Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 19:32   #10
Pieczar
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Świątynia Sigmara

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe; rozmowa z arcykapłanem Leorinem.


Przywykł już do tych narzekań swojego przełożonego. Szczególnie wtedy gdy brakowało mu ulubionego napitku, którym mógł przepłukać gardło. Dziś jednak było nieco inaczej niż zwykle a to za sprawą tej nieco zaskakującej informacji, która wyraźnie ucieszyła łysego kapłana. Mimo to nie uzewnętrzniał on swojego entuzjazmu. Przyjął on wieść pokornie jak przystało zarazem na mężczyznę w jego wieku i bojownika Młotodzierżcy.

- Tak też uczynię. - odparł krótko zasiadając przy biurku w wprost starszego od siebie kapłana - Masz dla mnie jeszcze jakieś polecenie związane z tą eskapadą? - spojrzał pytająco na rozmówcę.

- A to tych co ci dałem to mało? - zaśmiał się przełożony rozbawiony takim pytaniem. Potraktował je chyba dość żartobliwie. - Brutalna prawda jest taka Gerchardzie, że potrzebujemy pieniędzy. Albo czegoś cennego by to wymienić na te pieniądze. Bez tego ciężko będzie ruszyć z miejsca. No a ta eskapada jak to ładnie nazwałeś, daje na to okazję. Dlatego postaraj przygotować się jak należy. Jeśli byś czegoś potrzebował to mów. Nie mogę ci obiecać, że będę mógł ci pomóc, zwłascza materialnie bo sam widzisz jak u nas z materią no ale zrobię co się da. - starszy kapłan zrobił gest i kwaśną minę wskazując na tą mizerię świata doczesnego jaki ich otaczał. Zwłaszcza w murach ich świątyni jaka w porównaniu do swoich odpowiedników w ich ojczyźnie prezentowała się równie skromnie jak ich stadko sigmaryckich wiernych jakimi się opiekowali i mu przewodzili.

- Jeżeli będę więc czegoś potrzebować to zgłosze się do ciebie Leorinie. - odparł kiwając głową to w górę to w dół - Pozwól więc, że zabiorę ze sobą tego młodziaka aby zapewnić ci zapas czegoś co nie pozwoli ci tu uschnąć. - zaproponował jak przystało na niższego rangą. Był to zarazem wyraz jego wdzięczności za takie wyróżnienie, które było mu wyraźnie na rękę.

- Zachariasza? - przeor wskazał sękatym palcem na ścianę za jaką dyżurował młodzieniec. Chciał chyba sprawdzić czy o nim mowa. Sam znów sięgnął po butelkę i zaczął rozlewać kolejną porcję wina. Umysł podczas tej rozmowy rozruszał się i działał już całkiem sprawnie a nie jak na jej początku. Wówczas gospodarz wydawał się jeszcze spać jednym okiem i wstać lewą nogą.

- Tego nicponia? No nie wiem czy to dobry pomysł. Wygląda mi dość mizernie. Żaden z niego wojownik. Nie to co ty. Nie ma doświadczenia. No ale… No cóż, jeśli uważasz, że może ci się przydać to weź go. Ale opiekuj się nim. To nie jest zły chłopak. Nawet jeśli czasem nie pomyśli jak należy wykonywać swoje obowiązki. - przełożony Gercharda trochę się chyba zdziwił takim wyborem. Ale jak tak o tym myślał kręcąc trzymanym kubkiem to nawet był skłonny przychylić się do prośby podwładnego. Chociaż żywił wyraźną wątpliwość w jego odporności na trudy jakie można było się spodziewać podczas takiej eskapady.

- Wiem, że to nie oczywisty wybór ale… - spojrzał w stronę drzwi, przez które przed kilkoma chwilami wychodził akolita - …dobry kapłan to nie tylko sprawny wojownik ale i tęgi oraz czysty umysł a ten młodzian wydaje się te dwie ostatnie cechy posiadać. - wrócił wzrokiem na spijającego resztki płynu z kubka staruszka - Zaś z brakami w wyszkoleniu wojskowym jakoś sobie poradzę. Mam swoje sposoby. - uśmiechnął się delikatnie unosząc tylko lewy kącik ust - W każdym razie. Zabieram Zachariusza i ruszamy. Niebawem się widzimy mistrzu. - rzekł wstając od biurka i kiwając lekko głową jakby odmeldowywał się w trakcie składania raportu z frontu.

Winnica

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe; rozmowa z Solanem Zapatą.


- Pochwalony. - kapłan wraz ze swym uczniem przywitali się stanąwszy przy szynkwasie na wprost opasłego karczmarza - Solano u siebie? - nie musiał się przedstawiać. Regularnie odwiedzał ten lokal. Zazwyczaj były to wizyty w dwóch celach. Pierwszy bardziej służbowy związany z dostawą wina mszalnego dla Leorina. Drugi raczej bardziej trywialny. Gerchart miał dosyć ryb i całego tego ustrojstwa z rzek i oceanu. Tu miał wszak możliwość wbić swoje pożółkłe już zęby w sowity kawał pieczystego.

