Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2021, 19:43   #10
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wspomniani przez gwardzistę Andre, Rakhalim i George siedzieli przy karczemnym stole nad jakąś mapą. Wymieniliście się spojrzeniami.

- Dzień dobry panowie. - elfka przywitała się z uśmiechem. - Planujecie jakąś wyprawę? - spytała wskazując na mapę.

Podstarzała karczmarka Hanna pucowała za ladą kufel i lustrowała elfkę nieufnie, jeszcze pamiętając niedawną burdę, po której ledwo co karczmę odremontowała. Może podejrzewała Aelin o pokrewieństwo z mordercą...?

Elfka czuła na sobie nieufne spojrzenie karczmarki. Zastanawiała się czy jest ono związane z niechęcią do elfów po ostatnich wydarzeniach czy jej dość zwracającym uwagę wyglądem. Drobna sylwetka elfki w połączeniu z ognisto czerwonymi włosami, wielkim mieczem na plecach, tatuażami i odzieniem, które więcej odsłaniało niż zakrywało tworzyły mieszankę, którą ciężko było przeoczyć. Starała jednak nie dawać po sobie poznać, że przejmuje się świdrującym spojrzeniem starej karczmarki, skupiając uwagę na mężczyznach siedzących nad mapą przy stole i czekając na ich odpowiedź.

Andre spojrzał na przybyszkę. Wyglądał na zdziwionego, jakby zobaczył ducha czy inną zjawę. Począł wyciągać ze swego tobołka książkę, czy też zeszyt o czarnej oprawie. - Dzień dobry, droga... Pani. - Rzekł ewidentnie zakłopotany, wertując naprędce stronnice swojej księgi. - Tak, planujemy wyprawę... - Spojrzał ponownie na rudowłosą, zdziwienie zastąpił standardowy wyraz twarzy, który nie należał do najprzyjemniejszych. - Kimże jesteś i co Cię do nas sprowadza?

- Nazywam się Aelin - odpowiedziała dziewczyna. - Chcę zostać Pogromczynią i szukam ludzi do których mogłabym się przyłączyć. Doszły mnie słuchy, że wasza trójka planuje jakąś wyprawę więc pomyślałam, że zapytam czy mogę się przyłączyć. Mogę się dosiąść? - spytała po chwili przerwy.

- Proszę. - wskazał na wolne krzesło przy George'u. - Opowiedz nam o sobie. - Wrócił do czytania, potakując głową jakby rozwikłał jakąś zagadkę.

- Elfka usiadła na wskazanym miejscu. - Jak już mówiłam, nazywam się Aelin. Pochodzę z enklawy zamieszkującej Utopiony Las... - urwała na chwilę. - A właściwie enklawy, która zamieszkiwała tamte tereny. Moi bliscy zostali wycięci w pień przez jaszczuroludzi. Chyba rozumiecie moje motywy do zostania jedną z Pogromców? - spytała spoglądając kolejno na każdego z mężczyzn. - Słyszałam o tym co się tutaj stało... Zapewniam was, że nie mam takich skłonności jak mój pobratymiec i jest mi wstyd za to, że jeden z przedstawicieli mojej rasy zrobił to co zrobił. Wiem, że przez to możecie mieć trudności z zaufaniem do mojego rodzaju, ale chyba każdy zasługuje na szansę? Dlaczego mam cierpieć z powodu czynu, którego nie zrobiłam? Wśród ludzi czy krasnoludów nie ma morderców?

Rakhalim przeciągnął się leniwie na krześle. Po solidnej porcji paraliżującego jadu, wciąż miewał chwilami wrażenie drętwienia w kończynach. W odróżnieniu do Andre przyglądał się jednak elfce z zaciekawieniem. - Mi wystarczy - rzekł krótko do Aelin. - Oszczędzisz trochę machania mieczem George’owi. Oczywiście, o ile nie nosisz tego żelastwa na plecach dla ozdoby. Jestem Rakhalim.

- Dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny promiennie. - Zapewniam, że nie dla ozdoby. Od dziecka mam do czynienia z bronią, więc coś tam potrafię. Ten miecz... - poklepała po rękojeści broni nieco pochmurniejąc. - wykuł mój ojciec. Był kowalem w mojej enklawie.

Towarzyszący George'owi młody Tom, który pewnie zostałby giermkiem jakiegoś błędnego rycerza, gdyby nie trafił na Pogromcę, chłonął każde słowo i ruch elfki jak gąbka, choć nie odważył się nic powiedzieć. Chyba pierwszy raz widział przedstawicielkę tego starożytnego ludu na własne oczy. Zrobiła na nim takie wrażenie, że aż odłożył procę sprezentowaną niedawno przez wojownika. Było to nie lada wyczynem, bo zawzięcie miotał kamienie we wszystko, co uznał za odpowiedni cel do ćwiczeń. Co prawda przysparzało wam to więcej kłopotu niż przyjaciół w miasteczku, ale w takim tempie dzieciak wkrótce będzie lepiej władał bronią od zawodowych procarzy.

- Sporo mówione, ale chociaż bez głupoty. George jestem. Tu idziemy. - Półork stuknął palcem w mapę, która jakoś bardzo kompletna nie była. - Tam jakieś zło jest, i trzeba to wodą od Procana, jakieś demony, to kto wie może też szczuroludzie. Albo potem możemy w te jaszczury. To co, jutro idziemy?

W trakcie ostatnich kilku spokojniejszych dni słyszeliście wiele ciekawego o wieży Zenopusa... i nie tylko. Mieliście w końcu okazję rozważyć wszystkie zebrane informacje na spokojnie. A słyszeliście między innymi, że… W starożytnych katakumbach rozsianych po Gorzkim Wybrzeżu pochowano dawnego króla i herosów w ogromnych trumnach wypełnionych monetami, aby mogli je wydać w życiu pozagrobowym - kiedyś sądzono, że było to zmarłym potrzebne. Stulecia, jeśli nie tysiąclecia temu, ci bohaterowie zwyciężyli armię "żywych trupów", dosłownie spychając je z klifów, nad którymi teraz leżało Słone Bagieńsko i dziesiątki przyległych wiosek.

