Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2021, 00:14   #9
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Can you dig it”
Ice Cube


Ktoś dokonał kwerendy. Przejrzał, skatalogował ich intymność wedle własnych prawideł i uznania. Gwałt kameralny, który wyszedł na jaw tylko przypadkiem. Jeden toast więcej, jeden wydłużony taniec i nikt nie poznałby prawdy. Predestynacja wiarygodności została dokonana i zadekretowana. Subtelna, a jakże bolesna i destrukcyjna w swych skutkach operacja. Spowita w mroku i sekrecie, wyszła na jaw i dokonywała spustoszenia w anturażu i prywatności.

Noc.
Ciemna i duszna, nie przyniosła ukojenia. Wręcz przeciwnie sieć obaw i lęków zgęstniałą, niczym beszamel na patelni okrętowego kuchara. Lepka sieć zacieśniała się z wolna.

Zaduch, parny i bezwzględny, dusił swymi łapskami i nie pozwalał zapomnieć o tym, co się stało.

Gwałt kameralny.





Szum, jednostajny dominował. Trzask rozbijających się o kadłub fal odmierzał rytm dnia. Wolny, monotonny i całkowicie pospolity.

Śniadanie, obiad, kolacja,
Rano, popołudnie i wieczór.

Jesienne słońce wyznaczało metrum. Jasne jego promienie budowały nastrój i pobudzały pasażerów do aktywności i wyzbycia się wszelkich obaw. Każda kolejna upływająca godzina zbliżała tych, którzy tak niedawno patrzyli na siebie spode łba. Wyzwoleni z komunistycznych okowów, osobliwych zwyczajów i norm, zaczynali zachowywać się tak, jak przed laty. Porządnie, przyjaźnie, po prostu zwyczajnie.
Nikt się nikogo nie obawiał, nie lękał się denuncjacji i fałszywych oskarżeń. Upływające mile morskie przybliżały ich do absolutnej wolności...

... za którą krew przelały setki tysięcy ich braci i sióstr.


Czy to kwestia statusu? Bogactwa? Czy też oddalenia od krwawego stalinowskiego reżimu?
Faktem jest tylko to, że w ludziach nastąpiła wyraźna zmiana.
Przestali się bać. Okowy lęku ustąpiły.
Nikt nie spoglądał wrogo na nikogo. Każdy wzrokiem szukał kontaktu i zrozumienia.
Mir i harmonia zapanował na wszystkich pokładach.





Barbara
Noc nie należała do spokojnych. Ciągłe przebudzenia, złe myśli i narastająca obawa, nie pozwalały Barbarze spać w spokoju. Budziła się wielokrotnie i ciągle chciała krzyczeć. Jedynie wyuczony instynkt sprawiał, że wciąż milczała, dusiła w sobie każdy, nawet najdrobniejszy jęk. Kosztowało ją to wiele wysiłku, ale nikt nie dowiedział się o jej obawach. Tylko to się liczyło.

Rano, gdy steward zaprosił ją na mostek wyglądała świeżo i radośnie, choć pod skórą kipiała burza emocji i obaw.

- Muszę panią zapewnić, że tego typu incydent nigdy nie miał miejsca na naszym statku. - rzekł kapitan, po krótkim, formalnym przywitaniu - To haniebne, że coś takiego panią spotkało. Rozkazałem przenieść już pani rzeczy do kabiny pierwszej klasy, gdzie zabezpieczenia są o wiele lepsze, a i patrole częstsze. Prosiłbym aby uważała pani na siebie i meldowała mi o każdym podejrzanej sytuacji. To mój statek i nie pozwolę tutaj na żadne ekscesy służb. Rozumie pani. Niezależnie, czy to będą służby sowieckie, czy amerykańskie. Wszyscy pasażerowie są moimi gośćmi i nie ma mowy, aby ktokolwiek próbował ich nagabywać. Na morzach i oceanach cała władza należy do mnie. Proszę się niczego nie bać. Dopóki jest pani na pokładzie “Batorego” nic pani nie grozi.