- Pochwalony ojcze. Tak, zaraz przyjdzie. - jedna z kelnerek jaka akurat była za barem skinęła grzecznie głową kapłanowi i nieco niedbale machnęła dłonią w stronę wejścia na zaplecze. Zachariasz patrzył na to wszystko trochę ciekawskim a trochę baranim wzrokiem. Przy czym pewnie jeszcze próbował udawać, że wcale tak nie jest więc zarobił dość ironiczne spojrzenie kelnerki. A i zaraz kotara od zaplecza odsłoniła się i wyszła przez nie zwalista sylwetka oberżysty.

- O. Kto zawitał w nasze progi. Pochwalony ojcze, pochwalony. Znów po winko? Coś wcześniej w tym tygodniu. Czy może coś pieczystego? To zaraz każę przygotować. - Solano chyba trochę się nie spodziewał tego gościa akurat tego dnia i o tej porze. Ale, że ten często tu bywał to jakoś przesadnie zdziwiony nie był. Za to emanował życzliwością dla stałego od paru miesięcy klienta.

- Otóż to. - odparł widocznie zadowolony z takiej propozycji - Coś na ząb dla mnie i tego młodzieńca ze mną na pewno nam dobrze zrobi. - skinął lekko głowa w kierunku Zachariasza - Później zaś możemy dobić interesu. Może zjadłbyś z nami. Mam wszak do ciebie parę pytań apropos tej poganki, którą to mają zamiar wystawić na sprzedaż.

- Dziękuję za zaproszenie wielebny ale właśnie jadłem. - odparł Solan z miną zastanowienia wypisaną na twarzy. - Ale spocznijcie sobie, zaraz coś wam podam. - wskazał na główną salę. Akurat o tej porze dnia trochę więcej jak połowa miejsc była pusta. Pora obiadowa się kończyła a do wieczornych biesiad było jest całe popołudnie. Dwaj kapłani mieli więc całkiem sporo miejsca do wyboru.

- Obiad zaraz będzie. - powiedział gospodarz gdy po krótkim czekaniu przyszedł do ich stołu z tacą, butelką i kubkami. Dosiadł się stawiając to wszystko na stole do dyspozycji gości. - Ta Amazonka? No złapali ją i będą ją za dwa dni sprzedawać na targu. - zaczął od wątku o jaki Gerchart pytał przy szynkwasie. Miał minę i głos jakby nie bardzo wiedział czego rozmówca oczekuje po tym wypytywaniu.

- Tyle to i ja wiem. - raczej znużonym tonem odpowiedział na taką informację zwrotną kupca - A coś więcej o tej sprawie ci wiadomo? Kto? Gdzie? I jak ją złapał? - zasypał gospodarza seria pytań odkrajając kawałek dobrze wypieczonego udźca jednego z lokalnych zwierząt - Nie jestem specjalistą ale jak na mój gust takie Amazonki to raczej samotnie nie hasają sobie po dżungli z dala od swoich osad. - porcją strawy wylądowała w ustach kapłana.

- Ah, tak, ta dzikuska, tak… - Solano podrapał się po podbródku. Poczekał aż jego pracownica przełoży z tacy na stół zamówiony posiłek. Uśmiechnął się widząc jak młody akolita bardzo się stara nie jeść zbyt łapczywie. A te parę chwil pomogło mu chyba zebrać myśli.

- Nie wiem kto ją złapał. Nie interesowałem się tym. Ale to ciekawe. Już trochę tu żyję i mieszkam a nigdy nie słyszałem by jakąś złapali. I to żywą. Słyszałem, że czasem ktoś jakąś spotkał w dżungli. Ale, żeby jakaś w mieście była? Żeby jakąś złapać? No to nie. Nic z tych rzeczy. - pulchny południowiec przyznał z zastanowieniem, że o takim wypadku to do tej pory nie słyszał. Więc i był nieco tym zdziwiony.

- Podobno Marko Tramiel się tym zajmuje. On ma prowadzić aukcję co ją mają wystawić na sprzedaż. - kapłanowi samo nazwisko coś obiło się o uszy. Jakiś handlarz chyba. Ale nie bardzo mógł sobie przypomnieć co, jak i kiedy mu wpadło w ucho to nazwisko.

- Dobre i tyle. - rzucił krótko - A co ci wiadomo o tej wyprawie w głąb dżungli. Sporo ludzi znasz. Jeszcze więcej się u ciebie zaopatruje. Wiele więc musiałeś słyszeć. Nie racz mnie tylko wszędzie powtarzanymi plotkami. Wiesz. Szczerze jak na spowiedzi. - dodał przepijając dobrze schłodzonym winem.

- To też żadna tajemnica. Ot, wicehrabina postanowiła urządzić wycieczkę w głąb dżungli. Po łupy i skarby. Żadna nowość. Co jakiś czas ktoś robi coś takiego. Ale mało kto wraca z takich wycieczek. Jeszcze mniej ze złotem i łupami. Ale ci co wrócą żyją jak lordowie. No i potem to napędza innych na podobne wyprawy. I tak to się toczy. - Zapata powiedział to dość filozoficznym tonem jakby opowiadał o toczącym się kole życia.

- No i tym razem wszystkim ma się zajmować Carlos de Rivera. On zwykle urzęduje albo w “Przystani” albo w “Kordelasie”. To z nim trzeba by pewnie gadać o tej wyprawie. Zbierają chętnych na tą wycieczkę. - Estalijczyk zadumał się starając sobie przypomnieć co ostatnio słyszał na temat tej wycieczki jaką organizowała hrabina.

