czeluściach dżungli! Dla pewności powbijał tabliczki z numerami i literami, system kodowania który na szybko wypracował z zaleceniami.

Wiadomo, nowa roślinka nie testowana w praktyce uprawy może mieć inne wymagania w nowych warunkach. Dlatego miał po trzy czy cztery mniejsze doniczki specjalnie na gatunek. Każdy zaopiekowany inaczej względem dawkowania wody i opieki. Któreś się przyjmą lepiej, któreś gorzej. Wiadomo, marnotrawstwo części nasion raczej, ale wiedza bezcenna! Zresztą… nasion miał dość na lata bez zapylania i zbiorów własnych pod nasiona.

To była właśnie magia roślin. Chcesz surowiec zielarski? Nie uprawiasz na nasiona. Chcesz nasiona? Surowiec zielarski będzie już przejrzały i słabszy. Wszystko było rzeczą interesująco intrygującą. Ten świat, te możliwości! Niezbadane okazy flory i fauny! Ah, gdyby tak powrócić z tym co Mistrz kazał i z jeszcze większą pulą gatunków niezbadanych, albo chociaż z notatkami występowania, szkicami pobieżnymi i obserwacjami otoczenia!

W poszukiwaniu wsparcia w uprawie pod nieobecność
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; popołudnie po rozmowie z Magistrem Ambrosio
Miejsce akcji: Wieża Ambrosio, pokoje uczniowskie

Ponoć na wszystko jest czas i miejsce. Lustria… Nowy Świat… Wyprawa… wszystko cudowne, ale był jeden szkopuł. Jego donice z roślinnością kiełkującą. Nie mógł ich zostawić samymi sobie. Potrzebował kogoś kto będzie je podlewał pod jego nieobecność….

Tutaj, był mały problem. Społeczność magiczna na kontynencie nie była liczna, a co dopiero tutaj. Była jednak garstka zajętych badania uczonych i uczniów. Uczniowie mieli pierwszeństwo oczywiście, takich łatwiej opłacić… no i nie ukrywajmy, ale pokoje uczniowskie nie miały zamków, więc i tak każdy każdego mógł odwiedzić w każdej chwili.

To, że Ambrosio mu dał wolną rękę z wyprawą był wystarczającym cudem, ale nie miał zamiar porzucić swojego dodatkowego dochodu. Przyszłościowego zresztą. Na szczęście instrukcje dbania o te rośliny nie były trudne, a był to drugi rzut… z nowymi roślinami… jak tu szybko wszystko rośnie!

Otworzył drzwi do pokoju Alberta. Młodzian był ze dwie czy trzy wiosny starszy od niego i wydawał się być bliżej upragnionego tytuły pełnego magistra niż młodszy kolega. Tylko on studiował tajniki niebios. Spojrzał na nie zaproszonego gościa z krytycznym spojrzeniem.

Sonnenblume wszedł do środka całkowicie swobodnie… a raczej zatrzymał się w progu i oparł o framugę. Mimo wszystko, cenił prywatność, choć...

- Daj spokój starszy adepcie Albercie… - powiedział luźno i rozbawiony - ...dobrze wiesz, że przyjdę. Nawet nie próbuj kłamać.

Uśmiechnął się delikatnie i przepraszająco.

- Szczerze, to potrzebuję Twojej pomocy przyjacielu… dwie sprawy. Pomożesz? Ty mi pomożesz, ja Tobie? Daj, zgódź się, dobra okazja do praktyki. Jak coś to siedzę cicho i masz wdzięcznego człowieka. Zgadzasz się?

Powiódł dłonią po wejściu.

- Mogę wejść?

- A o co chodzi? - zapytał dość oschłym a nawet jakby podejrzliwym tonem. Jakby podejrzewał jakiś szwindel od młodszego kolegi.

Młodzieniec przewrócił oczami.

- Daj spokój, widziałeś to w Wietrze, nie? Potrzebuje twojej ekspertyzy na temat przyszłości… widzisz, mam iść w teren i szczerze… mam pietra, bo nikt nie wie co tam jest. Liczyłem cicho, że mi pomożesz, wiesz, zajrzeć za kurtynę. Masz do tego prawdziwy dar! Ja? Ja się znam tylko na roślinkach…

- Oj nie, nie, to poważne sprawy są. Dopiero zaczynamy przerabiać to w praktyce. To musiałby ktoś bardziej doświadczony ode mnie. - Albert pomachał dłonią na znak, że to nie jego liga i kolega przecenia jego skromne możliwości.

