Kociebor jadł i pił za dziesięciu. W jednej ręce dzielnie dzierżył skrzydełko perliczki, a w drugiej udziec barani. Był głodny jak wilk! A jak pany diabły stawiają to przecież nie będzie się ceregielić ze strawą, miodu sobie też nie żałując.
Dojrzał skulonego w kącie gospodarza. -Zacna strawa panie bracie! – powiedział nie wypuszczając udźca z ręki i wlewając w siebie cały kufel piwa za jednym haustem. -Salutem diabolus! – zawołał ze wszystkimi. Ale wreszcie ciekawość wzięła górę i o cel spotkania zagadał.
„Rapt?” Sam się zdziwił, ale toast za młodych wypił no bo wina przecież szkoda. W końcu otarł usta by przemówić. -Panie diabły, ja żem nie od tego żeby wybory wielkiego Asmodeusza poddawać w dyskutę. Jeno twierdze, że ta niewiasta Urszula licha i chorowita jakaś, na modlitwach samych wychowana jeno do tego nadawać się może. Nie lepsza była by dorodna karczemna dziewka co ma czym oddychać i na czym na ławie usiąść? Taka też wie jak dogodzić lubemu i przed diabłem nie pęknie gdy staną przy łożu. Ja to bym jej nie brał pany bracia… Nawet jakby mi garść złota zapłacili. – powiedział wgryzając się w barani udziec. Przełknął. -Dobra, żem się nagadał, ale do rzeczy przejść trzeba. Dwór Duniewiczów dużo ma straży? Jakieś niespodzianki brzydkie, klechy, czarownice? Dobrze to nam wiedzieć zawczasu. |