W miasteczku zaś nie działo się najlepiej. Straż miejska werbowała ochotników na dodatkowe patrole w dokach. Wiele magazynów, głównie tych zaopatrzonych w żywność, została jeden po drugim okradziona przez nieznanych sprawców. Podejrzewano gang małoletnich, bezdomnych przestępców, sądząc po niewielkich śladach stóp pozostawionych pewnego razu w rozsypanej mące.

Wyprawę do wieży Zenopusa wam odradzano. Nawet jakbyście się uporali z goblinami i innymi potworami, miejscowi sądzili, że mściwy duch czarnoksiężnika, wciąż zamieszkujący wieżę, was prędzej czy później dopadnie i zbierze krwawe żniwo. Legendarne złoto Zenopusa nie było warte ryzykowania życia aż w takim stopniu... przynajmniej dla niektórych.

Kiedy usłyszeliście narzekania na hieny cmentarne rozkopujące dawne groby, powstałe jeszcze za czasów, kiedy nie kremowano zwłok, Andre przypomniał sobie Trystana i trumnę, jaką jego poplecznicy przytargali w to przeklęte miejsce, jakim była wieża. Ciekawe po co...? Dlaczego akurat tam...? Tego niestety nie zdążył się od Trystana dowiedzieć.

- Dostosuję się. - odpowiedziała elfka na pytanie pół-orka. - Oczywiście, jeśli żaden z was nie ma nic przeciwko temu abym się przyłączyła. - dodała spoglądając pytająco w stronę mężczyzny, który jako jedyny nie opowiedział się na temat jej dołączenia i który mimo, że jako pierwszy z nią rozmawiał, nie przedstawił jej swego imienia.

- Aasimar zamknął księgę i odezwał się w końcu. - Jestem Andre Solaire, kapłan w służbie Pana Światła. Dla jasności, łupami dzielimy się wedle zasług jak i potrzeb. W każdym razie po równo. Tępimy wszelkie zło, nieważne w jakiej postaci. Co do rozumnych ras, nie jestem uprzedzony. Twoje czyny, a nie Twoich braci, będą świadczyć o Tobie. A ten mały to Tom. Witaj wśród zatraconych.

- Aelin skinęła głową przytakując. - To uczciwe warunki. Dziękuję, że mogę z wami wyruszyć. - odpowiedziała, po czym z ciepłym uśmiechem spojrzała na chłopca i spytała. - Ty też jesteś Pogromcą?

- Cz... cześć? - Patykowaty chłopak spojrzał na George'a, szukając w jego oczach odpowiedzi na pytanie Aelin. - Chyba tak, prawda szefie?

- No materiał dobry. Brakuje do kompletu goblinich uszu, myślę, jakich. Może w dokach się znajdzie, bo pewnie gobliny. To gdzie chcecie?

Kiedy tak rozmawialiście, do karczmy zajrzał Morhołt. Strażnik Morhołt. Rutynowy patrol, na wypadek, gdyby działo się coś podejrzanego. Uciął sobie krótką pogawędkę o niczym z karczmarką Hanną. Nie dosiadł się, bo obowiązki wzywały, ale rozbieranie elfki wzrokiem zakończył donośnym gwizdnięciem. Na widok Ultrix nigdy tak nie robił.

- Aelin spojrzała na strażnika ze zdziwieniem, po czym odwracając się z powrotem do stołu burknęła pod nosem. - Cham i prostak…

- Powinniśmy dokończyć sprawę z Casworanem - rzucił czarownik w stronę Georga. - Jeśli uda nam się go pochwycić, może wyciągniemy od niego więcej informacji na temat Caradoca i jaszczuroludzi.

Na słowo "jaszczuroludzie" elfka jakby bardziej odżyła, zapominając o chamskim w jej mniemaniu gwizdaniu strażnika. - Kim jest ten Casworan? - spytała.

- Alchemikiem - odparł Rakhalim. - Nieumarłym alchemikiem. Mieszka nieopodal i nie jest zbyt gościnny. W liście zdradził nam co nieco o tutejszych przemytnikach, zanim moi... nieuprzedzeni kompani go rozgniewali.

- Rozgniewali?

Rake rozłożył ręce w trochę udawanym geście bezradności. - Gorąca krew. Unicestwili jego posłańca, a ja niestety, przybyłem za późno.

- Szczerze mówiąc to nie brzmi to zbyt zabawnie - odparła elfka zaskoczona rozbawieniem Rakhalima.

- Ponieważ tak nie było - wtrącił się Andre. - Podpalili cały dom i gdyby nie George to spłonąłbym żywcem. A wiadomość przyniósł szkielet. Trudno zawierać układy z czarnoksiężnikiem, który porywał ludzi do swych eksperymentów.

- Masz na myśli jego? - Aelin wskazała głową na Rakhalima. - Czy tego truposza?

- Casworana. - Aasimar uśmiechnął się lekko. - Rake'owi chyba daleko do zmieniania ludzi w złote szkielety.

- Na razie tylko w srebrne - zaśmiał się czarownik - ale pracuję nad tym.

- Uff... Kamień z serca. Co prawda dbam o linię, ale na byciu szkieletem mi nie zależy - elfka zawtórowała mu śmiechem.

Kiedy śmiech Aelin ucichł, rozejrzeliście się po sali. Nie wszędzie było tak wesoło. Bywalcy śmierdzącej morzem tawerny - rybacy, marynarze i towarzyszące im krzykliwe panie - woleli się trzymać z dala od uzbrojonych Pogromców, szczególnie jak łowcom potworów dopisywał humor, a dobremu humorowi towarzyszył trunek w dużych ilościach. Obsiadali stoły położone jak najdalej od was, często w ciemnych kątach, do których wieczorem nie docierało światło kominka, a jedynie wątła świeca. Po nadepnięciu na odcisk przemytnikom ciężko było wam stwierdzić, czy pośród klientów Hanny nie czaił się jakiś nasłuchujący natręt, trzymający z Caradokiem w zamian za kilka dodatkowych miedziaków na życie. Już raz przecież trafiliście tu na takiego, co próbował skroić sakiewkę Haganowi. Nie wszyscy jednak chowali się po kątach jak strachliwe szczury. Karczmy świetnie nadawały się do ubijania interesów, a do uszu niejednego mieszczana dotarło, że odebraliście nagrodę od rady miejskiej. W złocie. Między innymi wąsaty stolarz próbował przekonać George'a do zakupu stojaka, na którym jego nowa zbroja płytowa by się prezentowała naprawdę dumnie. Odpływający jutro gruby, uperfumowany kupiec w za ciasnym ubraniu miał ostatnią beczkę cynamonowej brandy na sprzedaż po okazyjnej cenie. A miejscowy powroźnik zaproponował wam ciasno zwinięty zwój liny o długości pięciuset stóp. Zapewniał, że z tak długą liną będziecie gotowi na każdą wyprawę.

