Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2021, 18:54   #9
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Huk.

Szaro-szkarłatny rozbryzg.

Głowa sąsiada z trzeciego piętra rozpryskująca się jak trzepnięty młotkiem owoc. Krew, mózg i drobinki kości plamiące Juliana.
Mrugnięcie kognitywne.

Julian czytał o mrugnięciu kognitywnym. W książce o psychologii i wojnie. Mrugnięcie było pewnym zwierzęcym odruchem - momentem zawieszenia. Tak jak kiedy słyszysz jakiś hałas którego nie powinieneś słyszeć tam gdzie jesteś. Automatycznie lekko się pochylasz, a umysł stara się wyłapać potencjalne niebezpieczeństwo i zrozumieć z czym ma do czynienia. Żołnierzy stara się wyszkolić tak by mrugnięcie trwało jak najkrócej i nastąpiła jak najszybciej reakcja na bodziec który go uruchamia. Dlatego niekończące się musztry mają wpoić pamięć mięśniową i natychmiastową reakcję - uniesienie broni, padnięcie na ziemię, skok za osłonę, strzał…

Potem szok.

O tym natomiast czytał że szok na śmierć i przemoc najskuteczniej paraliżuje ludzi wyrosłych w komfortowych warunkach otoczonym ideami poszanowania życia. Najmniej tych wychowanych w biedzie i warunkach skrajnie niesprzyjających i otoczonych przez “śmierć”. Dlatego przez całe dzieje ludzkości każda prosperująca nacja która chciała by jej żołnierze byli skuteczni musiała ostro ich tyrać, a i tak często nie byli oni gotowi na koszmar wojny. To co pokazują filmy nie było zbyt prawdziwe… Nawet u zwierząt pewne mechanizmy w mózgu wzbraniają mu uśmiercenie rywala z którym walczy - chodzi o zachowanie gatunku, oczywiście o ile w grę nie wchodziło rozmnażanie lub kompletny brak terytoriów do zajmowania.

Reasumując… by uczynić człowieka skutecznym narzędziem walki trzeba było mu zrobić solidne pranie mózgu w którym nienawiść, nie poszanowanie cudzego życia i wyższość nad innymi ludźmi, grały główną rolę.
Oczywiście były także wyjątki… ten procent ludzi z wrodzonymi predyspozycjami do przemocy dla których “stan walki” był bardzo pożądany.
Jednak zdecydowana większość obywateli Vermontu żyjących w Ziarnach nie miała ani predyspozycji, ani wyszkolenia, ani prania mózgu które pozwalałoby na natychmiastową reakcję (bojową rzecz jasna) na nagłe zagrożenie.
Poza tym… jaki normalny obywatel nosi broń podczas święta państwowego na paradzie wojskowej?

Prawdopodobnie Jacksonów uratowało to że stali z tyłu tłumu i weszli na murek otaczający jedno z drzew zdobiących główną aleję. Tłum ludzi oddzielał ich od prowadzących ogień karabinowy terrorystów. Samego Jacksona uratował z resztą nie tylko sąsiad, który stał na drodze kuli, ale także ojciec który pociągnął go i matkę do tyłu i poprowadził w głąb ulicy.
W ciągu paru sekund tłuszcza ruszyła biegiem starając się oddalić jak najszybciej od zagrożenia.
Wrzaski, wystrzały i wybuchy mieszały się w ogłuszającą kakofonię.

Bandyci - Ludzie Pogranicza i Bariery, w przeciwieństwie do Vermontczyków, żyjący w skrajnie niesprzyjających warunkach permanentnej wojny, przepełnieni nienawiścią do prosperujących obywateli Ziaren, nie mieli oporów przed mordowaniem ludzi.

