Razael stał obok swych nowych towarzyszy, przypominając samemu sobie, by oddychał. Dla każdego kapłana spotkanie z archaniołem byłoby wielkim przeżyciem, i ta prawda stosowała się również do niego. Ale fakt, że tak wielki zaszczyt spotkał kogoś, kogo większość ludzi nazywała heretykiem… zapierał mu dech w piersi.
Razael był dosyć wysokim mężczyzną, przystojnym, z krótkim zarostem i brązowymi włosami. Na pancerz łuskowy miał założone szaty kapłańskie, przy boku miał buławę, a swój skromny dobytek nosił w plecaku. Był dosyć szczupły i raczej sprawiał wrażenie intelektualisty, choć wbrew stereotypowi nie nosił okularów.
Słuchając tego, co Sigarda miała do powiedzenie, podniósł dłonie niczym do modlitwy. Archanioł prosił go o pomoc! Jakże mógłby odmówić, on, kapłan Avacyn?
- Nie bój się Pani, spełnimy Twą prośbę – odparł po chwili, której potrzebował, by się nieco uspokoić. Nie uszło jego uwadze, że Sigarda miała jakąś… szczególną relację z Liesą? Nie wiedział jednak jak ładnie wpleść ten wątek w swoją wypowiedź, a jako, że dhampir już do tego nawiązał, pozwolił sobie zachować milczenie – Czy jest coś jeszcze, co moglibyśmy zrobić? Cokolwiek? – spytał z mieszanką zachwytu i nadziei w głosie.
Pomoc anielicy nie była jedynym, co go bardzo przejęło, choć był to główny powód. Pomagając Sigardzie, miał także szansę na to, by udowodnić, że jego badania były ważne i potrzebne, a także, że wbrew obiegowej opinii był dobrym człowiekiem, a nie jakimś czarnoksiężnikiem, którego należy spalić na stosie. Miał zamiar pokazać to tym wszystkim, którzy z niego szydzili i skazali go na społeczny ostracyzm. |