- Albercie.. wiesz dobrze, że jakoś trzeba się tego nauczyć, a masz teraz doskonałą okazję. Biorę to na siebie. Wiesz, ot, komponent, nieco więcej skupionej koncentracji i ostrożne splątanie? Robiłeś to nie raz. Strach przed nieznanym? Pokonałeś go trafiając w to miejsce z dala od kontynentu. Co nie?

- Przestań. - Albert skrzywił się nie pozbywając się sceptycznego wyrazu twarzy w stosunku do młodszego kolegi albo jego propozycji. Jednak blondyn wyczuł zawirowania Eteru gdy tamten użył mocy. Drobne ale z bliska to dawało się wyczuć jak postać przed nim ściąga do siebie te niewyczuwalne na skórze wiatry. A na jej twarzy pojawia się wyraz koncentracji. Chwilę potem już było po wszystkim. Albert zamrugał oczami, ściągnął wargi i zastanawiał się chwilę.

- Ktoś kogo spotkasz niedługo okaże się kimś innym niż się spodziewasz. A wasze losy się skrzyżują mocniej niż by się można spodziewać. - odparł starszy kolega tonem jaki pewnie podpatrzył u swojego mistrza. Dostojnym i enigmatycznym. Chociaż na tej młodej twarzy to robiło pewnie podobne wrażenie jak Sonnenblume gdy chciał naśladował swojego mistrza. Jednak ich młoda aparycja sprawiała wrażenie, że daleko im było do tych dostojnych mężów i mistrzów w naturalny sposób kojarzących się z wiedzą tajemną i nie wiadomo jaką mądrością. Ale przecież od czegoś trzeba było zacząć tą naukę.

- A teraz wybacz ale mam wiele bardzo ważnych zajęć. - wymownie wskazał na otwarte księgi jakie leżały na jego stole. Widocznie coś czytał czy uczył się.

- Dzięki stary. - powiedział z promienistym uśmiechem i zerknął w stronę wyjścia to na niego. - Zawsze wiedziałem, że masz prawdziwy talent. Swoją drogą… zaopiekujesz się podlewaniem moich doniczek? Mam u Ciebie niemały dług brachu, może podzielić się zyskiem?

- Jakich doniczek? O czym ty mówisz? - sądząc po minie Alberta nie miał pojęcia o czym ten mówi.

Blondyn pokręcił głową i z lekko spoglądającym dalej w przyszłość, rozmarzonym uśmiechem oznajmił.

- Sprawdzam możliwości uprawy ziół prozdrowotnych i leczniczych z naszego kochanego Kontynentu w skrajnych warunkach klimatycznych. To druga partia. Część jest całkowicie nowa, część już z mniejszym, lub większym sukcesem urosła i doczekała plonów. Wiesz, zboczenie Tradycji Życia, nie? Chodzi o to by mi nie padły, bo dostałem zadanie wyruszyć w głąb dziczy… mogę nie wrócić, ale jakbym, to miło mieć jakieś rośliny na leki i kolejne notatki w sprawie ich uprawy. Wbrew pozorom, to chodliwy towar. Nie żeby to miało jakieś znaczenie, ale będę potrzebował zasoby jak już dojdę do etapu tworzenia rytuałów.

Oczywiście pominął w swoich tłumaczeniach element, że były tam jeszcze rośliny o wysokich, naprawdę wysokich właściwościach toksycznych i narkotycznych… w sumie nie skłamał. Nie powiedział tylko wszystkiego. Już widział ten traktat, księgę o uprawie roślin warunkach i procedurach uprawy fauny Staroświatowej na ziemiach Lustrii! Mistrz! Kolegium! Byliby dumni!

- Tylko uchylone okno i podlewanie by miały lekko wilgotno, ale bezwzględnie bez wody na podstawce. Trochę co parę dni, ale jakbyś zaglądał raz dziennie i robił notatki gdyby coś dziwnego się działo? Wiesz, inny kolor, szybszy, lub wolniejszy wzrost w zestawieniu z resztą, takie pierdoły. Już ponumerowałem i tabliczki są w donicach razem z wytycznymi. Zgadzasz się pomóc? Pomożesz?

Wątpił by nie pomógł. To była pierdoła, pikuś w zestawieniu z wcześniejszą próbą manipulacji Wiatrem Azur. Kwestią tylko było ustalenie ceny za przysługę… nie lubił się zadłużać, ale jeśli trzeba…

- Wyruszasz gdzieś? Dokąd? W jaką dzicz? - Alberta na tyle zdziwiła i zaintrygowała ta wiadomość, że na razie zignorował prośbę o opiekę nad nie swoimi roślinami zaciekawiony właśnie tą wiadomością.

