Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2021, 23:30   #7
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Reszta czternastego marca 2999 roku minęła spokojnie - a przynajmniej relatywnie spokojnie. Względem tego, co miało się wydarzyć już dnia jutrzejszego, była to znajoma rutyna i strefa komfortu, jakkolwiek by nie wyglądała.

Julian Jackson

Tym razem udało się bez incydentu, tłumaczenia i styku z rozochoconą gawiedzią za grosz nie szanującą cudzej prywatności. Praca zrobiona na 101%, wszystko pozostawione w należytym porządku na czas święta (i, prawdopodobnie, przerzutu IndustroMechów do Burlington), zakupy wykonane bez incydentu... z grubsza. O mały włos brakowało, by po raz kolejny w przeciągu ostatniego roku zaliczyć "wstydliwy" i po prostu głupi epizod styku z roszczeniowymi, całkiem obcymi ludźmi. Poza tym w tym całym zaaferowaniu i stresie Julian zapomniał parę rzeczy z listy - ale nic, czego nie można było na szybko uzupełnić w lokalnym, osiedlowym detalu. Resztę wieczoru spędził z rodzicami, przygotowując jutrzejszą ucztę.

Mniej więcej gdzieś od godziny dwudziestej wydarzyło się coś dziwnego - telewizja przestała odbierać. Nawet "niezawodna czwórka", najpopularniejszy z amerygańskich kanałów TV, miał problemy. Bez słowa wyjaśnienia przerwał program i do odbiornika dochodził tylko przerywnik.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=39BH0CHibbI[/MEDIA]

Z radiem też były problemy, ale to akurat nie dziwota. Nawet miejskie krótkofalowe nie zawsze dobrze działało, nawet w porze suchej - a ta za niecały miesiąc miała się zakończyć. Taki los na tej planecie. Niemniej jednak to, że kablówa nie działała... bardzo dziwne. Nigdy wcześniej się to nie wydarzyło. Nie ze wszystkimi kanałami na raz, nie na tak długo - bo cały wieczór, noc i poranek, aż po paradę i dalej. Linie telefoniczne też miały problemy. Po rozmowie z sąsiadami dowiedzieli się, że problem ten nie był ograniczony tylko do jednego mieszkania, piętra czy budynku. Czyżby jakaś ogólnomiejska awaria?

Jane Doe

Wypad z Christine udał się. Musiał się udać, skoro Doe prawie nic nie pamiętała. Zapomniała porządnie i tłusto zjeść przed piciem (vel "nawpierdalać się") i, jak to prawie zawsze bywało, na dwóch piwach się nie skończyło - tym bardziej, że tłuszcza w Forzy dopisała - zwalili się sami stali i sprawdzeni bywalcy z ew. osobami towarzyszącymi wprowadzanymi w temat w należyty sposób (bo świeża krew w barze to było zawsze coś pożądanego - póki potrafiła uszanować klimat miejscówy). Świąteczna atmosfera udzielała się każdemu. Magia długiego weekendu swoje robiła. Nie było skrzywionych mord, nie tym razem. Nawet Jane na te krótkie parę godzin (szczególnie tak po pierwszych dwóch kwadransach) zapomniała o problemach, sprawach, pierdołach i w zasadzie całe Amerigo i resztę miała daleko w dupie. A znajomym babom i chłopom dopisywał humor jak nigdy dotąd, jakby na przekór niepokojącym czarnym chmurom zasnuwającym (w przenośni, bo była piękna, gwiaździsta noc) Newport. Wszak te wszystkie problemy z telewizyjnego pudła były bardzo, bardzo daleko. Nie było żadnej szansy, by mogły zaistnieć w tym zwyczajnym, cywilnym życiu.

Prawda?