***

Jonathan Jackson kochał swoją rodzinę.
Bezpośrednie zagrożenie dla najdroższych mu osób było tym co wyrwało go z szoku i pchnęło do działania. Zachował na tyle przytomność umysłu by pociągnąć syna i żonę w boczną uliczkę, by potem kluczyć między budynkami. Dzięki temu uniknęli skoszenia serią z cekaemów czołgu który ustawił się na wprost odchodzącej od alei ulicy i otworzył ogień do biegnącego tłumu. Biegnąc trzymał ręce na ramionach bliskich i krótkimi szarpnięciami kierował nimi dzięki czemu ucieczka szła sprawnie. Instynktownie kierował się na rodzimą dzielnicę. Na dom.
Chociaż początkowo planowali zostać u siebie to ciekawość i chęć ruszenia się sprawiły że poszli na paradę. Szli wraz z sąsiadami ze swojego hubu, którzy plotkowali i dalej dywagowali nad tą dziwną awarią która ogarnęła całe miasto. Gdy dotarli do alei Jacksonowie stanęli z tyłu na murku okalającym jedno z rosnących tam drzew. Dzięki czemu nie musieli przepychać się przez tłum, a widzieli praktycznie wszystko. To uratowało im życie. Możliwe że również krótki okres bycia w wojsku który Jon odbył dobre już trzydzieści lat temu.
Bardzo rzadko opowiadał o tym synowi. Wszelkie gadki o tym że służba wojskowa powinna być powszechna i obowiązkowa bo “to szkoła życia”, kwitował stwierdzeniem że ciekawi go czy “te zasrane pięknoduchy”, które non stop o tym nadają same poszły do wojska, szorowały kible szczoteczką przez parę tygodni, wjechali na minę lub zobaczyli jak wartownik wali sobie w łeb z karabinu to byliby do tego wszystkiego tacy chętni. Czasem podczas wieczornych dyskusji ojciec wyskakiwał z jakimiś rzeczami związanymi z wojskiem, lecz i to było sporadyczne. Julian wiedział tylko że był sierżantem w Border Patrol i po pewnym czasie odszedł. Po dziś dzień Jonathan miał awersję do wojska i wyraźnie dawał do zrozumienia młodszemu synowi że “to nie jest miejsce dla niego”, a już na pewno “nie dla inteligentów takich jak on”. Julian jak sięgał pamięcią, to zawsze ojciec wykazywał spokój, rezerwę i nadludzkie opanowanie. I myślenie pod prąd, coś czego zdecydowanie się w wojsku nie lubi na niższych stopniach.

Teraz Jonathan kierował rodziną poprzez boczne uliczki by zachować życie swoje i ich. Niestety kiedy uciekinierzy zostali skoszeni, maszyny zaczęły rozjeżdżać się po głównych ulicach, a terroryści pojedynczo lub w niewielkich grupkach ruszyli za tymi, którzy zdołali umknąć do budynków lub tam gdzie czołgi nie mogły wjechać.

Dobra passa w ucieczce w końcu się jednak skończyła. Dotarli do placu na którym wybuchła już strzelanina. Tym razem ktoś zdołał stawić opór szaleńcom z Bariery.

***

Chociaż Martha Jackson w gospodarstwie domowym była osobą decyzyjną (głównie dlatego że większość inicjatyw do zmian wychodziła od niej) to tym razem całkowicie zdała się na męża. Początkowa panika ustąpiła gdy Jonathan chwycił ją i Jacksona i poprowadził. Była jednak wciąż przerażona. Tyle śmierci, tyle krwi… miała wrażenie że wkroczyli w jakiś koszmar.
Ale to nie był koszmar. To była brutalna rzeczywistość.
Jak się okazało część widzów parady jednak przyszła na widowisko z bronią. Plac na który wybiegli składał się z deptaka i ronda, pośrodku którego znajdowała się spora fontanna. Deptak mógł się poszczycić kilkoma skwerami na których zasadzono drzewa otoczone murkiem i ławkami by przechodnie mogli się schronić w cieniu roślin. Teraz za tymi murkami chowało się kilku ludzi z bronią krótką którzy, gdy tylko pojawili się Bandyci, otworzyli do nich ogień. Wymiana była brutalna - padło kilku zaskoczonych bandytów, lecz zaraz odpowiedzieli ogniem automatycznym który skroił paru samozwańczych bohaterów, a resztę przycisnął do ziemi. Marta rozejrzała się wciąż pochylona i wskazała bliskim wejście (a właściwie rozbitą szybę) do biurowca który okalał plac i przechodząc przez niego można by wyjść od strony ich domu. Zaraz tam ruszyli, gdy rozległo się donośne dudnienie.
Na plac wkroczyło pięć potężnych maszyn kroczących.