- Dżungla, czeluści zieleni, na wyprawę co to ta błękitnokrwista organizuje. Wiesz, Mistrz chce zioła. Co rozumiem, bo sam z chęcią je poznam. Rozkaz to rozkaz, nie? Poza tym, ponoć piramida będzie to chętnie zobaczę… ale boję się czy wrócę z tej wyprawy. Mało kto chyba wrócił? Kurna stary, chyba tylko to, że nie ma gdzie spierdolić trzyma mnie przed tym. Choć jest to ekscytujące… nie powiem, nawet przyznam. - odpowiedział Magister Druid po szczerości po czym się zaśmiał.

- Zresztą nie musisz grać, choć jesteś naprawdę dobry. Lepiej nie mówić o tym głośno, nie? Kogo ja oszukuje, Port Wyrzutków jest mały...

- Dobra, raz na dzień mogę podlać te twoje zielsko. - odparł Albert po chwili chociaż się ani nie roześmiał ani nawet nie uśmiechnął. Milczał przez parę chwil jakby się nad tym zastanawiał. W końcu jednak zgodził się zająć podlewaniem doniczek gdy kolega wyjedzie.

- Dzięki! - oznajmił z ulgą Friedrich po czym dodał - Zostawię instrukcje jak coś i proszę przeczytaj, by nie przelać. Nie mam aż tylu nasion by je niepotrzebnie marnować.., jakbyś robił notatki byłoby super, ale nie chcę się narzucać… Im więcej wyrośnie tym więcej dla ciebie. Może to i leki, ale jednak zdrowie jest najważniejsze, więc opiekę medyczną masz zapewnioną jak coś. Moja w tym głowa.

Zerknął na korytarz czy nikt się nie kręcił w pobliżu.

- Jak wrócę idziemy na piwo? Naprawdę nie wiem jak Tobie dziękować przyjacielu. Przemyśl, dobrze? Teraz już lecę. Ciao!

Rozmówki z Gerchartem Uber (Pieczar)

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Kompleks Wieży Ambrosio
Do poczytania w: Post Innego Gracza (Pieczar)

Rozmówki z Horstem Masserem (handlarz)
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; popołudnie
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Plac Targowy

Było to miejsce, gdzie Sonnenblume zaglądał sporadycznie, przelotnie. Nie interesowało go to, choć widział w tym niemały zysk! Ah! Pomyśleć, że jeszcze niedawno niewolnictwo było w pełni legalne w Imperium! Szkoda tylko, że nie był to pełnoprawny targ jak te w Arabii o których słyszał...

W końcu zlokalizował człowieka który mógł go nakierować. To był dobry trop. Horst Masser. Imperialny handlarz duperelami. Żaden kupiec, ale jeden z tych co sprzedaje wszystko co potrzebne do życia. Od igieł, po koce i materiał, a na garnkach i nożach kończąc. Dość obrotny, starszy człowiek z historią, ale kto jej nie ma? Co prawda, nie znali się, ale to mogło się zmienić. Tym bardziej, że przychodził z jakże nie Jadeitową propozycją biznesową… Magistrowie Ghyran i zainteresowanie dobrami? Złotem? Niesłychane!

- Herr Masser wybaczy. - uśmiechnął się nieznacznie czarodziej - Jednak interesuje się jakże ciekawym okazem który niedługo ma zostać wystawiony na sprzedaż… Amazonką? To prawda? Nareszcie udało się złapać te nieuchwytne stworzenie?

Oczywiście, poszukiwanie właściciela Amazonki na własną rękę miały swój plus, ale był człowiekiem ostrożnym. Wysłał więc swojego człowieka Zahariasha by zlokalizował Thomasa. Młodzik był obrotny, a mogła mu wpaść moneta, czy przysługa, więc…

Tak, chciał zlokalizować Amazonkę i zlokalizować to mało. To co miał do zaoferowania… to dobre podbicie wartości tego chodliwego towaru, czyli czysty zysk dla sprzedającego. Ludzie będą się zabijać. Musiał tylko go znaleźć i się rozmówić. Ten etap był właśnie najtrudniejszy.

Horst przywitał się skinieniem głowy i wysłuchał z czym przychodzi młody blondyn. Już w trakcie mówienia wolno kiwał głową na znak potwierdzenia czy zrozumienia. Chociaż jeszcze nie wiadomo było czego dokładnie.

- To żadna tajemnica. Wszędzie o tym trąbią. Mają ją w Marktag na placu sprzedawać. - powiedział bez przesadnego zaangażowania jakby traktował to jak kolejną plotkę dnia nie wartą by sobie tym zaprzątać głowę.

Młodzian natomiast przeglądał towary. Może koc? Trochę to by było drogie… garnek? Niepotrzebne… fiolki czy słoiczki ceramiczne? O to już lepiej… może dodatkowa sakwa? Lub kłąb sznurka? Tak, wykazywał zainteresowania, by zapaliła się gościowi świeczka nosząca miano “Klient”. Kto by zwracał uwagę na informacje które mogą się posypać, gdy jest możliwość realnego zarobku?

- Oczywiście. Takie informacje szybko się rozchodzą… Ta nić to spod kogo ręki? Mocna? Mogę sprawdzić? Przydałby mi się haczyk na ryby albo i dwa… - mówił obracając w palcach żelazne haczyki i sprawdzając ich wykonanie tak by dokładnie handlarz widział jego ręce i co robi z towarem - w sumie ciekawe… wiadomo kto jest szczęśliwym właścicielem? Albo kto ją złapał? Ktokolwiek to był musiała to być niezła fachura, nie ma co…

- Nić mocna, mocna. A haczyki to tutaj są. - kupiec pokiwał głową by uspokoić klienta co do tej nici. I wskazał na pudełko niedaleko siebie gdzie błyszczała jakaś metalowa drobnica.

- Tu są małe na małe ryby i duże na duże. - doprecyzował wskazując właściwie ze trzy pudełka z tymi haczykami.

- A tą Amazonkę nie mam pojęcia skąd się u nas wzięła. Ale podobno Mark Tramiel coś o niej może wiedzieć. - powiedział nadal bez specjalnej ekscytacji tym tematem. Samo nazwisko obiło się wcześniej Friedrichowi o uszy. Mark był nie tyle kupcem co pośrednikiem i załatwiaczem. Znał wielu ludzi i pośredniczył w ich różnorakich interesach. Zwykle buszował na targu ale gdzie go było można spotkać oprócz dni handlowych to nie miał pojęcia.

Friedrich przyglądał się z fachowym zaciekawieniem niciom i haczykom.

- Te małe i duże to na jakie gramatury? - mniej więcej wiedział, ale chciał sprawdzić człowieka - Nić wytrzyma dużaka? - dopytał jeszcze, w końcu dobrze mieć zapasowy haczyk czy kilka i nić… o napitek się nie martwił, bo mógł od biedy zaryzykować i poczarować, ale jedzenie… no i taka nić, czy garść haczyków to nic nie ważyło
- Jakie obciążenie zniesie? Nie zerwie się przy dorodnym sumie? Czy może radziłbyś coś innego?

- Na suma to za słabe. Na suma to tamtą lepiej wziąć. I któryś z tych haczyków. - Horst pokręcił głową na znak, że na tak duże sztuki to to co miał w ręku klient to zbytnia mizeria. Wskazał na inną linkę oraz na pudełko z większymi haczykami.

- Nigdy nie wiemy co tu da się złapać, prawda? Ile za pudełko małych i dużych, oraz ze dwa szpagaty tych mocniejszych? W sumie, to ten Tramiel to ogarnięta bestia… myślisz, że dałby radę sprowadzić jedwabną szarfę? Jest taka panienka w Przystani Żeglarza. Chiara się zowie… kurde to jest sztuka. Każdego zadowoli… myślę, że nie miałaby nic przeciwko wiązanku… ah, a te fiolki ceramiczne to po ile? Wiesz może gdzie znajdę Marka? Ta mała umie się ruszać… kurła, gdyby była w Czerwonej to by za nią liczyli jak za złoto…

Nie ma to jak nakręcać interes sobie, czyli Georgijowi, czyli napędzać klientów Chiarze, nie? Handlarze z każdym gadają… najlepsza reklama to ci co mają długi język, a przekupy takie mają. Nie zawsze, ale oni mają gadanie we krwi, więc co szkodzi?

- Bo ja wiem z tą szarfą? Musiałbyś jego zapytać. Ale on chyba nie zajmuje się takimi rzeczami. - kupiec skrzywił się i pokręcił głową na znak, że nie sądzi by Tramiel był właściwą osobą do załatwiania takiego produktu.

- A zwykle się kręci na targu w dzień handlowy. To tam go najłatwiej łapać. Za dwa dni sam możesz go tam poszukać. - powiedział sprawdzając co za towar wybrał klient. Przełożył wybrane haczyki do niewielkiego woreczka i zaczął podliczać te zakupy. Wyszło nie tak znowu drogo nawet jak na sakiewkę ucznia magistra.

