Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2021, 20:16   #8
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Dopiero teraz Szajba skojarzył ciemnoskórą kobietę.
- Zuhura! - wyszeptał spękanymi ustami.
W pierwszym odruchu chciał do niej podbiec, pomóc, spytać czy wszystko w porządku z dzieckiem, lecz wtedy przez głowę przebiegło mu nie-jego wspomnienie. Powykręcane mutagenem kończyny. Czy to możliwe… Podszedł do chłopaka z kręconymi włosami i kobiety, która z nim stała.
- Jesteś lekarzem - stwierdził bardziej niż spytał. - i syntetykiem. Ta ciemnoskóra - wskazał osobę w pomieszczeniu to Zuhura. Może być nosicielem. Ty jedyna możesz ją zdiagnozować bez ryzyka.
Spojrzał jej krótko w oczy. Co tam wyczytała? Prośbę, czy szaleństwo?
— Bez dostępu do laboratorium tego nie zrobię — odparła uczciwie Caroline. — Nie wiem jaki to typ patogenu i jaką drogą następuje zakażenie. Co oznacza, że jeśli się do niej zbliżę bez zabezpieczenia, to później prewencyjnie nie będę mogła zbliżyć się do was. I jedyne co mogłabym obecnie zrobić, to sprawdzić, czy ma stan zapalny wnioskując po temperaturze ciała, ocenić rodzaj wycieku z nosa, o ile zachodzi, oraz rodzaj kaszlu, o ile zachodzi. I zapytać o ewentualne dolegliwości bólowe.
- Wiesz jak stąd się wydostać? - Brown zwrócił się do mężczyzny. - Kiedy tu będą? Ilu ich jest?
- Za dwie, może trzy minuty. Tak jak mówiłem, mają na stanie tylko dwa kombinezony. Więcej osób tu nie wejdzie ryzykując zakażeniem. Na razie liczą, że uda im się rozwiązać wasz problem analogowo – odpowiedział beznamiętnym głosem android. Mówiąc analogowo miał pewnie na myśli miotacze ognia. – Na pewno spróbują odzyskać kontrolę nad Matką i wystrzelić moduł w próżnię. To raczej kwestia czasu jak im się uda. Skąd się pan chce wydostać? Z modułu? Mogę otworzyć gródź i wpuścić was na statek, ale nie jestem pewien jak wtedy zareaguje reszta załogi. Oni wiedzą co to za patogen. Ja to wiem i pan też to wie doktorze.
Android wbił na chwilę swoje intensywnie orzechowe oczy w naukowca.
- Śnił pan przecież o nim prawda?

Syntetyczka spojrzała po kolei na każdego z obu rozmówców. Bez znajomości typu i rodzaju patogenu nie mogła podjąć żadnych kroków zaradczych. Czekała zatem na więcej szczegółów ze strony któregokolwiek z nich.
- Zmutowana czarna cipa! - Szajba nagle wyszczekał słowa odchylając głowę do tyłu. - Tak. Mutagen. Wirus. Namnaża się w ciele żywiciela. Atakuje DNA. Przenoszenie drogą kropelkową. Pierwsze objawy, bóle mięśni, skurcze.
Rzucił okiem na Zuhurę.
- Musimy stąd spierdalać. Ty… - stuknął Syntka w ramię, a później jeszcze i jeszcze, i jeszcze raz. - Musimy stąd zwiać. Co jest za grodzią? Jak nas możesz stąd wyprowadzić? Myśl! Myśl!
— Jeśli przenosi się drogą kropelkową, to konieczne jest zasłonięcie ust i nosa — wtrąciła paraludzka kobieta. — Nie uchroni to całkiem, ale częściowo ograniczy rozprzestrzenianie bioaerozolu. Zwłaszcza przy zachowaniu bezpiecznego odstępu.
Zarina też była niegłupia. Ale potrafiła chyba mówić w bardziej ludzki sposób niż Caroline. Zaczynała niemal mieć pewność, że jest ona androidką. Choć naprawdę nie wyglądała. Ale mało kto z nich wyglądał.
- Kaszlemy śliną nawet do stu osiemdziesięciu centymetrów, więc taka by była docelowa odległość. Ale to jest niewykonalne. Poza tym, większość z nas już się porzygała, w tym też jest ślina. Każdy kto interesował się tematem wie, jak się chronić, ale też wie, że w pewnych warunkach jest to niewykonalne. I to są te warunki… W których jesteśmy.