- To Krugery ze SHWAT! - szept Juliana utonął w ogólnym harmiderze.

Pięć maszyn policyjnych wkroczyło na plac. Poleciała seria po wpadających z przeciwnej strony Bandytach. Biegnąc przez przeszklony parter biurowca Jacksonowie widzieli jak tamci padają pod naporem kul, choć żaden nie “rozbryzgnął się” tak efektownie jak ludzie zmasakrowani w alei na samym początku. Jasne było że Krugery pomimo wszystko nie miały załadowanej ostrej amunicji.
W odpowiedzi na ogień Krugerów rozległa się seria broni podobnego kalibru, lecz tym razem pociski.. były wymierzone w policyjne maszyny zrywając z nich kawałki pancerza. Chwilę później ściana jednego z budynków eksplodowała kiedy przebił się przez niego kolejny Kruger siepiąc z ckmów w pozostałe jednostki policyjne ostrą amunicją.
Martha nie musiała być obeznana z maszynami by zrozumieć że bandyci zdołali przejąć jednego z mechów. Policjanci nie byli jednak nic w stanie zrobić bez odpowiedniej amunicji. Rzucili więc swoje maszyny w szarży na osamotnionego mecha. Jacksonowie właśnie dotarli do tylnego wyjścia biurowca, lecz wszystko co się działo na placu było widoczne przez przeszklony front. Jon z Julianem szarpali się z drzwiami, które zaraz wybili metalowym koszem, Martha tymczasem obserwowała walkę, która przybrała zły obrót.
Bardzo zły obrót.
Trzy maszyny policyjne rzuciły się na przeciwnika i wydawało się że w walce wręcz będą w stanie go zmiażdżyć przewagą liczebną. Gdy jednak siłowały się z Bandytą dostały kolejną serię z broni wielkokalibrowej.
Dwa pozostałe policyjne Krugery otworzyły do nich ogień. Martha patrzyła jak sparaliżowana.

- Oni… zaatakowali swoich. - powiedziała przykładając dłoń do ust.

Mąż i syn obejrzeli się. Przystanęli, patrząc na ten jawny akt zdrady. Szóstka mechów walczyła między sobą w zażartym melee. Policjanci zdołali w końcu powalić przeciwnika którego zaatakowali na samym początku, lecz odniosły poważne uszkodzenia przez atak zdrajców. Na drugim końcu placu zbierała się już grupa w mundurach z czerwonymi przepaskami, która korzystając z tego że SHWAT skupili się na zdrajcach, ostrzelała maszyny policjantów z granatników. Nie trwało długo jak ich mechy zostały powalone, a “piechota wskoczyła na Krugery i zaczęła dobierać się do kokpitów.

- Chodźmy. - ponaglił swoją rodzinę Jonathan przeciskając się przez rozbite szklane drzwi.

***

Odgłosy wystrzałów, ryk silników i wrzaski mordowanych ludzi niosły się po mieście. Jacksonowie zdołali wyjść poza ścisłe centrum Newport które stanowiły głównie przeszklone biurowce i apartamentowce. Weszli w bramę żelbetonowego hubu mieszkalnego i schowali się w jego studni. Wszystkie dźwięki z zewnątrz były tutaj wytłumione, lecz poza tym panowała niepokojąca cisza, jakby wszyscy mieszkańcy zaszyli się w mieszkaniach i bali wyjrzeć przez okno. Przerywali ją tylko pojedynczy uciekinierzy wbiegający przez bramę i pędzących dalej przez kolejne segmenty hubu, nie oglądając się za siebie.
Cała trójka dyszała... z nerwów, z nagłego wysiłku i ze strachu. Byli ubabrani krwią, pyłem i tynkiem.

- Co tam się stało?! - zapytała w końcu Martha łapiąc się za serce - Jak?!

