Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2021, 00:49   #7
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Morza szum, ptak śpiew…”
Czerwone Gitary


Wejście na pokład transatlantyku było niczym wkroczenie do innego świata. Feeria barw, zapachów, a nawet odgłosów uderzała w nawykłych do szarzyzny i nijakości pasażerów niczym świetlisty grom. Większość wchodząc na pokład rozglądała się dookoła z otwartymi ustami ze zdziwienia lub załzawionymi oczami ze wzruszenia i nostalgii za światem, który w ich mniemaniu odszedł w niebyt.
“Batory” zwodowany jeszcze przed wojną, stanowił ostatni klejnot rodowy upadłej familii. Każdy mebel, każda dekoracja, każdy najdrobniejszy element wyposażenia nawiązywał do statusu i aspiracji, jakie miała Rzeczpospolita zanim wojenna zawierucha doprowadziła do całkowitego przepoczwarzenia się kraju i ustroju w socjalistyczny koszmarek.

Pasażerowie, gdy tylko wdrapali się po stromy trapie na pokład statku witani byli przez kapitana i jego dwóch zastępców. Oficerowie ubrani w galowe mundury ukłonem i uściśnięciem dłoni honorowali uczestników rejsu, zapraszając do tego, aby ci rozgościli się i czuli, jak u siebie w domu. Serdeczność, gesty, drobne słowa i komplementy rzucone niby przypadkiem sprawiały, że każdy z miejsca stawał się wyjątkowym gościem i wiedział, że jest tu mile widziany i może liczyć na pomoc i opiekę.
Kapitan Jan Ćwikliński dopełniwszy najdrobniejszych detali powitalnego ceremoniału udał się na mostek i dał rozkaz do wypłynięcia.



Pierwsze popołudnie
“Batory” sunął bez przeszkód po niemalże płaskiej tafli Bałtyku. Morze tego dnia emanowało spokojem i ciszą, jaka niezwykle rzadko występuje w naturze. Fale nieśmiało i niemal bezgłośnie rozbijały się o kadłub statku.
Nudności? Choroba morska? O nie, nic z tych rzeczy nie miało prawa wystąpić nawet u najbardziej wrażliwych i niedoświadczonych pasażerów.
Morze łagodnie wprowadzało ich w swą niezmierzoną domeną, a nowoczesne stabilizatory dbały, by przy nawet największym sztormie pokład nie kołysał się za bardzo.

Wrześniowe popołudniowe słońce i świeża morska bryza sprawiła, że większość pasażerów ledwo rozgościła się w swoich kajutach, a już wyległa na pokład słoneczny, gdzie na leżakach lub ławeczkach opalali się w złocistych, jesiennych promieniach.
Także Barbara i Jakub znaleźli się w tej grupie.

Barbara
Echo fal uderzających o burty statku mieszało się z jednostajnym szmerem okrętowych silników. Wbrew pozorom dźwięki te idealnie się komponowały i tworzyły kojącą morską symfonię. Barbara oparta o barierkę chłonęła atmosferę, jaka panowała na słonecznym pokładzie. Czuła się lekko wyobcowana wśród gęstego tłumu pasażerów. Zazwyczaj w takich okolicznościach towarzyszył jej podświadomy i głęboko ukryty lęk. Każdy człowiek w takim tumulcie zdawał się jej wrogi i nieprzychylny.
Teraz było inaczej.
Spoglądała na ludzi, którzy prowadzili niezobowiązujące rozmowy, obserwowali odległy horyzont lub grali w tenisa na korcie umieszczonym niemal na samym dziobie statku. Nie znała żadnego z nich, a mimo to zwyczajowy strach, nie dręczył jej. Każda z osób, która znajdowała się w pobliżu emanowała przyjazną aurą, niemal zachęcającą do nawiązania znajomości, jakby samo wejście na pokład transatlantyku odmieniało ich. Zniknęła gdzieś codzienna niechęć, zapalczywość i agresja. Czas zwolnił swój bieg, a wszyscy wokół przesiąkli atmosferą miejsca, która była praktycznie wyczuwalna gołą ręką.

Coś niepojętego i niedorzecznego - powiedziałaby gdyby ktoś jej to opowiedział. Stojąc na słonecznym pokładzie, także ledwo mogła uwierzyć w to co się właśnie dzieje.
Skrzekot mew krążących nad statkiem wyrwał ją z zamyślenia.

