Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2021, 19:33   #7
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Corinna czuła szereg najróżniejszych emocji, choć dominowały dwie. Po pierwsze, strach o Zarinę. To nie było jej towarzystwo. Miała dobre serce, a nagle znalazła się pośród gromady najbardziej zatwardziałych zbirów. Coiro zdawała sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, aż ktoś spróbuje je zgwałcić. Wiedziała, jak funkcjonowała obrzydliwa, świńska, męska psychika. Sama była nieco trudniejszym celem od Zariny, już na pierwszy rzut oka wydawała się twardsza. Choć może któryś z tych paskudnych psów uzna to za fetysz, więc również musiała czuwać nad swoim bezpieczeństwem. Zadanie zdawało się okropnie trudne, jako że nie miała przy sobie broni. I z tym wiązała się druga dominująca emocja… czyli gniew.

Miała ochotę roztrzaskać łeb Latynosa, który przechwycił pistolet. Za sam fakt, że go podniósł z podłogi, kiedy przecież spluwa należała się jej.
- Ona jest moja - cedziła przez zęby lodowate słowa. - Również jestem żołnierzem, a przy tym nie jestem psychopatką - zablefowała.
Raz jeden postanowiła zaufać opinii androida, któremu wyraźnie nie spodobała się wizja mięśniaka z bronią.
- Nie mamy dużo czasu, jeśli uwierzyć blaszakowi - dodała i przeniosła wzrok na Latynosa. - Ernesto, jesteś mądrym mężczyzną - powiedziała i wyciągnęła ręce po broń.
Jednocześnie była przygotowana do ewentualnego uniku, gdyby mężczyzna zdecydował się ją postrzelić. Raczej i tak by dostała z takiej odległości, dlatego też strużka potu spływała jej po plecach. Serce biło jak oszalałe.

Szajba przesunął ręką po łysej głowie. Zdążył już co nieco zorientować się w sytuacji. Projekcje pompowane przez program penitencjarny przestały być tak żywe. Stanął pewniej na nogach i zwrócił się do towarzystwa skupionego wokół broni.

- Nazywam się Jack Brown, doktor Jack Brown - podkreślił tytuł. - Wydaje mi się, że umknęły wam dwie istotne informacje. - Jego twarz nagle wykrzywiła się. Głowa odchyliła się na bok. Krzyknął w nagłym spazmie jakby ktoś poraził go prądem. - Kutas! Kutas! - Po czym ze spokojem, jakby nic się nie stało kontynuował dalej. - Pierwsza: idą po nas z miotaczami ognia. Druga: ktoś z nas ma patogen, który się uaktywnił. Jeśli chcemy z tego wyjść cało zalecam daleko idącą współpracę. I dla naszego bezpieczeństwa, zalecam dystans.

Spojrzał na czarnowłosego syntka i skinął na niego palcem wskazując korytarz. Sam, też nie czekając na rozwój sytuacji ruszył w kierunku otwartej śluzy. Przechodząc koło latynosa odwrócił się prawie niedostrzegalnie w jego stronę i szepnął mu koło ucha, tak że tylko on był w stanie to usłyszeć: "czarna zaraża".
Kalkulacja prawdopodobieństwa zdarzeń. Probabilistyka była jak zimna sucz. Nieubłagana. Musieli się zorganizować. Pozbierać i działać razem. Musiał sprawdzić na co było stać Ernesto, jak zareaguje reszta. Do tego czarnoskóra piękność zdradzała oznaki zarażenia i nawet jeśli się mylił, to wiedział o tym tylko on.
Wyszedł na korytarz czekając na SP i rozwój wydarzeń.

Zarina w międzyczasie przeklnęła pod nosem, gdy przegrała walkę o broń. Wydawało jej się, że miała dość szybką reakcję, ale widać Latynos był bardziej zdeterminowany. Mimo rzygania na kilometr potrafił biec i dalej ulewać śmierdzącą żółć z ust. “Winszuję”, przeszło jej przez myśl, kiedy skrzywiła się na samą myśl. Alarm syren drażnił z każdą sekundą coraz mocniej.
Kobieta wstała z podłogi i wyprostowała się. Dopiero teraz zaczęła baczniej przyglądać się zgromadzeniu. Jej siostra chciała odzyskać broń, co nawet jej nie zdziwiło. Obawiała się jednak, że gdy już ją dostanie, to zrobi coś głupiego. Chętnych na spluwę jednak było o wiele więcej, niż Zari się spodziewała. A to zaczęło napawać ją niepokojem. Mimo to postanowiła zagrać, tak jak grała przez ostatnie miesiące. Zrobiła zatwardziałą minę jak Cori, aby były nie do odróżnienia. Musiała zmazać ze swojej buzi wyraz słodkiego szczeniaka, którego zaskakiwały nowe dźwięki, ludzie i otoczenie. W tej sytuacji zresztą, czuła się lepiej w skórze własnej siostry, a nie swojej.