Jej jasnoniebieskie oczy były szeroko otwarte. Czarne farbowane włosy sterczały w nieładzie, a na smukłej, choć już mającej swoje lata twarzy malował się strach. Długą jasną suknię zdobiła nie tylko czerwień kwiatów ale także krwi. Słomkowy kapelusz z szerokim rondem zgubiła gdy na samym początku uciekali z alei. Mąż i syn obaj ubrani w krótkie spodnie, koszulki i papierowe kapelusze nie wyglądali wcale lepiej.

- To teraz nieważne. Musimy znaleźć bezpieczne miejsce. - wysapał Jonathan trzeźwo.

- Dom. Nasz hub jest oddalony od centrum. - Julian przełknął ślinę patrząc na rodziców - Możemy się schować w piwnicy... i poczekać aż nadejdzie pomoc.

Patrzył z troską na rodziców. Oboje mieli już ponad pięćdziesiąt lat i cudem było że zdołali uciec z masakry na alei. Gdyby nie szybka reakcja ojca...

- Tak. Dom. To na początek. - pokiwał głową ojciec - Gdybyśmy się rozdzielili tam się spotkamy.

Martha tymczasem patrzyła po oknach skierowanych na studnię. Nikogo nie widziała. Jakby wszyscy się rozpłynęli. Albo uciekli. Albo się schowali.

- Gdzie właściwie jesteśmy? - zapytała ledwie słyszalnie, jakby nie chciała zmącić panującej w hubie ciszy.

- Hub 9 przy Sterlinga i Hutchkinsa. - odparł Jon - Wiem, to daleko na piechotę. Ale nie mamy innego wyjścia, samochody będą ściągać ich uwagę.

- Jest inne wyjście. - Julian przełknął ślinę i spojrzał na rodziców - Mogę nas tam przeprowadzić.

- Jak?
- zapytał ojciec patrząc się i nie rozumiejąc o czym może mówić jego syn.

Julian machnął ręką gdzieś na lewo od siebie.

- Tam. Dwie ulice stąd zaczyna się moja firma i park z ciężkimi maszynami. Wezmę DMa. W kokpicie będziecie musieli się uczepić mojego fotela, ale będziemy chronieni przed byle postrzałem i odłamkami.

- I ściągniemy na siebie uwagę całej okolicy!
- odparował natychmiast Jonathan.

- Tak. Oczywiście. Dopóki nie będziemy się ładować głównymi ulicami by nas widzieli… w mieście prawie w ogóle nie można polegać na sensorach.

Ojciec jednak patrzył ponuro na swojego syna. Julian nie był w stanie zrozumieć o co mu chodzi… wyglądało to tak jakby ojca coś gryzło.

- Atakują nie tylko centrum. Nie mamy szans z nawet pojedynczym terrorystą. - powiedział Julian poważnie.

Ojciec już chciał coś odpowiedzieć, ale ubiegła go matka.

- Julian. Wiesz co robisz. Prowadź.

Julian przełknął gulę która już mu się zebrała w gardle na myśl o spięciu z ojcem. To była prawda, że DM ściągnie wszystkich drani z okolicy, Julian wiedział jednak że nawet między bandytami komunikacja nie jest możliwa… inaczej nie użyliby fajerwerków na paradzie. Skinął głową i wyprowadził rodziców z hubu.