Nocny incydent sprawił, że Barbara była traktowana jako pasażer specjalnej kategorii. Mimo, że posiadała bilet drugiej klasy, wszyscy odnosili się do niej wyjątkowo i z niezwykła sympatią oraz swadą. Kelnerzy wręcz jej nadskakiwali, starając się spełniać nawet niewypowiedziane życzenia.
Przywilej i namaszczenie, które tak samo uwznioślało ją, jak i ciążyło.


Jakub
Nocna interwencja tylko pogłębiła depresyjny stan Jakuba. Ktoś za nim podążał i nawet nie krył się ze swoją obecnością. Dawał mu do zrozumienia, że nigdzie nie zdoła uciec. Smutni panowie kroczyli za nim i dawali prztyczka w nos, pokazując, jak bardzo mają w poważaniu wszelkie panujące prawa i normy.
Jakub przewracał się z boku na bok na swoim kojo i w wył w bezgłośnej bezsilności. Krzyk oniemiały rozdzierał każdą cząstkę jego jestestwa.





“Niech żyje Bal!
Bo to życie, to Bal jest nad Bale!
Niech żyje Bal! Drugi raz nie zaproszą nas wcale!
Orkiestra gra!
Jeszcze tańczą i drzwi są otwarte!
Dzień warty dnia!
A to życie zachodu jest warte!”
Agnieszka Osiecka



Pary wirują, jak szalone. Spocona orkiestra daje z siebie wszystko. Dmą, szarpią i piłują z całych sił swe instrumenty, jak cień ostatniej szansy. Pijany Orfeusz porywa kolejne, niewinne Eurydyki do tańca. Burza hormonów wije się w hipnotycznym rytmie dźwięków pulsujących w powietrzu.
Kolejne prawdopodobne romanse rozkwitają i więdną w jednej chwili, nim zdążą na dobre zaistnieć. Jeden oddech, jedno mrugnięcie powieki i miłość umiera w okowach lęku. Festiwal niespełnionych nadziei i niespełnionych pragnień. Zaduch erotyczny dławi wszystkich i wymusza instynktowne reakcje sprzeczne z rozumem. Obcy lgną do siebie, jak ćmy do lampy. Na oślep, bez opamiętania i rozumu, byle spełnić swe żądze, teraz i tu.
Tej nocy jęki ekstazy wybrzmiewać będą w wielu kajutach.

Duszność namiętna dławi zmysły i obezwładnia wszelkie myśli. Ciała spragnione pieszczot lgną do siebie, jak wypuszczony z rąk magnes, a orkiestra grać nie przestaje. Powietrze drga i wibruje, wzbudzając niepokojącą, pełną sensualnego wrzenia atmosferę. Muzyka wznieca potężny pożar, któremu nikt nie potrafi się przeciwstawić. Pasażerowie zawieszeni w potężnym uścisku bezwzględnych mocy górujących nad nimi absolutnie. Marne, nic nie znaczące pyłki rzucone na wiatr niepohamowanej chuci. Bezsensowna walka z przeznaczeniem. Bezwolne pionki we władaniu sił niezmierzonych, instynktów i ponęt bezwzględnych, muszą polec.

- My! Ze spalony wsi! My z głodujących miast! - zanucił wodzirej piskliwym głosem, który niczym ostra igła przebił nadęty balon, kipiącej namiętności. Gorączka opadła i większość odurzonych sobą par otrzeźwiało w momencie. Ciche “przepraszam”. Nieme błaganie o wybaczenie i zapomnienie. Policzki płonące ze wstydu i kompromitacji. Wzrok wbity w ziemię i pospieszna ucieczka w najciemniejszy kąt sali.

Tylko najodważniejsi trwali nadal w swych ramionach. Wbrew melodii i panującym obyczajom nie odskoczyli od siebie. Wręcz przeciwnie, ich ciała jeszcze mocniej splotły się ze sobą, zwiastując rychłe dopełnienie ceremoniału.