X4212-Y2 skinęła głową Pickfordowi i podziękowała za troskę. Następnie w zdecydowany sposób podeszła nieco bliżej grupy spierającej się o dostęp broni.
— Przyjaciele, proszę was, zaniechajcie prób bezcelowej przemocy i inicjacji niepotrzebnych konfliktów. Zwłaszcza teraz nie jest na to odpowiednia pora. Posłuchajcie mnie, ktoś z was jest zainfekowany — użyła bezkonfliktowego, empatycznego tonu. — Po pierwsze więc, uprzejmie zalecam wam zachowanie bezpiecznego dystansu. To znaczy odstępu około dwóch metrów od siebie nawzajem. Jeśli możecie, to również zasłońcie usta i nos pasmem jakiegoś materiału. To tylko pokorna prośba, ale z góry dziękuję za zastosowanie się do niej. To wszystko dla waszego dobra, w końcu mnie nic nie grozi. Ale jeszcze nie wiem w jaki sposób dochodzi do transmisji patogenu.

Spojrzała przez chwilę po zgromadzonych, by ocenić ich reakcję na jej zalecenie. Corinna przesunęła na nią wzrok. Podniosła brwi do góry. Skoncentrowała się na ostatnich słowach kobiety. “W końcu mnie nic nie grozi?” Czyżby była zaszczepiona? A może… Coiro zagryzła mocno zęby, próbując ocenić, z kim ma do czynienia. Jeśli miała przed sobą androida, to na pewno bardzo zaawansowanego. Empatyczny ton? To było trudne do znalezienia u ludzi, a co dopiero wśród robotów. Mimo to Cori jeszcze nie zdecydowała. Raz już pomyliła człowieka z androidem, co skończyło się więzieniem oraz tragiczną pętlą koszmarów. Jeżeli czegoś ją nauczyły, to tego, aby nie oceniać pochopnie.

Tymczasem X4212-Y2 kontynuowała.
— Jesteśmy w kryzysowej sytuacji i dlatego musimy współpracować. Działając w sposób zgrany i zdecydowany. Po pierwsze wypadałoby się dowiedzieć kto jest nosicielem. W zakres moich kompetencji wchodzi elementarna wiedza medyczna i udzielanie kompleksowej pierwszej pomocy. Myślę więc, że jeśli jesteście zainteresowani zachowaniem zdrowia i uniknięciem infekcji, to powinniście razem ze mną jak najszybciej udać się do skrzydła medycznego, o ile to możliwe.
Zerknęła pytająco na Pickforda, po czym ponowiła wypowiedź.
— Tam przy użyciu profesjonalnej aparatury medycznej powinnam być w stanie dokonać podstawowej diagnozy, która to powinna udzielić nam zadowalającej odpowiedzi na postawione pytanie. Dzięki tej wiedzy będziemy w stanie ustalić procedury prewencyjne, zapobiegające roznoszeniu patogenu i uchronieniu was przed zarażeniem. Wtedy też będziemy mogli zastanowić się co począć dalej w związku z czyhającym na nas zagrożeniem. Operowanie w grupie gwarantuje nam statystycznie o wiele lepsze szanse na przetrwanie. Upraszam więc o współpracę. Jeśli chodzi o broń, to niech na razie zachowa ją jej aktualny posiadacz. Później będziemy mogli się zastanowić co z nią począć. Może jeśli uda nam się wyizolować i zabezpieczyć osobę zarażoną ci, którzy chcą naszej eliminacji zgodzą się podjąć pertraktacji i puszczą nas wolno? Co o tym sądzicie?
Zapytała patrząc po każdym z osobna.

