Wciąż widziałam jego oczy, pełne zgrozy i smutku. Nigdy nie okazywał ani lęku, ani żalu. Tylko wtedy, w tej jednej chwili, kiedy konał.
Karczma „Pod Brzozą”. Trójka ludzi. Oni mają niby pokonać śmierć...? Zaprowadzić mnie do niego...? Starzec bredził, zwyczajnie bajdurzył, a ja, głupia, wskoczyłam na konia i jadę tam, szukam karczmy, szukam kobiety o włosach koloru blond, jej brata i mężczyzny. Uśmiechnęłam się sama do siebie, z politowaniem.
Ale wiara i nadzieja były silniejsze ode mnie. Wspomnienia - jego spojrzenia, tajemnicze uśmiechy, dotyk jego dłoni, ton jego głosu, to wszystko było ponad mną, ponad rozsądkiem.
Zostałam sama. Co miałam robić? Lamentować, płakać, histeryzować, czy podjąć idiotyczną próbę walki z losem? Wszystko wydawało się teraz sensowniejsze niż bezczynność.
Byłam szczęśliwa. Szczęśliwa, że jest cień nadziei.
Jest karczma. Zatrzymałam biednego, zziajanego konia i zerknąwszy na drzwi przybytku zacisnęłam zęby. Byłam wściekła. Byłam szczęśliwa. Szczęśliwa, że tu dotarłam i zaraz podejmę walkę z tych przeklętym losem. Wściekła, że... Wściekła, dlatego, że...
Ścisnęłam w dłoni mój medalion, fioletowo-białe kółko. Moja biel. Jego fiolet. Teraz, kiedy nie ma jego, fiolet wcale nie zniknął, a przelał się na mnie.
Zeskoczyłam z konia, patrzyłam jak pił wodę. Poklepałam go po grzbiecie. Kochane zwierzę.
Ciekawe, jak na mnie zareagują tutejsi.
Wysoka, szczupła elfka. Długie do ramion, jasne włosy, jedenaście cienkich warkoczyków z fioletowymi wstążeczkami. Niebieskie oczy, mały nosek, różowe usta, z reguły złożone w dziwny uśmieszek. Oczywiście długie, szpiczaste uszy – w lewym kolczyk z fioletowego kryształu, jedenaście kółek różnej wielkości postapiane ze sobą, w prawym kolczyk z białego kryształu, w kształcie liścia dębu. Na szyi medalion, fioletowo-białe kółko. Strój elfickiego łowcy – zielono-czarna kamizelka, czarne spodnie, buty. Sztylet za pasem, zdobiony łuk i kołczan strzał.
Głęboki wdech, wydech. No to ruszam do karczmy.
Niezbyt udane wejście – w drzwiach zderzyłam się z jakąś dziewczyną, która akurat wychodziła.
- Wybacz...! – uśmiechnęłam się przepraszająco. – Zamyśliłam się.
Jakiś mężczyzna zawołał ją po imieniu. Yuna.
Przeprosiwszy Yunę, weszłam do lokalu. Hm, czysto tutaj. Jakaś nowość XD.
Od razu zauważyłam kobietę o blond włosach. Cóż, wiele kobiet ma blond włosy, ale ta była jakaś... charakterystyczna...? Intuicja podpowiadała mi, że warto by sprawdzić, czy aby to nie osoba, o której mówił mi starzec. Najwyżej się wygłupię.
- Przepraszam – zagadnęłam grzecznie blondynkę.
Eeee... taaak, i co dalej...? XD
- Mam na imię Almena i poszukuję pomocy w nietypowej sprawie – zaczęłam, speszona. – Pewien starzec kazał mi przyjechać do tej karczmy i odnaleźć kobietę o blond włosach, jej brata i jakiegoś mężczyznę. Powiedział, ze zaprowadzą mnie oni do mojego ukochanego, tylko, że... on nie żyje – wydukałam z trudem i żalem. – Nie wiem co robić... ja... zrobię wszystko, żeby go odzyskać, jeśli tylko... ktoś mi powie jak...! – ostatnie słowa wycedziłam przez zaciśnięte zęby, przeklinając los.