- Myślę, że to właściwy człowiek do tego zadania. Dużo pływał, zna tutejsze wody i klimat. Podobno też robił już wycieczki na ląd. I jak był najazd tej floty barbarzyńców to chwalił się, że ich łupił. Może i tak. Bo opychali po karczmach i burdelach różne fanty a i nowych do załogi szukali bo pewnie starych im wyrżnęli. Ale to było ze 2 czy 3 lata temu, jak ta wielka wojna była w Starym Świecie. - przypomniał sobie coś co słyszał kiedyś o tym Riverze ale tak jakby sam tego nie doświadczył a tylko wspominał ówczesne plotki i historie.

Starszy mężczyzna pokiwał tylko głowa przyjmując do wiadomości to co ten szerszy w pasie od niego karczmarz mu przekazał. Komentarz był zbędny. Szczególnie iż simgaryta nie dowiedział się raczej niczego nowego.

- Wróćmy więc do interesów. Co tam dla mnie masz? - ostry jak brzytwa nóż gładko niczym masło kroił soczyste mięsiwo - Może chciałbyś złożyć jakiś datek na rzecz świątyni? - rzucił nieco żartobliwie unosząc lewy kącik swoich upaplanych w zwierzęcym tłuszczu ust.

- No mam to co braliście poprzednio. Jeśli wam posmakowało to tylko powiedzcie ile wam potrzeba. A, i może spóbujecie gorącej estalijki? Mam nową dostawę, schodzi na pniu, karczmy, tawerny nawet do szlachty i kapitanów przychodziło zamówienie. Może ojciec spróbować szklaneczkę. - Solano szybko przeszedł do interesów dodając do swojej oferty nowy produkt. Zawołał do tej kelnerki co przyniosła obiad aby teraz przyszła ze szklanką tego zachwalanego trunku. Ale o żadnym datku dla świątynie dyplomatycznie nie wspominał.

- Skoro częstujesz to nie odmówię. Tak na lepsze trawienie. Jednak niewiele. Mamy wszak dzisiaj do załatwienia jeszcze parę drobiazgów. - odparł raczej niezadowolony z nieustępliwości kupca ale no cóż. Handel jest handel. Rządzi się on swoimi prawami. Sigmara nie było co w to mieszać.

- Żaden ze mnie spec. - rzekł przechylając naczynie ze świeżo podanym rarytasem - Dla mnie może być. - odparł chłodno ocierając rękawem usta - Weźmiemy więc dwie baryłki. Przydziel jednak chłopakowi kogoś do pomocy. Obawiam się, że ciężar ów ładunku mógłby przerosnąć nawet me możliwości. - widząc twarda postawę kupca chociaz w ten sposob starał się ugrać co nieco.

- A ty Zachariaszu dostarcz mistrzowi te smakołyki. - zogniskował spojrzenie na cherlawym akolicie - Poproś go również o dwa drewniane oręże do treningu a sam zaś przygotuj się do wieczornego sprawdzianu z umiejętności bojowych. Tak tuż przed modlitwą. - dodał żołnierskim tonem - Zobaczymy na co cię stać.

Wieża Ambrosio

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; południe; rozmowa z Dhratlach i Ambrosio


Wieża Ambrosio, Wieża Magistra Ambrosio, Wieża Magów, różnie mówiono na ten budynek. Właściwie to nie była to tylko wieża. Ot wieża to był najbardziej reprezentacyjny i charakterystyczny budynek. Pozostałe stajnie, szopy, domy ogrodzone wysokim żywopłotem wyglądały już bardziej zwyczajnie. Ale to już Gerchart mógł stwierdzić także i podczas poprzednich wizyt. Na razie przydałoby mu się jakiekolwiek schronienie przed tą ulewą jaka wciąż padała. Do tego zerwał się całkiem mocny wiatr więc ten żywopłot i mijane drzewa szumiały i trzeszczały niczym jacyś potępieńcy.

Friedrich z uśmiechem wychodził z budynku dormitorium z niebywałym uśmiechem rzucając do kogoś w środku krótkie...

- Jasne!

Obracając głowę przed siebie jego mina lekko przybrała wyraz zwątpienia gdy zobaczył… kapłana. Kapłana Sigmara ze wszystkich możliwych w Porcie Wyrzutków. Bardzo, ale to bardzo nietypowy widok. Nie mniej uśmiechnął się pogodnie, a zwątpienie było chwilowe i kierując do niego kroki mówił z nutami wesołości.

- Wielebny aby się nie zgubił? Jeśli nie byliście zapowiedziani Mistrz może nie przyjąć, ale ja służę pomocą. Friedrich “Sonnenblume” Zimmer. Czegóż potrzeba duszy pokornego słudze Króla Bogów?