Jeśli lokowanemu androidowi przeszkadzało nerwowe popukiwanie w ramię zupełnie nie dał tego po sobie poznać. Jego spokój i chłód był wręcz imponujący. Lub niepokojący, zależy jak na to spojrzeć.
- Luk magazynowy. Pomieszczenie przejściowe, tam trzymane się wasze rzeczy, które mieliście przy sobie w momencie zatrzymania – odpowiedział na pytanie naukowca syntetyk – Jak was wyprowadzę? Korytarzem do śluzy, a potem przez gródź do luku. Innego sposobu nie ma.
- Nie mamy czasu na zastanawianie się. Powinniśmy po prostu iść - odezwała się Zarina. Stali w miejscu jak robotnicy na przerwie na kawę. O rany, ale ona by się napiła teraz kawy! Jaka szkoda, że nie było to pytanie z priorytetowych w tej sytuacji i nie mogła się dowiedzieć, czy jest gdzieś na statku automat z kawą… A podejrzewała, że był.
Corinna milczała, słuchając. Nie zdobyła broni. Uważała to za swoją wielką porażkę. Najchętniej rzuciłaby się od razu na latynosa, żeby mu ją odebrać… Ale powstrzymała ją to wzmianka o zagrożeniu biologicznym. Doktorek uważał, że zakażona była czarnoskóra, ale z jakiego powodu miałaby mu wierzyć? Coiro uznała, że najlepiej będzie, jeśli wszystkich potraktuje jako potencjalnie niebezpiecznych. Ruszyła w stronę siostry. Pogłaskała ją po ramieniu.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - szepnęła jej do ucha. - Wyprowadzę nas stąd.
Niestety nie miała więcej czasu na prowadzenie wsparcia moralnego. Ani też umiejętności. Cori nie była znana ze swoich zdolności uspokajania innych ludzi. Wręcz przeciwnie… zazwyczaj wpływała na nich zgoła odmiennie.
- To ja powinnam cię pocieszać - odszepnęła Zarina i wypuściła powietrze nosem, powstrzymując zaśmianie się. Zawsze, gdy miała wrażenie, że już czuje się lepiej, przypominał jej się koszmar. To sprawiało, że nie potrafiła być sobą.
- Ty - rzuciła z obrzydzeniem Corinna w stronę androida. - Czemu nam w ogóle pomagasz? Co cię to obchodzi? - zapytała. - Zdradziłeś swoją załogę, przychodząc tutaj. Dla kogo? Dla niej? - spojrzała na kobietę o fioletowych włosach. - Ale wybudziłeś nas wszystkich?
Zapewne nie była to sprawa, którą należało ustalić w pierwszej kolejności, ale jako pierwsza pojawiła się w głowie Corinny.
Następnie rozejrzała się w poszukiwaniu jakiekolwiek obiektu, który mogłaby chociaż w przybliżeniu uznać za broń. Ciężki klucz francuski, gaśnica, cokolwiek… nieuzbrojona czuła się gorzej niż naga. Mówiąc o nagości… ściągnęła koszulkę. Cieszyła się, że miała pod spodem sportowy stanik, gdyż nie chciała wcale paradować kompletnie topless po statku. Zwłaszcza po obrzydliwym komentarzu Latynosa. Następnie podarła dwa szerokie paski. Jeden z nich podała Zarinie, drugi natomiast obwiązała wokół własnego nosa oraz ust. Oczywiście nie była ta prawdziwa maska z odpowiednimi filtrami, ale działała chociażby jako placebo. Zari przyjęła kawałek materiału, jak i poświęcenie swojej siostry. Bez namysłu osłoniła górne drogi oddechowe. Zawsze to coś, choć według niej bardziej chroniły innych przed sobą, niż siebie przed innymi. Cori źle czuła się, będąc kompletnie nieosłoniętą w tym towarzystwie. Znajdowali się w nie tak znowu ogromnym pomieszczeniu, a ponadto mieli zaraz wyjść na ciasny korytarz. To będzie cud, jeśli wszyscy się nie zarażą.
- Ty! - Cori władczo wrzasnęła na czarnoskórą. - Do kriokomory! Już! - rozkazała jej. - To będzie izolatka, wyjdziesz jako ostatnia! Tam płacz, na litość boską!
Coiro miała już dość tych całych łez i wrzasków pełnych żalu. Sytuacja dla wszystkich była trudna i dramatyczne rozpacze nieznajomej wcale im nie pomagały. Następnie spojrzała na Lance’a, który podobno również był marine. Rzeczywiście, można było w nim zauważyć pewną twardość, jaką można było zdobyć jedynie po odpowiednim przeszkoleniu. Zastanawiała się, czy mogłaby mu zaufać. Uznała, że nie. Oczywiście, nie mogła tutaj ufać nikomu. Oprócz Zarinie. Gdyby straciła zaufanie do swojej ostatniej żyjącej rodziny, równie dobrze mogłaby umrzeć. Bliźniaczka była jedynym, co pozostało Cori.
- Dobra, ruchy - kontynuowała Cori. - Trzy minuty to w chuj mało czasu. Teraz już pewnie dwie. Będziemy zastanawiać się później. Villa-coś-tam. Jesteś uzbrojony, idziesz pierwszy. Loczek, ty za nim, otworzysz wrota. Ja pójdę w trzeciej kolejności, Lance za mną.
Plan Corinny był prosty. Znaleźć się na statku. Potraktować Latynosa jako mięso armatnie. Musieli zakładać, że na zewnątrz będą czekały na nich siły i wymierzone lufy pistoletów. Jeżeli pierwszy dostanie mafiozo, na pewno nikt za nim nie będzie płakał. Android musiał być blisko, bo inaczej nie otworzą drzwi. A jeśli i jego rozwalą, to cudowny bonus. Corinna chciała być blisko, żeby przejąć pistolet po jego zmarłym wcześniejszym właścicielu.