Coś uderzyło ją w łydkę. Spojrzała w dół. U jej stóp wylądowała dmuchana, sześciokolorowa piłka plażowa. Zaraz też pojawił się jej właściciel. Niespełna ośmioletni chłopiec o kręconych, blond włosach i dziarskim uśmiechu.
- Przepraszam panią serdecznie - rzekł z wielką powagą - Czy byłaby pani tak uprzejma i podała nam piłkę? Kolega... gapa z niego… nie złapał mojego podania i przez przypadek pani oberwała. To całkowity zbieg okoliczności i mam nadzieję, że nic się pani nie stało.
Uśmiechnęła się słysząc te słowa. Co też mogłoby się jej stać? Dmuchana piłka w żaden sposób nie mogła zrobić jej krzywdy. Nawet nie była w stanie urazić jej dumy i honoru.
Schyliła się i podała chłopcu sześciokolorową pompowaną zabawkę. Gdy się podnosiła, jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem mężczyzny siedzącego kilka metrów dalej. Jego także rozbawiła ta sytuacja, co było widać po szerokim uśmiechu goszczącym na pociągłej twarzy.
Gdy tylko zorientował się, że Barbara na niego patrzy, natychmiast spuścił głowę i wrócił do przerwanej lektury.


Jakub
Obserwacja, ona zawsze stanowiła wstęp do rozważań nad ludzką naturą, do badań zachowań i charakterów. Tworzyła podstawę do dalszych przemyśleń i nie raz to w niej zawierała się inspiracja i natchnienie do dalszego pisania i tworzenia.
Jakub ukryty w cieniu wielkiego komina, stał oparty o ścianę i z lubością przyglądał się współpasażerom.

W pierwszej chwili jego wrażliwy umysł wyłapywał piękne kobiety, których nie brakowało na pokładzie transatlantyku. Mimo wczesnej jesieni i niezbyt gorącego dnia, większość z nich przyodziana w kolorowe kostiumy kąpielowe, prezentowała swoje wdzięki wylegując się niczym kotki na rozkładanych leżakach. Skryte za ciemnymi okularami, ukradkiem wypatrywały, jak wiele spojrzeń kieruje się w ich stronę.
Wyszukiwały potencjalne ofiary przygodnego romansu. Rejsowe upojenie zmysłów, które marzy się niejednemu. Pełne szczęścia sidła miłości.

Na tarasie uwagę Jakuba przykuła także grupa zakonnic, które stanowiły jakby moralną i estetyczną przeciwwagę dla roznegliżowanych, nęcących kobiecych ciał.
Biało-czarne habity przepędzały precz wszelkie marzenia o lepszym, wspanialszym świecie. Ściągały na ziemię i przypominały skąd właśnie odpłynęli. Z szaroburej ludowo-demokratycznej ojczyzny, która w ten siermiężny sposób nie dawał o sobie zapomnieć.

Kolejne linijki spostrzeżeń pojawiały się w notesie Jakuba. Jego wzrok skupił się na stojącym, tak jak on samotnie mężczyźnie. On także coś skrupulatnie notował. Jego fizjonomia nijak jednak nie kojarzyła się z wizerunkiem poety, czy literata. Wręcz przeciwnie, jego szorstkie, twarde rysy, szczurze ślepia i zaciśnięte nerwowo wargi, budziły zgoła odmienne konotacje.
Zimny dreszcz przebiegł Jakubowi po plecach. Instynktownie spuścił wzrok.i jeszcze bardziej skrył się w cieniu wielkiego komina.
Znajomi ostrzegali go, że szpicle i kapusie czają się wszędzie, że przed nimi nie da się uciec.

Czy to był właśnie jeden z nich? - zastanawiał się Jakub.




“Pod papugami nawet wtedy, gdy muzyki brak
Pod papugami w kolorowe muszle gwiżdże wiatr”
Czesław Niemen


Wieczór przyniósł silne północne wiatry i iście arktyczny chłód. Starzy marynarze mówili, że wróży to rychły sztorm i złą pogodę przez cały dalszy rejs. Na razie nikt nie brał ich słów na poważnie.
Pasażerowie chłonęli pełnymi garściami wszystkie wrażenia, jakie dostarczał im rejs. Pierwsze znajomości zostały zawarte i życie towarzyskie zaczęło tętnić w pełni.

Wszyscy pasażerowie zebrali się w największej sali jadalnej znajdującej się na pokładzie spacerowym. Wedle programu miała się tutaj odbyć powitalna kolacja i każdy, niezależnie od klasy wykupionego biletu chciał się tutaj znaleźć.