Poranek dał o sobie znać koszmarnym bólem głowy i gardłem zdartym do cna fajami, whisky i przekrzykiwaniem hardrocka/h.metalu. W powietrzu wisiał jeszcze (oprócz charakterystycznego smrodu ciuchów, które przeszły siekierą z mieszanki tanich i nie-aż-tak-tanich szlugów) delikatny zapach odbytego w nocy (czy raptem przed świtem?) stosunku. Bo, jakżeby inaczej, obok na łóżku pochrapywała jeszcze umięśniona, zwalista sylwetka Briana - barowego goryla. W przenośni i dosłownie goryla. Najwyraźniej gdzieś w trakcie tej suto zakrapianej przedświątecznej nocy stwierdzili, że fajnie będzie uskutecznić te "chujwieco", co było między nimi.

Spojrzała na zegarek. Dwie godziny do dziesiątej, dwie godziny do początku tej wielkiej parady wojskowej, ich tam. Przez moment myślała, by tak typowo "pierdolić to" - ale nie. Ciekawość ją jednak trochę podżarła. Chciała zobaczyć te nowe zabawki. Podobno mieli pokazać nawet tego wielkiego skurwysyna. Trza było obudzić (albo i nie) swojego (?) goryla i ruszyć dupę. Ale najpierw prochy, zimny prysznic i fińskie śniadanie...

Victor Heisenberg

Alice nie komentowała zachowania swojego męża. Zdążyła już się na nie kilka razy napatrzeć - może nawet więcej niż kilka razy. Była kobietą starszej daty. Potrafiła znieść wiele, bardzo wiele. Czy była to właściwość starszych pokoleń, że potrafiły pozostawać ślepe na prawdziwe (bądź wydumane) problemy, akceptować rzeczywistość taką jaka jest? Czy może to było też tylko złudzenie, confirmation bias wynikający z małej próby statystycznej? Bo tak znowu super wielu kobiet w jej wieku Heisenberg nie pytał o zdanie. Żadnej nie pytał. Dochodziły do niego tylko słuchy ze strony młodszej części rodziny.

Kiedyś pewni naukowcy zaobserwowali, a psycholodzy skorelowali z podobnymi zachowaniami u ludzi, że młode terrańskie szympansy potrafiły zachowywać się w bardzo prowokujący, "chamski" sposób wobec starszych członków stada - szczypać, obrzucać kamykami, trącać kijem, szturchać, takie tam. Najpierw 'przypadkowo' i w trakcie zabaw lub zwyczajowych czynności dziennych, potem przeszkadzały we śnie i innych prywatnych chwilach. Badały reakcje. Uczyły się cudzych i własnych granic - tak twierdzili optymiści. Bo pesymiści wskazywali, że to właśnie zdrowe, silne młodzieńce obalały starszyznę stada i przejmowały władzę jako samce i samice alfa.

W gorszych momentach Victor miał wrażenie, że młodzi byli jak takie małpy. Na szczęście dziś, 15 marca, w Dzień Fundacji, nie miał gorszego momentu. Po ogarnięciu się i zignorowaniu tego charakterystycznego spojrzenia ze strony kobiety jego życia, był gotów dotrzymać danej przed dwoma tygodniami 'obietnicy' - zabrać rodzinę na paradę a potem na obiad. A późnym popołudniem był rejs do Vergennes, gdzie czekały na nich pokoje wynajęte w jednym z kurortowych hoteli na zachodniej, wypoczynkowej stronie wyspy.

Hadrian Spencer

Znacząca część Newportczyków i zaiste innych Vermontczyków mogła się z czego cieszyć - nie dość, że święto Fundacji zrzeszało rodziny i przyjaciół oraz było świetną okazją do hucznych imprez, to jeszcze ta parada z rzadko spotykanym nowym sprzętem wojskowym. Pomijając służby i świąteczną zmianę niezbędnych i niezbywalnych stanowisk pracy, cała nacja kończyła przygotowania do fiesty (a w wielu przypadkach już tą fiestę uskuteczniała przez całą noc). W tym wielu kolegów i koleżanek ze studiów na które Hadrian uczęszczał - ale jak to mawiają, nie dla psa kiełbasa. Czy raczej, paradoksalnie, odwrotnie: byle kiełbasa dla takiego czempiona była niegodnym i niezdrowym posiłkiem. Jemu pozostało ciągłe śrubowanie wyników i sprostanie wymaganiom swoich dobroczyńców. Całkiem gorzka myśl, która towarzyszyła mu jeszcze na długo przed zaśnięciem.