Pickford podobnie jak w przypadku Jacka nic nie robił sobie z krzywych spojrzeń rzucanych przez Corinnę.
– Nie zamierzam tego ukrywać panno Coiro, pragnę pomóc przeżyć tylko i wyłącznie Caroline. Proces wybudzania automatycznie obejmuje wszystkie kriokomory podłączone do systemu, jesteście więc…wypadkiem przy pracy. Ale może wyniknie z tego coś dobrego. Jeśli dobrze zrozumiałem Caroline nie zamierza bronić się przed agresją napastników, choć nie ma wbudowanych takich samych zabezpieczeń co ja. Większość z was pozbawiona jest na szczęście skrupułów. A doktor Brown był trochę nieprecyzyjny w swoich wyjaśnieniach, transmisja patogenu odbywa się drogą kropelkową, ale przede wszystkim drogą powietrzną, jak ospa czy odra. A to oznacza, że jest o wiele bardziej zaraźliwy. Dlatego wasze szanse na przetrwanie są iluzoryczne, jeśli organizm Śpiocha już rozpoczął emisję prątków do atmosfery.
J.B. Junior nie skomentował rewelacji syntka. Nie zamierzał w tym momencie wdawać się w dyskusję z kimś, kto najprawdopodobniej nie miał wykształcenia medycznego.

“Czyli ona jest androidem”, pomyślała Zarina, która wsłuchiwała się w przekazywane informacje. Nie miała już żadnych wątpliwości po słowach mówiących o “wbudowanym zabezpieczeniu”.