- Duo nae, Sigmarus Supremus. - odparł w klasycznym nie wiedząc zbytnio z kim ma do czynienia. - Ambrosio jest więc czymś zajęty? - nie czekając jednak na odpowiedź kontynuował - Myślę jednak, że znajdzie dla mnie chwilę. - spokojnym tonem zauważył ten dość istotny szczegół - Chociaż jest jednak rzecz w której mógłbyś mi pomóc. Mianowicie. Kim jesteś chłopcze? - spytał nieco podejrzliwie marszcząc jedna z brwi - I nie pytam rzecz jasna o imię. - nie kojarzył mężczyzny a ten mimo swojego wyglądu zdradzającego niejako iż jest on podopiecznym magistra w rzeczywistości mógł okazać się kimś zupełnie innym. Tyle to mówiło się o złodziejaszkach czy innych szujach kręcących się po okolicy. Z reszta okolica również była nietypowa. Istna wylęgarnia różnego rodzaju szumowin. Ostrożności więc nigdy za wiele.

Uśmiech młodzieńca się poszerzył. Niemal każdy kapłan był na swój sposób ignorantem w magicznym świecie. Jak niemal wszyscy. Jakby nie patrzeć, Nowy Świat, stare dylematy!

- Wędrowny Czarodziej Kolegium Życia, Wielebny…? - powiedział zawieszając pytanie na samym końcu dając jasno do zrozumienia jego pragnienie w sposób czysto subtelny. Ten tutaj wyglądał mu bardziej na woja, niż uczonego w piśmie. Hm, tacy też są przydatni. Jeśli nie trochę toporni…

Doszukiwał się drugiego dna w tym uśmieszku swojego rozmówcy. Nie wiedział jednak czy ten coś knuje czy raczej jest pod wpływem tych swoich ziółek i naparów. Oboje piastowali życie oboje jednak w trochę inny sposób.

- Starszy prałat Gerchart Uber. Oddany i wierny sługa naszego Pana Sigmara. - też w końcu się przedstawił nie zapominając o swoim tytule - A to od kiedy Ambrosio przyjął na nauki żaka? - wciąż doszukiwał się pochodzenia Friedricha - Od jakiegoś już czasu odwiedzam Magistra. Ciebie jednak nigdy do tej pory nie widziałem.

- Jestem tutaj już dłuższą chwilę Wielebny. Czasem tracę rachubę czasu. Sam nie wiem czy z dwa miesiące, czy parę tygodni. Powód mojej absencji jest prosty. Większość czasu spędzam nad księgami, lub w pracowni. Nie zapominając o dodatkowych projektach. - odpowiedział uprzejmie Zimmer.

- Mniemam, że znajomość z Mistrzem Ambrosio układa się dobrze? Przyznam, że to dość niecodzienny widok, ale w końcu jesteśmy w Nowym Świecie.
- dodał z lekkim zaciekawieniem.

- Nad księgami powiadasz…? - zadumał chwilę - To tak jak Zachariasz. - raczej głośno myślał aniżeli zwracał się bezpośrednio do druida - No dobrze, dobrze a prace nad czym tak zajmują ci czas? - dopytywał mocno zaciekawiony lustrując potarganego czarodzieja - Jeżeli zaś chodzi o znajomość z twoim gospodarzem. Hmmm… - trzymał złożone dłonie wzrok miał jednak surowy - Znamy się jeszcze ze Starego Lądu i sam Sigmar widocznie skrzyżował nasze drogi właśnie tutaj. Niezbadane są wyroki boskie.

- Zaiste, Wolą Sigmara było to szczęśliwe spotkanie. - odpowiedział kiwając głową młodzik - Nic nadzwyczajnego. Zaledwie próby opracowania, a następnie udoskonalenia upraw roślin leczniczych i prozdrowotnych z Kontynentu w surowych warunkach Lustryjskich. Nieszczęśliwie, jest to funduszo i czasochłonne. Mój prywatny projekt, można powiedzieć. Ku dobrobytu i rozwojowi ludności Starego Kontynentu na tych ukropnych ziemiach.

- Widzę więc, że nie tylko nasza świątynia boryka się z problemami natury materialnej. - pokiwał głową pojmując dylemat uczonego - Lecznicze, prozdrowotne i… - pokiwał głową tak jak to czyni ojciec dający rady swojemu niesfornemu synowi - ...odurzające zapewne. - westchnął. Jednak ludzką rzeczą było błądzić. Najważniejsze było jednak by cel był słuszny a ten w przypadku rozmówcy taki się być właśnie zdawał.

- Dam ci więc radę. Z dobrego serca Friedrichu. - jego głos nabrał mentorskiego tonu - Szykuje się wyprawa. W głąb dziczy. Ktoś taki jak ty przydałby się tam. Mógłbyś poszerzyć swoją wiedzę i napchać mieszek.

Sonnenblume pokiwał głową.

- Dziękuję za miłe słowo i radę Wielebny, jednak decyzja nie należy do mnie. - odpowiedział. Wszak nie musiał mówić, że Mistrz wyraził już przychylność na jego prośbę. Zresztą i tak pogadają, a nie jego było miejsce poruszać sprawy Kolegialne z kimś kto równie dobrze mógł nie być znajomym Reprezentanta Kolegiów na Lustrię.

- Jednak posądzacie mnie niesłusznie o zioła umysł mącące. Wszak to na pokuszenie Mrocznych Potęg wodzi i niegodne byłoby narażać myśli, a co za tym serce i ciało na zgubny wpływ i mutacje. Oznakę zepsucia. Przyznam jednak, że rozważam również uprawę ziół kuchennych i przypraw. Klimat nas otaczający jednak temu nie sprzyja i polegamy na imporcie z Kontynentu co strasznie podnosi cenę. Stałe źródło zaopatrzenia natomiast mogłoby poprawić jakość życia poprzez obniżkę cen i uniezależnienie się od kaprysów Mananna i chciwości kupców… oczywiście, lepiej o tym nie mówić. Ci ludzie mają jedynie mamonę w sercu i strach się bać myśleć co by byli w stanie uczynić by chronić swój interes.