- Wiesz, że wolałbym od ręki. Znasz może kogoś kto by mnie pokierował? Z chęcią bym zrobił temu drobnemu płomyczkowi wieczorny prezencik… wiesz co mam na myśli. - mówił wręczając monety przekupie. Jakoś nie miał głowy się targować. Liczyła się tylko Amazonka, a haczyki, fiolki i szpagaty zawsze się przydadzą.

- Nie wiem co masz na myśli. - Horst odparł tonem sugerującym, że nie interesują go takie detale. - Słyszałem, że Mark bywa ostatnio często w “Starym Piracie”. - powiedział czekając na swoją zapłatę.

Młodzik wydobył kilka drobnych monet i wręczył je starej wydze mówiąc lekko bezradnie.
- Ciężko będzie tam się dostać… widać Targ... - po czym dodał z nadzieją - Powiedz mi, jakie towary chciałbyś sprzedawać, a chwilowo wyszły? Może mam coś, lub załatwię coś, na czym obydwoje zarobimy?

- Ty? A co ty możesz załatwić? - brwi kupca uniosły się do góry i ta propozycja wyraźnie go zdziwiła. Chyba nie brał pod uwagę, że blond-włosy młodzieniec może być partnerem do interesów skoro dotąd najwyżej czasem kupował u niego jakieś drobiazgi.

Jadeitowy mag wzruszył ramionami z tajemniczym uśmieszkiem.
- A czego potrzeba?

- A co oferujesz? - Horst prychnął rozbawiony i spojrzał ironicznie na klienta po drugiej stronie lady.

- Ja? - zapytał zdziwiony i się roześmiał - Cóż, niedługo znikam z Portu i może wrócę żywy, ale będę miał zioła lecznicze i przyprawy prosto ze Starego Świata. Jakie dokładnie nie jestem pewny. Podobnie co do ilości. Sprawa jest rozwojowa.

- Zioła lecznicze? - handlarz pokiwał głową i chwilę zastanawiał się nad tym tematem. - Tak, zioła lecznicze mogą być. To jak wrócisz i będziesz je miał to przyjdź to pogadamy. - powiedział lekko się uśmiechając.

- Jasne. Dzięki za haczyki. - odpowiedział młodzik po czym skinął głową i ruszył przed siebie. Zahariash powinien odnaleźć Thomasa… jak nie? Pora będzie odwiedzić Starego Pirata… tylko sam tam nie miał zamiaru iść, oj nie… ale miał kogoś, oj miał. Może nawet dzisiaj się rozmówią tędy jutro by tam może był!

Wizyta w “Wesołym Kordelasie”
{{Podziękowania dla MG za scenkę.}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; zmierzch
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, “Wesoły Kordelas”

Młodzik musiał przyznać. Zarządzanie czasem miał specyficzne, bo człowiek z zewnątrz raczej by nie zrozumiał zawiłych subtelności priorytetyzacji zadań. Dlaczego zwlekał z udaniem się do Carlosa przez dobrą część dnia? Ot, pewnie pija wieczorami jak przystało na dobrego łotra… kapitan i nie łotr? Haha! Dobre sobie. Ciemność była sprzymierzeńcem, poza tym, nie ważne jakie lokum pewne ludzie właśnie o tej godzinie lubią się schodzić… razem praktycznie z każdym co po robocie idzie wychylić szklanicę!

Nie było trudno namierzyć człowieka. Był kapitanem, człowiekiem morza, więc gdzie mógł być? Oczywiście w karczmie, choć bardziej tawernie, katerującej ludzi jego pokroju. “Wesoły Kordelas” się zwała. Poprawił swój impregnowany zielono-brązowy płaszcz przedzierając się do przybytku. Jeszcze nie nawykł do tego skwaru słońca i zdawałoby się wiecznego deszczu… skwar jeszcze, słońce było złem.