X4212-Y2 zafrasowała się. Jeśli wiriony przenosiły się drogą inhalacyjną, to zasłanianie ust materiałem nie miało sensu. Trzeba by profesjonalnej maski ochronnej. Po tej konstatacji spojrzała wymownie w ustylizowane na oczy wizjery Pickforda, musiała mu coś powiedzieć.
— Naprawdę dziękuję za twoją troskę i okazaną mi pomoc. I choć nie rozumiem dlaczego to robisz, musisz pojąć, że podejście do zgromadzonych... które właśnie okazałeś jest mi zupełnie obce. Jeśli chcesz pomóc mi, to musisz obiecać, że pomożesz też im wszystkim. W identycznym stopniu. Nie będę stała bezczynnie gdyby miała stać się im krzywda. I nie pozwolę siebie traktować w sposób uprzywilejowany. Dla mnie mnie to tacy sami ludzie jak… — zawahała się przez moment z niewiadomego powodu. —... jak najbardziej należy im się taki sam szacunek. Ich życia są równie cenne. Zapamiętaj to.
Jej głos był pełen zdecydowania.
- Zapamiętam - odparł android.

Afrykańska piękność nie zdawała sobie sprawy, że nagle stała się głównym obiektem zainteresowania części współwięźniów. Wciąż rozpaczliwie szlochała, powtarzając w swoim języku jedno i to samo zdanie, którego żadne z nich nie rozumiało. Gdy Corinna zawołała do niej, czarnoskóra spojrzała na nią żałośnie łkając i pokazując na brzuch.
- Cunug! Ilmahayga! Way qaeateen!
Latynos przestał celować w milczącego wielkoluda, ale na wszelki wypadek, zrobił jeszcze jeden krok w kierunku śluzy by zwiększyć dystans.
- Zaczynasz mi się podobać laleczko – pod wąsem Latynosa wykwitł paskudny, wredny uśmieszek skierowany do Corinny. Nie wiadomo do końca co miał na myśli bo gapił się na jej piersi opięte w sportowy stanik - To postanowione. Czarną zamykamy w sarkofagu, a reszta za mną.
Na muszkę wziął teraz siedzącą na podłodze Afrykankę.
- Ty! La negra! Słyszałaś!? Do komory! Rapido!
Afrykanka spojrzała na zbira swoimi wielkimi, mokrymi od łez oczami, przezroczyste słone krople spływały jej ciurkiem po policzkach.
- Cunug! – powtórzyła– Ilmahayga! Way qaeateen!
Idąc za przykładem Corinny zaczęła się nagle obnażać. Zsunęła z ramion kombinezon, odsłaniając duże, nabrzmiałe mleczne piesi, kostium opadł do miednicy, blizna po cesarskim cięciu znajdująca się poniżej pępka wygoiła się, ale była lekko zaróżowiona. Dotknęła szramy i z jeszcze większą rozpaczą, zawołała.
- Cunug! Ilmayaga! Way qaeteen!
Latynos wyszczerzył kły jak chory na wściekliznę doberman a potem rzucił w nerwach do Caroline i Pickforda.
- Holajatas! Wsadźcie czarną zdzirę do lodówki, albo zaraz ją rozwalę!
Syntetyczka ruszyła zdecydowanie i po chwili stanęła między Latynosem a Afrykanką. Ustawiona frontem do agresora i sądząc po obliczu, całkiem spokojna. Po chwili przemówiła dyplomatycznym tonem.
— Przepraszam, ale nie mogę pozwolić na takie samosądy. Nie mamy żadnej pewności, że to ona jest nosicielem. Kierujecie się jedynie bezpodstawnymi przypuszczeniami. Proszę was, pohamujcie niepotrzebne emocje i lepiej szybko się stąd zabierajcie. Zależy mi byście przeżyli, ale jeśli się zaraz nie ruszycie, to wkrótce wszyscy zginiemy z rąk nadciągającej załogi Archimedesa. Błagam, stojąc tu tylko marnujecie cenny czas, a niewiele nam go zostało. Jeśli naprawdę odczuwacie jakieś zagrożenie z jej strony, to pozwólcie, że ja się nią zaopiekuję. Pójdziemy obie, na samym końcu. Trzymając się w bezpiecznej odległości.
 
Alex Tyler jest offline