Wchodzących do sali, witały dźwięki znanej wszystkim piosenki chóru Czejanda “Budujemy nowy dom”. Utwór do którego klaskali zarówno sekretarze Komitetu Centralnego, robotnicy, jak i studenci. Pieśń, która z pozoru socjalistyczna w treści, miała w sobie nutkę przedwojennego sznytu.
Okrętowa orkiestra zdecydowała się na zagranie tego znanego utworu w rytm skocznego Charlestona. Pulchny wokalista z prawdziwą jazzową swadą wyśpiewywał tekst piosenki.
W jego ustach wers “budujemy betonowy, nowy dom” brzmiał, jak najostrzejsza satyra z socjalistycznego ustroju panującego w Polsce.

Ostanie dźwięki wygrywane przez lśniący saksofon, wybrzmiały i burza oklasków wypełniała salę jadalną. Zachwycona publiczność na stojąco podziękowała kapeli za tak wyjątkowe powitanie.
Na scenę wkroczył kapitan i gestem dłoni podziękował i jednocześnie uciszył wciąż rozbrzmiewające brawa.
- MS “Batory” wita państwa! - zaczął, a jego basowy głos dudnił potężnie w każdym zakątku sali - W imieniu swoim, jak i całej załogi z wielką przyjemnością witam wszystkich na tej uroczystej kolacji. Czeka nas długi, wielodniowy rejs i chciałbym, aby w czasie jego trwania wszyscy czuli się swobodnie, jak u siebie w domu. Zarówno ja i każdy członek mojej załogi jest do państwa dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czegokolwiek by państwo nie potrzebowali, proszę śmiało informować o tym stewardów. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby zaspokoić państwa potrzeby i sprawić, aby podróż minęła w jak najbardziej komfortowej atmosferze. Przeżyliśmy sześć lat wojny, żeglując wśród niemieckich u-bootów, przeżyjemy i to - zakończył kapitan Ćwikliński nie do końca sygnalizując, czy ma na myśli sztorm o którym mówili najstarsi marynarze, czy socjalistyczny ustrój panujący w Polsce.


Barbara
Za kompanów w tej uroczystej kolacji Barbara miała czwórkę młodych ludzi. Dwie rozszczebiotane i niezwykle radosne pary.
- Jestem Stefan - przedstawił się wysoki blondyn, zaczesany na bok - To moja narzeczona Maria. A to mój najlepszy przyjaciel Andrzej i jego wybranka serca, Małgorzata.
- Za nasz rejs - Andrzej, pucułowaty brunet w przyciasnej marynarce, sięgnął po kieliszek szampana, który właśnie serwowała obsługa i wzniósł toast - I nasze nowe życie!
Zadźwięczało szkło i wszyscy spełnili toast najprawdziwszym szampanem, którego próżno było szukać na sklepowych półkach w Warszawie, nie wspominając o jakimkolwiek innym mieście w Polsce.

Kuchnia “Batorego” znana była nie tylko w całej Polsce, ale także na świecie. Miała renomę wprost niezrównanej. Tego wieczoru szef kuchni zaserwował swoim gościom sandacza w śmietanie podanego na zasmażanych porach oraz raki w białym winie.
Zapach podawanych potraw oszałamiał zmysły i zwiastował iście boską ucztę .

Niezwykle czuły nos Barbary wyłapywał niezliczoną ilość aromatów i przypraw. Czosnek niedźwiedzi zasmażany na prawdziwym maśle, kusząca woń lubczyku, majeranku i kolendry, cierpki aromat wina i słodki zapach mięsa pospolitego kiedyś, a będącego dzisiaj rarytasem skorupiaka, przyprawial o drżenie i niemy zachwyt. Bukiet kulinarnych wonności sprawił, że Barbara przez kilka chwil zatonęła we własnym świecie oddalonym o setki kilometrów od rzeczywistości w której się znajdowała. Nie skosztowała jeszcze ani kęsa, a już potrafiła zachwycić się kunsztem rzemiosła okrętowego szefa kuchni i w ciemno potwierdzić prestiż, jakim cieszył się on na całym świecie.

Rozmowy czwórki młodych ludzi przepływały, gdzieś obok. Barbara rejestrowała je tylko gdzieś na granicy świadomości. Rozkoszowała się smakiem i aromatem potraw, zapominając o reszcie świata. Zadawała sobie samej pytanie, czy te luksusy to nie jest zbytek na który nie może sobie, czy może wróżba na najbliższą przyszłość?