Andre nie był zainteresowany ofertami kupców. Podziękował im za propozycje i wrócił do rozmów przy stole. Musiał zająć się innymi sprawami. - Chodźmy sprawdzić te pogłoski o rdzewiaczu. Coś czuję, że to może być kolejny podstęp przemytników. - Rozejrzał się po sali. - I poszukajmy innego miejsca do biesiadowania, bo psujemy Hannie interes.

- Taaaa... To chyba będzie dobry pomysł. - odparła Aelin również wodząc wzrokiem po sali. - Kiedy ruszamy? - spytała.

Zanim gdziekolwiek ruszyliście, musieliście uregulować rachunek. Aelin musiała też znaleźć pokój na noc - jeśli nie tu, to gdzieś indziej, bo spanie na ulicy było niebezpieczne. George już miał okazję słyszeć o znikających żebrakach. Siwiejąca, ciemnowłosa karczmarka chyba tylko na to czekała. To znaczy nie na brzęczące monety, a na okazję do dyskretniejszej rozmowy… - Morhołt wpadł tu by przekazać wam coś ważnego. Prosił, abyście skierowali się do domu radnego i kapitana Eliandera, kiedy tylko zapadnie zmrok. Najlepiej pojedynczo i macie uważać, czy ktoś was nie będzie śledzić. Straż miejska złapała podobno trop Caradoca i jego przemytników! - Przekazała szeptem podczas liczenia monet. Ryzyko, że słowa te mogły dotrzeć do niepożądanych uszu, było minimalne.

- Czyj trop? - Aelin spytała ściszonym głosem. Imię Caradoc, przewinęło jej się podczas rozmowy z nowymi towarzyszami, jednak nie przeszła jej przez głowę myśl by wcześniej o niego zapytać.

Karczmarka spojrzała na dopytującą się elfkę zmrużonymi, ciemnymi oczami, pewnie zastanawiając się, czy miejscowi Pogromcy powinni ufać nieznajomej, która zjawiła się w miasteczku niedawno i na dodatek znikąd. - Waszą nową kompankę bogowie obdarzyli bystrym słuchem. - Zażartowała.

- Taaa, to pewnie przez te uszy. Wie Pani, lepiej zbierają dźwięk. - Zaśmiała się z lekkim zażenowaniem elfka.

- Dziękujemy za informacje, w takim razie zaraz wyruszamy. Proszę nie szykować dla nas posłania. Wrócę jedynie po wierzchowca. - Andre rozliczył się z karczmarką, po czym zaczął zbierać swoje rzeczy ze stołu.

- Faktycznie idziemy każdy z osobna? - Elfka zapytała kapłana po cichu gdy ten zbierał swoje rzeczy.

- Jeszcze za wcześnie. Popytajmy o tego rdzewiacza, później się rozdzielimy.

- Coś swędzi tu. Pojedynczo po ciemku. Szkoda, nie mamy spytać bez zauważenia, potwierdzić, a tak trudno.

- Też właśnie wydaje mi się to podejrzane - Aelin podzieliła obawy pół-orka.

George podrapał się za uchem i spojrzał po drużynie, czy ktoś potrzebował wyjaśnień, na przykład Rake. Bo może potrzebował jakiegoś kopniaka pod stołem, albo znaczących spojrzeń. George nie był przekonany.

Czarownik spoważniał na wieść od Hanny.

- Wystarczy, że pójdzie jeden - wtrącił telepatycznie - Wyślę z nim mojego chowańca. W razie konieczności reszta szybko dołączy do zabawy.

- Kto w takim razie pójdzie? - spytała elfka.

- Rakhalim klepnął kapłana po ramieniu. - Coś mi się zdaje, że nasz Andre najbardziej lubi herbatki u Eliandera - mruknął do Aelin i Georga.

- Czyli Andre robi za drużynowego dyplomatę? - Aelin uśmiechnęła się w stronę kapłana. - Dobrze że ta rola jest już zajęta bo ja do mówców nigdy nie należałam. Wolę twarde argumenty. - zażartowała uderzając pięścią w otwartą dłoń.

- Kapłan przewrócił oczami na uwagę magika. - Tak, to chyba będzie dobre rozwiązanie. - Zwrócił się do Aelin - Widzisz, ludzie przychylniej spoglądają na Ciebie, kiedy zamiast tatuaży nosisz symbol Jedynego. - Uśmiechnął się lekko, unosząc złoty dysk w kształcie słońca, który spoczywał na jego piersi. - Poszukajmy tego kowala, co nas oskarżył o sprowadzenie tej bestii, może nam odpowie na kilka pytań.

- Auć, coś z nimi nie tak? - Aelin zaskoczona obejrzała się po swoich tatuażach na uwagę Aasimara, po czym szybko wróciła do tematu - Dlaczego właściwie kowal oskarżył was o sprowadzenie tu bestii?

Rake zaśmiał się z satysfakcją widząc, że w końcu udało mu się trochę sprowokować kapłana. W odpowiedzi na pierwsze z pytań elfki wskazał tylko palcem na swoją twarz - pokrytą w znacznej części wytatuowanym wzorem.

- Andre westchnął ciężko. Poczekał chwilę, aż rudowłosa zrozumie żart. Musiała spędzić wiele czasu w dziczy, prawdopodobnie samotnie. - Ludzie z natury są żądni sprawiedliwości, ale czasami ta żądza staje się tak wielka, że nie obchodzi ich kto poniesie karę. Byleby ją poniósł i sprawiedliwości stało się za dość. - Sprawdził czy wszystko zabrał i wskazał ruchem głowy na drzwi. - Albo chcą od nas coś innego, w każdym razie, dowiemy się na miejscu.