Spał krótko i wstał szybko, pozbawiony resztek snu. Kortyzol buzował w żyłach. Doprawił go kawą i śniadaniem, ale raczej z próby zadośćuczynienia rytuałom i przeświadczeniu, by nie iść z pustym żołądkiem. Stresował się. On, młody student, któremu jeszcze trochę zostało do osiągnięcia pełni standardu starego systemu bolońskiego, miał już bajerować kontrahentów, brylować między salonowymi lwami, sprawiać dobre wrażenie i cyganić podgatowkę pod biznes. Zastanawiał się, czy Dziadek i Ojciec nie wymagali od niego zbyt wiele i czy przypadkiem nie mogliby się na 5 minut odwalić. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze będą mu dawać polecenia podczas nocy poślubnej z "wybranką" (wybraną oczywiście przez nich, a nie przez Hadriana). Wszystko dla rodziny.

Niemniej jednak nie mógł się nad sobą rozczulać. Na to miał swoje chwile. Teraz trzeba było, jak to mawiał jeden z kolegów-studentów, pochodzący z rodziny robotniczej, "skleić pizdę i ruszyć dupę". Tak też zrobił. Przynajmniej sobie popatrzy na ciekawostki na tej paradzie.

Iroshizuku Asagao

Pilotka-migrantka, niedawno (re)mianowana podporucznikiem NVDF i personelem pomocniczym 77 Batalionu OPL, miała przypływ dumy, siły i pozytywnych emocji. Wszystko przez dobrze spełniony obowiązek. Nie byle poczucie, tylko właśnie w czasie przeszłym dokonanym. Pewność. Potwierdziła to później plotka, scuttlebutt, mówiąca o zadowoleniu szefostwa powoli kreowanych sił aerospace NVDF.

Tu jej grało. Matryca oczekiwań wobec rzeczywistości spinała się z reakcją tejże rzeczywistości na poczynania zgodne z matrycą. Symfonia psychologii. W nagrodę zastrzyk dopaminy. Z czymś takim aż się chciało dalej trenować - więc trenowała, tak na symulatorach jak i później na siłowni. I to wszystko razem spinało się w kupę nie tylko kompetentnego żołnierza NVDF, ale też sięgało do starszych, bardziej ukorzenionych w psychice systemów wartości. Bushido. Może i była roninem wobec swojej starej ojczyzny, może i była "zdrajczynią" dla yakuzy, ale tu i teraz, w dzisiejszych czasach, była przykładnym samurajem dla swojego przybranego domu.

Stąd też zdziwko, że ją wysyłają na paradę. Przez chwilę nurtowało ją, dlaczego. Doceniali jej osiągnięcia? Chcieli jej dać jakieś R&R? Podejście psychologiczne: nakaz oglądania parady wojskowej jako katalizator dumy narodowej, wiązany ze starymi zwyczajami DCMS (wszak Kombinat też lubił parady i ustawianie samurajów w szeregu). Potem odkryła, że wszyscy piloci mieli podobne przepustki. Najwyraźniej akcja ogólnoprojektowa.

Miała chwilę czasu na dłuższy sen, który jednak nie nadchodził tak łatwo. Podekscytowanie wciąż gdzieśtam się czaiło i nie dawało zasnąć. Dlatego dumała przez pewien czas nad specyfiką maszyn, które były reprezentowane w symulatorach. Największymi były polowe, bojowe DropShips do przerzucania lanc mechów i plutonów pancernych - Gazelle i Leopard. Było też sporo mniejszych maszyn - aerospace i konwencjonalnych atmosferycznych, w tym nawet znane jej maszyny z czasów nauki pilotażu: atmosferyczne Inseki I i II czy aerospace'owe SL-15 Slayer, SL-17 Shilone i SL-21 Sholagar. Czyżby NVDF rozważał zakup maszyn nawet z odległego Kombinatu?

Tak czy inaczej to była pieśń przyszłości. A teraz czekał ją sen sprawiedliwych - i długi weekend zaraz po nim, zapoczątkowany paradą.