***

Obywatele Newport powoli otrząsali się z szoku. Przynajmniej w tym kawałku miasta. Kakofonia wrzasków, wystrzałów i ryków silników nie cichła. Część ludzi próbowała uciekać autami, część się kryć, część uciekać na piechotę. Byli też tacy którzy postanowili walczyć. Na Amerigo dostęp do broni był powszechny, lecz relatywny spokój panujący w Ziarnach sprawił że ludzie nie mieli manii robienia domowych arsenałów. Pomimo tego gdy na ulicy pojawiali się Bandyci, to czasem dostawali postrzał od jakiegoś krewkiego weterana, maniaka czy kogoś kto z obywatelskiego obowiązku chciał chronić sąsiadów i swoje miasto.
Gdy przemykali się Julian widział jak jakiś otyły facet z rewolwerem słusznego kalibru wali do wychodzącego zza węgła Granicznika. Normalnie Jackson pomyślał by jakąś kąśliwą uwagę, ale w tym momencie ten facet był bohaterem. Czy strzelał bo nie chciał się chować? A może wiedział że nie zdoła? Zginął może minutę później gdy przyszli koledzy upolowanego zbira, ale Jacksonowie już tego nie widzieli.
Julian ze zgrozą uświadomił sobie że być może popełnił błąd. Z kierunku w którym zmierzali dochodziła ostra strzelanina, a i napastnicy wydawali się zmierzać w tą samą stronę. Najwyraźniej atakowali siedzibę ich firmy… tylko że napotkali opór. Co do jednego Jackson był pewien - o ile właściciele korporacji byli chujami to o swoją własność dbali. Przypomniał sobie narzekania jednego z ochroniarzy że nawet w Święto Fundacji będą musieli siedzieć na zakładzie i pilnować. Pilnować czego…? Firmy? Sejfu? Czy może...
Tak… zdał sobie sprawę w chwili kiedy zobaczyli wzdłuż ulicy zbierających się Bandytów i… ludzi w mundurach the Workmen kryjących się na rogach budynków i strzelających w kierunku zakładu. Bandyci i Workmenowy Kruger nie zniszczyli tych policyjnych. Terrorystom zależało na maszynach kroczących.
Nagle zdobycie DMa do wyrwania się z matni stało się bardzo złym pomysłem.
I jedynym, bo słyszał strzelaninę zbliżającą się do nich. Spojrzał w oczy rodziców. O ile matka patrzyła się na niego z nadzieją, to spojrzenie ojca było nieodgadnione.
Julian poprowadził ich wzdłuż budynków, kiedy napastnicy próbowali przeprowadzić szturm na bramę zakładu. Zostali odparci zajadłą salwą broni krótkiej. Bandziory wycofały się szybko, jeden podbiegł do stróżówki, ale paru zostało na ulicy barwiąc asfalt swoją krwią. Jacksonowie od budynku do budynku wzdłuż ogrodzenia Stern Heavy Construction. Tamci jak tylko zbiorą się większą kupą zaczną flankować firmę, a ochroniarzy nie starczy by ochronić zakład z każdej strony. Gorączkowe poszukiwania wyjścia pozwoliły namierzyć porzuconą ciężarówkę tuż przy płocie… i bocznym wejściu. Bramka obrotowa na kartę. Julian miał w portfelu kartę dostępu.
Powietrze rozdarł dźwięk wybuchu. Eksplodowało pod jedną ze ścian budynku administracyjnego z którego ostrzeliwali się ochroniarze. Bandziory przypuściły kolejny szturm. Julian pociągnął rodziców, przebiegli do ciężarówki i do bramki. Wydobytym z kieszeni portfelem cyknął raz i podał go ojcu. Dwa razy powtórzyła się procedura. Od bramki do najbliższego budynku było zaledwie dziesięć metrów. Pobiegli. Tuż przed tym jak dopadli drzwi ktoś puścił za nimi serię z karabinu.

- Niedobrze. Dojrzeli nas. - pokręcił głową Julian.

Byli w korytarzu. Białe kafle, ściany, plakaty i rozporządzenia. Po bokach drzwi do szatni i pomieszczeń gospodarczych.

- Tędy. - mruknął.

Rozległ się strzał. Pocisk przywalił w sufit nad nimi przez co od razu się skulili.

- Jackson? To ty!? Jezu Chryste, omal cię nie zastrzeliłem. - rozległ się niski głos - Chodźcie tutaj szybko.

Zza uchylonych drzwi na końcu korytarza wyszedł facet w uniformie SHC i kamizelce flak. W ręce miał jeszcze dymiący pistolet.

- Joseph? - zapytał Julian, podbiegając do ochroniarza - Musicie się stąd ewakuować. Oni idą po mechy. Jak ich odeprzecie to ściągną tutaj czołg albo Krugera.

- Krugera?! O czym ty człowieku mówisz?
- zapytał ochroniarz.

