Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2021, 19:57   #9
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Healy nie był w dobrym humorze opuszczając mieszkanie Samuela. Nie wiedział czy to wina upartego gnoma mającego jakąś prywatną zadrę z Verbenami, czy to wina Lillehammer, czy też… po prostu miał rację? Tak czy siak wizyta w domu Samuela nie nastroiła przyjaźnie Patricka do druida-dyplomaty. Może to był tylko jego instynkt, a może dlatego iż czuł jakby został stamtąd spławiony przez gospodarza… a może wspólna narada którą odbyli wcześniej. Irlandczyk w każdym razie czuł się nieco wyobcowany w tej grupie, co dodatkowo psuło mu humor.
No cóż… przynajmniej był wolny na razie i sam. I zamierzał to wykorzystać.

Irlandczyk miał zamiar pójść na zakupy. Bo takie rzeczy poprawiają humor, prawda? Wyszukiwanie rzeczy było jak polowanie na skarby. W teorii przynajmniej. W praktyce jednak było inaczej. Trzeba było przeszukać morze śmieci w lombardach nim znalazło się coś odpowiedniego. Na szczęście Healy nie miał wielkich wymaganiach. Nie liczyło się czy kamera była dobra, nie miało znaczenia czy sprzęt do nagrywania dźwięku był nowoczesny. To wszystko nie miało znaczenia w intrydze Patricka. Liczyły się gabaryty.

Bowiem Irlandczyk miał plan. Nieco szalony i bardzo filmowy. I to dosłownie.
Ekipa filmowa… to był pomysł na przemycenie do Afryki broni i amunicji. W odpowiednio spreparowanych kamerach i sprzęcie można było ukryć część broni i amunicji. Reszta… cóż… mogła robić za rekwizyty filmowa, bo broń palna synów eteru bywała dziwna. I ta którą posiadał Healy też taka była. Wygląd jego śrutówki sugerował iż nie jest to funkcjonująca broń, mimo że była ona całkiem skutecznym środkiem mordu, zwłaszcza istot nie lubiących ognia. Sama praca nad przemytem broni i amunicji nie była dla Patricka problemem. Wujek Conor tym się właśnie zajmował działając w IRA i nauczył bratanka paru szmuglerskich sztuczek. Healy więc nie musiał sięgać po potężne efekty magyi. Ot odrobina Materii tu, odrobina tam… by zmienić nieco kształt, fakturę i materiał obiektu. To wystarczyło do ukrycia broni, która wyglądała jak broń i amunicji. Więcej roboty wymagały komórki dla ekipy. Irlandczyk skonstruował krąg w którym to pracował na telefonami rozkładając je wpierw na części pierwsze, a potem składając z powrotem przy okazji nieco modyfikując za pomocą magyi. Nie były to zbyt duże interwencje… ledwie powierzchowne zmiany. Dużo bardziej Healy polegał na swojej znajomości technologii. I to wszystko zajęło mu sporo czasu odganiając przy okazji ponure myśli, które zatruwały mu umysł. Przynajmniej na jakiś czas...


Kari wyglądała powalająco, niczym władczyni z jakiejś baśni. Zmysłowa i elegancka instynktownie dominowała otoczenie. Nic dziwnego że przyciągała wzrok każdego. Osoba o jej charyzmie zawsze zwracała uwagę przechodniów, zawsze.
Healy uśmiechnął się na widok starej przyjaciółki i zaproponował.
- Zaparkowałem za rogiem, mam wino i kosz piknikowy. Co powiesz na mały wypad poza granice miasta, by porozmawiać z dala od wścibskich ptaszków?
- Nie mam na tyle czasu - kobieta powiedziała z żalem - zostają nam parki miejskie. Gdybym wiedziała, ubrałabym się inaczej - powiedziała z delikatną skargą, Patrick czuł, iżjest to raczej lekko rozbawione nastawianie do niego niż autentyzna pretensja.