Wszyscy

15 marca, 2999 A.D.
Volunteers Avenue, Newport
Godzina 10:45 czasu terrańskiego


Mijał już trzeci kwadrans przedstawienia, które przyciągnęło istne tłumy. Jedna z najszerszych i największych alei Newport, położona w Dzielnicy Kapitolowej Volunteers Ave. zahaczała o wiele z najbardziej prominentnych obiektów miasta - pierwszych zborów i kościołów, najstarszych budynków rządowych i parlamentarnych, pałac prezydencki, ambasady pozaświatowych sił politycznych i organizacji komercyjnych (jak Society of New St. Andrews, Argondale, Interstellar Expeditions czy od niedawna - co ekscytowało wielu, wszak Amerigo mogło na tym sporo ugrać, w tym wczepienie w extranet HPG - ComStar). U jednego krańca zwieńczona wielkim Town Square, bijącym sercem miasta, a z drugiej Parkiem Zwycięstwa i starym, granitowym monolitem zawleczonym z Terry przez Ojców Założycieli - pomnikiem upamiętnienia Fundacji. Rokroczny pochód upamiętniający to święto kończył się właśnie tam przemówieniem prezydenta. Czy też dziś miała być to pani prezydent Londa. Lydia Londa z Reformist Party, określanej czasem mianem spadkobierców staroamerykańskich Demokratów/liberałów.

Zabawne. Zanim liberałowie i socjaldemokraci nie wygrali wyborów, to Londa była czołowym orędownikiem, wręcz gołębicą pokoju. Pojednanie z Bandytami, program resocjalizacyjny dla uchodźców z Bariery, socjal dla najuboższych... Za kulisami oczywiście zmiana systemu podatkowego na progresywny i całkowity wzrost hara... danin do ok. 30% pensji z mniej niż połowy tegoż. I odkąd masa pamięta (czyli wcale, bo masy pamiętają politykę max do 2 lat wstecz), Londa i jej towarzyszki i towarzysze byli zagorzałymi przeciwnikami kontraktów na modernizację wojska. Woleli "zachować pokój" i przeznaczyć te pieniądze na "sprawiedliwość społeczną" (przy okazji ucinając dla puchnącej armii lojalnych biurokratów i ich rodzin suty procent "opłat manipulacyjnych" i "kosztów utrzymania administracji"). Coś dziewczynie nie wyszło. Być może za kulisami porozmawiało z nią paru doradców, wywiadowców i wojskowych i przemówiło do rozsądku. Po inauguracji jej prezydentury temat upadł z siłą najebanego grubasa o beton - i równie nagle. Dziś to ona miała się wić jak piskorz, karkołomnie starając się usprawiedliwić dysonans poznawczy pomiędzy swoją dotychczasową polityką a tymi zbrojeniami.

Zasługę w tym utarciu nosa lewicy miała prawica - a konkretnie obecny wiceprezydent, Norman Osberger. Sam podobno czarna owca i dość śliski typ, którego oskarżano o to, o co się oskarżało "top one percent". Illuminat, depopulator, sekciarz, pedofil, oligarcha military-industrial complex. To ostatnie nawet było prawdziwe. To Osberger i jego "przyjaciele" rozkręcali w ostatnich latach ciężki przemysł, zbrojeniówkę oraz wydobycie. 'Brudne', 'ciężkie' przynoszące olbrzymi szmal, absolutnie strategiczne gałęzie przemysłu. Ba, one były przemysłem. Stanowiły go. Reszta to były konsumenckie pierdoły. Był też w orbicie potępionych pariasów, skorumpowanych polityków z uprzednich dwóch kadencji zdominowanych przez Constitutionalist Party (określanej spadkobiercą staroamerykańskich konserwatystów, Republikanów, vel GOP). To, że dochrapał się wiceprezydentury i był w stanie domknąć kontrakty zbrojeniowe w takiej aurze dawało sporo do myślenia - jak potężny był ten śliski, okopcony ropą i gazem węgorz?