- Na paradzie… - odezwał się ojciec - W pojazdach pancernych byli Bandyci. Ostrzelali tłum, zrobili rzeźnię. Jak uciekaliśmy widzieliśmy jak SHWAT rusza do walki… Ale dwa z nich strzeliły pozostałym w plecy. Jednego przejęli Workmeni.

- To moi rodzice. - wyjaśnił Julian - Policyjnym Krugerom rozwalili kokpity. Pewnie będą je chcieli wywieźć z miasta. Po to też atakują SHC.

Joseph patrzył przez moment na całą czwórkę po czym skinął głową. Podszedł do intercomu, nacisnął przycisk i zaczął zdawać raport. Po drugiej stronie było słychać stłumione odgłosy wystrzałów dochodzące do pokoju dowodzenia ochroną. Jo zdał raport. Po chwili rozległ się głos szefa zmiany.

- Po co tu jesteście? - zapytał.

Julian przełknął ślinę. Zapomniał o ochronie. Przecież formalnie miał zamiar ukraść własność firmy by ratować siebie i rodziców. Zamiast niego odezwał się Jonathan, głos miał pewny, rozkazujący.

- Mówi starszy sierżant Jonathan Jackson, Border Rangers. Chcieliśmy się tu schronić. Gdy się zorientowaliśmy że jesteście atakowani mieliśmy już odciętą drogę ucieczki. Jeżeli zostaniecie w tamtym budyneczku rozwali was jedna salwa z czołgu. Do hangaru nie będą strzelać, jest dla nich zbyt cenny

Po drugiej stronie zaległa cisza. Przerwał ją jakiś stłumiony głos, chyba raport. Dało się słyszeć jednak jedno słowo bardzo wyraźnie “Kruger”.

- Wycofać się do hangaru, natychmiast. - padł rozkaz.