Ruszyliście na ulicę Żelazną. Mijaliście ubrudzonych i spoconych kowali na zewnątrz swoich kuźni, twardych najemników, którzy targowali się o podrożałe kolczugi, i głośnych handlarzy sprzedających z rozklekotanych wozów stare miecze i brzytwy, na które z braku żelaza zrobił się popyt. Im dalej się posuwaliście, tym większe widzieliście budynki. Wiedzieliście, jakiego domu szukać. Olbrzymiej, kamiennej budowli, wzniesionej jeszcze przez krasnoludów i wystającej górnymi piętrami nad wąską ulicę. Znajdowała się na szczycie niewielkiego wzgórza, na końcu ulicy. Zanim tam jednak dotarliście, Aelin znieruchomiała, nie dowierzając, co widzi. A raczej kogo. Caoimhin… Młody wojownik z twojej osady. Zakuty w dyby. Z gołym torsem i resztkami kamuflażu na twarzy, jakiego używano podczas niezliczonych walk w Tonącym Lesie… Jeszcze nie zdążył cię zauważyć w tłumie przelewającym się przez ulicę Żelazną.

[media][/media]
Caoimhin

- Co do?! - Rzuciła elfka i nie czekając na reakcję towarzyszy ruszyła w stronę zakutego w dyby elfa. - Caoimhin! Ty żyjesz?! Co ty tu robisz? Dlaczego jesteś zakuty w dyby?!

Nienawykły do hałaśliwego miasta i tym bardziej do poniżającej niewoli pobratymiec obrzucił cię wpierw nieprzytomnym spojrzeniem, jakby nie dowierzał w to, kogo widzi. - Sam chciałbym poznać odpowiedź na to pytanie. - Poruszył rękoma w geście przywitania na tyle, ile mógł. - Czy ktoś jeszcze przeżył, Aelin...? - Zapytał z nadzieją w głosie. - Gdzie byłaś, kiedy walczyliśmy?

Pytania Caoimhina rozdzierały rany, które tamten dzień zostawił w umyśle elfki. Przez chwilę stała jak zamurowana, nie wiedząc co powiedzieć. - Ja... Mój ojciec zamknął mnie w schowku w kuźni i zabarykadował drzwi kiedy te piekło się zaczęło... Kiedy udało mi się wydostać było już po walce. Wszyscy dookoła byli martwi... Części osób brakowało, prawdopodobnie ich uprowadzili. Myślałam, że oprócz mnie nikt nie przeżył…

Caoimhin przełknął głośno ślinę na wspomnieniu o jeńcach. - Ze skóry naszych braci i sióstr zrobią bębny…

Głos Aelin drżał gdy mówiła. Z jednej strony wspominanie tego co się stało rozdzierało ją od środka, a z drugiej czuła pewną radość że ktoś oprócz niej przeżył. Na słowa wojownika zacisnęła zęby. - Zapłacą za to... Obedrzę ze skóry każdą jaszczurzą mordę za to co nam zrobili…

- Pomożesz mi się stąd wydostać?

- Zrobię co w mojej mocy. - Zdesperowana elfka rozglądała się wokoło szukając pomysłu jak uwolnić przyjaciela. - Zaraz wrócę. - Obiecała i pobiegła w stronę nowych towarzyszy. - Andre, Rake, George! Potrzebuję waszej pomocy… - Rzuciła do nich drżącym, wręcz błagalnym tonem. - Tam w dybach zakuty jest jeden z moich braci. Prawdopodobnie jedyny oprócz mnie który przeżył masakrę mojej wioski. Proszę... Błagam, pomóżcie mi go uwolnić.

- Bez powodu go w dyby nie zakuli. - Odparł czarownik z kwaśną miną. - Czemu mamy ryzykować dla tego obdartusa?

- Gdyby to był ktoś z Twojej rodziny nie ryzykowałbyś? - Spytała. - Zresztą nie wierzę, że siedzi tu słusznie. Założę się że po tym co zrobił ten elf, który ostatnio zawisł na stryczku, mogli go wsadzić w te dyby dosłownie za to, że oddycha. Słyszałam, że chcą zakazać mojemu rodzajowi przebywania w tym miejscu, bo trzęsą dupami ze strachu, że im się interesy z krasnoludami posypią. Po za tym... Caoimhin stracił rodzinę z rąk jaszczuroludzi tak jak ja... Może gdy mu pomożemy on będzie chciał odwdzięczyć się i pomoże nam. Dodatkowy miecz zawsze się przyda, a chłopak jest wojownikiem.

Rakhalim pokręcił jedynie z dezaprobatą głową spoglądając na Georga i Andre.

Aelin również przeniosła wzrok na pozostałych towarzyszy, licząc na to że będą bardziej przychylni niż czarownik. Kiedy tak sobie dyskutowaliście w pewnym oddaleniu od Caoimhina, jakieś łobuzowate dziecko potraktowało zakutego w dybach elfa zgniłym pomidorem ku uciesze przechodniów.

- No ten, interesy z władzą i tak. Wywiemy. Pogromcę puszczą. - George wzruszył ramionami, a może raczej rozruszał barki trochę - te elfy to narwan jednak były, trzeba było pilnować. - W dybach nie zdechnie, gówna zje najwyżej.

Elfka przeniosła wzrok na Andre, jakby nie do końca rozumiała słowa George'a.

- No, ze strażą dogadani, nie ma co bić. Taki co za kłopotami to wisi, pamiętasz.

Elfka zmarszczyła brwi widząc jak ten mały smarkacz traktuje jej pobratymca. Nie zareagowała jednak, bo bała się, że za dosadne upomnienie gnojka sama może wylądować w dybach. - Jest totalnie zdezorientowany. Czego mu się nie dziwie, u nas nie było takiego zgiełku. - odpowiedziała. - Zachowywał jakby sam nie wiedział dlaczego go zamknęli. Jedyne o co pytał to czy ktoś oprócz nas przeżył atak na wioskę i czy mu pomogę.