- Więc restauracja.- Healy podał ramię kobiecie i rzekł szarmancko.- Jak ci się podoba Edynburg i miejscowy zamek. Gospodarze wielce… gościnni?
- Nie miałam czasu na zwiedzanie - kobieta stwierdziła przeciągając głoski i pozwalając prowadzić się Patrickowi - na zaznajomienie się z gospodarzami też brakowało większej sposobności.
- Strasznie pompatyczni jak na posłańców.- stwierdził po namyśle Irlandczyk i westchnął ciężko. Następnie dodał cicho. - Jaki sens jest w pomaganiu tym, którzy pomocy sobie nie życzą. I odbieraniu im przedmiotów? Nie brzmi to zbyt “pomocnie”... jaki jest prawdziwy cel w ganianiu za tymi osobami?
- Może po prostu im pomóc - Kari zaciągnęła się papierosem - a może nikt nie chciał jeszcze na nich wydawać wyroku i są winni… czemuś.
- Szczerze mówiąc, brzmiało to bardziej jakby… to nie Unia ich zaatakowała. Tylko ktoś wysoko postawiony… - nie dodał gdzie uznając, że Kari się domyśli sama.
- Jeśli tak, to są bardzo rozsądni unikając Tradycji - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jeśli tak… to mogą powitać “pomoc” strzałami z karabinu.- wędrując po mieście Healy rozglądał się za elegancką restauracją godną goszczenia klejnotu jakim była Kari.
A gdy taką dojrzał ruszył w jej kierunku kontynuując rozmowę.
- Co wiesz o tej ślicznej japoneczce i pompatycznym druidzie? Kto ich polecił do tej misji?
- Nie interesowali mnie - Kari przyznała szczerze - ale coś słyszałam. Ten Samuel ma mieszaną prasę, częściej robił więcej problemów niż pożytku. Azjatka wygląda jakby ją jej Tradycja wysłała, teraz to u nich najnowszy krzyk mody.
- Młodziutkie adeptki Akashic o twarzy aniołków?- zapytał ironicznie Irlandczyk.- Który to z ważnych magów ma takie gusta?
- Adept Healy… a, przepraszam, miało być ważnych - uśmiechnęła się lekko żartując sobie z Patricka.
- Ktoś potężny w takim razie? Ktoś kto potrafi zamknąć innym usta? Jak wysoko są postawieni ci którzy wymyślili tą akcję ratunkową, mam się bać?- zapytał cicho Patrick.
- Przedstawiciele w Radzie - Kari odpowiedziała z niesmakiem - mogłeś przeczytać od kogo macie uprawnienia. Nie zdziwiłabym się, gdyby Rada postanowiła wyprzedzić “akcję ratunkową” jakiejś fundacji. Teraz nikt nie może ich szukać na własną rękę nie ryzykując co najmniej bardzo poważnego nietaktu względem Horyzontu. Może to uderzenie wyprzedzające.

Doszli do restauracji, Healy szarmancko wpuścił magiczkę pierwszą, po czym zamówił stolik w oddaleniu od pozostałych gości. Po drodze trzymał w dłoń w kieszeni składając mały dynks. Zwykłego bączka z zębatki i opornicy owiniętych miedzianym drucikiem. Zamówili jedzenie, a Irlandczyk niby bawiąc się tym drobiazgiem puścił go w obrót. Wirujący bączek wywołał niewyczuwalną falę, która tłumiła dźwięki dochodzące ze stolika przy którym oboje siedzili, jak lekką wibrację która sugerowała “pospolitość”. Nie było nic wartego uwagi, tam gdzie był Irlandczyk i jego przyjaciółka.
- A jak sprawy w Belfaście?- zapytał Healy z uśmiechem.- Jak tam sytuacja? Nadal jestem persona non grata w tym mieście?
- Gdybyśmy mogli cię tylko powitać w mieście, wracałbyś teraz ze mną.