***

Julian nie zdawał sobie sprawy jak blisko prawdy są jego przypuszczenia.
Pojawienie się Krugera w barwach Workmenów pchnęło zgraję do kolejnego ataku, dzięki któremu zajęli budynek administracji. Rozeszli się po nim, ale nie napotkali żadnego ochroniarza. W sali w której znajdował się monitoring zniszczono komputer, więc najemnicy nie uzyskali dostępu do kamer. Tymczasem bandyci z pogranicza zaczęli szabrować uznając że najwyraźniej tamci uciekli. Szybko jednak zostali przywołani do porządku. Im zależało tylko na rozlewie krwi i łupach, lecz najemnicy mieli w tym wszystkim konkretny biznes. Jak najszybciej zabezpieczyć industrialmechy z hangaru SHC. Był to jeden z priorytetowych celów, dlatego oficer pilotujący Krugera natychmiast rzucił wszystkich do zabezpieczenia hangaru.
Gdy zbliżyli się do przesuwnej bramy broniącej wejścia do niego z okien otwarto ogień. Padło kilku napastników, reszta wycofała się za osłony. Bandyci szybko chwycili za granatniki, bomby i wyrzutnie, lecz dostali wyraźny rozkaz wstrzymania ognia. Mechy miały być nietknięte. Bandytom “lecenie sobie w kulki” nie spodobało się, podczas ataku na SHC to głównie oni poginęli od odstrzału i byli spragnieni krwi “tych pieprzonych sukinsynów”.
Najemnicy mieli jednak wyraźne rozkazy - choć wobec Nowego Vermontu nie dopełniali zawartych umów to jeżeli chodziło o własne wytyczne byli wobec nich całkowicie karni.
Kilka chwil później ich siły zmniejszyły się o kilkanaście jednostek “wywrotowego elementu”. Workmenom nie robiło to wielkiej różnicy. Pistolety nie mogły nic zrobić Krugerowi, a i w ich stronę jechał już jeden z przejętych czołgów typu Scorpion. Według intelu poza ochroną z kamizelkami i bronią krótką nikogo nie miało być na zakładzie. Antyczne działa fabryczne zamontowane na starych budynkach firmy zostały dawno temu rozmontowane i wyrzucone na złom. Tym lepiej dla najemników.
Ci rozpierzchli się po terenie otaczając hangar by nikt nie zdołał uciec. Czołg który zmierzał w ich kierunku jedną z ulic przedarł się przez ogrodzenie i zajechał przed hangar by ubezpieczać maszynę kroczącą. Lufę skierował do tyłu mając w pogotowiu zamontowany w korpusie karabin maszynowy.
Kruger posiekał serią z zamontowanych w rękach cekaemów płytę bramy po czym ruszył na nią.
Odgłos dartego metalu przeszył uszy najemników gdy Kruger wszedł w bramę praktycznie zrywając jedno skrzydło z suwnic… a potem z głośnym hukiem poleciał do tyłu i padł na ziemię przygniatając czołg i wstrząsając całą okolicą. Straszliwy wizg dołączył nagle do całego panującego harmideru
Przez powstałe przejście przeciskał się DemolitionMech z rozkręcającą się piłą do kruszenia skał. Za sobą ciągnął kulę wyburzeniową z której sprzedał przed chwilą powalający cios Krugerowi, a teraz zamachnął się drugi raz wbijając podnoszącą się maszynę w ziemię. Przywalony nią czołg próbował wyjechać, ale DM zamachnął się po raz trzeci tym razem trafiając prosto w wieżę pojazdu pancernego.
Zszokowani najemnicy w moment odpowiedzieli ogniem skupiając się całkowicie na industrialu, ten jednak nic sobie z tego nie robił okładając czołg i Krugera na przemian kulą i kruszarką skał, poprawiając gdzieś pomiędzy strzałem z lekkiego lasera. Nagła zmiana na polu walki sprawiła że dopiero po chwili zdali sobie sprawę że są ostrzeliwani przez ochroniarzy korzystających z zamieszania. Pilot DMa nie miał oporów przed kompletną dewastacją wrogich maszyn, które na oślep waliły z cięższego kalibru - jedynej broni która prócz granatów przeciwpancernych mogła coś zrobić walczącej z nimi maszynie. W końcu DM wymierzył jeden konkretny cios swoją piłą prosto w kokpit Krugera roztrzaskując go i uśmiercając pilota. Czołg był w nielepszym stanie - rozbita wieża była wbita w korpus, lufa była rozdarta a gąsienice poruszały się niemrawo. Najemnicy chwycili za granatniki i posłali kilka pocisków które rozbiły się o ściany hangaru i zerwały część pancerza z mecha. Z krzykaczki zamontowanej na DMie poniósł się dziki okrzyk kiedy maszyna ruszyła na piechociarzy zamachując się szeroko kulą wyburzeniową z lekkim obrotem korpusu. Kilkutonowy kamień na końcu łańcucha przeleciał tuż nad ziemią kosząc kilka słupów, kawałek budynku administracyjnego, róg magazynu i paru żołdaków którzy nie dość szybko zaczęli uciekać. Ten szaleńczy manewr sprawił że DM omal się nie przewrócił, ale prawie wszyscy najemnicy zaczęli się wycofywać. Jeszcze jeden próbował nakierować na DMa granatnik, lecz został zdjęty przez kilka celnych strzałów ze strony ochroniarzy. Nie minęła chwila jak zza budynku administracyjnego w niebo poleciała charakterystyczna dymna flara w kolorze czerwonym. Wychylające się zza budynku postacie mech postraszył jeszcze wiązką lasera która przeorała cały róg.
Krótkofalowe radio w industrialu zaskrzeczało.

- Wzywają posiłki! Wracaj! - pośród trzasków ciężko było dosłyszeć kto mówi.

DM powoli wycofał się tyłem do bramy hangaru.

***

Do hangaru wycofało się kilkunastu ochroniarzy z dwójką rannych. Szef ochrony Franklin Stout nie krył nieufności wobec cywili, ale ta została stłumiona kiedy jego zastępca i jeden z podwładnych rozpoznali Marthę Jackson, która uczyła ich dzieci. W ochroniarzach zawrzało gdy usłyszeli o tym co się zdarzyło na paradzie - ich rodziny były tam, a teraz nie było wiadomo czy wciąż żyją czy nie. Jacksonowie dowiedzieli się też że ochrona wezwała wsparcie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Zostali pozostawieni sami sobie.
Gdy ochroniarze rozstawiali się w hangarze Julian bez słowa wspiął się na platformę, założył hełm, kombinezon roboczy i zaczął sekwencję startową swojej maszyny. Obok niej stały w rzędzie pozostałe industriale. Na krzyki ze strony szefa ochrony odpowiedział tylko głośnym “Kruger”. Nikt inny się o nic więcej nie pytał. Nim wsiadł jeszcze do kokpitu podszedł do niego ojciec. Dostał kamizelkę i broń. Spojrzał synowi w oczy i położył mu rękę na ramieniu. Matka klęczała przy rannym ochroniarzu i zajęła się opatrywaniem mu ran.