Ale polityka polityką, a pokaz pokazem. Wzdłuż obstawionej istnymi tłumami gawiedzi Volunteer Ave szedł pochód policji, wojska i innych służb. Prezentowali swe barwy, mundury i kombinezony, klasyczną i nowoczesną broń palną (oczywiście niezaładowaną i zabezpieczoną), starsze i nowsze pojazdy, w tym najnowsze nabytki zrealizowane u rodzimych producentów (m.in. nowe wozy dla służb lekarskich, policyjnych i przeciwpożarowych) i u pozaświatowych - Quikscell Company i fabryk New St. Andrews. Te ostatnie sprzedały NVDF całe kompanie czołgów: lekkich typu Scorpion i średnich typu Vedette, nowiuśkich spod prasy, z zapasem części zamiennych... a nawet z pełnym offsetem. Problemem było uzbrojenie - były to wersje znacznie okrojone, gdzie autodziała zastąpione zostały klasycznymi czołgowymi armatami gwintowanymi a broń wsparcia stanowiły klasyczne cekaemy. Mimo to sama ich "świeżość" i offset łagodziły ten problem i stanowiły skok naprzód, tym bardziej, że było ich więcej niż potrzeba do wymiany wyeksploatowanych maszyn. Czyżby znak chęci utworzenia nowych batalionów pancernych? Quikscell natomiast sprzedał NVDF szereg nowych transporterów opancerzonych - tak klasycznych gąsienicowych, jak i kołowych i antygrawitacyjnych, oraz różne wersje z bronią wsparcia piechoty. Dość, by powymieniać stare i prymitywne modele, i by zostało trochę zapasu. Nawet i tutaj Osbergerowi udało się utargować offset. Kto wie, może za parę lat NVR zacznie eksportować własne czołgi i bewupy/kot-y na całą okolicę?

Było też parę co ciekawszych wozów używanych zakupionych za pośrednictwem Quikscell. Między innymi potężny LT-MOB-25 "Mobile Long Tom" - "pociąg kołowy" złożony z kilku wagonów: potężnego ciągnika, trzech przyczep amunicyjnych, dwóch przyczep technicznych... i łożyska z potężną, długą jak drzewo armatą artyleryjską tytułowego typu Long Tom.

Spiker prezentował i opisywał kolejne formacje i machiny wojenne ku uciesze, dumie i zdumieniu tłumu. W kluczowych momentach były nawet fajerwerki, na które praktycznie nikt jednak nie zwrócił uwagi. A może powinien był.

Kto do cholery odpala fajerwerki o dziesiątej rano?

Mobile Long Tom przejeżdżał właśnie środkiem, dominując aleję i skupiając na sobie uwagę wszystkich. Stanął wreszcie w miejscu, oparł płozy o asfalt i zaczął lekko unosić i chyba kalibrować lufę. Mechanizm ładujący zaczął pracować.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ThYyGUFUFTI[/MEDIA]

Jakiś pokaz. Pewnie huknie kolejnymi fajerwerkami albo wielką flarą, a może kolorowym dymem z kasetowego pocisku typu airburst. Zdarzały się takie rzeczy na paradach. Lepiej zatkać uszy!

W samą porę. Potężny huk pozrywał ludziom czapki z głów, paru doprowadził na skraj zawału i wstrząsnął okolicą. Problem w tym, że nie było ani fajerwerków, ani flary, ani dymu. Nie był to też ślepak. To był prawdziwy pocisk HE-F, który walnął prosto w monolit Fundacji i rozwalił go w drobny mak, kosząc całą okolicę w promieniu stu metrów, rozpierdalając w drzazgi drewniane podium-mównicę... i szereg pracujących jeszcze tam ludzi.

Nikt nawet nie panikował. Ciężka cisza zapadła pośród wszystkich zgromadzonych, jakby niedowierzanie, konsternacja. Jakiś pokaz, kiepski żart, co nie? Cisza, przerywana pękaniem fajerwerków... i czymś jeszcze. Głuche rumory unoszące się ziemią i powietrzem, kłęby ognia i dymu w różnych stronach Newport. Wreszcie wariacki okrzyk dosłownie wypluty razem z płucami i na wpół załamanym z ekscytacji, młodym głosem:

- Śmierć grabieżcom!