- Cieszy mnie twoja roztropność. Oboje jednak wiemy, że granica między magią, nauka a obłędem jest bardzo cienka i zbyt często lubi się zacierać. - prawił jak to miał w zwyczaju - Twój pomysł zaś brzmi interesująco. Mi niestety brakuje wiedzy w tej sferze. Myślę, że mój podopieczny Zachariasz lepiej nadawałby się do takiej rozmowy. - przyznał - Miło się tak rozmawia synu. Prowadź jednak do swojego mistrza. Czas goni a mnie dziś czeka jeszcze wieczorne nabożeństwo. Jeżeli jednak będziesz chciał kontynuować tą rozmowę to zawsze możesz mi potowarzyszyć w drodze powrotnej.

- Oczywiście Wielebny Ojcze, proszę ze mną. - powiedział wykonując gest zachęcający i ruszył w stronę Wieży - Wasz Zachariasz brzmi na młodego, utalentowanego człowieka, nie ukrywam, że byłoby przyjemnością móc go poznać. Co do obłędu, jestem pewny w pokorze przed majestatem Młotodzierżcy, że wasze wsparcie w modlitwie co do Pana ulatuje o boską protekcję wybawi od pułapek umysłu mą duszę bym mógł się cieszyć z Panem i Dobrymi Bogami po śmierci w czystości przyjęty w Ogrody Morra.

- Niech więc Sigmar ma cię w swojej opiece młodzieńcze. - wykonał kilka rytualnych znaków nad głową uczniaka Ambrosia - Pamiętaj jednak chłopcze iż Slaanesh kryje się wszędzie. Nawet w tych codziennych i niepozornych czynnościach. Zakładam jednak, że to wiesz i baczysz na to. - dodał cytując fragment jednego ze swoich kazań a następnie ruszył powolnym krokiem za miłośnikiem flory i fauny.

Friedrich spojrzał z przestrachem na swego rozmówcę z myślą, że mu rozum odjęło, czy w istocie sam był on przynależny do Zakazanego Kultu w konspiracji. Wykonał kilka gestów odganiających zło, żachnął się i splunął przez lewe ramię.

- To nieszczęście i szaleństwo wielkie przynosi to miano zakazane wymawiać. - szepnął, czy syknął w niedowierzaniu i trwodze - W istocie sam Sigmar was musi mieć w najszczerszej trosce, lecz na miłość Dobrych Bogów błagam was go nie wymawiać. To drugi raz w życiu gdy je słyszę i jak wtedy ciarki po ciele mi idą. Jeno raz Łowca Czarownic Varnisch ważył się je wypowiedzieć otwarcie, za co jak słyszałem niemal go jego koledzy w fachu nie spalili na stosie, a bardzo skorzy byli.

- Stanąłeś kiedyś na wprost takiego plugastwa chłopcze, że na sam widok z oczu leciały ci łzy a po plecach przebiegał dreszcz? - zapytał - Walczyłem na wojnie. Widziałem tyle ścierwa, że na samą myśl skręca mi kiszki. Z resztą… - wskazał na przebiegająca przez twarz bliznę - ...znamie tamtych dni już na całe życie przyozdobiło moje nienajmłodsze ciało. Noszę to jako przestrogę dla innych. Dla ciebie, dla twojego mistrza. Dla wszystkich. - znów mówił jakby przemawiał z mównicy do wiernych zgromadzonych w gmachu świątynnym - Mimo tego nie naruszyło to mej wiary choćby na chwilę. To ona jest fundamentem. Teraz i na wieki wieków. Niechajże Sigmar będzie błogosławiony. - mina nabrała surowego wyrazu zaś dłonie zacisnęły się w pięści - A gdy przyjdzie mi się spotkać z jakimś pomiotem nie zawaham się. Chociażbym doliną kroczył ciemną zła się nie ulęknę, bo on jest ze mną. Jego młot i jego łaska są tym co mnie pociesza. Kimże bym był gdybym trząsł się ze strachu przed okrucieństwem do walki z którym zostałem powołany. - spojrzał nagle po ojcowsku na zalęknionego uczniaka.

Pomimo gorliwych słów Sigmaryty młodzik patrzał na niego z niepewnością.

- Szlachetna postawa, lecz mimo wszystko, doceniłbym gdyby Wielebny dla dobra nas wszystkich wyrzekł się wypowiadać słowa które zagładę, nieszczęścia wszelakie sprowadzają, a na dźwięk których bestie czeluści otchłani lgną jak muchy do gówna. Mamy dość problemów by je dodatkowo spraszać.

Mina łysego klera spoważniała zaś wzrok przybrał srogiego charakteru.

- Ja zaś doceniłbym gdybyś nie pouczał mnie a kwestie wiary i jej obrony pozostawił kapłanom bo chyba ciut się zagalopowałeś chłopcze! - mówił stanowczo nie krzycząc jednak - Nie zapominaj z kim rozmawiasz! Skup się na swoich ziołach i księgach. Tak będzie lepiej dla nas i ogółu.