- Julian… Synku… całe życie modliłem się by żadne z nas nie musiało nigdy być bohaterem. - powiedział z grobową miną po czym uśmiechnął się niewesoło - Ja i matka wierzymy w ciebie, dasz sobie radę.

Julian odwzajemnił uśmiech i objął mocno ojca.

- Wiem tato, wiem. Dziękuję.

Miał wrażenie że ojciec chciał powiedzieć coś więcej, dużo więcej, ale nie było na to czasu.
Wchodząc do kokpitu zdał sobie sprawę co dotąd znaczyło jego ciężkie spojrzenie. Ojciec chciał oszczędzić Julianowi tego czym była wojna. Już sama deklaracja pójścia po DMa wyrażała chęć podjęcia walki.
Uruchamiając mecha Julian zdał sobie sprawę, że jego ojciec nie tyle obawia się o zdrowie i życie syna. Tylko o to czy przetrwa traumę jaka go czeka.
Widok śmierci to jedno… zadawanie jej to coś innego.
Gdy maszyna wykonała pierwszy krok Julian przywołał wspomnienie ludzi na paradzie zabijanych przez pogrążonych w krwawym amoku Bandytów. Na wykrzywione w złowieszczym ni to uśmiechu ni to grymasie opalone twarze upajające się śmiercią znienawidzonych przez nich ludzi.

***

W ciągu następnych paru minut od wystrzelenia flary w kierunku SHC zaczęły zmierzać czołgi i drużyny najemników ze wsparciem Bandytów. Kolor czerwony oznaczał pojawienie się twardego oporu. Ochrona obiektu po zmuszeniu przeciwników do wycofania ujrzała szansę na ucieczkę. Nie dostali żadnej informacji o wsparciu, ani wytycznych. Najbliższa takiej sytuacji procedura zakładała włączenie zraszaczy w całym kompleksie, by zniszczyć dokumenty i komputery, co też zrobiono “na odchodne”. Dane były przechowywane w podziemnym serwerze, do którego mało kto miał dostęp (choć plotka głosiła że prawdziwy serwer jest gdzieś daleko w biurowcach założycieli firmy). Załadowali się do dwóch potężnych transporterów przystosowanych do przewozu mechów wraz z Jacksonami. Julian pozostał w DMie by ich osłaniać. Wydostali się przez tylną bramę i ruszyli na skraj miasta w kierunku koszar drugiego stołecznego regimentu wyciskając ile tylko się dało z silników by zgubić pogoń. Pierwotny plan by przedostać się do domu musiał zostać zmieniony.
Martha jadąc na tylnym miejscu dla pasażerów obok męża przytuliła się do niego. Jonathan rzadko okazywał uczucia ale objął żonę i pocałował w czoło patrząc uważnie przez okno.
Za ciężarówkami ociężale biegł DemolitionMech pilotowany przez ich młodszego syna. Zdarty przypadkowymi seriami i kontaktowymi granatami pancerz odsłaniał strukturę śmiercionośnej maszyny. Jon widział przez okno jak kruszarka kamienia przebiła kokpit Krugera uśmiercając pilota. Jak kula wyburzeniowa zmiotła strzelających do niego najemników. Po tym jak widział bezwzględność tych ciosów miał problem żeby patrzeć na Juliana jak na dziecko jak robił dotąd. Bał się też że patrząc mu w oczy dojrzy teraz kogoś innego niż widział jeszcze kilkanaście minut temu na platformie w hangarze.
 
Stalowy jest offline