Barbara
Karuzela twarzy i emocji porwała ją w obłędną woltą. Sama nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało, że gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki orkiestry, dała się ponieść rytmowi. Jej ciało wibrowało w takt kolejnych wygrywanych szlagierów. Radość, swoboda i beztroska wypełniły ją w pełni. Nie odmawiała, gdy kolejni mężczyźni prosili ją do tańca.
Nigdy nie czuła się tak wolna i niezależna. Nawet, gdy orkiestra jakby wbrew sobie zaczęła grać “Marsz Gwardii Ludowej” nie opuściła parkietu.
Zespolona niemalże w jedno ciało z wysokim brunetem, kołysała się zupełnie poza rytmem i wygrywaną melodią.

Nie byli jedyną parą na parkiecie, która zatraciła się w tańcu. Obok bujało się kilka osób, które także oderwały się od tego miejsca i czasu.

Światła przygasły i gęsty mrok obejmował ich swymi ramionami, tuląc do swej lepkiej piersi. Gdzieś w tle jazzowa synkopa pulsowała, niczym niewidoczny mięsień władający czasoprzestrzenią.

Kropla potu spłynęła jej po skroni. Żar wypełniał każdą cząstkę jej ciała. Biceps wysokiego bruneta, to napinał się,to rozluźniał w takt ruchów i melodii. Mięśnie ocierały się o nią, niczym kot dopominający się głaskania. Karmiła się tą siłą i tężyzna zatracając się w jego ramionach, zapominając o wszystkim co wokół. Nie było konsekwencji. Nie istniało “potem”. Było tylko tu i teraz.



“Lubisz to się bawisz”
Sokół - “Sen”


Jakub
Stał z boku, jak zawsze. Był tu i teraz, ale nie brał czynnego udziału w niczym. Wieczny obserwator. Bezstronny i niezaangażowany. Niemy świadek toczących się wydarzeń. Bezpieczny na swej bezludnej wyspie, spisywał kroniki życia, nie wiadomo dla kogo.

Ludzie bezmyślnie wirowali w parach. Oddawali się swoim pierwotnym instynktom i pragnieniom. Łaknęli wspólnoty, jedności. Zanurzeni w muzyce, rytmie i melodii, odczuwali plemienną bliskość utraconą przed wiekami.
Wszędzie pachniało dziką żądzą, tłumioną tylko społecznymi normami. Jakub odwrócił twarz i ujrzał biały księżyc zawieszony nisko nad horyzontem. Jego blade oblicze odbijało się w rozkołysanej powierzchni morza. Wypaczało je i zniekształcało. Cienie przeszłości przemykały cicho pomiędzy tancerzami.

Orkiestra nie ustawała w wysiłkach, a zimny i obcy kosmos w milczeniu przyglądał się wszystkiemu.





Druga noc
Srebrzysty księżyc wisiał nisko nad horyzontem. Wzburzone fale rozbijały się pienistymi bałwanami o kadłub statku. zagłuszając swym hukiem pracę okrętowych śrub.
Muzyka ucichła i wszystkie pokłady pogrążyły się w długo wyczekiwanej ciszy. Jedynie w maszynowni, gdzie łomot tłoków nie ustawał nigdy, mechanicy przerzucali się kartami i opowieściami o sztormach i lubieżnych kobietach.
- Zaczyna bujać - stwierdził Heniek, młodszy mechanik.
- Taaa - potwierdził Zbyszek, jego przełożony i najlepszy kumpel - Wieje z północy i pewnie dowali nam, jak tylko dopłyniemy do kanału.
- Czesiek mówi, że ma złe przeczucia, a wiesz że on się nigdy nie myli.
- Eeee taam… Gadanie… Taki z niego jasnowidz, jak z koziej dupy trąba. Nie raz już wróżył i złorzeczył. Pamiętam, jak biadolił, że nas Szkopy udupią i co… i nic. Co ma być to będzie. Tyle. Graj lepiej, a nie życie zatruwasz, jakimiś proroctwami.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 21-06-2021 o 18:45. Powód: stylistyka
Ribaldo jest offline