Dla Gercharta wciąż było zagadką skąd w magach, nawet tak młodych jak Friedrich, brała się ta bezczelność. Ten brak dyscypliny i powściągliwości był mu tak odległy. Nie mógł więc pozwolić sobie na takie zachowanie ze strony podopiecznego Abrosia.

Nic nie mówił tylko pokiwał głową. Doszli do drzwi wejściowych Wieży, które młodzik otworzył i wszedł do środka, by stanąć u stopni schodów. Zastanawiał się, czy starszy prałat stracił zmysły by niewypowiedziane i plugawe imię wymawiać, ale po okazaniu totalnego braku skruchy i pokory przed bogami… cóż. Widać i on był zesłańcem na Lustrię. Uśmiechnął się w duszy.

- Wielebny spocznie. - wskazał dłonią na stojące krzesła przy stoliku - Sprawdzę, czy Mistrz ma na tą chwilę możliwość was przyjąć jako starego znajomego. Zdarza mu się być bardzo zajętym i gości podejmować, ale zapewne o tym wiecie. Niedługo wrócę.

Młodzik odczekał chwilę obserwując co poczyni, lub powie kapłan. Miał co do niego wątpliwości, ale przy Mistrzu Ambrosio mógł się spodziewać wszystkiego jeśli jego przeczucie miało rację.

- Dziękuję. Postoje. - odparł krótko a następnie podszedł do biblioteczki czytając tytuły poustawianych tam równo lektur.

"Flora i fauna Lustrii", "Ziołolecznistwo dla początkujących", "Mchy i porosty", "Wielki atlas grzybów", "Co w trawie piszczy", "Zwyczaje godowe jeleniowatych", "Ptaki, ssaki, gady i płazy", "Pajęczaki". Tematyka wszystkich książek tyczyła się bezpośrednio domeny samego Ambrosia. Nie zdziwiło to więc kapłana. Chwycił więc jeden z tomików zatytułowany "Świat gadów" i otworzył gdzieś po środku.

Mag udał się na górę i stanął u drzwi gabinetu nasłuchując dźwięków aktywności, by po dłuższej chwili wziąć głęboki uspokajający oddech i zapukać oczekując pozwolenia na wejście.

---

- Proszę! - uczeń usłyszał zza drzwi głos swojego mistrza. Widocznie zastał go w swoim gabinecie.

Friedrich wszedł do środka i ukłonił się.

- Mistrz wybaczy. Petent prosi o audiencję. Dobrze zbudowany, łysy Sigmaryta z blizną. Podaje się za Gercharta Uber.

Widać było, że uczniak był niespokojny. Nie czuł się pewnie i bił ze sobą, ale mimo wszystko powiedział ciszej.

- Wymówił otwarcie w rozmowie plugawe, demoniczne imię Księcia Rozkoszy, Mistrzu.

- Doprawdy? - mistrz kiwał głową na to co mówił uczeń jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Aż do ostatniej jego wzmianki. Wtedy spojrzał na niego uważniej.

- To o ciekawych tematach sobie dyskutujesz z nieznajomymi kapłanami Friedrichu. Cóż to był za temat? - gospodarz tej zielonej jaskini z żywych roślin zapytał chcąc mieć lepszą perspektywę niż jakieś wyrywkowe zdanie.

Friedrich zamknął za sobą drzwi. Jego niepokój został zastąpiony pewną i niezłomną postawą kiedy składał raport. Zatem w istocie Nowy Świat był miejscem wyrzutków tak jak nosił miano Port… tak jak podejrzewał, czuł i może nawet żywił nadzieję...

- Była to luźna rozmowa o ziołach Mistrzu. Wspomniałem o moim projekcie o którym jeszcze nie mieliśmy okazji rozmawiać. Uprawie ziół leczniczych i kuchennych Starego Świata w warunkach Lustryjskich celem polepszenia dobrobytu i gospodarki Portu Wyrzutków. Oczywiście pominąłem fragment o zwiększonych wpływach i zasobach Kolegiów Magii. Założył pośpiesznie, iż i zioła odurzające jest mi uprawiać co sprostowałem jak przystoi szczególnie przy członkach tej formacji, iż to na pokuszenie Mrocznych Potęg wodzi. W tym momencie użył tego imienia, otwarcie i bez strachu prawiąc zwyczajowe morały Świątyni. Rozumiem, że jesteśmy w Nowym Świecie, jednak odnajduję zasadność powściągliwości języka. Ojczyzna może być w ruinie po wojnie, ale nadal mogą naszkodzić krwi. Kuszenie złego jednak na świeżym powietrzu, poza pomieszczeniem chronionym glymphami i runami, w towarzystwie świeżo poznanego człowieka, czarodzieja... czy nie jest to co najmniej nierozsądne? Tym bardziej, że przedstawia się za waszego znajomego.

Tak, młodzik zdecydował się grać w szczere i w miarę otwarte karty wkładając prawdę dając przy tym jawny sygnał, że ta rozmowa co się odbyła to też była próba wywiadu. Skupiał się jednak tylko na zadanych pytaniach. Nie mówiąc poza to o co jest się pytanym. Względnie dostarczać złomki dodatkowych informacji dając wybór Ambrosio co z nimi zrobi. Zgodnie z protokołem i pozycją którą zajmował w hierarchii.

