Klaus miał wiele wątpliwości związanych z tym zleceniem, ale na odwrót było już za późno. Przyjęli zapłatę.
Dimitri załatwił piętnastu “ludzi” różnych ras. Większość z nich Klaus znał… z widzenia. Uzbrojeni byli raczej ubogo, jedynie niektórzy mieli pistolety z niewielkim zapasem kul. Dominowały zaś proste bronie obuchowe i nieco mieczy oraz szabli. Na wiele więcej jednak liczyć nie mogli, zwłaszcza w tak krótkim czasie. Ludzie zostali rozstawieni zgodnie z tym co obmyślił Jaromir,z małymi poprawkami Dimitriego, i… czekali.
Najpierw zjawiło się kilku kamieniarzy i innych rzemieślników. Ich zadaniem było otworzenie grobowca i przygotowanie go zgodnie ze wskazówkami. Tak powiedzieli Dimitriemu i mieli papiery na to. W większości krasnoludy, kamieniarze ci byli bardzo mrukliwi i niechętni rozmowom. Zabrali się od razu do pracy przy grobowcu ignorując zaczepki do rozmowy.
Mieli wszak dużo roboty, a mało czasu.
Pogrzeb zaczął się punktualnie.
Kondukt pogrzebowy poprzedzony był przez dwóch krasnoludzkich kobziarzy grających pogrzebową pieśń i barda śpiewającego rymy. Za nimi podążał kapłan jednego z ichnich nienazwanych już bóstw. Obecnie określanym jako Milczący Strażnik. Dopiero po nim niesiono szczelnie zamkniętą trumnę, a następnie dwaj ludzie nieźli labrys pogrzebowy i tarczę rodową. Tarcza była… pusta. Nie wyryto na nim żadnych run, nie umieszczono żadnego symbolu znaku. Tarcza była czysta. Tak być nie powinno chyba.
Także i żałobnicy choć dość liczni i niektórzy bogato ubrani stanowili dość dziwaczny widok. Przede wszystkim, nie było tu zbyt wielu krasnoludów. A przecież krasnoluda chowano.
A jednak samych pobratymców zmarłego było niewielu. I nie wyglądali na rodzinę zmarłego. Z drugiej jednak strony, może to miało sens? Wszak Jacob Marley był czarną owcą w rodzinie. I pewnie ta nie chciała przypominać innym o tym pokrewieństwie. Klaus nie dopatrzył się też wśród żałobników żadnego z krasnoludów, których widzieli wczoraj. Była za to zjawiskowa ciemnoskóra ludzka kobieta, której czarne długie włosy zostały ułożone w fantazyjny czarny “grzebień”. Co sprawiało, że wyróżniała na tle pozostałych uczestników pogrzebu.
I stała w otoczeniu ochroniarzy z pewnością opłacanych lepiej niż ludzie Dimitriego.
Żegnający zmarłego zbili się w małe grupki, najwyraźniej nie znając się za bardzo nawzajem. Lub odwrotnie… znali się aż za dobrze.
A sam pogrzeb miał trochę potrwać. Na razie kapłan wyciągnął przygotowany zawczasu tekst opisujący zmarłego. I Klaus musiał przyznać, że dawno nie słyszał tak naciąganej mowy. Dużo ogólników o “szlachetnym charakterze”, “odkryciach naukowych” i “znamienitych czynach” które oczywiście “wszystkim są znane”. Klausowi nie były. Kapłan zresztą też miał nietęgą minę wygłaszając te dyrdymały. Najwyraźniej stary Jacob Marley miał nieciekawy życiorys i nie dało się powiedzieć o nim niczego dobrego… cóż, dobrego wedle krasnoludzkich standardów. A te, zwłaszcza wśród rodów klanowych trwających przy tradycji i strach, były wysoko wyśrubowane.
Po tej męczarni jaką była mowa pogrzebowa, znów zagrały kobzy a bard zaintonował kolejną pieśń i przy waleniu labrysa o tarczę trumna została wniesiona do środka grobowca.
Po niej do grobu weszło jeszcze kilku ludzi. I przebywali tam dość długo.
Czas ten urozmaicała gra na kobzach i śpiew barda.
W końcu obsługa pogrzebu opuściła grobowiec, a po nich pojedynczo zaczęli wchodzić żałobnicy zapewne by pożegnać zmarłego i zostawić po sobie pamiątkę przy jego trumnie.
Trochę to trwało. Nawet długo… i było monotonne, zwłaszcza gdy przez cały czas wypadało się na to gapić.
W końcu… przyszedł czas na tradycyjne zamknięcie i zapieczętowanie grobowca. Kapłan wybił pieczęć osobiście. Kiedyś to miało znaczenie, ale teraz… kapłani byli tylko urzędnikami i opiekunami duchowymi. Ich słowa i gesty straciły swą moc, odkąd bogowie gdzieś znikli.
Nuda, nudaa, nuuudaaa, nuuuudaaaaa!
Ta cholerna misja była nudna. Klaus odmroził już sobie zadek od siedzenia na nagrobku. Było ciemno i zimno i nic się nie działo. Jak dotąd jedyną rozrywką był zabłąkany pijaczek, któremu cmentarz pomylił się z szaletem miejskim.
A poza tym nuda, zimno i ciemno i nic się nie dzieje. Odkąd minął pogrzeb Klaus i reszta tkwili na posterunkach godzina po godzinie. Robiło się coraz ciemniej i nikt się nie zjawiał. A przecież noc dopiero co zapadła.
W drużynie zaczęło panować rozprężenie i tylko wizja młotka Gorana nie dawała nikomu zasnąć. Bo obiecał nim rozwalić głowę każdemu, kogo przyłapie śpiącego.
Wszyscy zatracili czujność i Klausa to nie dziwiło. Jemu samemu kleiły się oczy. Póki co ryzykował jedynie że “dostanie wilka” od siedzenia na zimnym betonie.
To się jednak miało zmienić i to szybko.
Przeciwnik pojawił się przy odgłosie kostura stukającego o bruk uliczki. Postać osłonięta była płaszczem i ukrywała oblicze pod szerokim kapeluszem. W mroku nocy ciężko było stwierdzić kim jest… a nawet do jakiej rasy przynależy (choć wzrost wykluczał krasnoludy i niższe do kraśków rasy).
Nie zdeprymowała go ilość strażników przy grobie. Krzyknął tylko.
- Bierzcie ich moi słudzy.
I ci słudzy się zjawiali. Jeden po drugim wynurzając się z mroków nagrobków, pomiędzy którymi przemykali. Pokraczne humanoidalne sylwetki. Wychudzone, o poszarzałej skórze naciągniętej na kości.
Przekrwione oczy wpatrywały się w bandę Dimitriego jak w posiłek na wynos. Śmierdzące usta, długim jęzorem zębiska. Ghule… a nawet parę ghastów. Stwory powoli osaczały całą grupkę śmiertelnych ze wszystkich. Ich władca nie był zainteresowany negocjacjami.
Klaus się doczekał swojej akcji… może jedna nuda nie była taka zła?