- Aż tak źle, czy chociaż jest tam stabilnie. Czy… Kelly wyjechała tylko z mojego powodu, czy może…- mina Healy’ego zrobiła się jednocześnie zatroskana i złowieszczo ponura. Kari miała już parę okazji widzieć go takiego. I nigdy nie kończył się to dobrze dla przeciwników Patricka.-... czy może jest jeszcze gorzej?
- Jest lepiej - uspokoiła go z uśmiechem - Kelly wyjechała z powodu siebie. Nie wszystko dotyczy ciebie, cowboyu.
- Nie myślałem o sobie. Jak opuszczałem… nadal było sporo nadnaturalnego gówna w dokach i jeszcze infernaliści nie zostali dobici. - przypomniał jej Healy cicho.
- Kiedyś musisz wrócić, dużo się pozmieniało. Tylko wielu cię nie chce… Jest na tyle przyjemnie, że nikt nie chce rzucać kamieniami w tryby Unii, ludzie czują się jak podczas snu - stwierdziła z nutą goryczy.
- Nie muszę. Jeśli Bristol jest już bezpieczny i dla Przebudzonych i dla Śpiących to ja mogę poczekać.- odparł z uśmiechem Irlandczyk i podrapał się po karku. - Znasz tu kogoś zaufanego. Kogoś, kto mógłby zaopiekować się czymś?
- Jak bardzo gorące to jest?
- Nie bardzo. Chodzi o samochód. Dużo nad nim pracowałem, a do Afryki nie zabiorę. Chciałbym go gdzieś zostawić, bezpiecznie. Najlepiej poza łapami miejscowej Fundacji… bo wyglądają jak byli Stowarzyszeniem wielbicieli Granita Forsanta i nie ufam im. Wolałbym mieć możliwość odzyskania samochodu, gdyby była okazja… a mam wrażenie, że ci zarządzający fundacją nie wypuściliby go ze swoich szponów.- westchnął Healy wyrzucając swoje wątpliwości. Mimo całej grzeczności i uprzejmości, tutejsi decydenci nie zdołali zrobić dobrego wrażenia na Irlandczyku.
- Nie mogłeś go zostawić u tego… - Kari myślała - ...Jacka? Chyba czuje miętę do ciebie - mruknęła żartując.
- Wziąłem samochód ze sobą. Teraz raczej nie wrócę teraz do środkowej Europy, żeby go zostawić. - wzruszył ramionami Irlandczyk.- Zresztą jeszcze większą miętę poczułby do wozu. W rękach porządnego Syna Eteru… można z nim zrobić wiele.
- Chłopcy i ich zabawki, boją się, że ktoś im lakier przemaluje - uśmiechnęła się - a gdybym powiedziała, że mogę nim wrócić do Belfastu? Co prawda może najść mnie ochota przemalować go na różowo..
- Mogę go przerobić pod twoje gusta, przed wyjazdem… jeśli chcesz.- zaproponował Healy.
- Nie trzeba - mruknęła - kiedy jedziesz?
- W ciągu dwóch dni. - odparł kwaśno Healy.- Trochę za mało, by zorganizować sobie bezpieczną wyprawę w strefę wojny, ale reszta już się napaliła… no cóż… postaram się ich jakoś utrzymać przy życiu. Wojnę i partyzantkę znam przecież dobrze.
- A dalej co?
- Dalej?- zadumał się Irlandczyk. - Dalej… nic. Na razie postaram się, byśmy wynieśli w całości nasze tyłki z Afryki. Może z zagubionym magiem, może bez… to już kwestia drugorzędna dla mnie.
- A inne tropy, pozostali? Raport dla Rady?