- Rozumiem. - mistrz wysłuchał uważnie młodzika co sprawiał wrażenie przejętego i mu nie przerwał. Sięgnął po swoją fajkę i zaczął ją bez pośpiechu nabijać co zdaje się pozwalało mu skupić na czymś ręce i myśli.

- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś Friedrichu. Zapytam o to naszego gościa. Żywię nadzieję, że tak prawy kapłan nie przyszedł tu w żadnym bezbożnym celu. A teraz proszę poproś go tutaj, nie wypada czekać gościowi nie wiadomo jak długo. - mistrz nie wydawał się zaniepokojony i po tej relacji ucznia widocznie sam chciał się rozmówić ze swoim gościem.

- A z ziołami odurzającymi byłbyś chyba pierwszym uczniem naszego Kolegium co chociażby tego nie próbował. Więc miej proszę zrozumienie dla bliźnich w tym temacie. Miej na uwadze, że do naszej Sztuki potrzeba różnorodnych składników, także roślinnych więc rozsądne jest być możliwie samowystarczalnym. Jednak wszelką produkcję półproduktów i gotowych produktów ponad to, zwłaszcza poza progi tej zacnej uczelni będę zmuszony ukrócić. Mam nadzieję, że się rozumiemy Friedrichu. A teraz już idź, i poproś naszego gościa na górę. - mistrz skończył czyścić swoją fajeczkę gdy tak już jakby na koniec dodał coś od siebie specjalnie dla swojego ucznia po czym dał mu znać, że dalsza zwłoka w przybyciu łysego gościa byłaby mocno niepożądana.

Friedrich ukłonił się Mistrzowi. Co miało być powiedziane zostało. Rozkazy zostały wydane. Starzec nie wspomniał, że nie był mu potrzebny, ale dał jasny znak. Bardzo, dobitnie wyraźny i nie czuł się z tym dobrze. Najgorsze nic nie mógł na to poradzić w tej chwili. Pieprzony dyplomata… ale za to go uwielbiał. Tylko czemu Starzec uczepił się ziół odurzających? Nie interesowało go zwiększenie wpływów Kolegiów o których mówił? Zresztą, dlaczego miał to przeczucie, że Mistrz siedzi głęboko w gównie po uszy? Ważne, że wykazał lojalność i bogobojny przesąd. Na dobre i na złe… zresztą. Po listach które otrzymał na pewno znał jego sytuację i pochodzenie.

---

Friedrich zszedł na dół po schodach i stając u ich stóp powiedział do Gercharta.

- Mistrz prosi was do siebie Wielebny. Proszę mi wybaczyć wcześniejsze słowa. To było niestosowne. Zapraszam.

Ustąpił miejsca i gestem zachęcił ‘zapewne’ znajomego Mistrza do wejścia po schodach.

Gerchart skinął głową zarazem w odpowiedzi na zaproszenie jak i w akcie łaski względem wcześniejszej zbyt duże swobody dużo młodszego od siebie chłopaka. Następnie zaś ruszył w stronę drzwi.

---

- Proszę! - zza drzwi doszedł go głos naczelnika wieży magów. Gdy kapłan wszedł do środka znalazł się w gabinecie w jakim bywał już wcześniej. Ale jednak wciąż mógł wydawać się on niesamowity. Jakby same rośliny zbudowały tą przytulną bańkę dla swojego gościa i gospodarza. Efekt trochę psuła plucha na zewnątrz bo ulewa, mimo skwarnego dnia, dalej bezlitośnie prała ściany i świat zewnętrzny.

- Witaj Gercharcie. Wejdź i usiądź proszę. Cóż cię do mnie sprowadza? - gospodarz widząc kto przyszedł uśmiechnął się i wskazał dłonią na jeden z dwóch wolnych i jakże wygodnych foteli. Całkiem inne niż te zwykłe krzesła co miał u siebie sigmarycki prałat.

- Pochwalony. - skinął witając się zwyczajowo z gospodarzem

Friedrich wszedł za kapłanem i stanął z boku przy drzwiach czekając na dyspozycje. Mówił całe nic.

- Dziękuję Friedrichu, to wszystko na razie. - mistrz widząc, znów ucznia podziękował mu za tą pomoc z gościem skinieniem głowy i widocznie chciał porozmawiać z gościem bez osób trzecich.

Młody czarodziej ukłonił się i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Zatem jednak nie był potrzebny, ale miał co chciał. Wiedzę. Szczepek. Kapłan-Heretyk i Magister znali się dość dobrze…

- Nie wspominałeś, że masz w zamiarze przyjąć ucznia. - podjął rozmowę z magistrem uprzednio odprowadzając wzrokiem żaka - Poborowy czy sam go odnalazłeś? - mimo już kilku lat spędzonych w szeregach kapłanów najwyższego bóstwa Imperium, Gerchartowi wciąż ciężko było się wyzbyć starych przyzwyczajeń związanych zarówno z kwestią dyscypliny jak i słownictwa.