Dwa sierpy u boku, poza specyficznym ubiorem, jawnie zdradzały kim był. Jeden z brązu, drugi srebrny. Dla wielu jak nie wszystkich były to tylko nic nie znaczące, choć może trochę warte duperele… dla niego? Dla każdego Magistra Druida? Nie dość, że symbol statusu, to jeszcze niezbędne narzędzie pracy zielarskiej. Żelazo, stal, a nawet i inne metale mogą naruszyć subtelną równowagę eteryczną otaczającą i wnętrze rośliny jak się ją ścina złym narzędziem. Dlatego nie dość, że sierp, to jeszcze z kruszcu. Im wyżej, tym droższego. Na przykład taki złoty jako najczystszy metal może ścinać praktycznie wszystko bez szkody, a przynajmniej to o czym wiadomo. Nadal jednak niektóre zielenie reagowały lepiej, a nawet polepszały właściwości w kontakcie z odpowiednim materiałem. To było całkiem proste jakby się nad tym zastanowić…

W końcu dotarł na miejsce i wszedł do środka zdejmując kaptur, by udać nieśpiesznie się do rozdawcy wody z lekkim, pogodnym uśmieszkiem. Dyskretnie rzucał okiem. Jak najdyskretniej się da. Słyszał o de Riverze trochę… mniej więcej wiedział jak wygląda. Teraz trzeba było dobić targu co nie powinno być trudne.

Jak on kochał cień. Tak, chyba się nawet już jako tako zaaklimatyzował do tego klimatu, choć jeszcze musiał trochę tu pożyć. Tylko dlaczego miał przeczucie, że tam, w głębi lądu jest jeszcze gorzej niż przy wielkiej wodzie?

Wieczór był jeszcze młody. Ale na zewnątrz już panowały nocne ciemności. Przynajmniej deszcz przestał padać chociaż nocne niebo wciąż było zachmurzone. Wraz z końcem dnia ochłodziło się na tyle, że płaszcz czy podobne okrycie wydawał się odpowiednim okryciem. A mimo to na niezbyt prostych ani zadbanych ulicach tego miasta panował gwar i ruch. A wszelkie karczmy i tawerny zdawały się kumulować ten gwar i ruch. Podobnie było w “Kordelasie”. Nie był taką mordownią jaką opinię miał “Stary pirat” ale trudno było go nazwać lokalem dla wyższych sfer. Raczej dominowali tu ludzie trudniący się wojaczką oraz z nimi związani.

Wewnątrz było całkiem tłoczno, gwarno i wesoło. Jak w soczewce kumulowały się tu najróżniejsze i najbarwniejsze typy ludzkie i nieludzkie. Chociaż tych drugich było wyraźnie mniej, raczej jak szczypta przyprawy doprawiająca potrawę. Friedrich nie był pewny czy ci którzy zawiesili na nim wzrok jak obok przechodził zorientowali się czym oznaką są oba sierpy czy nie. Ale parę osób splunęło na podłogę. Czy był to wyraz niechęci, pogardy czy na odegnanie złego fatum jakie mieli ściągać ci parający się mocą nie miał pojęcia. W każdym razie dotarł w okolice szynkwasu i jakoś od nikogo po twarzy nie dostał ani nikt go nie zaczepił. Ale też jakoś nie widział żadnej chociaż trochę znajomej twarzy. Widział z dwóch czy trzech mężczyzn co mogli być jakimiś kapitanami czy oficerami ale czy któryś z nich to de Rivera to nie miał pojęcia. W końcu nigdy go nie spotkał wcześniej ani nie widział nawet z daleka.

“Ignoruj, nie prowokuj, nie wdawaj się w niepotrzebne rozmowy, bo nie dasz rady nie zwracać na siebie uwagi.”

Przemknęły mu przez myśl proste lekcje których szybko się nauczył jeszcze w Imperium. Przesądna tłuszcza, ale miało to swoje plusy. Poza pogardą i niechęcią, ośmieszaniu… sporadycznie dochodziło do linczów, bo nigdy nie wiesz jak to z czarownikami. No, chyba, że jakiś nadgorliwy Sigmaryta zdecyduje się podburzać tłum. Ci byli najgorsi…

Zresztą i tak cholernie się narażał, ale tak trzeba było. Ponieważ nie miał przewagi ciała musiał grać na czymś innym. Jajach i potędze przesądnego strachu. Tylko tak mógł zaskarbić sobie jakiś szacunek na wyprawie. Pierwsze wrażenie to pierwsze wrażenie i tyle. Potem? Potem można się uśmiechać. Teraz nie było pory na okazanie okrucha słabości, czy wahania. Nawet jeśli to Nie był “Stary Pirat” to jednak “Wesoły Kordelas” miał swoją renomę. Krok po kroku...

Doszedł do szynkwasu i spojrzał barmana z nikłym, poważnym uśmiechem.
- Widzę, że Kapitan de Vespario jeszcze nie ma? Myślałem, że załoga zawitała do portu… - uniósł brew - Kapitan de Rivera może?