- Jakie inne tropy? Na razie mamy parę fotek i pogłoski że jeden z celów był widziany w Namibii.- Healy uśmiechnął się pobłażliwie i wzruszył ramionami.- Nie wiem czemu wszyscy traktują wypad w strefę wojny jakby to była wycieczka turystyczna. Tymczasem to jest poważna i niebezpieczna misja, tym bardziej że nie tylko musimy tam dotrzeć, ale wmieszać się w lokalny konflikt. W końcu poszukiwany mag widziany był wśród partyzantów. Więc… na razie wolę się skupić na tym problemie. Reszta poczeka na swoją kolej. W tym i raport dla Rady.
- Myślałam - kobieta chwile wahała się - co powiecie kiedy uznacie, że wam się jednak nie uda nic wskórać.
- Nie uważam się za stratega planującego cztery ruchy do przodu, zwłaszcza gdy mam szmatę na oczach i nie widzę planszy.- odparł żartobliwie Healy i wzruszył ramionami dodając polubownie. - Na razie mamy tylko jeden wątek. Owe plotki z Namibii, co do reszty… łapanie jednocześnie kilku srok kończy się garścią piór w dłoni. Ale co ja cię będę pouczał, to nie ja codziennie balansuję nad basenem z rekinami.
Następnie stwierdził. - A co mamy powiedzieć Radzie ? Zapewne prawdę… zresztą czterech magów z Europy rzuconych na nieznany sobie Czarny Ląd w poszukiwaniu ducha ukrywającego się wśród partyzantów brzmi raczej jak kiepska podróbka Czasu apokalipsy niż przepis na sukces.
- Powinieneś bardziej słuchać się tego starego pryka - rzuciła typowym określeniem o mentorze Patricka - i uczyć się historii. Chociaż pewnie on dużo wymaga, a mało daje - zaśmiała się. - Tradycje zakładało dziewięciu adeptów w Pierwszej Kabale. Tak, to była moja sugestia - uśmiechnęła się - aby Gordon na siłę wam nie wpychał kolejnego towarzysza. Czwórka wyszkolonych powinna sobie poradzić, koniec końców to nie jest piekło z Lilliehammer.
- Będzie tam cieplej i kule będą z metalu, ale bezpieczniej nie będzie. Co najwyżej śmierć nie będzie miała takich konsekwencji jak tam.- ocenił Irlandczyk i wzruszył ramionami. - Trudno ocenić szanse sukces siedząc tu… wygodnie w tej restauracji. Wszystko i tak opiera się o tego akolitę z Chórku. I odrobinę szczęścia.
Kobieta westchnęła ciężko.
- Straciłeś dawną pogodę ducha.
- Wybacz…- odparł żartobliwie Healy i wzruszył ramionami.- Ta misja bardzo przypomina Lillehammer. Też ruszam na zadupie, też misja może okazać się trudniejsza niż się z pozoru wydaje i też… nie ma nadziei na posiłki w razie, gdyby sytuacja nas przerosła.
- Zawsze wtedy możecie przerwać misję, dlatego pytałam o raport - uśmiechnęła się.
- Łaskawie zrzucę to na Samuela… chwali się że jest dyplomatą. - odparł żartobliwie Healy i westchnął smętnie. - Nie za dobrze sobie radzę z papierkową robotą.
- Sądziłam, że dobrze abyś ty był sprawozdawcą - Kari uśmiechnęła się - jeśli miałam wpływ, tylko ciebie znam.
- Będę stał nad nim i dyktował mu…- zaśmiał się Irlandczyk. - … i uderzał trzcinką po palcach, jeśli się pomyli.
- Dbaj o nich - uśmiechnęła się dziwnie niemrawo.
- Taki mam plan i priorytet. Wyciągnąć ich dupska z Afryki w całości.- odparł Healy z uśmiechem.- Reszta to drugorzędna kwestia, zwłaszcza że jeśli jakiś mag angażuje się w miejscowe walki to trudno go nazwać zagubioną duszyczką potrzebującą pomocy.