- W wojsku za podważanie autorytetu starszych stopniem trafiało się nieraz i na tydzien czy dwa do karceru pozostając tylko o suchym chlebie i wodzie. - przyjmując zaproszenie gospodarza usiadł w przygotowanym dla gości fotelu - Ale tak, tak. Masz racje. Wiem co chcesz powiedzieć. "To nie wojsko". Musisz jednak przyznać, że ciut kindersztuby jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - przerwał jednak naglę miarkując się iż zaraz znów zacznie prawić jakby stał na ambonie a to nie w tej sprawie złożył tą niezapowiedzianą wizytę Ambrosio.

- Do rzeczy jednak. Przychodzę w związku z naszą ostatnią rozmową. - splótł palce dłoni patrząc na pykającego fajkę magistra - Trza mi dwóch rzeczy. Składników magicznych i wiedzy. Wiedzy na temat tego gdzie zmierzam i co mogę tam spotkać. Jesteś w stanie mi pomóc?

- Tak, jeden z młodszych i nowszych uczniów. Bardzo obrotny młodzieniec. Bardzo młody. - stary magister pokiwał głową patrząc na już zamknięte za owym uczniem drzwi.

- Z tymi składnikami myślę, że nie powinno być raczej kłopotu. Znasz cennik. Zrób listę czego ci potrzeba to podeślę kogoś. Jutro może być? - gospodarz zwrócił się do kapłana w tej bardziej przyziemnej sprawie. Nie mówił jakby przewidywał jakieś trudności w tej kwestii. Więc po wymianie towaru za monety był skłonny przychylić się do tej prośby.

- Z wiedzą już może być trudniej. Oczywiście możesz z nich korzystać, nasza biblioteka jest do twojej dyspozycji. Ale na miejscu Gerchardzie. Nie chciałbym aby te księgi opuściły naszą bibliotekę. Możesz robić notatki naturalnie ale księgi mają zostać na miejscu. - przy kolejnej prośbie właściwie też nie widział przeszkód ale już jednak pod pewnymi warunkami.

- A co do rozmowy z moim uczniem. Wspomniał mi z pewną dozą obaw, że poruszyłeś tam na dole temat kogoś z Mrocznej Czwórki. Bardzo to przeżył. Możesz mi wyjaśnić o co chodziło? - na koniec stary magister sztuk tajemnych niejako wrócił do młodzieńca o jakim rozmawiali na początku.

- Zauważyłem właśnie ale to dobrze. Nawet bardzo. - przyznał kładąc ręce na podłokietnikach - Szczególnie w tym miejscu i w tych czasach. Nie rozumiem za to co tu wyjaśniać. - nieco zmarszczył czoło i brwi - A o czym mógł prawić stary kapłan młodszemu o wiele lat od siebie uczniowi sztuki magicznej stojącemu na progu zarówno tak wielkiej mocy jak i pokusy? Tu zaś mogę odwołać się tylko do twojej wielkiej i niepodważalnej wiedzy. Z resztą... - niezachwianie patrzył w oczy magistra - Sam wiesz jak cienka linia dzieli rozsądek od obłędu. Nie muszę ci chyba przypominać jak skończył Meandir. - twarz prałata wykrzywił delikatny grymas gdy wspomniał o druidzie ze starego lądu, który przez brak opamiętania popadł w nałóg i herezję.

- Jeżeli zaś chodzi o wcześniejszy temat. - nawiązał do sprawy, z którą przyszedł do czarodzieja - To pozwól więc, że przyśle tu na dniach akolitę Zachariasza. To pilny młodzieniec, którego przydzielił mi ojciec Leorin. Mam go zabrać na tą wyprawę i wyszkolić. Chłopak musi zmężnieć, bo póki co to jedyne co dźwiga to księgi. - łysy kapłan wstał nagle - Na mnie już chyba pora. Swoją drogą. Myślałeś o tym by do tej wyprawy dołączył również twój uczeń? - rzucił pytające spojrzenie w kierunku gospodarza - Trochę dyscypliny by mu nie zaszkodziło. Ja zaś mógłbym mieć na niego oko.

- A i jeszcze jedno. Co ci wiadomo na temat niejakiego Marko Tramiel? - spytał stojąc już praktycznie u samych drzwi.

---

Stary kapłan wracał samotnie uliczkami, które mimo spadającej z nieba wody nie były aż tak puste jak możnaby się spodziewać. Deszcze lał tu przez bite pół roku. Szło więc się przyzwyczaić. Miało to swoje dobre strony. Higiena wciąż była rzeczą obcą dla dużej części społeczeństwa co niejednokrotnie dało się wyczuć. Gerchart jednak nie rozmyślał nad tym zbytnio w tym momencie. Czekała go wieczorna msza, która dziś to on miał prowadzić. Po niej zaś planował sprawdzić jak Zachariasz radzi sobie z orężem w ręku. Czasu było niewiele a jednooki piewca słowa Sigmara wolał wiedzieć na czym stoi.

---


Mecha 01

Gerchart; wiedza o Marku Tramiel (INT); 40+0-10=30; rzut: Kostnica 34 > remis = coś tam kojarzy ale bez detali

Gerchart; targowanie z Solano (OGŁ + Targowanie vs SW + Targowanie); (40)20+10-20=10; rzut: Kostnica 48 > 50+10-35=25; 25-48=-23 > m.por = raczej nie
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 08-01-2021 o 19:35.
Pieczar jest offline