- Wieczorem Andre może zapytać o niego Eliandera - rzucił zniecierpliwiony Rakhalim. - Teraz nic tu po nas. Ruszajmy zanim jakiś jełop narobi hałasu widząc kolejnego elfa.

Elfka spojrzała jeszcze raz w kierunku zakutego elfa zaciskając z nerwów pięści, po czym skinęła głową w stronę Rake'a. - Dobrze, chodźmy... - rzuciła posępnym, zbolałym tonem.

Caoimhin odprowadził Aelin pełnym bólu spojrzeniem zdradzonego wojownika… Wdrapaliście się na wzgórze i minęliście kamiennych krasnoludów w wymyślnych zbrojach z wypolerowanej rudej stali. Posągi strzegły podwójnych drzwi krasnoludzkiej kuźni, ozdobionych sceną przedstawiającą kowali run tego starożytnego ludu pracujących pośród bijących piorunów. Z wnętrza pracowni buchało gorące powietrze. Poczuliście, jakbyście wchodzili do paszczy smoka. W każdym kącie pomieszczenia płonęło palenisko, a całą kuźnię wypełniał smród siarki i dymu. Czeladnicy zerknęli znad szczypcy i młotów, ocierając pot z czół, tymczasem młodzi pomocnicy o nagich torsach dmuchali miechami. Nie było pośród nich żadnego krasnoluda.

[media][/media]
Wylmet

- A wy tu czego szukacie? - Zapytała niezbyt przyjaznym głosem tutejsza mistrzyni, Wylmet, ocierając spocone czoło rękawicą. Dołączył do niej mrużący podejrzliwie oczy syn Jago, bardzo podobny do matki, ale sylwetki cyrkowego zapaśnika.

- Dzień dobry, szanowni państwo. Nazywam się Andre, a to moi towarzysze. Chcemy pozbyć się stwora, który ostatnio psuje Wam interes. - Kapłan skupił wzrok na zbrojmistrzyni. - Czy możemy liczyć na waszą pomoc?

Wylmet założyła rękę na rękę, nieprzekonana. - No, powiedzmy.

- To znaczy? - wyrwało się elfce.

Wylmet przewróciła oczami. - To znaczy: przejdźcie do rzeczy. Słucham.

- Opowiedz nam o całej sytuacji. Kto był świadkiem i widział tego rdzewiacza?

Spracowana kobieta spojrzała na syna i westchnęła ciężko. - Chodźcie. - Powiedziała Wylmet i ruszyła przez kuźnię. Zaprowadziła was do warsztatu, który stał bezczynnie. Miejsce pracy zagracone było bezładnymi stertami kowalskich wyrobów. Wszystkie - czy to łańcuchy, czy narzędzia, czy miecze - nosiły ślady rozległych i nietypowych uszkodzeń. Jakby pożarte żrącą substancją, roztopione przez piekielne ognie czy pogryzione przez stalowe szczęki.

Jago wskazał dziurę w posadzce, w którą można by wepchnąć stworzenie wielkości kucyka, a wykopaną jakby przez kreta. - Tędy się dostał.

- Jak właściwie wygląda to stworzenie? - spytała Aelin oglądając zniszczoną broń.

- To chyba wy powinniście nam powiedzieć? O jakichś rdzewiaczach to się dowiedziałam od was dopiero chwilę temu. - Z oczu Wylmet buchał ogień gorętszy niż z pieców krasnoludzkiej kuźni, którą zarządzała.

- Ej Rake, mówiłeś coś o chowańcu. Może poślesz go żeby rozejrzał się po tym tunelu? - zasugerowała elfka.

- Też mnie ciekawi jak wygląda ten stwór. - rzekł aasimar przykucając przed dołem. - Podobno zostaliśmy oskarżeni o sprowadzenie go do waszej pracowni. Chcemy się go pozbyć i położyć kres wszelkim plotkom.

- Dobra. Działajcie więc. - Rzemieślniczka zgodziła się już spokojniejszym tonem głosu.

- To coś zagryzło na śmierć Joriego, który tu spał. Chłopak miał dziesięć lat. Dopiero niedawno wzięliśmy go na nauki.

- Moje kondolencje.

- Rozkosznie. Zawsze marzyłem o ratowaniu walącego się biznesu zgorzkniałej kowalki - burknął czarownik. - Ale niech będzie. Może przynajmniej Andre dostanie zniżkę na podkowy.

Wylmet wzruszyła ramionami na kondolencje i kazała je przekazać rodzicom Joriego. A dyskusji o domniemanym wpływie działalności Pogromców na lokalny biznes woleliście nie zaczynać. W przeklinaniu i wyzywaniu mogła mieć równą wprawę co radna Eda.

Czarownik wykonał kilka magicznych gestów przywołując swojego chowańca. Kruk zanurkował do dziury w posadzce i rozpłynął się w ciemności. Widok posłusznie kicającego kruka wprawił w niemałe osłupienie Wylmet i Jago. Szczególnie kiedy ten niechętnie westchnął na widok kreciej nory, w którą został wysłany.

Tunel wykopany przez pożeracza metalu łączył się z wąskim korytarzem przypominającym chodnik dawno nieużywanej kopalni, który musiał biec pod miasteczkiem. Jednak podążając dalej, straciłbyś kontakt telepatyczny ze swoim chowańcem.

- Wszystko z nim w porządku? - Zapytał zaniepokojony kowal, widząc Rakhalima z oczami wywróconymi białkami do góry.

- Tak. - Wtrącił naprędce kapłan. - To normalne.

Po chwili Rakhalim zerwał telepatyczny kontakt z chowańcem i przywołał go z powrotem do siebie. - Tunel łączy się z korytarzem jakiejś opuszczonej kopalni.

- Kopalni? Pod moją kuźnią? - Zdziwiła się mistrzyni.

Rake kiwnął twierdząco głową.

- Czyli wygląda na to, że czeka nas wycieczka do kopalni, tak? - Spytała Aelin.

- Na to wychodzi. Jak długi jest ten tunel? Widać jakieś światło?

- Trudno powiedzieć. Nie ma tam żadnych źródeł światła. Jak to w opuszczonych kopalniach bywa…

- Musimy w takim razie uzbroić się w pochodnie. - stwierdziła elfka. - Albo jakieś inne źródło światła.