- Sami słyszeliście blaszaka. Broń jest moja! – zaśmiał się głośno Villavuena i cmoknął ustami w stronę Corinny – Nie martw się, jak już zajmę się psami ze statku, dam ci potrzymać mi pistolero, la puta estupida.

Obleśnie zarechotał i zaczął wycofywać w stronę śluzy. Zupełnie się nie przestraszył czarnej dziewczyny, o której napomknął Jack ani tego co powiedziała Caroline. Dalej trzymał wielkoluda na muszce, ale ten ani drgnął wlepiając w Latynosa swoje wilgotne, mętne oczy.

Zarina uśmiechnęła się w duchu. “Androidka, albo człowiek, który spędził zbyt wiele czasu w ich towarzystwie… Jak ten mężczyzna”, uśmiech zbladł na wspomnienie koszmaru. Ciężko było pozbyć się go, kiedy zdawało się, jakby tyle lat siedział w jej głowie i nigdy miał się nie skończyć. Caroline miała po części rację.
- W skrzydle medycznym może ktoś być, a jeśli dobrze zrozumiałam, to nas wszystkich chcą od razu wybić, a nie badać. - odezwała się Zarina, choć nie była nawet pewna czy jest słyszalna. Czuła suchość w gardle, skołatanie, niepewność… W pewnym sensie nawet derealizację. Potrafiła zdefiniować i zdiagnozować to wszystko u samej siebie, ale nie potrafiła wiele na to zaradzić. Jej uczucia aktualnie nie do końca były od niej zależne. Zbyt dużo się działo.

Pickford dołączył do X1412-Y2, stanął z nią ramię w ramię, jakby chciał okazać wsparcie.

- Doktor Brown i Caroline mają rację, zachowanie dystansu to teraz jedyna i najrozsądniejsza rzecz, jaką możecie zrobić. Na frachtowcu znajduje się laboratorium, ale w tym momencie przeprowadzenie jakichkolwiek badań jest awykonalne. Tak jak mówiłem, musicie najpierw przejąć statek, to wasza jedyna szansa żeby przeżyć. Załoga Archimedesa nie została przygotowana na tego typu sytuacje, mają na stanie tylko dwa kombinezony przeciw skażeniom biologicznym. Panie Brown, panie Villavuena, korytarz jest wąskim gardłem, co panowie zamierzacie zrobić?

- Czemu nas po prostu nie przebadają? Chociażby pojedynczo… - zapytała Zarina naprawdę poważnie. Nie rozumiała chyba tej znieczulicy. Jeden zarażony to upierdolmy wszystkich; dlaczego? I dlaczego dopiero teraz zorientowali się, że jest jakikolwiek zarażony?

- W chwili gdy czynniki chorobotwórcze w organizmie nosiciela się uaktywniły i wykryły je systemy Matki woleli nie ryzykować – odpowiedział spokojnie syntetyk – Lepiej pozbyć się modułu niż dopuścić możliwość, że patogen znajdzie się na pokładzie statku. Wyciągając was z kriokomór uratowałem wam życie, ale jednocześnie naraziłem na zakażenie. Rachunek zysków i strat wciąż jest na minusie.

Jack już stał za śluzą i nie mógł się nie zgodzić z androidem. Korytarz rzeczywiście był klaustrofobicznie wąski, zalany czerwonym, miarowo migoczącym światłem alarmu. Dwadzieścia metrów dalej znajdowała się kolejna śluza, a za nią jak domyślał się naukowiec gródź łącząca moduł więzienny z resztą statku. Pickford kontynuował zwracając do Corinny i mięśniaka.

- Panie Lance, panno Coiro. Wy jedyni według informacji jakie posiadam odbyliście trening wojskowy lub służyliście w armii. Wydaje mi się, że najrozsądniej będzie jeśli opracujecie jakiś plan taktyczny. I wydaje mi się, że musicie w nim uwzględnić pana Villavuena bo nie sądzę, by zechciał oddać broń dobrowolnie.

- Dobrze ci się wydaje puszko! – potwierdził zbir Kartelu.

- Wy nawet pewnie nie jesteście prawdziwi – zaśmiał się do nich nagle nerwowo Azjata, wprawiając w ruch swój potrójny podbródek. Skierował wzrok, gdzieś w sufit krzycząc, chyba w stronę wyimaginowanych kamer, którym przy okazji wygrażał się pięścią – Tylko na tyle was stać!? Banda żałosnych amatorów! Nie zapominajcie kim jestem! Miałem mniej lat niż tamten smarkacz jak łamałem kody SpaceX! Znam wszystkie wasze tajemnice, możecie mnie torturować, ale nie uciszycie prawdy! Słyszycie skurwysyny!? Jestem Nero, wasza zguba!

Tymczasem dzieciak, o którym napomknął Nero już podnosił się z klęczek, dochodząc do siebie, kiedy stary dziad wsparł się bezczelnie na jego ramieniu wgniatając chłopca z powrotem w ziemię. Sam wyprostował się z kolan, chrupnęło mu w chrząstkach, staruch stęknął. Z odrazą rozejrzał się po kręgu, nawet nie starając się ukryć pogardy dla prymitywów, za jakich pewnie uważał większość współosadzonych.

Zarina powiodła wzrokiem za dzieciakiem. Zrobiło jej się go żal, ale nie mogła tego okazać. Corinna na pewno by się tak nie zachowała, więc i ona nie mogła. Poza tym teoretycznie dzieci powinny wzbudzać współczucie i chęć zaopiekowania się, więc i przyciągać do siebie ludzi. Co jeśli ktoś celowo przemycił tutaj robala w ciele najmniej podejrzanym; czyli ciele dziecka? Coiro nie planowała uzewnętrzniać swoich przemyśleń. Jeśli by się pomyliła, mogłaby sprowadzić śmierć na niewinną osobę.

- Niech się wszyscy uspokoją! Zaszło na pewno jakieś nieporozumienie i da się to wyjaśnić! Panie Villavuena, dobrze wymawiam pańskie nazwisko? Proszę oddać z powrotem broń androidowi, zanim narobi pan sobie i nam większych problemów. Maszynom nie wolno ufać!

Teraz, gdy stanął przed nimi w całej okazałości nie było wątpliwości kim jest. Nikt nie zasłużył na kolonię karną bardziej niż William Bloomberg. Był jednym z ostatnich ukrywających się przed wymiarem sprawiedliwości członków zarządu korporacji NEMROD. Wszyscy jego koledzy już dawno gnili na Minosie. Mimo, że od tamtych wydarzeń minęło ponad dwadzieścia lat, jego gęba pojawiała się w różnych komunikatach, tak jak kiedyś, w XX wieku publikowano zdjęcia ukrywających się w Argentynie nazistów. Wyglądało na to, że w końcu u schyłku swego życia kanalię dosięgnęła sprawiedliwość.

- A tobie można Bloomberg? – przerwał tyradę wysoki blondyn z bródką, który nawet nie spojrzał na starucha ani resztę osadzonych, zainteresował się za to swoją kriokomorą. Zaczął stukać w szklaną pokrywę jakby sprawdzał jej wytrzymałość – Ile dzieci zamęczyłeś do spółki ze swoimi kolegami Billy? Ten kwilący przygłup z bliznami to nie przypadkiem twoja robota? Tak mniej więcej wyglądały te dzieciaki po waszych eksperymentach, tylko żadnemu nie zdążyły wyrosnąć włosy na jajkach.

- Nie znam go! – zaprotestował zbrodniarz. - To wszystko jest bardziej skomplikowane panie…

- Możesz mi mówić Dwight – przedstawił się blondyn po czym wziął zamach i z całej siły, z półobrotu kopnął w przeszklone drzwi komory. Szkło wygięło się jak plastik, ale nie pękło – Ktoś wie czy to gówno jest ognioodporne?

- Hm - zastanowiła się Zarina - Myślicie, że użycie tych szklanych drzwi to dobra tarcza? Trochę duże, ale jakby choć kilka osób je wyrwało z zawiasów… - Kobieta zaczęła szarpać skrzydłem kriokomory i sprawdzać zawiasy, aby spróbować je zdjąć. Skoro tak silny kopniak jej nie zniszczył, to pewnie trochę wytrzyma. Było to genialne!

Albinos dalej żałośnie kwilił, siedział przed swoją kriokomorą kołysząc się w tył i naprzód, dociskał dłońmi uszy, ale to nie pomagało, dźwięk alarmu ranił jego umysł, doprowadzając do prawdziwej rozpaczy. Płakała też czarnoskóra piękność. Dotykała brzucha mamrocząc coś pod nosem w jakimś nieznanym języku i dialekcie.
 
Ombrose jest offline