Muzyka

Zawtórowały mu bojowe okrzyki. Gwałtowne zamieszanie pośród części widzów - oraz części uczestników parady. Krzyki bólu. Z początku nie wiadomo było o co chodzi, ale nie można było ciągle taplać się w błogiej nieświadomości horroru, jaki rozgrywał się wokół nich. Losowi ludzie dźgani nożami lub o podrzynanych nimi gardłach. Huki skrywanej broni palnej. "Żołnierze" z wcale nie tak nie-nabitą i zabezpieczoną bronią, na jaką pozowali. Co więcej, część miała granaty. A w dwóch miejscach pośród tłumów cywili pierdolnęły srogie detonacje, w brutalny sposób kończąc życie kilkudziesięciu mężczyzn, kobiet... dzieci pewnie też. I ciężko raniąc kolejnych.

Potajemnie uzbrojeni, fałszywi żołnierze otworzyli ogień, "systematyzując" masakrę. Pruli też po swoich "towarzyszach" - prawdziwych żołnierzach republiki, którzy może i mieli broń, ale 'załatwioną' regulaminowo. Przykładni chłopcy i dziewczęta. Zaciągnęli się po to, by zostać rozstrzelanymi na ulicy jak kaczki przez zdrajców-infiltratorów. I tyle po szkoleniu, organizacji i dyscyplinie.

Nóż zdrajcy bolał najbardziej.

Karabinowa palba czterotaktowców i półautomatów Long Rifles przypominała obsceniczną, obrzydliwą machinę do przemiału ludzi, a każda salwa była jak machnięcie kosą pośród łanów zboża. Krwawe żniwa pokładały się po asfalcie i brukowej kostce. To było o tyle straszne, co surrealistyczne. Jak takie coś mogło przydarzyć się tu, teraz, dzisiaj, w Newport, IM?!

Gwoździem do trumny był fakt, że wszystkie pojazdy - nie tylko mobilny Long Tom - były opanowane przez tych skurwieli, a ich broń gotowa do użycia. Cekaemy dołączyły do machiny krojenia żyć, a armaty i rakiety zaczęły walić w okoliczne budowle, skupiając się na tych prominentnych i rządowych. To była kompletna katastrofa, prawdziwa wojna, koncert śmierci.

Symfonia koszmaru rozwijała się w pełni na oczach członków drużyny IndustroMechowej, porozrzucanej w różnych częściach widowni parady, u boku różnych ludzi. Ich ludzi - przyjaciół, rodziny, współpracowników. A potem panika rozszalała się na dobre, zamieniając w istną falę, która porwała ich ze sobą. A koszmar się tylko pogłębiał.

+++

Stara Dzielnica, Newport
Godzina 11:20 czasu terrańskiego


To nie był pojedynczy zamach. W całym mieście huczało od wystrzałów, policyjnych syren, trzepotu skrzydeł helikopterów, panicznych krzyków, detonacji.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Jks04z60RDA[/MEDIA]

Z tego co się zdołali rozeznać, co najmniej kilka lokacji w Newport i na jego obrzeżach zostało zniszczonych w zamachach bombowych. Tu i tam biegały grupki bądź pojedyncze osoby uzbrojone po zęby, prujące, rąbiące, dźgające i obrzucające granatami kogo popadnie. Łączyło ich jedno: czerwony kolor. Wstążki zawiązane na czołach, nadgarstkach, ramionach bądź pasach. I slogany typu "śmierć ciemiężcom", "planeta jest nasza", "zemsta za krew pokoleń" i 'takie tam'. To, plus spalone słońcem twarze mogły oznaczać tylko jedno - i było to tak oczywiste, że aż nieprawdopodobne - to byli ludzie pochodzący z Bariery.

Newport było atakowane przez Bandytów.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 02-02-2021 o 12:59. Powód: Odpis dla Azraela i rozbudowa zamachu na paradzie.
Micas jest offline