Andre wyciągnął zdobiony sztylet z pochwy przypiętej do pasa. Ostrze rozświetliło pomieszczenie delikatnym światłem księżyca. - Źródeł mamy nawet kilka. - Rzekł przyglądając się klindze. - Pozostała jeszcze jedna kwestia. - Kapłan zwrócił wzrok w stronę kobiety kowala. - Dowiedzcie się od krasnoludów, czy nie wiedzą czegoś o tych tunelach. Pozostawcie też kogoś na straży. - Zwrócił się do towarzyszy. - Ruszamy? George pierwszy?

- Zanim pójdziemy mam jeszcze jedno pytanie. - Aelin zatrzymała towarzyszy. - Wie może pani dlaczego Cao... To znaczy tamten elf został zakuty w dyby? Tam przy ulicy Żelaznej.

Wylmet wydawała się zafascynowana magicznym sztyletem, ale słowa Andre sprowadziły ją z powrotem na ziemię. - Do krainy krasnoludków blisko osiem mil drogi, a mnie kuźnia stygnie. - Żąchnęła się. - Zapytajcie sami, więcej przecież ganiacie po Gorzkim Wybrzeżu w ramach swego "rzemiosła". - Przedstawiciele krasnoludzkiego klanu nie wyściubiali już tak często swych płaskich, czerwonawych nosów poza wciąż rozbudowywaną osadę górniczą, leżącą kilka mil od portowego miasteczka. Za powód ochłodzenia relacji z miejscowymi uważano morderstwo, jakiego dopuścił się elfi "Pogromca" w trakcie niedawnej burdy w karczmie Hanny.

WIS (Insight): Mistrzyni oburzyła się wyraźnie tym pomysłem - chyba bardziej niż na czasie zależało jej na braku jakichkolwiek kontaktów z krasnoludami.



Na wspomnienie o elfie zakutym w dybach Wylmet wymieniła zdziwione spojrzenia z synem i wzruszyła ramionami niepewnie, a on odpowiedział równie niepewnym ruchem i miną. - A tak! Czeladnicy coś gadali… - Zaświtało we wielkiej głowie Jago. - Biedną Hannę próbował na żarciu wykiwać. Zapłacić nie chciał. Chyba nawet nie miał czym.

- To jeden z was? - Wylmet zapytała podejrzliwie. Uważnie lustrowała Aelin, patrząc, gdzie ta mogłaby schować przedmiot wyniesiony z kuźni. Stanowiłoby to jednak nie lada wyzwanie dla skąpo odzianej elfki.

Leśny elf: Cao mógł nie zrozumieć, że za jedzenie w karczmie trzeba płacić - kiedy nieznajomy elf pojawiał się w zaprzyjaźnionej osadzie, nie odmawiano mu posiłku.



- Pochodzi z mojej wioski. Zostaliśmy napadnięci przez jaszczuroludzi, straciliśmy wszystko, tylko ja i on przeżyliśmy. - odpowiedziała. - Nie chciał kraść. Nie rozumie waszych zasad. W naszych zaprzyjaźnionych osadach nigdy nie odmawiano posiłku nieznajomym.

- Gdy jesteś w Keolandzie, czyń jak Keolandczycy. - Poradziła Wylmet, choć w jej głosie słychać było więcej drwiny niż życzliwości.

- I ja to rozumiem. - odparła elfka. - Czy jak zapłacę Hannie to co jest jej zależny to go wypuszczą?

- Tak, chyba że ma coś jeszcze za uszami…

- Nie sądzę, nie mamy w zwyczaju wadzić komuś, dopóki ktoś nie wadzi nam. Może mieszkaliśmy w lesie, ale kultura była u nas szanowana. - odgryzła się elfka, puszczając oczko do pani kowal.

- Dobra, koniec tych życzliwości. - Wtrącił kapłan. - Zajmijmy się polowaniem na potwora zanim znowu kogoś zabije. Potem sprawdzimy co z Twoim pobratymcem. Zostawcie kogoś do pilnowania dziury. My schodzimy.

Elfka kiwnęła głową potakująco, po czym spytała. - To kto pierwszy?

- Taki co ma kij. Nie mam, trzeba by wystrugać. Bo potwora najemy tylko. Wywiedzmy lepiej skąd kopalnie i rzeczy weźmiemy lepsze. Lepiej jutro, księżyc dziś pechowy też. - George trzeźwo, więc niechętnie podchodził do polowania na potwory jedzące metal z li tylko metalową bronią. No i mieli do Eliandera potem.

- W sumie George ma rację. - powiedziała Aelin wyciągając swój miecz i przyglądając mu się. - Jeśli ten potwór żre metal to walczenie z nim metalową bronią nie jest chyba dobrym pomysłem.

- Mamy też inne sposoby, - Andre wymienił się spojrzeniem z Rakiem. - ale jakaś sieć albo włócznie by się nadały. Macie coś takiego na stanie mości Wylmet?

- O ile to na pewno potwór, a nie na przykład banda koboldów z jakimś mazidłem psującym stal - zamyślił się czarownik. - Przez chwilę Rake przyglądał się tarczy, zerkając co jakiś czas na dziurę w posadzce. - A ten dzieciak, który został zagryziony - zwrócił się do Wylmet. - Jak wyglądały u niego rany? Bardziej jak seria mniejszych ukąszeń, czy jeden większy ślad po masywnej paszczy?

Wylmet spojrzała na syna, a Jago podrapał się w głowę i wypuścił ciężko powietrze. - Sieci nie mamy. Groty włóczni jeszcze by się znalazły, ale to wam niewiele pomaga. - Odpowiedział świętemu.

Na kowalskie oko George’a tarcza i inne zniszczone przedmioty wyglądały jakby przeżarła je rdza, a następnie przeżuły potworne szczęki.

Kowal przełknął ślinę przed odpowiedzią na pytanie Rakhalima. - Z Joriego niewiele zostało…

- Kolejne wielkie i ociekające jadem paszcze... - skrzywił się Rake. - Taak, dokładnie tak jak lubię.

- Dziwne masz upodobania... - skomentowała Aelin. - Skoro Andre twierdzi, że mamy inne metody niż stal żeby walczyć z tym stworzeniem to chyba możemy ruszać? - dodała.

Aasimar był już zirytowany tą konwersacją, jednak nie dawał po sobie tego poznać. Chciał mieć to śledztwo z głowy. Tyle spraw, a tak mało czasu. - Zbrojmistrzyni, jeżeli jest to rdzewiacz i poniesiemy ewentualne straty w ekwipunku będziemy potrzebować waszej pomocy. Nie prosimy o nagrodę, a jedynie o pomoc za pomoc.

Wylmet musiała się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem z niedowierzania, kiedy przysłuchiwała się waszej dyskusji. - Przychodzicie tu zaledwie z diagnozą, a bez narzędzi? Dziwię się, że ktokolwiek w tym miasteczku traktuje was poważnie. W moim fachu nie doszlibyście nawet do czeladnika... - Wetchnęła ciężko. - Właźcie do dziury. Coś na te straty zaradzimy.

- Ha! - Zaśmiał się głośno Rakhalim. - Suka robi z nas kozły ofiarne, a jak przychodzisz jej pomóc to lży z ciebie przy każdej okazji. Słyszałeś Andre? Właźmy do dziury, to może zasłużymy, żeby potraktowała nas jak czeladników. Mam lepszy pomysł. Przyjdziemy za miesiąc podrwić z ciebie, kiedy już nawet kowadła się tu nie ostaną, a ty będziesz żebrać o jedzenie. A może znajdziemy cię wtedy w jakimś zamtuzie?

- Rake, nie dawaj się jej prowokować. Nie ma jak się wyżyć w bardziej przyjemny sposób, to drwi z innych. Nie odbieraj jej tego. - rzuciła elfka z drwiącym uśmiechem na twarzy.

Andre zgromił czarownika wzrokiem. - Idziemy. - Rzekł gniewnie i ruszył w głąb nieznanej dziury świecąc sztyletem.

Elfka wywróciła oczami. Uważała że uwaga ze strony Rake'a należała się Wylmet. Mimo to bez zbędnego komentarza podążyła za kapłanem w głąb dołu.

Czarownik pokręcił głową, patrząc z niedowierzaniem jak kapłan i elfka schodzą na dół. Odwrócił się jeszcze na chwilę w stronę Wylmet obrzucając ją gniewnym spojrzeniem, po czym ruszył za towarzyszami. - O Przedwieczny... - mruczał do siebie pod nosem - z kim ja pracuję?

- Ze słabeuszami godnymi jedynie bycia złożonymi mnie w ofierze... - Niespodziewanie usłyszałeś w głowie rezonujący, tajemniczy głos. Niestety był to tylko Bluzga, starający się zabrzmieć o wiele poważniej i pozaświatowo niż diablik kiedykolwiek będzie w stanie. Wykonanie zostawiało wiele do życzenia.



George wzruszył ramionami i zaczął pozbywać się pancerza - rzecz była warta małą fortunę i głupio było karmić nią potwory, a pod ziemią po ciemku i tak warto było poruszać się nieco ciszej. - Jest jakiś kij może, czy inna futrzanka? Zapłacę. A żelastwa popilnujcie, dla młodego jak coś, albo go kto przygarnie. Młody powie. - Niezależnie od wszystkiego, George nie zamierzał zostawiać towarzyszy, więc ruszył za nimi potem.

- Prędzej tym tresowanym nielotem będziesz jak dziad paszteciki przekupkom podpierdalać niż moja matk… - Wylmet powstrzymała syna w pół zdania. Kto jak kto, ale mistrzyni kowalstwa wiedziała, kiedy trzeba przestać dokładać do pieca. Wysłała Jago, żeby pozbierał drewniane trzonki od młotów i kije od mioteł. Przyniósł je zawinięte w kilka fartuchów z grubej skóry, które pożyczył od kowali zdziwionych nietypową i nagłą prośbą. Tak uzbrojeni, przeczołgaliście się jeden po drugim przez ciasne przejście wykopane przez kreaturę wprawną w podziemnych wędrówkach niczym kret. Naprawdę duży kret. Ubrudzeni, na równych nogach stanęliście w wąskim i niskim korytarzu przypominającym chodnik opuszczonej kopalni. Prowadził w lewo i w prawo. Niezależnie, gdzie spojrzeliście, jego koniec niknął w ciemnościach. Ślady rozrzuconej ziemi było jednak więcej po prawej stronie.

[media][/media]tunel biegnący pod kuźnią

George rozejrzał się za śladami rdzy albo śladami stóp - szczególnie takimi jak na goblina. Zaswędziało go, żeby zniknąć w mroku, ale od tego w sumie mieli magiczne czarnoksięskie sługi, więc spojrzał wyczekująco na Rake'a, nasłuchując czy coś się na nich nie zakradało czasem. Ujął sobie w jedną rękę młot, w drugą łuk i mógł napierdalać.

- Ludzie plują ci w twarz a ty jeszcze liżesz im buty - syknął Rakhalim. - Ostatni raz odmawiasz nagrody, nie pytając nikogo o zdanie. Ostrzegam cię, nie będę tego tolerować.

- Khryk..! - George wyraził swoje zdanie o głośnych dyskusjach w potencjalnie zapotworzonych szybach kopalni przeciągając palcem po gardle. Świetnie oddał też dźwięk podcinanego gardła, bo słyszał taki od lepszych przyjaciół niż Rake. Miałby dziwne uczucie że już tak kiedyś robili, ale to było realne poczucie bo robili już takie głupoty, tylko bard umarł przez to. Dobrze że los nie potrafił rzeczywiście złośliwie chichotać, bo nigdzie by się po cichu nie zakradli. Dodatkowo wskazał paluchem ślady, ale czarnoksiężnik jak zły, to mało był sprytny, więc jeśli nic tam nie pofrunęło, to sam poszedł się zakradać. Ktoś musiał najwidoczniej umrzeć dziś.

- Stara klempa powinna jeszcze po gołych dupskach was całować, że pomimo oskarżeń które w waszą stronę wysunęła chcecie jej pomóc, a nie ubliżać i drwić. - dodała elfka ściszonym głosem, jednocześnie rozglądając się dookoła.

- Tędy. - Rzekł Andre kiedy wszyscy już wyszli. Ręką wskazał lewą stronę korytarza. Zalegające grudki ziemi na kamiennej posadzce zdradzały drogę, którą obrał ich cel. Czuć było również delikatny powiew wiatru z tego kierunku. - Aelin i George z przodu i poślijmy kruka na zwiad, zgoda?

Rakhalim przytaknął kiwając głową i posłał gestem kruka do przodu. Kiedy tylko zniknął z pola widzenia polecił mu zmienić się w pająka, aby chowańcowi łatwiej było poruszać się w szybie kopalni. Aelin również przytaknęła, po czym wyminęła kapłana żeby dostać się na przód.

Zaczynaliście powoli wątpić, że znajdujecie się na chodniku kopalni. Po drodze nie natknęliście się na żadne szyny, wózki, narzędzia, urobek ani ślady robót, zresztą prace kopalniane w tym miejscu mogłyby chyba stanowić zagrożenie dla miasteczka - chyba, bo nie byliście specjalistami od górnictwa. Przez zmysły chowańca Rakhalim dostrzegł, że tunel przed wami biegł coraz bardziej w górę, a ściany i sufit stawały się wilgotne, wręcz mokre. Śladów rozkopanej ziemi było coraz mniej, jakby pożerające żelazo stworzenie z czasem otrząsnęło się z brudu.

- Dalej tunel robi się mokry - czarownik zwrócił się telepatycznie do kapłana. Wyglądało na to, że jego emocje ustąpiły wzmożonej czujności - Być może na górze jest jakieś ujęcie wodne.

Aasimar przytaknął magikowi. Gestem zachęcił towarzyszy, by kontynuować podróż.

Nagle Rakhalim zatrzymał się na kilka kroków za kompanami, nie rozumiejąc, dlaczego utracił kontakt z chowańcem - niewidzialnym pająkiem.

- Stójcie. Coś jest nie tak - ostrzegł mentalnie, krzywiąc się na myśl o stracie chowańca.

Idąca przodem elfka zatrzymała się słysząc ostrzeżenie czarownika. Wzdrygła się nieco, nie była przyzwyczajona do tego typu mentalnych wiadomości.

Złote oczy Andre, zdolne widzieć w ciemnościach więcej niż pozostali, dostrzegły, że zbliżaliście się do skrzyżowania tuneli. Mieliście nadzieję, że pozostawione tam ślady pozwolą wam wybrać właściwą odnogę, inaczej zmarnujecie tylko czas i siły. Po chowańcu czarownika nie było ani śladu. Rakhalim miał rację z tym, że tunel stawał się mokry, ale tylko na jednym, krótkim odcinku, jeszcze przed skrzyżowaniem, jakby w tym miejscu korytarz był wykopany niebezpiecznie blisko zbiornika wodnego - może byliście gdzieś w pobliżu miejskiej fontanny, rzeki Zimorodka albo Lazurowego Morza, do którego wpadała? Bez doświadczonego krasnoluda podziemna nawigacja była nie lada sztuką.

- Mam nadzieję, że wyperswadujesz tej chciwej żmii, aby zwróciła mi za chowańca z nawiązką - skomentował telepatycznie czarownik - inaczej zrobię to po swojemu.

Andre wzruszył tylko ramionami. Schował sztylet i w ciemności, która nastąpiła wyszeptał inkantację. Gdy towarzysze zamrugali ich oczy zadaptowały się do ciemności. Widzieli w niej jak za słonecznego dnia. - Mamy godzinę - szepnął kapłan wyciągając nadziak. - George, pójdziesz na zwiad? Gdzie posłałeś chowańca Rake?

Pewnie przepadł gdzieś na skrzyżowaniu - odpowiedział mentalnie czarownik. - Musiał wpaść w pułapkę, albo dopadło go coś, co nie potrzebuje wzroku by widzieć.

- Nie wątpię w zdolności skradania George'a. - zaczęła eflka spoglądając raz na Andre, raz na George'a. - ...ale może lepiej ja pójdę? Jestem trochę mniejsza, wydaje mi się że łatwiej będzie mi się zakraść. No i w razie gdybym musiała uciekać to chyba troszkę szybciej biegam. - zauważyła.

- Samemu to się umiera, tyle.

Kapłan przytaknął rudowłosej. Wiedział, że Aelin chce się wykazać przy najbliższej okazji. Nie miał zamiaru jej w tym przeszkadzać. Na znak kapłana elfka ruszyła ostrożnie przodem.

Kiedy Aelin zauważyła, że wilgoć pokrywająca skałę również ruszyła w jej kierunku, było już za późno. Z pozoru mokrość pokrywająca skałę okazała się żrącym śluzem o instynkcie drapieżcy. Gdzieś w tej szarej substancji musiał rozpłynąć się chowaniec Rakhalima. Czy podobny los miał spotkać elfkę? Odskoczyła niczym oparzona, nie dając się całkowicie pochłonąć nieustępliwie pełznącej w jej stronę bezkształtnej masie. Ostrze miecza, którym Aelin się odruchowo zasłoniła, częściowo zostało pożarte, jednak to uszkodzenie wyglądało zupełnie inaczej niż te na przedmiotach z warsztatu.

[media][/media]
szary śluz

George przepuścił kogo tam trzeba było, wypuścił strzałę i również cofnął trochę. Strzała i rzucony przez Aelin toporek zniknęły na zawsze w szarym śluzie. Niewielka część masy, potraktowana przez Rakhalima i Andre ofensywną magią, zastygła niby osad, parujący cuchnącym kwasem. Reszta zaś, przeczuwając niczym drapieżne zwierzę, że nie ma szans w tym nierównym pościgu, wsiąkła w drobne zagłębienia w skale i ziemi, znikając wam z oczu... póki co.

Biegły w kowalskim rzemiośle George przypomniał sobie, że oprócz bycia postrachem Pogromców używających cennej broni, szary śluz czasami trzymano w specjalnie przygotowanych do tego słojach i wykorzystywano przez rzemieślników do sztukowania i ornamentacji swych wyrobów. Praktyka taka wymagała jednak znacznej precyzji i kunsztu... oraz dużej dozy ostrożności.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 01-02-2021 o 20:42.
Lord Cluttermonkey jest offline