- A pani, co zamierza robić w Ameryce? - zapytał Stefan, jak wynikało z dotychczasowej wymiany zdań, syn prominentnego działacza PZPR, który dzięki koligacjom ojca załatwił znajomym wyjazd na Zachód z którego nie zamierzali już wracać.


Jakub
O ile powitalny utwór przypadł Jakubowi do gusty i wywołał na jego twarzy szeroki uśmiech, to towarzystwo przy stoliku nie nastrajało go optymistycznie. Trzech smętnych jegomości w szarych i nijakich garniturach, spoglądało na siebie wilkiem i nie trzeba było być jasnowidzem, żeby wiedzieć że w powietrzu wisi polityczna kłótnia.
Gdy kapitan zakończył przemowę, a kelnerzy przynieśli talerze z apetycznie wyglądającymi potrawami, najstarszy z trójki mężczyzn, wzniósł kieliszek i rzekł:
- Za naszą ukochaną ojczyznę, którą zostaliśmy zmuszeni opuścić.
- Pan wybaczy - odparł na to siedzący po jego lewej stronie, brodaty jegomość z czerwoną gwiazdą z sierpem i młotem, wpiętą w klapę marynarki - Wydaje mi się, że nikt pana z Polski nie wygania. Sam pan uciekasz, jak tchórz i tyle. Przejściowe trudności pana zniechęciły, proszę szczerze przyznać. Gdyby nie lata wyzysku i drenowania klasy pracującej przez burżujów i potentatów w innym miejscu byśmy teraz byli. Każden jeden mógłby tera raki kosztować, a nie tylko wybrani.
- Szanowny panie z przykrością muszę stwierdzić, że mylisz się pan z prawdą całkowicie i kompletnie. To właśnie ustrój, który tak pan chwalisz i nasz bezalternatywny, na wieki wieków, sojusznik na wschodzie jest odpowiedzialny za obecną sytuację.
- Jak pan śmie! Gdyby nie Związek Radziecki, nie bylibyśmy w stanie się podnieść z wojennych zniszczeń i nadal tkwilibyśmy w dziewiętnastowiecznej gospodarce i mentalności.

Koszmar, tylko to słowo było w stanie opisać to co się działo przy stoliku Jakuba. Coraz bardziej absurdalne argumenty, coraz bardziej złowrogie spojrzenia i rosnąca wciąż werbalna agresja. I na koniec to pytanie. Pytanie, które sprawiło, że Jakub niemal zakrztusił się kawałkiem przełykanej ryby.
- A pan, co sądzi panie Jakubie? Gdyby nie zdrada w Jałcie, czy nie bylibyśmy teraz w zupełnie innym położeniu? - zapytał najstarszy z grona siedzących przy stole.
- To jest źle postawione pytanie - opanował brodacz z czerwoną gwiazdą w klapie - Trzeba zadać pytanie, czy ten sojusz…..
- Niech pan pozwoli się wypowiedzieć panu Jakubowi - przerwał mu bezceremonialnie senior stolika.
Wszystkie oczy i cała uwaga skupiła się na Jakubie. Tak bardzo nie lubił tego uczucia, gdy społeczeństwo wymagało od niego wypowiedzenia się i określenia po którejś ze stron. Teraz nie miał wyjścia, musiał coś odpowiedzieć, aby zachować twarz.



“Tutaj ludzie złych profesji
Mają swoje oceany
Śmierć im podpowiada przyszłość
I co noc, co noc z nich drwi
Strzeż się tych miejsc…”
Lech Janerka


Mrok otulił korytarze swym ciepłym ramieniem. Objął w całkowite i niepodzielne władanie. Słudzy zła dostali wolną rękę i każdy na własny rachunek zaczął działać. Wyłożone puszystymi dywanami grodzie komunikacyjne, tłumiły każdy krok, każdy dźwięk. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Wędrówka poprzez ich dojmującą głębię, przypominała surrealistyczny sen wariata.
Jakub i Barbara zmierzali wolno do swoich kajut. Zmęczeni, radości i upojeni pierwszymi wrażeniami z rejsu, szli wzdłuż długich korytarzy. Nie spodziewali się, że za rogiem czai się niezgłębiony mrok, który wyciąga swe pazury po ich dusze.

Migoczący kinkiet oświetlał im drogę. To właśnie w tym pulsującym nerwowo świetle ujrzeli niedomknięte drzwi do swoich kajut. Dobitny dowód pogwałcenia ich prywatności.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 13-06-2021 o 18:26.
Ribaldo jest offline