Barman podniósł na niego oblicze, spojrzał na dwa sierpy, potem na twarz ich właściciela i pewnie coś sobie pomyślał. Co to jednak blondyn nie mógł rozgryźć. Uniósł nieco brew do góry słysząc co młodzian powiedział ale wreszcie uniósł rękę i wskazał jeden ze stołów zajmowany przez całkiem barwną i wesołą ferajnę. W centrum znajdował się mężczyzna którym mógł być de Rivera.

Młodzieniec zerknął kątem oka starając się dopasować człowieka którego znał z opowieści lewie do którejś z postaci przy stoliku, ale szybko wrócił spojrzeniem na szynkarza. Po drodze zawiesił oko na palenisko i coś mu zaświtało.

- Powiedz mi dobry człowieku… - powiedział ciszej z zaciekawieniem - Dużo drwa spalacie na przygotowanie posiłków i tak dalej? Co robicie z całym tym bezużytecznym i bezwartościowym popiołem? Wysypujecie na zewnątrz?

To była Lustia. W Wieży opali drwem, no chyba, że aparatura alchemiczna wymagała z rzadka i sporadycznie wyższej temperatury to węglem drzewnym… zresztą i tak prawie stała nieużywana, a węgiel drwi to mało chodliwy towar w tych stronach. Nie to co w Reichu!

Popiół? Miał dla niego zastosowanie… czysto naukowe oczywiście! Naukowe do tego stopnia, że nawet zakrawało na osobne rzemiosło. I to jedno z tych niepojętych przez gromadę szarości ludzkości, bo szczerze? Kto by się przejmował czymś takim jak brudny popiół? W końcu był magiem, a magowie to dziwacy! Prawda jednak taka była, że fakt, wielu było ekscentrycznych… bo wiedzieli więcej. Tylko i aż dlatego… dobra, były też Wiatry Magii, ale lepiej nie iść myślami w tym kierunku…

Twarz oberżysty przybrała podejrzliwy wyraz. Jeszcze raz obrzucił blondyna uważnym spojrzeniem od góry do dołu. No a przynajmniej do tego dołu co widać było wystający ponad szynkwas.

- A co ci do tego? - zapytał wreszcie w płynnym reikspiel nie ukrywając swojego braku zaufania na takie dziwne pytanie.

Blondyn uśmiechnął się pogodnie z tą miną ekscentrycznego badacza zajmującego się jakąś niestworzoną i nieszkodliwą zajawką, ale z tymi przebłyskami ciekawości i życzliwości, oraz chęci pomocy.

- Bo mógłbym zabierać za lekki grosz. Układ prosty jak się wypali i ostygnie to wrzucicie do wora który dostarczę, a za jakiś czas jak będzie w miarę pełny mój znajomy na mieście odbierze i mi przyniesie. Im lepszy popiół tym większy grosz, ale chodzi o to by nie było w nim żelastwa, piachu i kamieni, oraz by pod żadnym pozorem nigdy nie był mokry. To już bezwartościowy szmelc jest wtedy, a nawet szmelc ma większą wartość. Suchy jak wiór ma być. Nie będę gadał o naukowych badaniach które mam w głowie, ale tylko na tym zarobicie. Grosz, ale jak dobrze pójdzie i popiół spełni wymogi to stały. I tak się marnuje ten popiół, prawda? Zapłatę i znajomy przyniesie przy pierwszym worku. Próbkę mogę i z chęcią zabiorę jutro z rana? Tyle co się przez dzień uzbiera? To przy okazji pomoże ustalić i oszacować wydajność i będę mógł sprawdzić jakość, a co za tym idzie wasz zysk. Stoi? Tylko na tym zyskacie, a możemy sobie wzajemnie pomóc. Pomożecie?

- Chcesz kupować mój popiół? Za ile? - karczmarz dalej wydawał się podejrzliwy co do takiej nietypowej propozycji. Ale nieco mniej skoro pojawiła się jakaś opcja zarobku. Jednak widocznie chciał się upewnić o czym mowa.

- Zależy od jakości, od tego jak jest nośny. Drewno tutaj jest inne niż w rodzinnych stronach - odpowiedział po szczerości Magister wzruszając ramionami - Jeśli masz jeszcze jakiś tak ze trzy pełne garście, to mógłbym zabrać i zrobić pierwszy test. Jest już późno, ale jutro z rana miałbym odpowiedź. Rozliczamy się na worki?

- Teraz nie mam. Rano opróżniamy piece. Po ile byś brał taki worek? - karczmarz nadal zdawał się rozważać źródło tego dodatkowego dla siebie dochodu.

- Na ile jesteś w stanie wycenić coś bezwartościowego, co dodatkowo ogranicza robotę, bo cyk do wora i się nie przejmujesz? No i podwórko czyste, a nie syf się nosi do środka i trzeba jeszcze sprzątać wredny, lepki w szczeliny wchodzący popiół. - zapytał lekko podejrzliwie mag.

- Kolego to ty mi mówisz, że chcesz kupić mój popiół. To ja chcę wiedzieć ile proponujesz. - karczmarz pokręcił głową na znak,że nie tak sobie wyobraża negocjacje w sprawie kupna i sprzedaży.

- Jak mówiłem zależy od jakości. - odpowiedział mag i przybrał zamyśloną minę licząc koszta produkcji i ceny rynkowe jakie znał. Mydła, prochu, nawozu, środków do czyszczenia ubrań… kurde, gdyby miał swoje książki pod ręką byłoby łatwiej, ale z takiego worka to trochę by porobił… worki miał. Też te duże i impregnowane solidnie. Co prawda na co innego miały być, ale… z tego co widział, drewno tu było z tych twardych, czyli lepszych i nośniejszych. Mógł na tym popiele zarobić!
- Niech pomyślę…

Mężczyzna po drugiej stronie lady nie zabraniał i nie przeszkadzał młodemu klientowi myśleć. Skrzyżował ramiona na piersi i spokojnie czekał. Chociaż spojrzał też po reszcie gości i sali czy ktoś go nie wzywa albo czegoś nie potrzebuje.

[/i]- Garść drobnych monet za kiepski. Małą sakiewkę za przeciętny. Dwie za dobry. Jeśli będzie suchy powinien być co najmniej przeciętny z tego co widzę po drewnie jakie tu mają, albo towar barterowy. Zainteresowany równowartością w ziołach kuchennych ze Starego Świata? Na początek raczej moneta, prawda? Jak nam będzie dobrze szło dorzucę ekstra. No i będę Twoim najlepszym przyjacielem. Twoja decyzja.[/i]

Gospodarz podrapał się po zarośniętym policzku. Patrzył na młodzieńca jakby szukał gdzie jest haczyk w tej propozycji. W końcu chyba go nie znalazł bo skinął głową na zgodę. - Dobra. Uzbieram ten pierwszy worek i go sobie zabieraj. Myślę. że to w tydzień się uzbiera chyba. Ale nie jestem pewien. Nigdy tego nie liczyłem na worki. Jak mnie spróbujesz wyrolować i coś kręcić to koniec z taką umową. - karczmarz przedstawił jak widzi sprawę. Ale chyba na próbę z tym pierwszym workiem o jakim mówił był gotów zaryzykować.

Młodzieniec się uśmiechnął serdecznie.

- Chcę być uczciwy. Co powiesz na to, że dam zaliczkę? - zapytał i sięgnął do sakiewki po parę monet i położył na stole - Za kiepską jakość. Tylko pamiętać, by broń bogi nigdy nie zaznał wilgoci. Taki jest bezwartościowy nawet dla mnie, a będę wiedział. To jak z tymi ziołami?[/i]

Rozmówca chyba trochę się zdziwił gdy na ladzie wylądowała moneta. Spojrzał badawczo na nią, na blondyna w końcu po nią sięgnął, obejrzał, poprzewracał w palcach obrócił trochę głową i w końcu nią skinął.

- Dobra. To przyjdź po ten worek w Festag. Chyba powinno już coś być do zabrania. - zgodził się chowając monetę do kieszeni.

- A z tymi ziołami to co masz? - zapytał o kolejną poruszoną kwestię.

Friedrich zaśmiał się cicho.

- Bardziej co mogę mieć, ale myślę, że mógłbym zaopatrywać. Uprawa naszych kochanych rodzimych ziół w tych warunkach jest cholernie ciężka, ale to coś na czym się znam. Pytam co najbardziej potrzeba. Jak tylko urośnie dam znać. Obiecuję. Co najczęściej używacie?

- To nic nie masz? - karczmarz skrzywił się rozczarowany. Podrapał się po brodzie zastanawiając się co z tym fantem zrobić. - Tymianek, lub rozmaryn jakbyś miał to przynieś. - powiedział w końcu bez zbytniego entuzjazmu. - A teraz wybacz, ale mam klientów. - powiedział ruszając w stronę kogoś kto właśnie podszedł do szynkwasu i do niech machnął.

- Przyniosę sznurek czosnku i może coś jeszcze z samego rana po znajomości. - powiedział z uśmiechem jak karczmarz miał odchodzić.

Po tych słowach udał się do wskazanego wcześniej przez niego stolika.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 08-01-2021 o 21:31. Powód: lit.
Dhratlach jest offline