Podparł dłonią podbródek.- Czytałem to co się ogólnie udało znaleźć na temat miejscowej sytuacji i nie wiem co o tym sądzić. Typowa afrykańska naparzanka, rząd kontra rebelianci, plemię kontra plemię, klany versus klany. To że tam mamy tylko jednego akolitę oznacza, że Tradycje tam nie zaglądają. Może są jakieś sierotki, albo zagubieni Mówcy Marzeń… Unia chyba też sobie ten rejon odpuściła.
- Ciekawe jak inne stworzenia - kobieta pociągnęła temat - afrykańskie duchy i inne stwory nie mają powodu aby nas lubić, podobnie jak tubylcy, tylko to co oni znają z historii, niektóre stwory same pamiętają.
- Miejmy nadzieję, że potencjał czwórki magów wystarczy by nie rozpoczynać każdego spotkania od walki.- zamyślił się Patrick.- Zresztą, nasze intencje są proste… zabieramy jednego z nas stąd. Wątpię by miejscowe duchy to cokolwiek obchodziło. A ten Bykow, to raczej alchemik więc wątpię by sfera Ducha była mu dobrze znana. I same duchy.
- Wiesz dobrze, że nigdy nie jest prosto. Uważajcie jedna z duchami.
- Nie planuję wchodzić z nimi w spory. Z nikim w sumie tego nie planuję. A tym bardziej zapuszczać się do Umbry. Nie powinno to być chyba konieczne, a jeśli już to druid chwali się jaki z niego negocjator.- dodał żartobliwie na koniec Irlandczyk.
- Mam nadzieję, to za szczęście - kobieta zaproponowała toast.


Niedosyt… dziwne uczucie.
I pojawił się nie wiadomo czemu. Bo przecież miło było pić z starą znajomą i wspominać stare dobre czasy. Żartować i pić znów. Rozmyślać i pić.
Taaaa… zdecydowanie za dużo wypił. I jednocześnie za mało. Gdy rozstali się z Kari i Irlandczyk dowlókł się do swojego mieszkania zadowolenie uciekało z niego, niczym woda z przebitego wiadra. Zastępował właśnie niedosyt i rozczarowanie. Jakoś cały ten dzień okazał się dla Patricka niezbyt udany i frustrujący. I Syn Eteru nie potrafił uchwycić powodu takiej sytuacji.

Jakoś te spotkania dzisiaj… udane? Nieudane? Sam nie wiedział jak je ocenić. Czuł jednak ich skutek na sobie, czuł melancholię… a może tęsknotę za domem? Za dawnymi czasami?
Samotność? Na pewno procenty w głowie.
Wybrał numer na komórce. Czemu ten właśnie? Sam nie wiedział. Przypadek może?
Chyba nie do końca… wszak Mervi z jej brakiem empatii i ostrym językiem niespecjalnie nadawała się do szczerych, bo pijackich, wyznań. Dziś nie miał ochoty na przekomarzanie się z nią. Dzień i bez tego był… rozczarowujący.
“Nie tęsknisz za niebem nad rodzinnym domem?” - napisał do dziś poznanej magyiczki. Być może jutro pożałuje, że zawracał głowę Akane. Ale dziś był na to zbyt pijany.
Po niedługim czasie przyszła wiadomośc.
“Póki co nie. Dopiero niedawno opuściłam Japonię. Z czasem pewnie mi zacznie doskwierać.” - padła dość szczera odpowiedź.
“Niebo tutaj jest zimne i takie jakieś pozbawione wyrasu.”- odpisał od czapy Irlandczyk w odpowiedzi.
Tym razem nim przyszła wiadomość minęło więcej czasu.
“Panie Healy powinniście iść spać. Musimy się wyspać przed następnym dniem przygotowań.”
Miała rację. Zdecydowanie. Oczywiście Irlandczyk nie czuł chęci snu w tej chwili.
“Masz rację. Dobrnoc”. Napisał znów z błędem i wyłączył komórkę.
Zasnął w ubraniu, kilka chwil później.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline