Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2021, 20:21   #9
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Szajba zignorował Latynosa. Jeśli mieli stąd wyjść żywi trzeba było działać. Działalność syntki nie było logiczne. Jeszcze niedawno nie chciała podejść do Zuhury, teraz chciała narażając wszystkich i siebie, wyprowadzić ją z tego syfu.
- Loczek - zwrócił się do androida, bo ten i jego syntetyczna sympatia ciągle się nie przedstawili, - zwijamy się. Do grodzi! Kto chce żyć, do grodzi! Wychodzimy!
- Pickford - poprawił go syntetyk - Mam na imię Pickford.
Miał nadzieję, że gdy wybiegną większą grupą, uda im się niepostrzeżenie umknąć. Miał zamiar trzymać się blisko syntka.
Pchnął go przodem, dodając jeszcze.
- Dobrze Pickford. Otworzysz gródź gdy będziemy przy niej. Prowadź!

Cori upewniła się, że jej bliźniaczka była blisko, ale nie zbyt blisko przodu pochodu. Nie chciała zostawić Zariny z tyłu z androidką oraz zakażoną. To było wręcz komicznie fatalne połączenie. Z drugiej strony nie chciała, aby Zari dostała ewentualną zbłąkaną kulą. Najprawdopodobniej środek był najbezpieczniejszy. Następnie raz jeszcze spojrzała na czarnoskórą. Kobieta straciła dziecko. Oczywiście, to było tragiczne, ale Cori nie miała instynktu macierzyńskiego i nie czuła tego całą sobą. Ewentualnie ciekawe było to, czy płód zginął, czy też urodził się poprzez to cięcie cesarskie. Lecz to nie był czas ani miejsce na rozwiązywanie tego typu łamigłówek.
- Ilma-spierdala-yaga na sam qaea-tył - powiedziała do niej językiem, który być może zrozumie.
Czarnoskóra, zrozpaczona i załamana dalej dotykała swojej blizny na podbrzuszu mamrotając pod nosem. Chyba potrzebowała dłuższej rozmowy, a na to nie było czasu.
Następnie Corinna odwróciła się do Loczka.
- A ty odklej się od tej swojej cyberlaluni i leć otwierać wrota - powiedziała do niego.
Delikatnie popchnęła Latynosa w stronę drzwi. Nie na tyle mocno, żeby uznać to za atak.
- Wychodzimy - powiedziała.

- Nie dotykaj go, nie wiadomo gdzie się szlajał - skarciła ją siostra, gdy ta popchnęła Latynosa. No teraz mogła mieć jego syf na rękach, pięknie. Jak mieli się chronić, jak nawet odkażaczy nie mieli.

Pickford ani drgnął gdy Jack popchnął go w stronę śluzy. Wydawało się, że wrósł w ziemię i tylko dźwig go stamtąd przesunie. Całkowicie skupił się na Caroline, najwyraźniej zaskoczony tym, że zasłoniła czarnoskórą dziewczynę własną piersią. Villavuena też nie zamierzał odpuszczać, To nie typ gościa, któremu można się sprzeciwiać. Nie dość, że X1412-Y2 wyglądała jak kobieta, to jeszcze była syntetykiem. Podwójna zniewaga. Na skroniach i czole bandyty pojawiły się fioletowe żyły, policzki się nadymały. Nie pozwolił się dotknąć Corinnie, znów się cofnął i wyciągnął ostrzegawczo drugą rękę, kręcąc palcem wskazującym, że nie wolno.

- Przecież doktorek sam powiedział, że to czarna zaraża! A on chyba z nas wszystkich wie to najlepiej, tak!? Ernesto Villavuena nie da z siebie robić idioty! Wybieraj blaszana puszko, ty albo ona! – zwrócił się do androidki, rozwścieczony. Wcześniej miał nieprzyjemne spojrzenie, teraz pojawił się mord w oczach. Tylko czekał na pretekst by nacisnąć za spust. To raczej kwestia czasu, jak z ręki Ernesto padnie pierwszy trup. Organiczny lub nieorganiczny, bandycie było wszystko jedno, byle pokazać kto tu rządzi.
Corinna dosłownie załamała ręce. Sama nie była wcale omnibusem czy najbardziej inteligentną osobą w sali. I miała przynajmniej tyle rozsądku, aby zdawać sobie z tego sprawę. Jednak Latynos wyszedł na szczyty głupoty. Ona również nie lubiła androidów. Bała się ewentualnego skażenia ze strony czarnoskórej. Ale nie mieli czasu na ustalanie tego w tej chwili! Skończony idiota!

Tymczasem Azjata widząc że jego groźby i przechwałki skierowane w stronę wyimaginowanych kamer trafiły w próżnię, skupił w końcu swoją uwagę na skazańcach, do tej pory uważanych za wytwór jego wyobraźni lub zaawansowaną symulację. Na pomarszczonym czole Nero pojawiły się pierwsze krople potu, a w przekrwionych spojówkach krył prawdziwy obłęd. Gdy mówił, otłuszczony podbródek trząsł się jak jakaś obślizgła kałamarnica.
- Wy dalej nie rozumiecie, że to jakaś część eksperymentu!? – krzyknął - Nie ma żadnego wirusa idioci! To jest właśnie w ich stylu! Zamknąć, zaszczuć, obserwować! Badają nasze reakcje, założę się, że ta broń nawet nie jest prawdziwa! Znam tajemnicę o jakim wam się nie śniło! Jak myślcie dlaczego się tutaj znalazłem?! Macie pojęcie, że Ziemia nie należy już do ludzi!? Ani nawet syntetyków!? Że od lat Oni żyją w naszych skórach!?. Zrobili z nas swoich niewolników, wypędzili w przestrzeń kosmiczną, podstępem ukradli nasz dom! Wydaje wam się, że tego tutaj – wskazał pulchnym paluchem na Williama Bloomberga – Spotka zasłużona kara!? Że będzie razem z wami gnił w kamieniołomach?! Cała ta banda korpo-zbrodniarzy jest teraz panami na Minosie! Nie tylko oni! Syntki wcale nie są lepsze! Podobno istnieje planeta gdzie się organizują w społeczność i próbują udawać prawdziwych ludzi! Ciekawe po co?

Wywołany do tablicy staruch cmokał ustami z niezadowoleniem, zupełnie zignorował monolog wariata, skupiając na tych, których uznał chyba za naturalnych liderów.
- Maszynom nie wolno ufać! – powtórzył – Android ma wgrany protokół i nie może zrobić krzywdy załodze statku, dlatego próbuje ich wymordować naszymi rękami! Villavuena, oddaj mu pistolet i wracajmy do komór zanim nie jest za późno!

Bloomberg wbił swój zmęczony, ale też surowy i oceniający wzrok w Corinnę. Wskazał na nią palcem.
- Ty! Ty wiesz o czym mówię prawda?! Też ich poznałaś na wskroś, widzę przecież jak na nich patrzysz. Nazywacie mnie zbrodniarzem, ale wszystko co robił NEMROD służyło tylko temu, żeby…
Rozkaszlał się i nie dokończył.

- Nie ma mowy, żebym wróciła do tej komory - odpowiedziała Corinna. - Nie wiem, jaki raj tobie wyświetlano, ale mi zapętlili jeden i ten sam koszmar. Bez przerwy. Ten sam - mówiła. Poczuła delikatne mdłości na samą myśl. - Jak mam wymordować całą załogę, to to zrobię. Byleby nie być w tym piekle ani chwili dłużej.
Blefowała, bo tak naprawdę nienawidziła zabijać ludzi. Zrobiła to tylko raz w życiu i systemy więzienia postarały się, żeby jej tego nie osładzać. Coiro miała wrażenie, że symulacja nieco wyprała jej mózg pod tym względem. Choć z drugiej strony nigdy nie była głodna krwi. Przynajmniej nie ludzkiej. Jednak teraz nie chciała nawet myśleć o najmniejszym jej rozlewie.

- Jacy Oni? Jaki NEMROD? - Zarina zainteresowała się patrząc na Azjatę
- Jesteś hakerem?
- Najlepszym jakiego nosiła matka Ziemia – odpowiedział Azjata a widząc, że znalazł zainteresowaną słuchaczkę dodał – Reptilianie! Od wieków żyją wśród nas i dymają bez mydła. A o NEMROD niech ci opowie dziadek, to najlepsze źródło informacji z pierwszej ręki. Jak sam nie jest jaszczurem to pewnie z nimi współpracuje.

Coiro po odpowiedzi domyślała się z kim ma do czynienia. Mimo ewidentnych zaburzeń Azjaty, nie miała w zamiarze bagatelizowania ani jego, ani jego zdolności. Czuła, że może być przydatny. Kobieta widziała już co najmniej trzy osoby, którym przydałoby się wsparcie psychologa. Były tylko dwa problemy. Po pierwsze czas, którego nie mieli. Po drugie ryzyko zagrożenia. Nie dało się komuś pomóc w trzydzieści sekund, nie dało się z bezpiecznej odległości dowiedzieć, czy wszystko ok, poznać imion, odnieść się personalnie… Mogła rozmawiać tylko z tymi, z którymi był kontakt. A i na to nie miała czasu. Odezwała się więc do chłopca, wyraźnie i głośno.
Dwight tymczasem zupełnie nie zwracał uwagi na pozostałych. Chyba realizował swój własny plan a resztę skazańców miał daleko gdzieś. Badał wytrzymałość szklanej pokrywy drzwi kriokomory, opukiwał ją to z jednej, to z drugiej strony. Chłopiec natomiast podniósł się z ziemi, dalej go mdliło, tym razem już chyba ze strachu. Albinos z pozycji siedzącej przeszedł w embrionalną, kwiląc jak małe dziecko.

- Młody, wszystko ok? Chodź z nami, razem się stąd wykaraskamy - Zarina machnęła do niego ręką i zachowała kontakt wzrokowy, póki ten nie odpowiedział jej chociaż kiwnięciem głowy. Gdy dostała od chłopca potwierdzenie, że gotowy jest iść, dała bezpieczny krok w stronę Albinosa.
- Musimy iść razem, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Tylko chodź z nami, nie bój się. To był tylko zły sen, każdy z nas miał taki koszmar… Będzie ok, teraz już jest w porządku, jesteś w realnym świecie, my jesteśmy realni… Musisz pomóc nam i sobie, musimy iść. Teraz. Przepraszam. Nie mamy czasu.
Nie wiadomo czy chłopak usłyszał głos Zariny. Dziewczyna szybko zrozumiała, że w jego przypadku zwykłe słowa otuchy i wsparcia nie pomogą. Jego umysł wydawał równie pokiereszowany jak naznaczona bliznami czaszka. Nawet nie spojrzał na dziewczynę, dalej kwiląc jak małe dziecko.

- Dosyć tego – jeśli głos Pickforda wcześniej wydawał zupełnie nieczuły i obojętny tak teraz wyczuli w nim wyraźny chłód. Chyba naprawdę mu się nie spodobało, że Latynos mierzy w Caroline – Nie spytaliście mnie czy znam tożsamość Śpiocha. Uznałem, że ta wiedza, może was dekoncentrować i wprowadzić niepotrzebny chaos w nasze działania, poza tym tak jak powiedziałem, wasze szanse są iluzoryczne a prawda nie ma już większego znaczenia. Ale moja przyjaciółka poprosiła, bym wam pomógł, więc niech tak się stanie. To nie ta kobieta jest nosicielem tylko on.

Wskazał smukłym palcem na Nero. Gdyby nie wył alarm pewnie zapadłaby wymowna cisza. Azjata nagle wybuchnął ochrypłym śmiechem i znów uniósł wzrok gdzieś w sufit a ręce złożyły mu się do oklasków.
“Dekonspiracja” - przemknęło przez myśl J.B. Juniorowi, ale była to tak słaba i ulotna myśl, że nie została na długo w głowie, wykasowana przez inne, bardziej pilne dyrektywy i analizy. Jedno było pewne. Zaczynał czuć niechęć do syntków.

- Śpiocha? - powtórzyła Corinna.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to słowo zostało już wcześniej użyte. To była osoba, która zarażała. Tyle się działo. Zaczęła ją boleć głowa. Sesja wymiotów na pewno jej nie pomogła, a każda kolejna sekunda była naładowana akcją. Gapiła się przez moment bezmyślnie na grubego Azjatę. Rzeczywiście wyglądał na chorego, ale wcześniej Coiro myślała, że chodziło o chorobę psychiczną. Czy to mogły być symptomy zakażenia?

- Rozkręcacie się! - warknął Nero - Brawo! Ale to wciąż za mało, żeby mnie złamać ćwoki! Nie uciszycie prawdy! Nero będzie nadawał do końca świata i jeden dzień dłużej! Choćbym miał to robić na Minosie!
Lufa pistoletu trzymanego przez Villavuenę znów zrobiła obrót i zmieniła cel. Widzieli jak śniady palec bandyty powoli zaciska się na spuście.
Mogli pozwolić mu dokonać egzekucji, mogli zaryzykować i rozbroić lub po prostu przekonać grubasa by dobrowolnie wszedł do komory.
Alarm wył nieprzerwanie i raczej nie zamilknie dopóki nie zostaną z nich zwęglone kości i stopiony plastik. Czas naglił.

Doktor Jack Brown Junior pokręcił w niedowierzaniu głową. Czas uciekał a oni ciągle skupiali się na rzeczach, w tym momencie co najmniej nieistotnych.
- Zostaw ją! - krzyknął do syntka, lecz w środku poczuł ukłucie nie-swojego uczucia żalu. - Nie mamy z nią szans. Będzie nas spowalniać.
Sam, nie czekając na resztę pobiegł w stronę zamkniętej grodzi. Nie wiedział jak reszta ale nie miał zamiaru zostać spalonym frytkiem. Jedyna droga ucieczki była tam. A największe szanse na nią mieli działając z zaskoczenia. Gdy już był na miejscu rozejrzał się za panelem sterującym.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline